sobota, 5 grudnia 2015

15




Dobra. Ale nie chciało mi się dodawać akapitów xD

15. Reach Down

Dojechali koło czwartej rano. Bach chciał od razu pojechać do Marii, ale Dylan powiedziała, że zwariował.

- Wiem, gdzie możemy pojechać!

Chwilę pokrążyli po mieście i zatrzymali się przed dość dużym domem. Duff z Sebastianem popatrzyli na dziewczynę pytająco, ale ta tylko wysiadła i podbiegła do drzwi. Chłopacy powoli zrobili to samo, wzięli torby i podreptali do wejścia. W jednym oknie paliło się światło, więc dziewczyna bez czekania zadzwoniła. Chwilę potrwało zanim usłyszeli kroki na schodach i w końcu drzwi się otworzyły. Duff dosłownie o mało się nie opluł, widząc ich nowego gospodarza.

- Cześć, Chris! - krzyknęła uśmiechnięta Dylan i nie czekając na reakcję, przytuliła się do Cornella.

- Dylan! Co ty tutaj robisz?! - odkrzyknął chłopak, oddając uścisk. Po chwili spojrzał na dwóch blondynów i zatrzymał wzrok na McKaganie. Jego zdziwienie równało się zdumieniu Duffa, jednak szybko zastąpił je na powrót uśmiechem. - Cześć, chłopie! To się robi coraz dziwniejsze!

Bierkowie spojrzeli po nich zaskoczeni, czekając na reakcję basisty. Ten tylko odchrząknął i rzucił:

- Siemanko, Chris. Wierz mi. Jestem tak samo zdziwiony jak ty!

- To wy się znacie?! - rodzeństwo pisnęło w tym samym czasie, a starzy znajomi wybuchnęli śmiechem, słysząc idealną synchronizację. 

- Przelotnie – uśmiechnął się Duff, a Cornell tylko pokiwał głową, po czym wpuścił trójkę do domu. Nie musząc przedstawiać Gunsa, Dylan wskazała najpierw na brodacza, a następnie na swojego brata.

- Chris Cornell, mój brat Sebastian.

- Siemka – rzucił Bach, mierząc brodatego. Nie podobało mu się, że tak patrzył na jego siostrę, ale nic nie powiedział. W sumie w ogóle nie podobało mu się, gdy ktokolwiek, jakkolwiek i gdziekolwiek zerkał na Dylan. Szczególnie podejrzanie przystojni kolesie, o których nigdy w życiu nie słyszał. Niestety panna Bierk nie była osobą łatwą do zastraszenia, więc nie mógł wymuszać na niej, żeby nie zadawała się z tyloma facetami.

- No, Dylan. To co wy tu robicie? – spytał Chris, objemując dziewczynę ramieniem i idąc w głąb domu do kuchni.

- Mamy prośbę. Mógłbyś nas przekimać? - rzuciła bez wstępu dziewczyna, patrząc wielkimi oczami na wokalistę. - Chciałam dzwonić do Xany, ale nie wiem czy chciałaby widzieć dwóch spoconych kolesi...

- Jasne! - odkrzyknął od razu Chris. - Bez problemu. Sądzę, że Andy nie będzie miał nic przeciwko. W dodatku wyszedł.

- Ma koncert? - Czarnulka spojrzała na niego wymownie. Gdyby Mother Love Bone grali, Cornell raczej nie siedziałby w domu...

- Nie. Jakby miał, na pewno bym tam był. - Wyszczerzył się chłopak, a Dylan uśmiechnęła się do siebie w myślach. - Jest u Xany.

- Oho! Widzę, że znajomość się rozwinęła podczas mojej nieobecności.

- Nawet nie wiesz jak bardzo. To co? Jakieś piweczko?

