sobota, 5 grudnia 2015

15




Dobra. Ale nie chciało mi się dodawać akapitów xD

15. Reach Down

Dojechali koło czwartej rano. Bach chciał od razu pojechać do Marii, ale Dylan powiedziała, że zwariował.

- Wiem, gdzie możemy pojechać!

Chwilę pokrążyli po mieście i zatrzymali się przed dość dużym domem. Duff z Sebastianem popatrzyli na dziewczynę pytająco, ale ta tylko wysiadła i podbiegła do drzwi. Chłopacy powoli zrobili to samo, wzięli torby i podreptali do wejścia. W jednym oknie paliło się światło, więc dziewczyna bez czekania zadzwoniła. Chwilę potrwało zanim usłyszeli kroki na schodach i w końcu drzwi się otworzyły. Duff dosłownie o mało się nie opluł, widząc ich nowego gospodarza.

- Cześć, Chris! - krzyknęła uśmiechnięta Dylan i nie czekając na reakcję, przytuliła się do Cornella.

- Dylan! Co ty tutaj robisz?! - odkrzyknął chłopak, oddając uścisk. Po chwili spojrzał na dwóch blondynów i zatrzymał wzrok na McKaganie. Jego zdziwienie równało się zdumieniu Duffa, jednak szybko zastąpił je na powrót uśmiechem. - Cześć, chłopie! To się robi coraz dziwniejsze!

Bierkowie spojrzeli po nich zaskoczeni, czekając na reakcję basisty. Ten tylko odchrząknął i rzucił:

- Siemanko, Chris. Wierz mi. Jestem tak samo zdziwiony jak ty!

- To wy się znacie?! - rodzeństwo pisnęło w tym samym czasie, a starzy znajomi wybuchnęli śmiechem, słysząc idealną synchronizację. 

- Przelotnie – uśmiechnął się Duff, a Cornell tylko pokiwał głową, po czym wpuścił trójkę do domu. Nie musząc przedstawiać Gunsa, Dylan wskazała najpierw na brodacza, a następnie na swojego brata.

- Chris Cornell, mój brat Sebastian.

- Siemka – rzucił Bach, mierząc brodatego. Nie podobało mu się, że tak patrzył na jego siostrę, ale nic nie powiedział. W sumie w ogóle nie podobało mu się, gdy ktokolwiek, jakkolwiek i gdziekolwiek zerkał na Dylan. Szczególnie podejrzanie przystojni kolesie, o których nigdy w życiu nie słyszał. Niestety panna Bierk nie była osobą łatwą do zastraszenia, więc nie mógł wymuszać na niej, żeby nie zadawała się z tyloma facetami.

- No, Dylan. To co wy tu robicie? – spytał Chris, objemując dziewczynę ramieniem i idąc w głąb domu do kuchni.

- Mamy prośbę. Mógłbyś nas przekimać? - rzuciła bez wstępu dziewczyna, patrząc wielkimi oczami na wokalistę. - Chciałam dzwonić do Xany, ale nie wiem czy chciałaby widzieć dwóch spoconych kolesi...

- Jasne! - odkrzyknął od razu Chris. - Bez problemu. Sądzę, że Andy nie będzie miał nic przeciwko. W dodatku wyszedł.

- Ma koncert? - Czarnulka spojrzała na niego wymownie. Gdyby Mother Love Bone grali, Cornell raczej nie siedziałby w domu...

- Nie. Jakby miał, na pewno bym tam był. - Wyszczerzył się chłopak, a Dylan uśmiechnęła się do siebie w myślach. - Jest u Xany.

- Oho! Widzę, że znajomość się rozwinęła podczas mojej nieobecności.

- Nawet nie wiesz jak bardzo. To co? Jakieś piweczko?

- U. Bardzo chętnie! – włączył się Duff. Sebastian zniknął w salonie, gdzie już rozłożył się na kanapie i zasnął. Siostra tylko pocałowała go w czoło i przykryła kocem. Zdecydowanie uwielbiała swojego brata. Szczególnie gdy spał, bo wyglądał wtedy doprawdy uroczo. I przypominały jej się dawne czasy, gdy wychowywali się razem bez rodziców. Pokręciła głową na wspomnienia, po czym wróciła do kuchni, gdzie stały już oba dryblasy. Naprawdę trafiła jej się istna armia olbrzymów. Cala trójka miała powyżej metra dziewięćdziesięciu. Gdyby wyszli na miasto, musiałaby uważać, żeby żaden jej nie zdeptał.

- Sebastian już śpi – rzuciła cicho, odrzucając włosy i podciągając nosem. – Ja chyba tez już pójdę - mruknęła, patrząc śpiącym wzrokiem na muzyków. - Mam nadzieję, że jutro pogadamy, Chris. Bardzo chciałabym zobaczyć resztę.

- Spoko. Na pewno się ucieszą - odpowiedział wokalista. - Bez problemu. Możesz spać u mnie. Wiesz jak trafić?

- Tak... - urwała na chwilę. - To... Dobranoc.

- Słodkich snów – rzucił Cornell za dziewczyną, która machnęła tylko ręką na pożegnanie i poszła na piętro. Gdy tylko zostali sami, Duff oparł się o blat i spojrzał uważnie na Chrisa. Ten odrzucił długie włosy i spytał:

- Jak tam u was? Podkradłem waszą płytę Xanie i słucham jej na okrągło! Naprawdę niezła! To dopiero będzie szajba na waszym punkcie!

- Hah. Dzięki. Już powoli zaczyna do mnie docierać, że ludzie rozponzją mnie na ulicy. Tak sobie myślałem… Masz może jakieś wiadomości od Sambory?

- Wiesz, co… - chris podrapał się po głowie. – Widziała się z Andy’m parę tygodni temu. Mówił, że się zmieniła. Więcej nie chciał mówić.

- A wiecie gdzie mieszka?

- Wood powinien wiedzieć. Albo Stone. W sumie można popytać ludzi. Dzwoniła do mnie, ale kiedy to było… Jakieś pięć miesięcy pewnie przeszło. W każdym razie – dodał już głośniej. – Nic jej nie jest. Tylko szkoda, że tak mało się odzywa. Podobno mieszka gdzieś w okolicy – urwał, zastanawiając się, ale znowu się ożywił. – A wy nie macie z nią kontaktu?

- Niezbyt.

Chris pokiwał ze zrozumieniem głową. Chwilę postali w milczeniu, gdy Cornell odłożył piwo, po czym szturchnął McKagana.

- Chodź. Pokażę ci nad czym pracuję.

***

No, dobra, Duff. Wybrałeś miejsce na wasze spotkanko, to teraz musisz się wykazać. McKagan spojrzał na niewzruszoną Dylan. Wiedział, że nie było to żadne zobowiązujące spotkanie, ale czuł, że zabranie dziewczyny do sklepu muzycznego i przeglądanie z nią instrumentów, nie było oświeceniem z jego strony. Mimo, że panna Bach wyglądała na zadowoloną, wiedział, że się wygłupił. Zdecydowanie stać go było na lepsze. Dobra. Nie było w nim nic z pieprzonego romantyka, ale nie chciał, żeby dziewczyna chodziła za nim i oceniała wspaniałość kolejnego wiosła. Byli tu już dobre pół godziny, a Duff wypróbował kilka basów.
 
- Ta ci się podoba? – spytał, patrząc na stojącą nad nim czarnulkę. Dylan przekrzywiła głową i zmarszczyła nos.

