środa, 31 grudnia 2014

God Loves Hippies: She Brings Me Love

         Perry:
Tym laskom, które już czytały i tak zalecam ogarnięcie rozdziału.

4. She Brings Me Love

Dylan siedziała mu na kolanach, rozmawiając o jakiś pierdołach z Duffem. Gdyby nie ta dziewczyna, prawdopodobnie gniłby teraz pod stertą kokainy. Chociaż ciągle był na speedzie, miał dla kogo przestrzegać zasad etykiety człowieka cywilizowanego. A przynajmniej zachowywać takie pozory. Dylan była cudowna. Drobna z miękkimi czarnymi włosami. Zawsze tak rozkosznie pogodna. Uśmiech nigdy nie opuszczał jej twarzy. Wszyscy w tym piekielnym domu polubili ją od momentu, w którym przekroczyła jego próg. Po prostu raz wpadła z Erin i już została. Nikt nie widział problemu w tym, że była zakręconą hipiską. Jej realność oszałamiała. Nosiła stare stroje, długie podarte spódnice, multum biżuterii z lat trzydziestych i czterdziestych. Jej ubrania często były dwa rozmiary za duże, zawsze musiało coś z nich zwisać. Lubiła długie stare płaszcze, które wpasowywały się w jej długie włosy. Usta zawsze miała maźnięte czerwoną lub czarną szminką, a zamiast pudru na policzkach używała czerwonej szminki. Nosiła ciuchy, których nikt się nie spodziewał. Paliła też zioło, ale nie była ćpunką. To był jej zamiennik papierosów. Dobrze wiedział, że tolerowała wszystko, ale w umiarze. Jej matka skończyła w śmietniku, po tym jak zadłużyła się u dilerów. Przez ten wypadek dziewczyna patrzyła na narkotyki dość ostro. 

Dylan magnetyzowała wszystkich dookoła. Jego szczególnie, ale najdziwniejszą rzeczą była jej relacja z Axlem. Bardzo dobrze się dogadywali i sprawiali wrażenia wręcz zaprzyjaźnionych. Chuj wie jak to możliwe. Przecież to Rose! Zanim jeszcze zaczęli się spotykać, Axl poznał ją przez Erin. Później rudy po pijaku opowiadał jak to Dylan spytała go bezpośrednio zaraz po przedstawieniu się 'To jak wygląda seks między tobą a Erin?'. A on jej na to "Boże! Nie możemy o tym rozmawiać!'. Steven uśmiechnął się pod nosem. Czarnowłosa była naprawdę wspaniałą kobietą. Spojrzał na nią. Średnich rozmiarów kapelusz idealnie wpasowywał się do jej stroju. Westchnął.

Jednak Stevena w tym momencie najbardziej martwiło to jak rozwiną się jej relacje z Debbie. Martwił się, że siostra jej nie zaakceptuje. Przecież różnica wieku nie była duża, ale nie była też mała. Cztery lata dokładnie. A może to Dylan uzna, że nie chce się zadawać z gówniarą?, myślał, marszcząc brwi.

- Steve, kochanie, prawda? - Matowy, przyjemny głos wyrwał go z zamyślenia, a duże czarne oczy wpatrywały się w niego oczekująco.

- Tak, znaczy... No... Jak brzmiało pytanie? - Chłopak skrzywił się z mieszaną miną, czując, że się wygłupił.

- Eh... Stevenie Adlerze... Pytałam czy ty też uważasz, że Bob Dylan to jeden z najlepszych wykonawców na świecie?

- Absolutnie nie! - wydarł się, a dziewczyna aż podskoczyła. - Kiss są najlepsi!

- Was chyba kompletnie pojebało! - włączył się do rozmowy Duff. - Nie obrażając Dylan - tu wyszczerzył się do dziewczyny, czym zarobił sobie kopniaka od Stevena. - Mówię wam, że Elton John to król królów!

Wszyscy w pokoju wybuchnęli śmiechem.

- A chuj kurwa nieprawda. Sex Pistols to bogowie!

Jak na rozkaz sześć głów odwróciło się w kierunku blondynki, która dopiero co weszła do pokoju, który miał służyć za salon. Wszyscy prócz czarnej doskonale już ją znali.

- Młoda ma rację! - Tym razem odezwał się jak dotąd przymulający Izzy. Mała blondyna podeszła do niego i przybiła mu piątkę. Po chwili zmierzyła uważnym wzrokiem dziewczynę siedzącą na kolanach jej brata. Czarna miała niewyobrażalnie długie nogi i wyglądała na typową modelkę. Gdyby ktoś ogłosił konkurs na najbardziej podobnych bywalców tego pokoju, zapewne wygraliby go czarna i Izzy. Oboje podejrzanie dziwaczni - chłopak na wiecznym odlocie, a dziewczyna wiecznie się uśmiechała. Debbie bez określonego wyrazu twarzy, podeszła i podała jej dłoń.