- U. Bardzo chętnie! – włączył się Duff. Sebastian zniknął w salonie, gdzie już rozłożył się na kanapie i zasnął. Siostra tylko pocałowała go w czoło i przykryła kocem. Zdecydowanie uwielbiała swojego brata. Szczególnie gdy spał, bo wyglądał wtedy doprawdy uroczo. I przypominały jej się dawne czasy, gdy wychowywali się razem bez rodziców. Pokręciła głową na wspomnienia, po czym wróciła do kuchni, gdzie stały już oba dryblasy. Naprawdę trafiła jej się istna armia olbrzymów. Cala trójka miała powyżej metra dziewięćdziesięciu. Gdyby wyszli na miasto, musiałaby uważać, żeby żaden jej nie zdeptał.

- Sebastian już śpi – rzuciła cicho, odrzucając włosy i podciągając nosem. – Ja chyba tez już pójdę - mruknęła, patrząc śpiącym wzrokiem na muzyków. - Mam nadzieję, że jutro pogadamy, Chris. Bardzo chciałabym zobaczyć resztę.

- Spoko. Na pewno się ucieszą - odpowiedział wokalista. - Bez problemu. Możesz spać u mnie. Wiesz jak trafić?

- Tak... - urwała na chwilę. - To... Dobranoc.

- Słodkich snów – rzucił Cornell za dziewczyną, która machnęła tylko ręką na pożegnanie i poszła na piętro. Gdy tylko zostali sami, Duff oparł się o blat i spojrzał uważnie na Chrisa. Ten odrzucił długie włosy i spytał:

- Jak tam u was? Podkradłem waszą płytę Xanie i słucham jej na okrągło! Naprawdę niezła! To dopiero będzie szajba na waszym punkcie!

- Hah. Dzięki. Już powoli zaczyna do mnie docierać, że ludzie rozponzją mnie na ulicy. Tak sobie myślałem… Masz może jakieś wiadomości od Sambory?

- Wiesz, co… - chris podrapał się po głowie. – Widziała się z Andy’m parę tygodni temu. Mówił, że się zmieniła. Więcej nie chciał mówić.

- A wiecie gdzie mieszka?

- Wood powinien wiedzieć. Albo Stone. W sumie można popytać ludzi. Dzwoniła do mnie, ale kiedy to było… Jakieś pięć miesięcy pewnie przeszło. W każdym razie – dodał już głośniej. – Nic jej nie jest. Tylko szkoda, że tak mało się odzywa. Podobno mieszka gdzieś w okolicy – urwał, zastanawiając się, ale znowu się ożywił. – A wy nie macie z nią kontaktu?

- Niezbyt.

Chris pokiwał ze zrozumieniem głową. Chwilę postali w milczeniu, gdy Cornell odłożył piwo, po czym szturchnął McKagana.

- Chodź. Pokażę ci nad czym pracuję.

***

No, dobra, Duff. Wybrałeś miejsce na wasze spotkanko, to teraz musisz się wykazać. McKagan spojrzał na niewzruszoną Dylan. Wiedział, że nie było to żadne zobowiązujące spotkanie, ale czuł, że zabranie dziewczyny do sklepu muzycznego i przeglądanie z nią instrumentów, nie było oświeceniem z jego strony. Mimo, że panna Bach wyglądała na zadowoloną, wiedział, że się wygłupił. Zdecydowanie stać go było na lepsze. Dobra. Nie było w nim nic z pieprzonego romantyka, ale nie chciał, żeby dziewczyna chodziła za nim i oceniała wspaniałość kolejnego wiosła. Byli tu już dobre pół godziny, a Duff wypróbował kilka basów.
 
- Ta ci się podoba? – spytał, patrząc na stojącą nad nim czarnulkę. Dylan przekrzywiła głową i zmarszczyła nos.

- Nie – zaprzeczyła.

- Masz rację. Sprawdzałem cię – rzucił do niej, szczerząc się szeroko. Odłożył gitarę na miejsce, po czym stanął obok malutkiej hipiski i spojrzał na nią z góry. Nie. Zdecydowanie nie podobał mu się ten wypad. Do sklepu mógł przychodzić z kumplami, ale jak już wziął ją na wieczór, to trzeba było to zrobić porządnie. – Chodź! – rzucił w pewnym momencie, po czym złapał zdziwioną Dylan za rękę i dosłownie wybiegł na ulicę.