- Nie – zaprzeczyła.

- Masz rację. Sprawdzałem cię – rzucił do niej, szczerząc się szeroko. Odłożył gitarę na miejsce, po czym stanął obok malutkiej hipiski i spojrzał na nią z góry. Nie. Zdecydowanie nie podobał mu się ten wypad. Do sklepu mógł przychodzić z kumplami, ale jak już wziął ją na wieczór, to trzeba było to zrobić porządnie. – Chodź! – rzucił w pewnym momencie, po czym złapał zdziwioną Dylan za rękę i dosłownie wybiegł na ulicę.

- Duff! Co ty robisz? Jeszcze tamten Gibson był fajny! – krzyczała za nim, ale nie słuchał jej. Wskoczyli w ostatniej chwili do autobusu, wpadając równocześnie na jakąś parę. Oboje zmierzyli ich gniewnym wzrokiem, ale blondyn z czarną tylko wybuchnęli śmiechem i przeszli w głąb. – Co to za spontan, proszę pana? – spytała wciąż zaskoczona Dylan, jednak Duff zbył ją.

- Zobaczysz – mruknął tajemniczo, a siostra Bacha zaśmiała się pod nosem, trzymając się autobusowego wichajstra.

***

- Dużo lepsze niż pierdolony muzyczny, co? – rzucił, szczerząc się do dziewczyny. Ta pokiwała emocjonalnie małą główką, a duże kolczyki zatrzepotały razem z nią. Dodatkowo miała ubrany jeden ze swoich kapeluszy. Duff patrzył chwilę na Dylan i zastanawiał się, co poszło nie tak między nią a Stevenem. Właśnie. Poczuł się jak totalny chuj, idąc z byłą dziewczyną przyjaciela na… Eee… Randkę? Mógł się zapierać, że tak nie było, ale taka była prawda. Zresztą Dylan nie chodziła już z Adlerem. No i nie pierwszy raz by tak się stało, tylko w jej obecności było coś, co zdecydowanie onieśmielało. Ale równocześnie działała dziwnie kojąco. Duff już rozumiał dlaczego mały Popcorn tak zachwycał się małą hipiską, choć nie była kompletnie w jego typie. Dużo dziewczyn, z którymi spotykali się Gunsi była taka sama. Krótkie szorty, wyzywający makijaż i ogólne wrogie nastawienie do pierdolonego świata. Bachówna zdecydowanie do nich nie należała. I może właśnie to tak pociągało Stevena. Chwilami swoim zachowaniem przypominała mu Samborę… Duff westchnął.

- Co jest? – spytała nagle czarnólka, jedząc swojego kurczaka z KFC, które zajebali jakiejś obściskującej się parze na parkingu. Czy ona potrafiła czytać w myślach, czy wyglądał na zamyślonego?

- Byłaś tu kiedyś? – odpowiedział pytaniem na pytanie, odganiając wspomnienia. Nie chciał opowiadać nędznej historii swojego życia byłej kumpla. Zdecydowanie nie było to w jego stylu.

- Nie. Nigdy. I nie żałuję – odparła, wgryzając się w skrzydełko.

- Czemu?! – spytał wyraźnie zdziwiony Duff. Dylan musiała przerzuć kurczaka zanim odpowiedziała:

- Bo nie kojarzyłoby mi się z tym wieczorem. – Mrugnęła do niego, po czym na powrót wróciła do poprzedniej czynności. Taka mała a wpierdalała te kurczaki jakby nie jadła przez miesiąc, uśmiechnął się w myślach, obserwując Dylan. I wcale nie krzyczała na niego za to, że patrzył jak je. To było coś nowego.

- To może być nasze tajne miejsce schadzek – zaśmiał się, patrząc na starą fabrykę.

- Ej, Duff – zaczęła dość poważnie Bierk. – Tylko ty sobie za dużo nie myśl.

McKagan spojrzał na nią zawstydzony i lekko zdziwiony. Jednak Dylan od razu parsknęła śmiechem.

- Żebyś widział swoją minę! A w dodatku to ja cię wyrwałam, więc nie myśl sobie, że jeszcze zechcę się z tobą widzieć.

Wyrzuciła kości i na powrót zaczęła grzebać w kubełku. Chwilę pomilczeli zanim Duff głęboko odetchnął i zaczął temat, który od dawnago trapił.

- Dylan?

- Hmmm?

- To już naprawdę koniec?

Nie patrzył na dziewczynę, ale wiedział, że posmutniała. Po krótkiej przerwie mruknęła:

- Nawet nie wiecie jak to boli.

Uderzyło go to mocniej niż przypuszczał. Słychać było w jej głosie cierpienie, ale też zrezygnowanie.

- Steven i ja… To nie ta bajka. A wydawać by się mogło, że tak. Zresztą wiesz przecież dlaczego się rozeszliśmy. To naprawdę cudowny chłopak, ale nie jestem dla niego odpowiednia. Nie umiem zaakceptować waszego trybu życia i nie mieć pretensji.

- Czyli koniec…

- Zawsze idzie się naprzód. I ty też powinieneś.

McKagan rzucił jej zmieszane spojrzenie.

- Przestań – rzuciła Dylan. – Myślisz, że nie widziałam jak tysiąc razy myślałeś o dziewczynie? I nie mówię o teraźniejszej. Gdzieś tam jest pannica, która złamała ci serce, co?

- No, gdzieś jest… - mruknął, dziwiąc się samemu sobie, że tak się otworzył. Nikomu tego nie mówił, a teraz zwierzał się właśnie jej – powodowi cierpienia Stevena. Gdyby ktoś powiedziałby mu o tym godzinę temu, roześmiałby mu się prosto w twarz. A jednak.

- Tak jak ty nigdy o nim nie zapomnę, ale nie mogę żyć w upokorzeniu, jakie czułam za każdym razem, gdy mnie zdradzał czy ćpał na potęgę, przychodząc i robiąc mi awantury.

- Nie wiedziałem…

Dylan wzruszyła ramionami.

- Jakie to ma teraz znaczenie? – powiedziała cicho, wpatrując się w coś przed sobą. – Lubię wieczory, wiesz? – zmieniła temat, wpatrując się w nocne niebo. – Można normalnie pomyśleć, siedząc w zapadającej ciemności.

Duff podążył za jej wzrokiem, patrząc w księżyc nad ich głowami. Znowu Dylan go zaskoczyła. Chyba nikt prócz Sebastiana nie znał jej w stu procentach. Jednak nasunęło mu się kolejne pytanie, które wędrowało od jakiegoś czasu między Gunsami.

- Tak z ciekawości…

- Nom? – Dylan spojrzała na niego swoimi czarnymi oczyma.

- Naprawdę spotykasz się teraz z Perry’m?

Dylan podniosła brwi, badając uważnie wzrokiem blondyna. Jednak nie mogła powstrzymać śmiechu.

- No, co? Co? To jakaś tajemnica? – zaśmiał się z nią.

- Zamęczycie mnie tymi pytaniami! Najpierw Izzy, teraz ty.

- No, ale powiesz czy nie?

- Nawet nie wiesz jak czasami jesteś słodki, wiesz blondasie?

- Ej, ale cicho. Nie o mnie rozmawiamy. Powiedz mi tu teraz wszystko jak księdzu na spowiedzi. Obiecuję, że nikomu nie powiem.

- Obiecujesz?

- Na ławkę, na której siedzimy obiecuję.