- Deborah. Siostra jak widać... Twojego chłopaka. - Deb powiedziała to z jednoznacznym akcentem, a czarna nie mogła zrobić nic innego jak uśmiechnąć się i odwzajemnić uścisk.

- Dylan. Tak, jestem z twoim bratem i jak na razie nie narzekam - zaśmiała się. Debbie zdziwiła się, że brunetka zrobiła na niej dobre pierwsze wrażenie. Dobra. Trochę zalatywało słodką idiotką, ale Dylan nie zachowywała się bynajmniej sztucznie. Przyjeżdżając tu nawet nie myślała, że jej brat ma kogoś, a sadząc po spotkanych dotychczas dziewczynach, spodziewałaby się pustej, zadufanej w sobie laluni. Może miała się dopiero przekonać jaka była prawda, ale na razie wszystko szło nadzwyczaj pomyślnie.

- A gotował ci już? - zapytała, rozglądając się instynktownie za czymś do jedzenia.

- Nie ma z czego.

- To pogadamy jak zacznie. Osobiście nie polecam. Grozi zatruciem.

- No, kurwa dzięki! - Steven spojrzał na nią spode łba.

- Nie ma za co - odparła blondynka. - To może jedyny utalentowany kucharz w tej rodzinie zrobi jakieś śniadanie, co? - spytała, po czym dodała:

- I nie mam na myśli ciebie, braciszku.

- Jasne - Steven przewrócił oczami. - Panno wysokie mniemanie.

- O, KURWA MAĆ! STEVEN WIE CO TO ZNACZY MNIEMANIE! - przyłączył się Slash i tym razem blondyn przywalił sobie pięknego facepalma. Jego własna siostra musiała go upokarzać. Już myślał, że Dylan zareaguje dość ostro, ale dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Chyba nic nie zepsuje jej humoru.

- Pomogę ci, Deb. Jeśli nie masz nic przeciwko - mruknęła, po czym wstała i obie z blondynką poszły do kuchni, zostawiając męską część grona w saloniku.

Obydwie dziewczyny nie miały problemu z dogadaniem się. Starały zrobić coś jadalnego z zasobów żywieniowych tego domu. Dylan wyciągnęła skądś lekko czerstwy chleb i pudełko z masłem przez co zapunktowała u Debbie. Powiedziała, że najlepszym sposobem będzie zrobienie z tego tostów. 

- Przez to chleb nie wydaje się stary - tłumaczyła. Debbie patrzyła na dziewczynę dużymi oczami i czekała tylko, aż czarna skończy swoje kucharskie czary i da jej się porządnie najeść.

- To od kiedy jesteś z moim bratem, co? - zapytała, usiłując otworzyć opakowanie masła.

- Jakiś dobry rok już się z nim męczę. Poczekaj. Pokażę ci jak to się otwiera. - Brunetka z wiecznym uśmiechem przejęła od niej opakowanie i rzuciła nim o ścianę. Otworzyło się. Podniosła je i z powrotem podała blondynce. - Trzymaj.

Debbie wybuchnęła śmiechem, nie mogąc uwierzyć, że tak kobieca osoba może trzasnąć masłem w ścianę. Zdecydowanie zaczynała jej się podobać ta paniusia. Dziewczyna chodziła w jeansowych szortach i wiecznie spadającej jej z ramion męskiej koszuli, co wcale nie odejmowało jej uroku. Ani nie powodowało zmieszania Dylan. Deb wręcz nie mogła przestać się w nią wpatrywać. Widząc reakcję blondynki, Dylan wzruszyła ramionami.

- Wiesz, tyle czasu w tym domu uczy cię zasad surwiwalu. Poważnie - dodała, gdy Debbie patrzyła na nią z podniesionymi brwiami.

- Dobra. Wierzę ci. - Blondynka zlitowała się nad nową znajomą, po czym wskoczyła na blat tuż obok niej. Pomachała chwilę nogami, aż w końcu wybuchła:

- Ja pierdzielę! Ja tu przecież nie wytrzymam! Wszędzie zapijaczone, półnagie dupy, seksy zza ściany, do tego pięciu facetów. Tu nawet nie ma gdzie się wykąpać! Wczoraj musiałam kraść wodę w wiadrze! Od sąsiadów!