- Duff! Co ty robisz? Jeszcze tamten Gibson był fajny! – krzyczała za nim, ale nie słuchał jej. Wskoczyli w ostatniej chwili do autobusu, wpadając równocześnie na jakąś parę. Oboje zmierzyli ich gniewnym wzrokiem, ale blondyn z czarną tylko wybuchnęli śmiechem i przeszli w głąb. – Co to za spontan, proszę pana? – spytała wciąż zaskoczona Dylan, jednak Duff zbył ją.

- Zobaczysz – mruknął tajemniczo, a siostra Bacha zaśmiała się pod nosem, trzymając się autobusowego wichajstra.

***

- Dużo lepsze niż pierdolony muzyczny, co? – rzucił, szczerząc się do dziewczyny. Ta pokiwała emocjonalnie małą główką, a duże kolczyki zatrzepotały razem z nią. Dodatkowo miała ubrany jeden ze swoich kapeluszy. Duff patrzył chwilę na Dylan i zastanawiał się, co poszło nie tak między nią a Stevenem. Właśnie. Poczuł się jak totalny chuj, idąc z byłą dziewczyną przyjaciela na… Eee… Randkę? Mógł się zapierać, że tak nie było, ale taka była prawda. Zresztą Dylan nie chodziła już z Adlerem. No i nie pierwszy raz by tak się stało, tylko w jej obecności było coś, co zdecydowanie onieśmielało. Ale równocześnie działała dziwnie kojąco. Duff już rozumiał dlaczego mały Popcorn tak zachwycał się małą hipiską, choć nie była kompletnie w jego typie. Dużo dziewczyn, z którymi spotykali się Gunsi była taka sama. Krótkie szorty, wyzywający makijaż i ogólne wrogie nastawienie do pierdolonego świata. Bachówna zdecydowanie do nich nie należała. I może właśnie to tak pociągało Stevena. Chwilami swoim zachowaniem przypominała mu Samborę… Duff westchnął.

- Co jest? – spytała nagle czarnólka, jedząc swojego kurczaka z KFC, które zajebali jakiejś obściskującej się parze na parkingu. Czy ona potrafiła czytać w myślach, czy wyglądał na zamyślonego?

- Byłaś tu kiedyś? – odpowiedział pytaniem na pytanie, odganiając wspomnienia. Nie chciał opowiadać nędznej historii swojego życia byłej kumpla. Zdecydowanie nie było to w jego stylu.

- Nie. Nigdy. I nie żałuję – odparła, wgryzając się w skrzydełko.

- Czemu?! – spytał wyraźnie zdziwiony Duff. Dylan musiała przerzuć kurczaka zanim odpowiedziała:

- Bo nie kojarzyłoby mi się z tym wieczorem. – Mrugnęła do niego, po czym na powrót wróciła do poprzedniej czynności. Taka mała a wpierdalała te kurczaki jakby nie jadła przez miesiąc, uśmiechnął się w myślach, obserwując Dylan. I wcale nie krzyczała na niego za to, że patrzył jak je. To było coś nowego.

- To może być nasze tajne miejsce schadzek – zaśmiał się, patrząc na starą fabrykę.

- Ej, Duff – zaczęła dość poważnie Bierk. – Tylko ty sobie za dużo nie myśl.

McKagan spojrzał na nią zawstydzony i lekko zdziwiony. Jednak Dylan od razu parsknęła śmiechem.

- Żebyś widział swoją minę! A w dodatku to ja cię wyrwałam, więc nie myśl sobie, że jeszcze zechcę się z tobą widzieć.

Wyrzuciła kości i na powrót zaczęła grzebać w kubełku. Chwilę pomilczeli zanim Duff głęboko odetchnął i zaczął temat, który od dawnago trapił.

- Dylan?

- Hmmm?

- To już naprawdę koniec?

Nie patrzył na dziewczynę, ale wiedział, że posmutniała. Po krótkiej przerwie mruknęła:

- Nawet nie wiecie jak to boli.

Uderzyło go to mocniej niż przypuszczał. Słychać było w jej głosie cierpienie, ale też zrezygnowanie.