- No, dobra. – Dylan ułożyła nogi na ławce, patrząc na Duffa. – Tylko się nie śmiej.

- No.

- Poznaliśmy się w sumie przez kompletną głupotę. I potem zaczęliśmy gadać, słuchać muzyki i jarać.

- Co?! Tak po prostu zaczęłaś gadać z Joe Perry’m? – Duff złapał się za głowę.

- No, tak. Czemu nie? Człowiek jak każdy inny. - Dylan spojrzała na niego pytająco. McKagan zaniemówił przez chwilę, widząc szczerość w oczach dziewczyny.

- Ja was kobiet nigdy nie zrozumiem. No, ale opowiadaj!

- I w sumie widywaliśmy się codziennie, a potem zaproponował mi wyjazd do Seattle na koncert.

- CO?! – wrzasnął Duff.

- Duff, zawsze mogę przestać - rzuciła nieco zirytowana.

- Nie! Chcę wiedzieć! Mów! Już siedzę cicho!

- No i koncert się skończył, wróciłam do Los Angeles, ale obiecałam, że zajmę się jego kotem, a właściwie jego żony i tak wylądowałam u niego w domu. I wczoraj przyjechał…

- Ja pierdolę! Czekaj!  Czyli, że dom, z którego cię odebraliśmy… Tam był Joe Perry?! O, kurwa!

- Przestaniesz przeklinać? - spytała wyraźnie rozśmieszona.

- Wybacz, ale to te emocje! No, ja pier… niczę! Przecież to niesamowite! I byłaś u niego w domu?! Z nim?! Sam na sam?!

- Matko, Duff. Ekscytujesz się jak nastolatka podczas okresu.

- No, bo…

- No, bo. No, bo.

- Ale to wszystko?! Powiedz! Jak tam w ogóle?!

- Jeny! Duff! Kiedy to mianowałeś się moją przyjaciółką?

- Jestem twoją najlepszą przyjaciółką i muszę wiedzieć więcej! Masz coś do niego?

Dylan zachichotała.

- Co ma być? Lubię go.

- I co? To wszystko? – spytał zawiedziony Duff.

- A co byś chciał więcej? To wszystko.

- Nie wierzę. No, przecież to Perry. Nie próbował… No, wiesz...? - Spojrzał na nią wymownie.

- Tak, Duff. Wleciałam mu do łóżka, dałam się porządnie wypieprzyć, miałam dwadzieścia dziewięć orgazmów, a teraz jestem w ciąży i dlatego tyle wpierdalam.

- Łoboszz! Serio?!

- To chciałeś usłyszeć?

- No, chyba nie… Ale! Mogę się pochwalić, że byłem z kochanką Perry’ego na romantycznej schadzce!

- To już nie jesteś moją przyjaciółką?

- Dylan, wierz mi – Duff złapał się za serce, patrząc spod grzywki na dziewczynę. – Zawsze nią będę.

***

- Zróbmy coś bardziej kameralnego - mruknęła Dylan, kręcąc się z kamerą. Od jakiegoś czasu nosiła ją ze sobą, a pobyt w Seattle był jak najbardziej godny dokumentacji. Szczególnie, że uwielbiała ludzi, z którymi się spotykała. Sebastian był praktycznie cały dzień u Marii, Duff poszedł odwiedzić rodzinkę, a ona została sama. W sumie nie wiedziała jakim sposobem Chris się ulotnił, a zamiast niego w domu Cornella i Wooda pojawił się Stone. Jednak było to jej na rękę. Gdy otworzyła mu drzwi, chłopak uśmiechnął się szeroko, po czym po prostu oznajmił, że zabiera ją na koncert. Jak się potem okazało grali The Cult.

- Usiądź koło mnie. Siadaj, moje dziecko - zaśmiał się Stone, gdy czekali na wejście na arenę. Była dwunasta w nocy, a oni wciąż stali przy tej samej ławce, gdzie umówili się z Jeffem, Andy'm i Xaną. Gdy tylko dziewczyna usiadła, Stone wskazał na stojących niedaleko policjantów. - Widzisz tych ludzi? Pomachaj im. - Po czym dodał już głośniej:

- Jak leci?

- Dobrze - odpowiedział mu jeden z funkcjonariuszy, jedząc jakieś fistaszki. - To dla MTV?

- Nie, ale może tam trafić w każdej chwili - odpowiedział chłopak.

- Szczęściarz ze mnie. 

- Sarkastycznie policjanci. Wspaniale - mruknął pod nosem Stone, a Dylan najechała na niego kamerą. 

- Widzowie czekają na sprawozdanie z naszej wyprawy. Jak na razie słabo nam idzie - rzuciła, chwiejnie wstając z ławki. Zdecydowanie było jej za zimno w tyłek. Nie miała pojęcia, dlaczego, ale czuła, że ta chwila będzie kiedyś legendą. 
- Mieliśmy dziś posłuchać kapeli The Cult, ale jak dotąd nikt się nie pojawił.

- Stone, może to nie ten dzień?

- Nie ma takiej opcji. Ze mną nie zginiesz. Dobra. Idziemy szukać wejścia. Jeff miał na nas czekać. 

Stone złapał Dylan za rękę, po czym pociągnął ją w kierunku ulicy. Gdzieś musiało być drugie wejście. Przecież to niemożliwe, żeby pomylili dni. Uliczne słupy były obklejone plakatami zapowiadającymi koncert. Natknęli się nawet na jeden, na którym wyłaniała się nazwa 'Mother Love Bone'.

- O, właśnie. Będziesz tu do soboty? - zagadnął, rozglądającą się Dylan.

- Jeszcze nie wiem. To za dwa dni? - spytała dziewczyna, patrząc uważnie na Gossarda. 

- Jops. Gramy wtedy koncert. W malutkim klubie, ale im więcej ludzi tym lepiej.

- Takie występy są najlepsze! I może poznam wasze dziewczyny! Chris coś o jakiejś wspominał, ale w ogóle jej nie spotkałam. A, właśnie. Bo przyjechałam z bratem i Duffem... Znasz Duffa?

- Nie przypominam sobie...

- McKagana. Gra w Guns N' Roses. Chris go zna, więc myślałam...

- A, tego typa! Kiedyś tam go spotkałem. Fakt. To twój chłopak?

Dylan zaśmiała się wesoło, próbując nadążyć za idącym z prędkością meleksa Stone'm.

- Powiedziałem coś zabawnego?

- Tak jakby. Dylan Bierk jest od jakiegoś czasu stanu wolnego.

- Oho. To musiał być frajer, co?

- Teraz ty masz szansę. - Dylan mrugnęła do gitarzysty, ale ten nie zdążył odpowiedzieć, gdy na całą ulicę rozległ się głośny wrzask.

- Stone!

Oboje spojrzeli przed siebie, na biegnącego i machającego w ich stronę łysego kolesia.

- Greg! - odkrzyknął mu z uśmiechem Gossard, po czym spojrzał zadowolony na dziewczynę. - I jesteśmy uratowani! Gilmore zawsze ma wejściówki!

***

- Czekaliśmy na zewnątrz. Nie chcieli nas wpuścić. Dlaczego nie wyszliście po nas, żeby dać nam przepustki?

- Też długo czekaliśmy, a tu są moi świadkowie.

- Toys! - wydarł się Andy. - Dylan! Chodź tu z kamerą!

- Nigdzie się nie ruszasz - rozkazał Jeff, po czym dalej rozmawiał ze Stone'm. - Spotkałem ich.