- Za domem jest hydrant - odpowiedziała z uśmiechem Dylan, ale w jej glosie dało się usłyszeć współczucie. Nawet rzuciła Debbie litościwe spojrzenie. Blondynka załamała się tylko jeszcze bardziej. - Spokojnie. Przecież nie skażę cię na ten Babilon - dodała czarna, smarując jednym pociągnięciem noża wszystkie kanapki masłem. - Jak chcesz, możesz zatrzymać się u mnie. Nie dam ci luksusów, ale na pewno będzie lepsze niż... To. Małe mieszkanko. W centrum. Mam jeden pokój, ale jest materac. Damy radę.

- O, kurwa! Poważnie? - Debbie upuściła opakowanie i przytuliła ją mocno. - Dziękuję, kurwa!

- Ej, ej! Mała, ogarnij słownictwo! I nie ma za co. Jesteś fajną laską tylko nam się nie zepsuj w tym chorym LA. - Dylan miała poważną minę, ale po chwili nie wytrzymała i obydwie się zaśmiały. No, no. Własne mieszkanie. Z dziewczyną, a nie pięcioma facetami... Mogłam tylko o tym marzyć, myślała zadowolona Deb, czując jak uśmiech na twarzy z każdą chwilą jej się powiększa. Po chwili jednak spoważniała.

- Ale mogę czasem zajarać? Napić się?

- A... ile ty masz właściwie lat? Czternaście? Piętnaście?

- Siedemnaście jakby nie patrzeć, wiesz...

- No to na chuj się pytasz! - Brunetka zaśmiała się, wkładając kolejną porcję kanapek do tostera. - A właśnie... - Zmierzyła ją wzrokiem. - Czy to nie koszulka Axla?

 - Serio? - Debbie wydała dźwięk przypominający muczenie krowy, po czym spojrzała na koszulkę. - Ej! Myślałam, że to moja. Wczoraj było ciemno i nic nie widziałam... - zaczęła się tłumaczyć, ale Dylan spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami i spytała:

- Spałaś z nim?!

- Nie! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! - Deb złapała się za głowę. Czemu wszyscy w tym domu sadzili, że od razu rozłożyła przed tym rudzielcem nogi?! Przecież był kompletnie nie w jej typie no i też zbyt przystojny nie był.

- To dlaczego... - ciągnęła brunetka, ale Deb przerwała jej:

- Leżała na ziemi... Podniosłam, założyłam, poszłam spać. To tyle. Wszyscy od razu uważają, że jestem na tyle głupia, żeby być z takim furiatem - ściszyła głos. - W dodatku nie zrobiłabym tego Steve'owi.

- Cholera, dziewczyno. Wiesz jak mnie wystraszyłaś?! Masz szczęście! Nie wiesz, do czego on jest zdolny - powiedziała poważnie brunetka, opierając prawą rękę na biodrze i patrząc uważnie na Debbie.

- Mówisz mi to, już jako druga.

- Mogę się założyć, że wszyscy to potwierdzą. To jest Axl. On jest nieobliczalny.

- Co masz na myśli mówiąc nieobliczalny?

- To, że ten facet jest chory psychicznie. - Deb osłupiała. Widziała jak się zachowywał, ale sadziła, że to przez to, że był zwykłym chamem. Nie wiedziała, co myśleć. Jej brat mieszkał pod jednym dachem z psycholem? Teraz jeszcze bardziej doceniła propozycję Dylan. - Ma psychozę maniakalno-depresyjną.

- Powinnam niby wiedzieć, co to jest?

- Szybko się denerwuje... O głupie rzeczy. Jeśli go czymś wkurzysz, zrobi ci krzywdę. Tobie i sobie.

- Ale... Może potrzebny mu specjalista?

- Kochanie, mów co chcesz. Ja wiem swoje. Chodź, damy im te kanapki i pójdziemy do mnie. Co ty na to?

- Jasne. - Blondyna uśmiechnęła się szeroko, a Dylan wepchnęła jej tosta w buzię. Wzięły talerze do reprezentatywnego salonu, gdzie czekali już wszyscy. Duff kłócący się o coś z Steve'm, Slash próbujący przemówić Izzy'emu do rozumu i Axl , który uważnie zmierzył Deb spojrzeniem. Wzrok zostawił na swojej koszulce. Dziewczyna chciała jak najszybciej stamtąd uciec, żeby tylko rudy się na nią tak nie patrzył. Po tych wszystkich newsach od Dylan nie chciała znowu stawać mu na drodze. Po chwili Axl wstał, podszedł do dziewczyny, złożył pocałunek na jej policzku, przejął od niej kanapki i szepnął do ucha:

- Ślicznie ci w tej koszulce.