- Steven i ja… To nie ta bajka. A wydawać by się mogło, że tak. Zresztą wiesz przecież dlaczego się rozeszliśmy. To naprawdę cudowny chłopak, ale nie jestem dla niego odpowiednia. Nie umiem zaakceptować waszego trybu życia i nie mieć pretensji.

- Czyli koniec…

- Zawsze idzie się naprzód. I ty też powinieneś.

McKagan rzucił jej zmieszane spojrzenie.

- Przestań – rzuciła Dylan. – Myślisz, że nie widziałam jak tysiąc razy myślałeś o dziewczynie? I nie mówię o teraźniejszej. Gdzieś tam jest pannica, która złamała ci serce, co?

- No, gdzieś jest… - mruknął, dziwiąc się samemu sobie, że tak się otworzył. Nikomu tego nie mówił, a teraz zwierzał się właśnie jej – powodowi cierpienia Stevena. Gdyby ktoś powiedziałby mu o tym godzinę temu, roześmiałby mu się prosto w twarz. A jednak.

- Tak jak ty nigdy o nim nie zapomnę, ale nie mogę żyć w upokorzeniu, jakie czułam za każdym razem, gdy mnie zdradzał czy ćpał na potęgę, przychodząc i robiąc mi awantury.

- Nie wiedziałem…

Dylan wzruszyła ramionami.

- Jakie to ma teraz znaczenie? – powiedziała cicho, wpatrując się w coś przed sobą. – Lubię wieczory, wiesz? – zmieniła temat, wpatrując się w nocne niebo. – Można normalnie pomyśleć, siedząc w zapadającej ciemności.

Duff podążył za jej wzrokiem, patrząc w księżyc nad ich głowami. Znowu Dylan go zaskoczyła. Chyba nikt prócz Sebastiana nie znał jej w stu procentach. Jednak nasunęło mu się kolejne pytanie, które wędrowało od jakiegoś czasu między Gunsami.

- Tak z ciekawości…

- Nom? – Dylan spojrzała na niego swoimi czarnymi oczyma.

- Naprawdę spotykasz się teraz z Perry’m?

Dylan podniosła brwi, badając uważnie wzrokiem blondyna. Jednak nie mogła powstrzymać śmiechu.

- No, co? Co? To jakaś tajemnica? – zaśmiał się z nią.

- Zamęczycie mnie tymi pytaniami! Najpierw Izzy, teraz ty.

- No, ale powiesz czy nie?

- Nawet nie wiesz jak czasami jesteś słodki, wiesz blondasie?

- Ej, ale cicho. Nie o mnie rozmawiamy. Powiedz mi tu teraz wszystko jak księdzu na spowiedzi. Obiecuję, że nikomu nie powiem.

- Obiecujesz?

- Na ławkę, na której siedzimy obiecuję.

- No, dobra. – Dylan ułożyła nogi na ławce, patrząc na Duffa. – Tylko się nie śmiej.

- No.

- Poznaliśmy się w sumie przez kompletną głupotę. I potem zaczęliśmy gadać, słuchać muzyki i jarać.

- Co?! Tak po prostu zaczęłaś gadać z Joe Perry’m? – Duff złapał się za głowę.

- No, tak. Czemu nie? Człowiek jak każdy inny. - Dylan spojrzała na niego pytająco. McKagan zaniemówił przez chwilę, widząc szczerość w oczach dziewczyny.

- Ja was kobiet nigdy nie zrozumiem. No, ale opowiadaj!

- I w sumie widywaliśmy się codziennie, a potem zaproponował mi wyjazd do Seattle na koncert.

- CO?! – wrzasnął Duff.

- Duff, zawsze mogę przestać - rzuciła nieco zirytowana.

- Nie! Chcę wiedzieć! Mów! Już siedzę cicho!

- No i koncert się skończył, wróciłam do Los Angeles, ale obiecałam, że zajmę się jego kotem, a właściwie jego żony i tak wylądowałam u niego w domu. I wczoraj przyjechał…

- Ja pierdolę! Czekaj!  Czyli, że dom, z którego cię odebraliśmy… Tam był Joe Perry?! O, kurwa!