- Toys! - w tle ciągle krzyczał Wood. 

- Stone! Uśmiech do kamery!

Dylan niezwykle ekscytowała się całym zajściem, a Xana zerkała nad nią od czasu do czasu zza albumu o płycie The Cult. Koncert już się skończył, a oni ciągle siedzieli w środku zupełnie jakby na coś czekali. Zerknęła na Andy'ego. The Cult - to nie była miłość od pierwszego przesłuchania dla pana Wooda. Męczył ją za jej miłość do Iana i The Cult. Było jeszcze parę zespołów, które lubiła i które nie spotkały się z jego aprobatą. Na przykład wprowadził ją na koncert The Cure, ale nie wszedł z nią. Czekał na nią na zewnątrz i pisał coś w jego zeszycie przy fontannie na zewnątrz Seattle Center. Czekał na nią jak tatuś, a po koncercie spytał czy podobał jej się występ. Gdy szli do mieszkania na Queen Anne, powiedziała 'Jeśli The Cult przyjadą do Seattle, idziesz ze mną'. Roześmiał się. Potem wyszło Electric. Puściła to Chrisowi, z którym mieszkali. Pewnej nocy Cornell przyszedł, żeby zabrać ją na ich cotygodniową nocną parkową przygodę i powiedziała mu, że przyjadą do The Paramount. Nie pamiętała jego odpowiedzi, ale słuchał uważnie ich albumu i powiedział coś w stylu 'Serio? Andy ich nie lubi?'

Xana uśmiechnęła się pod nosem. 


Dobra. I tu mi się wszystko urwało. Zapewne nastąpił koniec świata, wielki meteor jebnął w ziemię i wyszły dinozaury z wnętrza planety i wszystkich zjadły. Gunsi umierają w męczarniach za swoje sodomistyczne życie, w tle słychać chóry anielskie, a Iron Man odlatuje z Pepper pod pachą. 

piątek, 3 lipca 2015

Liebster Blog Award & Versatile Blogger Award

Perry says:
Perry nie ogarnia, o chodzi z tymi nagrodami, ale i tak się cieszy. 





VERSATILE

ZASADY
1. Trzeba podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu.
2. Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award.
3. Ujawnić siedem faktów o sobie.
4. Nominować 15 blogów.
5. Poinformować o fakcie nominowania autorów blogów.


Perry jest pierdoloną księżniczką i idzie odebrać nagrodę FUCK YEAH!





1. Perry ładnie dziękuje Rosie Adler za nominację. Ale naprawdę o co w tym kurwa chodzi?



                 2. No, pokazuję.



                 3. Daję fakty, które już pewnie niektórzy czytali, ale whatever.

                 I Perry dostał dwie kostki Tommy'ego na koncercie Alice Coopera.
                 II Perry złapał trzy kostki Kirka na Metallice.
                 III Perry został uratowany od śmierci przez Jona Bon Jovi.
                 IV Perry ma DNA całego Pearl Jam, które przechowuje w szklanych słoikach.
                 V Jack White puścił oko i rzucił pałeczkę Perry'emu.
                 VI Perry jest adoptowany, a jego ojcem jest Steven Tyler.
                 VII Perry mieszkała ze Slashem i McKaganem, a teraz z szóstką braci.

                 4. Powiem coś w moim stylu. Nie czytam blogów. No, może tylko niektóre w zakładce. Ale zajebiście cieszy się z każdego ich rozdziału i żadna jebana nagroda tego nie zmieni. Jak w ogóle można dawać nagrody za twórczość?! I tak nikt tego nie czyta, więc whatever. 






5. Perry zajebiście nikogo nie powiadamia.



LIEBSTER

Kurwa, znowu jakaś nagroda jednego dnia? No, nic. Cieszmy się dalej! Eva, thx!




ZASADY

Jebać zasady!

Evka, Perry odpowiada na pytania:
1.Co teraz robisz?.
Siedzę i czekam, aż słońce zajdzie.
2.Ulubione danie?
Sushi
3.Ulubiony polski wykonawca?
Dżem.
4.Co robisz o godzinie 12:00?
Śpię.
5.Co najczęściej jesz?
Ryby i pomelo!!
6.Ulubiona przekąska?
Eeee... Nachosy. Mrrrr
7.Wolisz mangę czy komiks?
Komiks. Zdecydowanie.
8.Grasz w gry PlayStation?
TAK KURWA! TAK!
9.Ulubiony komik?
Chico Marx. Zna ktoś?
10.Na co masz ochotę? ( w sensie jedzeniowym jest w ogóle takie coś ?)
Sushi.
11.Do czego zmierzasz z blogiem?
Donikąd. Skończyłam xD


Kurwa! Co za udany dzień! Kolejny powód do napicia się!


środa, 6 maja 2015

..::Koniec::..



A dla wszystkich pytających i marudzących. 
Perry odchodzi i to już na dobre. A w razie kłopotów - 
- wiecie, gdzie mnie szukać.
Koniec pytań. Naprawdę. Kocham Was wszystkie, ale naprawdę koniec.


środa, 11 marca 2015

God Loves Hippies: I Can't Stand It

           Perry Perry:
Jeny! To już piętnastka, a mnie łeb napierdala... 
I wybaczcie, że taki krótki i pojebany jakiś wyszedł. 
I sorka za ograniczonych bohaterów, ale jak pisałam to nawet 
nie wiedziałam, że tak wyszło... Hm...
Bożeno. Tylko Was przepraszam.
Za co ja się pytam?!

14. I Can't Stand It

- To jest pański dom?

- Yhym - mruknął Perry, poprawiając sobie okulary. Jak chyba każdy taksówkarz ten jego też lubił gadać. I to bardzo. Joe westchnął. Od dobrej pół godziny słuchał o podatkach, dziwkach, spedaleniu i ogólnemu szerzącemu się złu. Gdyby mógł, wysiadłby w połowie drogi, ale wtedy szedłby jakieś dwie godziny. Dał pieniądze facetowi i już otwierał drzwi, gdy kierowca rzucił:

- Kim jesteś, że stać cię na taką chałupę?

- Ambasadorem Specjalnego Regionu Administracyjnego Chin - mruknął znudzony do granic możliwości, po czym wysiadł i zatrzasnął drzwi. Wyciągnął gitarę z bagażnika, po czym wszedł na swój teren. Tyłek go bolał od tego pierdolonego siedzenia. Chociaż był to krótki spacer, przejście spod bramy do domu jakoś mu pomogło. Zastanawiał się, co zastanie, gdy przekroczy jego próg. Miał nadzieję, że Dylan wciąż była w środku i da się namówić na wypad do hotelu. Steven postanowił zaszaleć, porozpierdalać pokoje i robić inne interesujące rzeczy. A że nikt nie miał zamiaru robić tego u siebie w domu, wypadło na hotel. Jasne, że mógł pójść z jakąś inną dziewczyną, ale po co jak miał czarnulkę pod ręką. W dodatku lubił spędzać z nią czas. Przynajmniej nie wpychała mu się do łóżka. Albo jeszcze nie. Wzruszył ramionami sam do siebie, po czym nacisnął klamkę. Otwarte. Gdy wszedł, w domu panowała cisza. I mógłby sądzić, że nikogo w nim nie było, gdyby na wprost niego nie leżały dwie dziewczyny. Rozwalone na kanapach, spały w najlepsze. Jednej z nich całą twarz zasłaniały włosy, ale i tak wiedział, że to była Dylan. Drugą była jej przyjaciółka. Tylko jak ona miała na imię... 