Debbie zdębiała. Myślała, że co najmniej zedrze z niej swoją własność albo ją uderzy. Ale coś takiego?! Stała bez ruchu, a po chwili poczuła na sobie wzrok wszystkich pozostałych.

- Co to kurwa?! Deborah Jeny Alder, czy ty jesteś do kurwy z Axlem jebanym Rosem?! -wykrzyczał wkurwiony Steven.

- No co ty?! - zaprotestowała blondynka, ale jej brat był tak wściekły, że nie słuchał, co mówiła.

- Pojebało cię?! Ten skurwiel cię wykorzysta! Przeleci z trzy razy i odrzuci! - darł się dalej. Wszyscy patrzyli na niego jak na zupełnie inną osobę. Nie poznawali go. Nawet Dylan stała osłupiała z talerzem tostów, a stojący tuż obok Duff zamarł z kanapką w dłoni w połowie drogi do ust. Axl nie wytrzymał. Podszedł do Steve'a i uderzył go w twarz. Dylan podskoczyła przerażona, opuszczając kilka kawałków chleba. Steven szybko oddał wokaliście i zaraz wyszedł z domu.

- Kurwa - szepnęła do siebie Dylan, przygryzając wargę.

***

No, cudownie. Po prostu świetnie! Właśnie układam sobie relacje z jego dziewczyną. Dogadujemy się idealnie, a on robi takie kurwa głupie sceny. Zatłukę. Nie. Najpierw zatłukę tego pojeba Axla. No, dobra spokojnie. Nie. Nieważne. Debbie spojrzała ukradkiem na Dylan, która właśnie wciskała talerz tostów prosto w ręce Duffa. Przy tym dryblasie, czarna wyglądała jak liliput. Sięgała mu najwyżej do ramienia.

- Dylan, przecież sama widziałaś... - zaczął się ni z gruchy ni z pietruchy tłumaczyć Axl, ale dziewczyna odwróciła się, mijając go bez słowa i podeszła do Deb. Złapała ją za rękę, mrucząc:

- Chodź. Nie mamy tu już nic do roboty. Weźmiemy tylko twoją torbę. Moje auto stoi na zewnątrz.

Debbie kiwnęła głową i wyszła z pokoju, ciągnięta przez brunetkę. Pobiegła do jednej z klit, gdzie leżała jej walizka, ściągnęła szybko z siebie koszulkę Axla, ciskając ją w najdalszy kąt pokoju, po czym włożyła swoje ciuchy. Obcisłe skórzane spodnie, koszulkę z logiem Television i dżinsową kurtkę. Na nogi naciągnęła długie czarne kozaki. Zarzuciła torbę na ramię i wyszła z Hellhouse. Przy drzwiach czekała już czarna. Miała poważną minę, ale gdy zobaczyła Deb, od razu jej twarz rozpromienił uśmiech. Bez słowa otworzyła drzwi i znacząco spojrzała na blondynkę. Dylan wyszła, a Debbie pobiegła za nią. Przy szopie stały tylko dwa samochody - czarny wehikuł czasu z wypożyczalni i matowo-czerwony Mustang. To właśnie przy nim stała Dylan. Otworzyła bagażnik auta, do którego Deb wrzuciła swoją walizkę, a chwilę później obie siedziały już w środku.

- Ładne cacuszko - rzuciła blondynka, podziwiając zgranie kierowcy z samochodem. Oboje byli unikatowi i idealnie do siebie pasowali.

- Dzięki. Nie jest mój - odparła Dylan i odpaliła silnik. Debbie spojrzała na nią z podniesionymi brwiami, ale czarna nic sobie z tego nie robiła. Pierwsze co usłyszały w głośnikach należało do twórczości Kiss.

- Oj, wybacz. Twój brat zawsze przynosi tego tyle - zaczęła szczerze zmieszana Dylan.

- Masz coś innego? - zaśmiała się Debbie. Dziewczyna jej brata z szerokim uśmiechem wskazała blondynce schowek, który ta natychmiast otworzyła. Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy była kaseta czegoś... ciekawego. Chyba wszystko, co stykało się z Dylan było intrygujące. Debbie szybko wyciągnęła kasetę i włożyła do odtwarzacza. T.Rex, przeczytała w myślach.
- Oh, Bolan! Czyli ty też uwielbiasz jego głos, co? - Zaśmiała się zwariowana hipiska, zakładając duże okulary przeciwsłoneczne. - Nie sądzisz, że tego głosu nie kochać się nie da?!