- Przestaniesz przeklinać? - spytała wyraźnie rozśmieszona.

- Wybacz, ale to te emocje! No, ja pier… niczę! Przecież to niesamowite! I byłaś u niego w domu?! Z nim?! Sam na sam?!

- Matko, Duff. Ekscytujesz się jak nastolatka podczas okresu.

- No, bo…

- No, bo. No, bo.

- Ale to wszystko?! Powiedz! Jak tam w ogóle?!

- Jeny! Duff! Kiedy to mianowałeś się moją przyjaciółką?

- Jestem twoją najlepszą przyjaciółką i muszę wiedzieć więcej! Masz coś do niego?

Dylan zachichotała.

- Co ma być? Lubię go.

- I co? To wszystko? – spytał zawiedziony Duff.

- A co byś chciał więcej? To wszystko.

- Nie wierzę. No, przecież to Perry. Nie próbował… No, wiesz...? - Spojrzał na nią wymownie.

- Tak, Duff. Wleciałam mu do łóżka, dałam się porządnie wypieprzyć, miałam dwadzieścia dziewięć orgazmów, a teraz jestem w ciąży i dlatego tyle wpierdalam.

- Łoboszz! Serio?!

- To chciałeś usłyszeć?

- No, chyba nie… Ale! Mogę się pochwalić, że byłem z kochanką Perry’ego na romantycznej schadzce!

- To już nie jesteś moją przyjaciółką?

- Dylan, wierz mi – Duff złapał się za serce, patrząc spod grzywki na dziewczynę. – Zawsze nią będę.

***

- Zróbmy coś bardziej kameralnego - mruknęła Dylan, kręcąc się z kamerą. Od jakiegoś czasu nosiła ją ze sobą, a pobyt w Seattle był jak najbardziej godny dokumentacji. Szczególnie, że uwielbiała ludzi, z którymi się spotykała. Sebastian był praktycznie cały dzień u Marii, Duff poszedł odwiedzić rodzinkę, a ona została sama. W sumie nie wiedziała jakim sposobem Chris się ulotnił, a zamiast niego w domu Cornella i Wooda pojawił się Stone. Jednak było to jej na rękę. Gdy otworzyła mu drzwi, chłopak uśmiechnął się szeroko, po czym po prostu oznajmił, że zabiera ją na koncert. Jak się potem okazało grali The Cult.

- Usiądź koło mnie. Siadaj, moje dziecko - zaśmiał się Stone, gdy czekali na wejście na arenę. Była dwunasta w nocy, a oni wciąż stali przy tej samej ławce, gdzie umówili się z Jeffem, Andy'm i Xaną. Gdy tylko dziewczyna usiadła, Stone wskazał na stojących niedaleko policjantów. - Widzisz tych ludzi? Pomachaj im. - Po czym dodał już głośniej:

- Jak leci?

- Dobrze - odpowiedział mu jeden z funkcjonariuszy, jedząc jakieś fistaszki. - To dla MTV?

- Nie, ale może tam trafić w każdej chwili - odpowiedział chłopak.

- Szczęściarz ze mnie. 

- Sarkastycznie policjanci. Wspaniale - mruknął pod nosem Stone, a Dylan najechała na niego kamerą. 

- Widzowie czekają na sprawozdanie z naszej wyprawy. Jak na razie słabo nam idzie - rzuciła, chwiejnie wstając z ławki. Zdecydowanie było jej za zimno w tyłek. Nie miała pojęcia, dlaczego, ale czuła, że ta chwila będzie kiedyś legendą. 
- Mieliśmy dziś posłuchać kapeli The Cult, ale jak dotąd nikt się nie pojawił.

- Stone, może to nie ten dzień?

- Nie ma takiej opcji. Ze mną nie zginiesz. Dobra. Idziemy szukać wejścia. Jeff miał na nas czekać. 

Stone złapał Dylan za rękę, po czym pociągnął ją w kierunku ulicy. Gdzieś musiało być drugie wejście. Przecież to niemożliwe, żeby pomylili dni. Uliczne słupy były obklejone plakatami zapowiadającymi koncert. Natknęli się nawet na jeden, na którym wyłaniała się nazwa 'Mother Love Bone'.