Położył przy wejściu torbę i gitarę, po czym ruszył do kuchni. Zasłużył na coś mocnego. Wyciągnął butelkę whiskey, po czym wrócił do salonu. Na stoliku między kanapami stały trzy butelki wina i gin. Wszystkie doszczętnie opróżnione. Joe spojrzał jeszcze raz na te dwie chudziny z podniesionymi brwiami. Był pod wrażeniem. Nigdzie nie było śladu wymiocin, więc panienki zjechały w dobrym stylu. Usiadł obok Dylan, lekko szturchając dziewczynę w łydkę.

- Suń się - rzucił, ale Bierk tylko odetchnęła, zostając na swoim miejscu. Po odpaleniu papierosa wstał z kanapy, podciągnął spodnie i ułożył czarną tak, żeby sobie nie przeszkadzali. Wyglądało na to, że musiał poczekać, aż dziewczyny się obudzą. A to równie dobrze mogło nastąpić za kilka godzin. Jednak miał czas, papierosy, alkohol, świetne towarzystwo, a co najważniejsze wygodną kanapę.

***

Duff szedł ulicami Los Angeles bez określonego celu. W sumie wkurwił się na Adlera, Axla, Slasha, Izzy'go... No, na wszystkich się wkurwił. Każdy z osobna zapomniał o jego urodzinach. Niby nie przejmował się takimi błahostkami, ale nie dawało mu to spokoju. Sam nie wiedząc, czemu ruszył w stronę Heavenhouse. Pewnie dlatego, że było mu po drodze. I tak nie chciał robić niczego konkretnego. Nie myślał czy spotka Dylan, chociaż był to jej dom. Szedł do miejsca, które znał. Z dala od tych wszystkich popaprańców z jego zespołu. Stanął przed celem, wpatrując się uważnie w budynek. Lubił ten dom. Lubił jego klimat, wspomnienia i mieszkańców. Nieco kopniętych jak oni sami, ale jednak zupełnie innych. Sam nie wiedział, dlaczego ta atmosfera Heavenhouse przypominała mu rodzinny dom. Jego matka nie wieszała koralików, zasłon na ścianach, nie paliła kadzidełek, jednak było mu tam dobrze.

Westchnął i ruszył przed siebie. Wszedł wolno po schodach z dłońmi w kieszeniach katany i zanim zapukał, drzwi gwałtownie się otworzyły i stanął twarzą w twarz z Bachem. Gospodarz z początku lekko się zdziwił, ale zaraz szeroko uśmiechnął, widząc gościa.

- Siemasz, Kaganiasty! - rzucił jak zwykle nie wiadomo czym podniecony Sebastian. - Co ty tu robisz? Właśnie wychodzę!

- No, widzę - odparł, nieco zmieszany Duff. - A gdzie idziesz? - zagadnął z nadzieją, że będzie mógł dołączyć do blondyna. Nie miał zamiaru włóczyć się samemu po mieście. 

- Śmigam do małego. Chcesz jechać ze mną? - rzucił wesoło Bach, zamykając drzwi na klucz i zbiegając ze schodów. - No, chodź pojedziesz ze mną! Mam pełny bak, więc jakoś się doczłapiemy! Rusz się, Kagan! Jedziemy! Jedziemy! Będziemy jechać całą noc! - Sebastian strzelał propozycjami jak z rakiety, drąc się za każdym razem, gdy kończył zdanie. Widząc, że Duff się nie ruszył, wrócił na szczyt schodów i dosłownie zepchnął basistę, ciągnąc zaraz w stronę samochodu, podśpiewując na całą ulicę:

- Seattle! Czeka na nas Seattle! Miasto deszczu, błota i syfu!

Przeciągał każde słowo, niezwykle podniecony. McKagan wyłapał tylko słowo 'Seattle' i już się nie opierał. Nie ma to jak urodziny w rodzinnym mieście! Zdecydowanie dobrze trafił, a sława rodzeństwa Bierk go nie zawiodła. Robili wszystko bez zastanowienia, jednak nigdy nie ogarniał ich chaos jak Gunsów. Nawet ta ich anarchia przychodziła im niezwykle naturalnie i nigdy się na niej nie przejechali. Wszyscy im tego zazdrościli. Bierkowie nie robili nic na pół gwizdka, więc Duff był pewny, że nie było szansy, żeby się nudził. Wsiadł do samochodu, Sebastian wskoczył na miejsce kierowcy i włączył silnik. Momentalnie z głośników poleciało Wasted Generation. Muzyka łupała tak głośno, aż całe auto podskakiwało, jednak Bach był bardzo zadowolony z tego powodu. Pograł chwilę na kierownicy jak na perkusji, rzucił torbę na tylne siedzenie, odpalił papierosa, po czym spojrzał na blondyna.

- Zapiąłeś pasy? - spytał.

- Co? - McKagan rzucił mu pełne niezrozumienia spojrzenie, jednak Bach mruknął tylko:

- Bezpieczeństwo przede wszystkim.

I nie patrząc na drogę, ruszył z piskiem opon. Duffa wbiło w fotel i gdy tylko odzyskał władzę nad rękoma, szybko zapiął pas. Tak. Naprawdę zapowiadała się wspaniała podróż.

***

- Powiedz Dylan, że wróciłam do domu.

Joe machnął głową, po czym dziewczyna zniknęła za drzwiami. Słyszał jak odpala samochód i odjeżdża. Erin miała wątpliwości co do tego czy postąpiła słusznie, zostawiając przyjaciółkę sam na sam z gitarzystą, ale nie miała wyboru. Dylan spała jak zabita, a właściciel domu siedział obok na kanapie i raczej nie był skłonny, by Everly została do jej przebudzenia. Kwestia dobrego wychowania przeważyła nad chęcią chronienia czarnulki. Miała tylko nadzieję, że Dylan z tym swoim doszczętnie zniszczonym sercem, nie zrobi nic głupiego.

Tymczasem Perry stał nad Bierk, paląc papierosa i przyglądając się dziewczynie. Ta jakby wyczuła nieobecność swojej towarzyszki i zaczęła się przeciągać. Przetarła zaspaną twarz i zmarszczyła brwi, widząc nad sobą Perry'ego. 

- Co ty tu robisz? - rzuciła tylko, rozglądając się po pokoju z włosami na twarzy. - Gdzie Erin?

- Pojechała do domu, a co do pierwszego pytania, to tu mieszkam - odpowiedział cierpliwie Joe, siadając naprzeciwko dziewczyny. - Widzę, że korzystałaś z wolnej chałupy... - mruknął, zaciągając się papierosem i patrząc jednoznacznie na butelki. Dylan złapała się za głowę i odgarnęła włosy. - Wyglądasz jak zaspany suseł.

- Bardzo śmieszne - rzuciła ironicznie, podnosząc się do pionu, jednak praktycznie od razu schyliła się, chowając głowę między kolanami. - Czemu zawsze mnie to spotyka? - spytała bardziej siebie niż Perry'ego płaczliwym tonem.

- Nie martw się - odparł Joe, obserwując z lekkim półuśmiechem dziewczynę. - Kac dotyka każdego. 

- Perry, proszę. Nie mówię o kacu. Wątroba mnie tylko boli - wymamrotała niewyraźnie Dylan, nie podnosząc głowy. - I przepraszam za to - dodała, podnosząc sflaczałą rękę i wskazując stolik.