- Eee... Nie znam tego - wybąkała szczerze zawstydzona Deb. A uważała się za eksperta od muzyki.

- Oj - wyrwało się Dylan. Przez ułamek sekundy wyglądała na zawiedzioną, ale szybko się otrząsnęła, rzucając entuzjastycznie:

 - Ale to nic! Zaraz to nadrobimy!

Debbie wybuchnęła śmiechem, a po chwili brunetka zaczęła wspomagać Marca swoim matowym głosem. W pewnym momencie Debbie złapała się na tym, że ciągle patrzy na Dylan.

- Co jest, blondie? - spytała czarna, nie odrywając wzroku od drogi. Deb wzruszyła ramionami i odparła:

- Gdzie pracujesz, że stać cię na swoje mieszkanie, co? I pewnie do tego masz w domu prysznic.

Dylan roześmiała się perliście, a Debbie przemknęło przez myśl, że ta dziewczyna nie może być smutna.

- Pracuję w sklepie. Nic specjalnego, ale poza tym staję od czasu do czasu przed obiektywem mojego kumpla. A dom mamy po rodzicach - odparła z półuśmiechem brunetka.

- Jakiś specjalny ten sklep? A w ogóle myślałam, że jesteś modelką - rzuciła zdziwiona Debbie, czując jak wiatr targa jej włosy. Identyczny problem miała Dylan, ale u niej wyglądało to wręcz idealnie. Do tego ten kapelusz... Blondynka czuła się jakby jechała koło gwiazdy filmowej z epoki.

- Chciałoby się. - Dylan musiała przez chwilę przytrzymać swoje nakrycie głowy, ale nie zwolniła ani na chwilę. - To taki sklep z rupieciami. Czasem dorzucę swoje rękodzieło, bo po prostu uwielbiam przerabiać stare rzeczy, malować je. Upiększać, wiesz? Sprawia mi to ogromną frajdę. Do tego czasem napiszę jakąś recenzję przedstawienia z lokalnego teatru. To chyba by było na tyle.

Dylan jeszcze dobrą chwilę mówiła, a potem głosy ucichły. Jechały, słuchając T.Rex. Nie minęło trzydzieści minut jak w atmosferze psychodelii podjechały pod niewielki domek. Uroczy w ładnej dzielnicy prezentował się wcale niezgorzej. Debbie uśmiechnęła się i otworzyła buzię ze zdziwienia.

- Małe mieszkanko, co? Ten domek jest śliczny!

- Wiem, bo mój i bez napalonych facetów. - Dylan wyszczerzyła się do niej.

- Steve nauczył cię skromności! - wyśmiała ją i powoli wysiadła. Deb podeszła do bagażnika i wyciągnęła swoją torbę. Czarna posłała jej słodki uśmiech, po czym wbiegła na ganek, ogarniając pełno gratów leżących przed wejściem. Debbie zauważyła nawet przedpotopową kołyskę i klatkę dla ptaków. Już nie było wątpliwości, że jej nowa gospodyni to raczej zakręcona persona z ciekawymi zainteresowaniami. Jednak przez tak krótki czas jaki dany im było spędzić razem, Adler zdążyła docenić pasje Dylan. Dziewczyna miała prawdziwie artystyczną duszę - kochała teatr, sztukę i poezję. Okazało się, że sama również pisała wiersze. Uwielbiała otaczać się wyjątkowymi i oryginalnymi przedmiotami, które z zamiłowaniem kolekcjonowała, tak samo jak stare i oryginalne ubrania. Patrząc po jej stroju, Deb nie miała złudzeń, że Dylan miała niezwykły talent do wyszukiwania prawdziwych "perełek".

Gdy czarna odgraciła przejście, gestem zaprosiła blondynkę do domu. Gdy ta weszła do środka, zachwyciła się. Nie dlatego, że był tam porządek, a ład panował w całym domu. Wszystko było poprzewracane, nie stało na swoim miejscu, z sufitu i ścian zwisały materiały razem z dziwnymi wisiorkami, przez co wnętrze wyglądało nieco indyjsko. Jednak od razu czuć było hipisowskie wpływy. W dalszej części całą jedną półkę zajmowały winyle i kasety. A na największej ścianie widniało wielkie logo Led Zeppelin. Dookoła wisiały plakaty Boba Dylana, Jamesa Deana, Moody'ego Watersa, Hendrixa i wielu innych.

- Kurwa, dziewczyno ty naprawdę ich kochasz. - Debbie zaśmiała się, wskazując na malowidło na ścianie.