- O, właśnie. Będziesz tu do soboty? - zagadnął, rozglądającą się Dylan.

- Jeszcze nie wiem. To za dwa dni? - spytała dziewczyna, patrząc uważnie na Gossarda. 

- Jops. Gramy wtedy koncert. W malutkim klubie, ale im więcej ludzi tym lepiej.

- Takie występy są najlepsze! I może poznam wasze dziewczyny! Chris coś o jakiejś wspominał, ale w ogóle jej nie spotkałam. A, właśnie. Bo przyjechałam z bratem i Duffem... Znasz Duffa?

- Nie przypominam sobie...

- McKagana. Gra w Guns N' Roses. Chris go zna, więc myślałam...

- A, tego typa! Kiedyś tam go spotkałem. Fakt. To twój chłopak?

Dylan zaśmiała się wesoło, próbując nadążyć za idącym z prędkością meleksa Stone'm.

- Powiedziałem coś zabawnego?

- Tak jakby. Dylan Bierk jest od jakiegoś czasu stanu wolnego.

- Oho. To musiał być frajer, co?

- Teraz ty masz szansę. - Dylan mrugnęła do gitarzysty, ale ten nie zdążył odpowiedzieć, gdy na całą ulicę rozległ się głośny wrzask.

- Stone!

Oboje spojrzeli przed siebie, na biegnącego i machającego w ich stronę łysego kolesia.

- Greg! - odkrzyknął mu z uśmiechem Gossard, po czym spojrzał zadowolony na dziewczynę. - I jesteśmy uratowani! Gilmore zawsze ma wejściówki!

***

- Czekaliśmy na zewnątrz. Nie chcieli nas wpuścić. Dlaczego nie wyszliście po nas, żeby dać nam przepustki?

- Też długo czekaliśmy, a tu są moi świadkowie.

- Toys! - wydarł się Andy. - Dylan! Chodź tu z kamerą!

- Nigdzie się nie ruszasz - rozkazał Jeff, po czym dalej rozmawiał ze Stone'm. - Spotkałem ich.

- Toys! - w tle ciągle krzyczał Wood. 

- Stone! Uśmiech do kamery!

Dylan niezwykle ekscytowała się całym zajściem, a Xana zerkała nad nią od czasu do czasu zza albumu o płycie The Cult. Koncert już się skończył, a oni ciągle siedzieli w środku zupełnie jakby na coś czekali. Zerknęła na Andy'ego. The Cult - to nie była miłość od pierwszego przesłuchania dla pana Wooda. Męczył ją za jej miłość do Iana i The Cult. Było jeszcze parę zespołów, które lubiła i które nie spotkały się z jego aprobatą. Na przykład wprowadził ją na koncert The Cure, ale nie wszedł z nią. Czekał na nią na zewnątrz i pisał coś w jego zeszycie przy fontannie na zewnątrz Seattle Center. Czekał na nią jak tatuś, a po koncercie spytał czy podobał jej się występ. Gdy szli do mieszkania na Queen Anne, powiedziała 'Jeśli The Cult przyjadą do Seattle, idziesz ze mną'. Roześmiał się. Potem wyszło Electric. Puściła to Chrisowi, z którym mieszkali. Pewnej nocy Cornell przyszedł, żeby zabrać ją na ich cotygodniową nocną parkową przygodę i powiedziała mu, że przyjadą do The Paramount. Nie pamiętała jego odpowiedzi, ale słuchał uważnie ich albumu i powiedział coś w stylu 'Serio? Andy ich nie lubi?'

Xana uśmiechnęła się pod nosem. 


Dobra. I tu mi się wszystko urwało. Zapewne nastąpił koniec świata, wielki meteor jebnął w ziemię i wyszły dinozaury z wnętrza planety i wszystkich zjadły. Gunsi umierają w męczarniach za swoje sodomistyczne życie, w tle słychać chóry anielskie, a Iron Man odlatuje z Pepper pod pachą.