- Daj spokój, dziewczyno - zaśmiał się Joe. - Nie takie rzeczy się widziało. To może mi w końcu powiesz, co się stało.

Bierk wyprostowała się w końcu, patrząc na gitarzystę, rozwalonego na kanapie jak król. I tak nie miała nic do stracenia, a zważywszy na to, ze przez ostatnie dwa tygodnie okradała go z zapasów, była mu winna wyjaśnienia. Zresztą i tak nie miało to już znaczenia. Wzruszyła ramionami.

- Kiedy my sobie tak siedzimy, mój były chłopak posuwa jakąś laseczkę - zakomunikowała bez zająknięcia. Była bardziej smutna i zawiedziona, niż zrozpaczona. Przypomniała sobie spojrzenie Stevena, gdy ostatni raz go widziała na chodniku. I gdzie go zostawiła. Było jej go żal, ale i tak odeszła. - Ale nie ma co się użalać nad sobą.

- Skurwiel - rzucił Joe, podając dziewczynie butelkę whiskey, którą ta przyjęła. - Dylan, sama powiedziałaś, że to twój były. To jego pierdolona strata, że wybrał inną. Jesteś za młoda, żeby marnować czas na jakichś skończonych pedałów. Dopiero po jakimś czasie zrozumiesz, że to uczucie, to była kurewska fikcja. Mimo wszystkiego co czułaś, trzeba zapomnieć i iść dalej. Bo inaczej będziesz się zadręczać do końca życia. Trzeba wiedzieć, gdzie postawić pierdoloną granicę. 
- Kochanie, wybacz, że ci przerwę, ale musisz tyle przeklinać? - spytała Dylan znad butelki alkoholu. Joe rzucił jej spojrzenie pełne wyrzutu.

- Ja się tu staram powiedzieć coś mądrego, co cię podniesie na duchu, a ty mnie gasisz! A idź w cholerę!

- No, ej, Perry! Nie idź! - zaśmiała się dziewczyna, widząc aktorsko rozegrane obrażalstwo. - Powiedz coś jeszcze. Naprawdę mi się to podoba. 

Joe łaskawie usiadł z powrotem, mierząc uśmiechniętą Dylan.

- Straciłem wenę - burknął, a Bierk wyraźnie widziała, że od początku manifestacji swojego oburzenia gitarzysta się z nią droczył. Jednak oboje grali w tę grę dalej. Zrobiło się całkiem zabawnie. Z Dylan uszło wcześniejsze zamartwianie się, rozluźniła się, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Perry też to zauważył i w sumie oto chodziło. Chciał, żeby dziewczyna przestała myśleć o tym co było, a zaczęła cieszyć wolnością. Joe zastanawiał się jakim trzeba było być skurwielem, żeby doprowadzić taką dziewczynę do załamania. W sumie sam był takim skurwielem, tylko prócz Billie i kilku poprzednich nigdy nie angażował się na poważnie. Zresztą każdy jego związek kończył się za obopólną zgodą, więc tak po prawdzie nie miał sobie nic do zarzucenia. 

- Może to głupie - zaczęła nagle nieco poważniej Dylan. - Ale zastanawiam się czasem, co by było gdybym tam została...

- Jednak jesteś tutaj.

Bierk spojrzała na niego zmieszana, a Joe poczuł, że walnął coś kompletnie głupiego. Oboje zaczęli w tym samym momencie podziwiać ściany, a Perry gwizdnął.

- Zrobiło się niezręcznie... - wymruczał, po chwili ciszy. Jednak zerknęli na siebie i od razu wybuchnęli śmiechem.

- Ała! - krzyczała przez śmiech Dylan. - Moja wątroba!

- Skoro jesteś w dobrym humorze, może skoczysz ze mną na imprezę? - spytał, uśmiechający się co chwilę Perry.

- Nie, naprawdę nie mogę, Joe. Przepraszam, ale chyba powinnam się już zbierać. Która w ogóle jest godzina?

Dylan nieco się opanowała, ale gdy próbowała wstać, opadła z powrotem na kanapę.

- Dobra. Nigdzie nie idziemy. - Perry mrugnął do niej, a dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie, zamykając na chwilę oczy.

- To muszę zadzwonić do Sebastiana, że... Słyszysz?! - Dylan nagle przerwała, podskakując i wyzbywając się wcześniejszego wątpliwego stanu. Jednak wstać nie wstała, tylko nasłuchiwała. Po chwili i Joe usłyszał. Walnął facepalma, zdając sobie sprawę, czego słuchali. Widocznie automatyczny odtwarzacz się włączył, a muzyka poniosła się po całym domu.


- Panie Perry. Czujesz pan to?! - rzuciła wyraźnie podekscytowana dziewczyna. Gdyby ktoś organizował tańce na siedząco, Bierk zgarnęłaby wszystkie nagrody. Rytm przejmował powoli jej ciało od stóp do głowy. Po chwili skakała w miejscu. Czarna tak się rozkręciła, że jakimś cudem wstała i zaczęła wirować po pokoju. - Nie wiedziałam, że masz takie płyty! - rzuciła, dając się ponieść funkowi. Latała po całym salonie, wyśpiewując każdą linijkę tekstu. - Ale mnie to bierze!

- To nie moje. Steven uwielbia ich słuchać - mruknął kompletnie zażenowany Joe. Jednak nie mógł przestać się uśmiechać, widząc naglą  radość dziewczyny. - Dobrze się czujesz? - spytał, obserwując poważne miny Dylan, gdy śpiewała razem z zespołem. Ta wymachiwała nogami, rękoma, udając samego Maurice'a White'a. A wychodziło jej to naprawdę dobrze. Jeśli ktoś lubił takie wygibasy.

- Wspaniale! Lepiej niż w domu! A teraz... Teraz wszyscy wstają! - krzyknęła, wskakując na schody i rozkładając ręce jakby w środku były tłumy ludzi, a nie tylko Perry i ona. Weszła na samą górę, ciągle nie wypadając z rytmu. Gdy weszła, obróciła się na pięcie i zaczęła krzyczeć:

- Wstajemy! Wszyscy! Pan, pani, gruby dzieciak i ten pan z tyłu! - rzuciła, wskazując na gitarzystę. - Nie ma siedzenia! Boogie zaprasza!

Joe patrzył na nią jakby Bierk zwariowała, nie ruszając się z miejsca, jednak Dylan wzniosła nagle ręce w górę i dosłownie stańczyła, nie zeszła, po schodach. Ciągle śpiewając, podeszła do niego i pociągnęła go za sweter. 

- Co ty robisz? - spytał, trąc czoło.

- Powiedziałam: wszyscy! - syknęła, ale gdy tylko Joe wstał, odwrócił się i dosłownie przeskoczył kanapę, uciekając przed dziewczyną. - O, nie! Boogie dogoni wszystkich! - krzyczała za nim, biegając po całym domu. 

- Odczep się, wariatko!

- Dygi dygi dygi! Potrzebne ci cekinowe wdzianko!

- Upiłaś się! To można wyleczyć!

- Nie bądź sztywniakiem, panie Perry! Na scenie umie się ruszać, a w domu stary pierdziel!

W pewnym momencie Dylan po prostu padła wycieńczona na podłogę i z rozłożonymi na boki rękoma, wpatrywała się w sufit, chichrając się przy tym jak zjarana nastolatka.