- Mówiłam... - Czarna przejęła od blondynki torbę. Gdy ta wyszła do przedpokoju, zobaczyła kolejne drzwi przekreślone czerwona farbą.

- Mówiłaś, że masz jeden pokój.

- Jeden do dyspozycji. Tu od czasu do czasu rezyduje mój brat.

- Brat? Mogę poznać? I... Czy nie wyjebie mnie?

- No, coś ty! Nie odmówi ukochanej siostrzyczce. - Dylan puściła jej oko. - Ma na imię Sebastian i jest od ciebie tylko dwa lata starszy. Ostatnio dość często tu bywa. Odsypia koncerty... Jednak z reguły przebywa w terenie razem ze swoimi kumplami z zespołu. 

- Czekaj. Czekaj... Jak wy macie na nazwisko, hm? - spytała Debbie, oglądając przybite gwoździami do materiałowych ścian plakaty przeróżnych zespołów. Jeden z nich szczególnie przykuł jej uwagę. Jak się potem okazało cały dom był obklejony plakatami akurat tego bandu.

- No, Bierk. - Na te słowa Debbie uniosła brwi i z zaciekawieniem na nowo zaczęła przyglądać się swojej smuklej gospodyni, porównując ją do chłopaka ze zdjęcia.

- Twoim bratem jest Sebastian Bach? - spytała zaskoczona Debbie. Znała to nazwisko z demo, które kiedyś wysłał jej w prezencie urodzinowym Steven. No, a teraz miała przyjemność z siostrą wokalisty.

- Czyli znasz Skid Row? - Zaśmiała się i pokręciła z politowaniem głową brunetka. - Poświęca na tę zabawę w zespół cały swój czas. Zresztą tak samo jak twój brat i pozostali. Jednak nie ukrywam, że są dobrzy.

Debbie tylko znacząco się uśmiechnęła i pokiwała głową. Dylan zsunęła kapelusz, który wisiał na jej plecach dzięki białej wstążce. Szybko jednak zapukała do drzwi owego interesującego pokoju.

- Sebastian! - krzyknęła nieczuło, a Debbie aż podskoczyła. - Jesteś?!

- No... - odezwał się dobrze znany Deb męski głos. Nasłuchała się go już wystarczająco, by rozpoznać go w każdych warunkach.

- Mamy gościa! Chodź tu.

Nie musiały długo czekać, aż wysoki blondyn pokazał się w progu. Gdy stanął obok Dylan, Debbie nie mogła uwierzyć, że byli rodzeństwem. Stanowili swoje dokładne przeciwieństwa. Jedno miało jasne proste włosy i jasną cerę, drugie natomiast kruczoczarne pióra i skórę lekko muśniętą słońcem. Chłopak był niewyobrażalnie wysoki, a dziewczyna malutka. Jednak oboje mieli takie same twarze. Dylan zadziwiająco kobiecą, a jej brat męską. Debbie nie wiedziała jak to możliwe, że jedna twarz pasowała idealnie do obu płci. Sebastian przeciągnął się, za co dostał kuksańca od Dylan. Zmierzył blondynkę wzrokiem i uśmiechnął się sennie.

- Sebastian... Bach... A ty jesteś...? - mruknął,  podając jej zgrabnie rękę.

- Deborah Adler.

- Czyżby siostra naszego Stevenka? - Uśmiechnął się chłopak, patrząc wymownie na swoją siostrę. Nie pytając jej o zdanie, przyciągnął Dylan do siebie i mocno przytulił. - Namnożyło nam się tych Adlerów.

- Niestety... - Blondynka przewróciła oczami.

- Jakie niestety? - wtrąciła się Dylan. - Kochany z niego chłopak... Troskliwy.

- Oj, tak bardzo - zachichotał pod nosem Sebastian jak złośliwy chochlik. - Lepiej powiedz mi, ile razy wyciągałaś go z najgorszego gówna?

Dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć, bo Debbie mruknęła:

- Prawda. Tak bardzo troskliwy, zwłaszcza gdy myślał, że jestem z Axlem...

- Jesteś z Axlem?! - wydarł się chłopak. Debbie pokręciła energicznie głową i powiedziała głośno:

- Czy wy w tym LA jesteście głusi?! Myślał, że z nim jestem! Myślał!

Sebastian jednak jakby jej w ogóle nie słyszał:

- Dziewczyno! Przecież to psychopata!

- No, kurwa mać! Ile jeszcze osób mi to powie? - Deb załamała się.

- Wszyscy którzy go znają. - Rodzeństwo Bierk odpowiedziało jej chórem, a Debbie przewróciłam oczami. Miała dość tych wszystkich oskarżeń o jej związek z Axlem.

- Dobra. Chcę się rozpakować. Pogadamy później... Zobaczymy - mruknęła Adler, patrząc ukradkiem na swoich nowych gospodarzy. Kompletnie różne do tego mocno kopnięte rodzeństwo. Jednak w pozytywnym sensie. Zapowiadał się naprawdę ciekawy pobyt w Los Angeles. 


poniedziałek, 29 grudnia 2014

Punk's Not Dead: She's Lost Control

             Perry ogłasza:
Znowu wraca nasz mały punk Debbie, a z nią Joy Divison, który kiedyś 
nosił nazwę Warsaw. Taka tam ciekawostka.
Jeden z niedoścignionych ideałów, któremu powinno postawić się pomnik.
Kolejny rozdział tym razem znowu niezbyt długi i nie wnoszący nic nowego. 
Ot taka sobie opowiastka, co działo się w międzyczasie.
Jednak serio teraz nie mam zbytnio co poprawiać.
Ale mam nadzieję, że nie jest Wam z tego problemu jakoś specjalnie przykro.



3. She's Lost Control

Debbie, gdy już doszła do siebie, w całkowitych ciemnościach umyła się i zaczęła szukać czegoś do jedzenia. Nie miała zbyt wiele szczęścia, bo znalazła tylko parę pustych butelek po tanim winie i jedną tubkę czegoś, co smakowało jak pasta rybna. Była zbyt głodna, by wybrzydzać, więc od razu wstrzyknęła sobie całą jej zawartość do ust. Zadowolona wyszła na korytarzyk i walnęła w coś głową. Nogi jej się zaplatały i runęła jak długa na jakiegoś człowieka, który dość ostro przeklinał. Oparła się na czworakach i podniosła wzrok. Świetnie. Lepiej nie mogła trafić. Axl właśnie schodził ze schodów i zderzyli się na zakręcie.

- Kurwa, młoda! Ogarnij się! Ile można?! - wydarł się, spychając ją z siebie brutalnie ze wzrokiem jakby wszedł w gówno. Debbie nie zdążyła nawet zareagować, kiedy wkurwiony wstał i dosłownie wybiegł z pokoju.

- Ta, a ja to pies - mruknęła, podnosząc się chwiejnie. Jeszcze nie przestała ją boleć głowa, ani nie minęła doba odkąd tam była, a już zdążyła dwa razy wkurwić wokalistę zespołu brata. Na dobre mu raczej to nie wyjdzie. Gdy wstała, zobaczyła w drzwiach znajomą figurę. Naprzeciwko stał Slash, opierając się o framugę z ironicznym uśmieszkiem. Tak, Saul we własnej osobie, jak widać chyba nie w najlepszym stanie, ale zawsze lepsze to niż nic, pomyślała. Patrzył na nią jednoznacznie i na jej strój. Stała w za dużym swetrze, szortach i rozwalających się trampkach. Fakt. Nie prezentowała się zbyt seksownie, ale miała to w nosie.

- Nie próżnujesz jak widzę - odezwał się chłopak, a jego głos był podobny do spuszczanej w łazience wodzie. Nic nie dało się zrozumieć. 

- To nie tak - mruknęła pod nosem, otrzepując sweter. On tylko wziął ją za rękę i spojrzał na nią uważnie.

- Powiedz mi szczerze. Kto zaczął? Robisz to z własnej woli czy Axl cię zmusza? - zapytał, odgarniając sobie włosy z twarzy i patrząc blondynce w oczy. Jednak po sekundzie loki i tak spadły mu na twarz.

- Co? Ja... Nie... On mnie do niczego nie zmusza, bo nic się nie wydarzyło. Robię to, co chcę. Kurwa, dlaczego w ogóle o to pytasz?! - Debbie przewróciła oczami. Saul w ogóle jej nie słuchał. 

- Mała, wiem do czego zdolny jest Axl, rozumiesz? Nie popełnij tylko jakiejś głupoty, ok? Nie radzę się w nim zakochiwać. Będziesz cierpieć, ale pamiętaj, że jestem ja. Zawsze ci pomogę, we wszystkim, jasne? - bełkotał coraz szybciej i coraz mniej wyraźnie. Przyciągnął dziewczynę do siebie i mocno przytulił. - Jesteś za cenna dla tego świata! - wykrzyczał jej do ucha. Waliło od niego alkoholem, chwiał się gdy chodził, ale zdawało się, że jest na tyle trzeźwy, by utrzymać jeszcze jako tako równowagę. Do czasu.