- Kocham boogie - wydyszała, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Perry chciał coś powiedzieć, ale w tym czasie zabrzmiał głośny dzwonek telefonu. Dziewczyna jak widać zaniemogła, więc Joe poszedł odebrać. Przedtem jednak wyłączył boogie, co Dylan przyjęła z wyraźnym niezadowoleniem. Podniósł słuchawkę i nawet nie zdążył powiedzieć słowa, gdy ktoś wydarł się prosto w słuchawkę, przekrzykując grającą w tle muzykę:

- Wyłaź! Już jesteśmy!

I nieznany rozmówca rozłączył się tak szybko jak zadzwonił. Perry'emu jeszcze przez moment dzwoniło w uszach, a gdy się uspokoiło, Joe zorientował się, że z dworza słychać było trąbienie samochodu. Nawet nie zauważył, gdy Dylan zaczęła biegać po domu, zbierając swoje rzeczy i wrzucając je do torby. Gdy miała wszystko, szybko podbiegła do niego, odrzucając włosy, które ciągle spadały jej na twarz.

- To po mnie! Trzymaj się! Dzięki za wszystko! - rzuciła z uśmiechem, pocałowała go szybko w policzek i wybiegła z domu, zostawiając otwarte na oścież drzwi z kluczami w zamku. Perry instynktownie poszedł za nią, ale widział tylko jej długie włosy i rozpiętą białą koszulę, powiewającą w biegu. Dylan szybko dotarła do bramy, za którą czekał jakiś samochód. Muzyka łupała ze środka jakby siedzący w nim kolesie chcieli wypalić sobie mózgi. Krzyczeli coś do Bierk, która przerzuciła torbę za płot, po czym sama wdrapała się na niego i po chwili była już po drugiej stronie. Podbiegła do samochodu i weszła przez otwarte okno na tylne siedzenia. Gdy tylko znalazła się w środku, auto ruszyło z piskiem opon, a muzyka jeszcze przez dłuższy czas niosła się w oddali, aż zupełnie ucichła.

***

- Więc... Miałem ten tatuaż, a potem... Zdecydowaliśmy się dać go na okładkę - mruknął Axl, wskazując na ramię. Udzielili tego wywiadu dla świętego spokoju. W dodatku oboje przegrali zakład ze Stevenem i musieli siedzieć ponad dwie godziny, odpowiadając w kółko na te same pytania. Do tego następna wypowiedź dziennikarza dobiła ich jakąkolwiek wiarę w ludzi.

- I to będzie jedna z rzeczy, które opowiesz swoim wnukom.

- Nie wiem czy zauważyłeś, ale Slash chciał mieć proste włosy - kontynuował, ignorując faceta Axl i mówiąc dalej. Slash zachichotał, patrząc uważanie na siedzącego obok rudego.

- Nie prosiłem o proste włosy! - zaprzeczył, nie mogą powstrzymać śmiechu.

- Ależ tak - spokojnie odparł Rose, śmiejąc się pod nosem z głupoty kudłatego.

- Nie - dodał już poważniejszy Hudson.

- Tak, nie zaprzeczaj.

- Nie prosiłem...

- Prosiłeś.

- Dlaczego tak mówisz?

- Bo prosiłeś.

- Dlaczego? Byłem pijany?

Po dwóch godzinach oboje z Rose'm wyszli z hotelu. Jakże wspaniale było poczuć wolność. Bez tego pierdzenia w stołek i siedzenia z ludźmi ubranych w garniaki, mających w dupach korniszony. Zdecydowanie lepiej było wrócić do siebie. Slash szturchnął zamyślonego rudzielca.

- To co? Gdzie teraz? - spytał, idąc w stronę parkingu, gdzie zostawili samochód. Jednak Axl nie poszedł za nim. Slash zatrzymał się więc w pół kroku i powtórzył pytanie.

- Cicho! - uciszył go Rose. Hudson spojrzał na niego z podniesionymi brwiami, ale wokalista nie mógł tego zobaczyć. - Tworzę! - rzucił tylko, po czym szybkim krokiem zmierzał do parkingu. Slash wzruszył ramionami i poczłapał za nim, paląc papierosa. Ile dziwnych rzeczy zdarzyło mu się z tą rudą pizdą? Slash nie miał tyle palców, żeby zliczyć wszystkie akcje. W tej chwili trudno mu było nawet zliczyć do trzech. Gdy Axl doszedł do auta, zaczął się szarpać z klamką jak zirytowany pięciolatek. Jednak to Slash miał kluczyki i władzę. Nie przewidział tylko tego, że twórczy zapęd Rose'a, doprowadzi go do wybicia okna łokciem i dostania się do środka. Hudson szedł jednak niewzruszony dalej, a gdy wsiadł na miejsce kierowcy, jego towarzysz już bazgrał jakieś słowa na drzwiach. Świetnie, przeleciało czarnemu przez głowę. A dopiero co wypożyczyliśmy tę furę. Odpalił silnik i wyjechał z parkingu, kierując się do ich mieszkania. Jednak wcześniej zajechał pod monopolowy. Pracowała tam naprawdę fajna dziewczyna, jednak jak na złość dziś był jakiś stary, gruby facet. Kupił trzy paczki fajek, kilka browców, jedną tequilę oraz dwa Daniel'sy. Gdy wrócił do samochodu, Axl podskakiwał na siedzeniu z niecierpliwością, wypatrując gitarzysty.

- Jedźmy już! No, jedźmy! - krzyczał podniecony. Slash domyślił się, że jego przyjaciel właśnie skończył piosenkę, gdy on był w sklepie. No, tak. Wena to paskudna suka. Potrafiła złapać w najmniej odpowiednim momencie. Gdy dojechali na miejsce, Axl wyskoczył z jeszcze jadącego auta i zniknął w mieszkaniu. A propos dziwnych akcji, Slasha już chyba nie miało nic zdziwić. Wysiadł z samochodu, gdy nagle coś wyleciało mu z kieszeni skóry. Wyglądało to na papierek. Jednak czarny go podniósł i rozłożył. O mało się nie opluł, czytając słowa napisane na świstku. Gdy skończył, obmacał kieszenie, szukając jeszcze podobnych liścików, ale nic nie znalazł. Obracał papierek kilkanaście razy, jednak nic więcej nie było na nim napisane. Wciąż trzymając karteczkę przed sobą, pognał za Axlem, wołając, że potrzebuje gitary.

***

- Siemasz, Duffy! - krzyknęła rozradowana Dylan, obejmując szyję McKagana ramieniem, aż po łokieć i całując go w policzek. Basista nieco się zdziwił, szczególnie, że dziewczyna lekko go poddusiła, przygniatając mu głowę do zagłówka, jednak po chwili czując swobodę, potarmosił ją po włosach, rzucił 'Siemanko', a zadowolona Bierk szturchnęła tylko swojego brata i rzuciła się z powrotem na tylne siedzenia, wyciągając nogi między miejsca z przodu. 

- Coś ty tam robiła, że taka zadowolona jesteś? - krzyknął bez przywitania do siostry Sebastian, patrząc na Dylan przez tylne lusterko. Oczywiście w międzyczasie nie patrzył na drogę, śpiewał z wokalistą Y&T, palił papierosa i zmieniał biegi. Duff zastanawiał się czy dobrze zrobił, wsiadając do samochodu tego furiata. Dylan jakby czytała mu w myślach, ignorując przy tym pytanie brata:

- Nie martw się, Duffy. Sebastian został poczęty w tym samochodzie, więc rajdowca ma we krwi.

Przerażony McKagan zerknął na Bacha, który w tym momencie szczerzył się szeroko, miętoląc peta jak farmer źdźbło zboża. 

- Jak umrzemy to przynajmniej od razu trafimy pod Schody do Nieba - dodała niewzruszona turbulencjami dziewczyna, wyciągając skręta. Duff odwrócił się do niej, zdając sobie sprawę, że nigdy nie znał Bierków tak dobrze jak myślał. Dziewczyna łącznie z rzeczami ciągle podskakiwała na siedzeniu, ale nie zważała na to. Spokojnie próbowała odpalić blanta. W pewnym momencie samochód wjechał w jakąś dziurę i mocno nimi potrząsnęło. Duff bał się, że pękła opona, ale Bach jechał niestrudzenie dalej. - Ja pierdolę, Sebastian! - rzuciła zirytowana dziewczyna, nie mogąc zapalić jointa. - Możesz nie wjeżdżać w takie gówna?! Jedź prosto!

Jej brat wrócił do poprzedniej szaleńczej jazdy i McKgana myślał, że czarna jeszcze doda, żeby zwolnił czy coś w tym guście, ale ta rzuciła tylko:

- Dziękuję!

Duffa wbiło w fotel, skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, mocno przycisnął do siebie i zmniejszył się o co najmniej dziesięć centymetrów. Musiała minąć dobra połowa drogi zanim jako tako przywyknął do dziwnego stylu jazdy Bacha. W sumie sam jeździł niezbyt uważnie, Slash to już w ogóle był demon szybkości, ale to przewyższało najśmielsze oczekiwania. Podczas podróży myślał o Seattle. Mieście, w którym niektórzy włóczędzy byli naprawdę szczęśliwi. Żyli według ustalonego rytmu, można było ich spotkać na ulicach rozmawiających z ludźmi. Na ich twarzach gościł uśmiech. Ale można było tez spotkać tak zwanych "ludzi sukcesu". Zarobili miliony dolarów, a nie przeżyli ani jednego szczęśliwego dnia. Wszystko zaczynało się i kończyło w tym mieście.

Po dobrych czterech godzinach jazdy Bierkowie wpadli na kolejny wspaniały pomysł umilenia sobie podróży.

- Ej, Sebastian. Nasz pasażer jakiś taki niemrawy. Może go tak rozweselić? - rzuciła Dylan, oddając kolejnego z rzędu skręta Duffowi. 

- O, super! - Bach podłapał myśl. - To jedna z naszych ulubionych gier. Kagan, spodoba ci się to. Wierz mi!

Rzucił głupi wyszczerz basiście, który spojrzał pytająco na dziewczynę. Ta wzruszyła ramionami i odparła:

- Będziemy cię podrywać.

- Że co takiego?! - wrzasnął Duff, rzucając jej zdziwione spojrzenie. - On też?! - spytał, wskazując na Bacha. Gdy czarna potwierdziła, zaczął się stawiać. - Nie będzie mnie obmacywał! Ocipieliście?!

- Oj, spokojnie - mruknęła niezbita z tropu Dylan. - Nikt cię nie będzie macał. Rzucamy najżałośniejsze teksty na podryw. Kto nie przebije, przegrywa. Plus do tego oczywiście musisz zaaprobować zwycięzcę.

- To znaczy?

Dziewczyna po raz kolejny wzruszyła ramionami.

- To już zależy od ciebie.

- To ja już mam championa - rzucił blondyn, puszczając oczko do czarnej. Ta tylko walnęła go lekko w ramię i zaciągnęła blantem. Sebastian ściszył muzykę, a Dylan oparła łokcie na siedzeniach pasażera i kierowcy, po czym oddała głos bratu. Ten odchrząknął i powiedział zalotnym głosem:

- Twoje usta wyglądaja na samotne... Może spotkają się z moimi?

Duffowi już na początku przestawała podobać się ta gra. Bach patrzył na niego jak na kolację. Wzdrygnął się, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo uprzedziła go dziewczyna:

- E! Słabe! Wszyscy to znają! Dobra, to może coś prostego na początek... - Zamyśliła się, po czym złapała McKagana za podbródek, żeby patrzył jej w oczy. Dylan jednak nic mu nie zrobiła, tylko zaczęła zezować. - Chciałabym mieć zeza, żeby widzieć cię podwójnie.

- Tia, tia. Zostaw go! - mruknął Sebastian. - Twoje oczy są niebieskie jak ocean... I kochanie utonąłem w morzu.

Dylan zabuczała i znowu skierowała Duffa do siebie, nie zważając na to, że blondyn był coraz bardziej zagubiony. Czuł się osaczony przez te dwójkę zdrowo kopniętego rodzeństwa. Jednak nikt nie pozwolił mu nawet pomyśleć.

- Chciałabym być twoimi skarpetami... Żebym była z tobą na każdym kroku.

McKagan walnął facepalma, co wywołało okrzyk radości u dziewczyny, a zawodzenie Sebastiana.

- Widzisz? - rzuciła do Bacha. - To oznaka, że wygrywam!

- Wmawiaj sobie, skarbie. Teraz moja kolej. Jeśli nic nie trwa wiecznie, będziesz moim niczym?

- Twój tata był bokserem? Bo jesteś nokautem.

- Nie jestem pijany. Tylko zatrułem się tobą.

Rodzeństwo rzucało tekstami na podryw jak z karabinu, a Duff nie mógł przestać ich słuchać. Już nie chodziło o wygraną, ale o niesamowite relacje między tym dwojgiem. Zdrowa, a w ich przypadku, chora rywalizacja wcale nie wpływała na ich braterskie przywiązanie. McKagan nigdy nie widział tak idealnej rodzinki. Co prawda oboje należeli do pojebanego pokolenia Los Angeles, ale gdyby żyli na bezludnej wyspie, nic nie mogłoby przeszkodzić im w dogadaniu się. Byli zawsze zgodni, odpowiadali praktycznie w tych samych momentach, kochali się. I było to widać na każdym kroku. Nawet gdy jedno docinało drugiemu. Duff nie mógł tego zrozumieć i w jakimś stopniu zazdrościł im tego. Jak chyba zresztą wszyscy. 

- Myślałam, że szczęście zaczyna się na 'S'. Dlaczego więc moje zaczyna się na 'D'?

- Mogę zrobić ci zdjęcie? Chcę pokazać moim znajomym, że anioły istnieją naprawdę.

- Jesteś religijny? Bo... Jesteś odpowiedzią na moje modlitwy.

- Nie jestem fotografem, ale mogę zrobić nasze wspólne zdjęcie.

- Mogę odprowadzić cię do domu? Bo rodzice mówili mi, żeby podążała za marzeniami.

W tym momencie zapadła cisza. Dylan z Duffem spojrzeli na Sebastiana, czekając na jakąś odpowiedź. Ten jednak ciężko myślał, aż w końcu wybuchnął, uderzając z całej siły w kierownicę.

- Nie! Znowu wygrała! Nigdy nie przebiję tego taniego tekstu! Znowu kurwa lepsza! A pierdolcie się!

Dylan parsknęła śmiechem, a chwilę po niej McKagan. Przez kolejne parędziesiąt minut Bach cały zły wpatrywał się w drodze, gdy jego siostra omawiała warunki swojego zwycięstwa z Duffem.