- Ty mnie po prostu nie słuchasz! - ofuknęła go Deb, odpychając chłopaka, ale widząc zmarnowanego przyjaciela, zmiękła. Wolała już udawać, że chłopak ma rację, byle tylko się odczepił i poszedł spać. - Dobrze, ale Saul, proszę nie mów o tym nikomu, dobrze? Nikomu. A zwłaszcza Stevenowi. Jak się dowie, wypierdoli mnie do Chin. Liczę na ciebie - powiedziała, patrząc uważnie na Mulata. 

- Jasne. Dla ciebie wszystko, kochana.

Przytulił ją mocniej. Deb tylko zabawnie zaczęła kaszleć, udając, że się dusi. Ten ze śmiechem odsunął się i ponownie spojrzał jej w oczy. Oboje czuli się jak za dawnych czasów. W końcu sentymentalną ciszę przerwał Slash:

- Jak znalazłaś... Naczy... Jak w ogóle tu dotarłaś? Nie byłaś z Tomem?

Debbie przypomniała sobie basistę Aerosmith i wzruszyła ramionami:

- Nie, nie byłam. Przecież wyszłam zaraz po tym jak przyniósł tego drina. Kurwa, Saul. To po prostu nie moje klimaty. Nie ma tu punków, żebym mogła zaszaleć w moim stylu. A co do powrotu do domu, to zasnęłam na dachu samochodu. Axl mnie podwiózł, gdy tu jechał z jakąś Brendą czy kimś tam. Potem zaniósł mnie do domu i obudziłam się tutaj, na materacu, a Axl stał obok. Ot i cala historia. 

- No, dobra...

- Dobra, Slash. Idę na spacer - rzuciła zrezygnowana tylko w stronę mocno zataczającego się już Mulata, Spojrzała na niego przeciągle i wyszła. Nie miała pojęcia, gdzie jest. Byle tylko iść. Kierowała się chodnikiem przed siebie. Pozwoliła, by nogi same ją prowadziły. Czasem ktoś zagrodził jej drogę, śmiał się, wypadał z baru czy dostawał w twarz od dziewczyny. Ot życie. Jakiś latynoski alfons szarpał prostytutkę.

- Ty, skurwielu! Zabiję cię!

Mentalność Los Angeles. Wstrętny atawizm. Nikt tam nie zauważał zbrodni. Przesada. Co za zasyfione miasto... Człowiek ląduje w Hollywood, gdy ostro dostanie po dupie. I gdy przepędzają cię z tanich bud w śródmieściu. Po dłuższej chwili usłyszała za sobą czyjeś kroki. Odwróciła się i zobaczyła wysokiego na ponad dwa metry blondyna. Szedł za nią spokojnie z rękoma wbitymi w kieszenie katany i nie zamierzał jej doganiać, po prostu szedł. Czasem oglądał się za jakąś dziewczyną, ale po chwili wracał spojrzeniem do Deb. Debbie zatrzymała się i poczekała, aż się zrównają. Podszedł, a gdy byli tuż obok siebie, Duff mruknął:

- Dostałaś ochronę. Czemu uciekasz?

- Chciałam się przejść - odparła Debbie, przesuwając się, by zrobić miejsce jakiemuś spieszącemu się mężczyźnie. W sumie dobrze, że miała towarzystwo. 

- Sama? Kochanie, to jest LA, tu jest nie bezpiecznie, zwłaszcza dla takich ślicznotek. - Uśmiechnął się złośliwie chłopak, po czym machnął głową, dając znak żeby szli dalej. 

- Proszę, nie wlewaj mi, dobrze?

- Dobra, już dobra. Idę z tobą na ten spacer czy tego chcesz czy nie - odparł już weselej Duff, po czym oboje zamilkli, ciesząc się nocą w wielkim mieście. Chłopak nie odzywał się, a Debbie w tym czasie spokojnie układała sobie w głowie wszystkie informacje, które udało jej się zdobyć lub wywnioskować na temat zespołu jej brata. Z tego co mówił Steven początki mieli tak biedne, że musieli jadać w barach dla gejów, gdzie było najtaniej. Do tego Axl musiał pisać teksty na pudełkach po pizzach. Mieszkali wszyscy razem w szopie zwanej Hellhouse, którą udało się jej już doszczętnie zwiedzić. Cechą charakterystyczną tej siedziby były syf, kiła i mogiła oraz imprezy, podczas których wszyscy goście pili i ćpali tyle, że byli nieprzytomni a właściciele 'domu' mogli ich bezkarnie okradać. Oczywiście jeżeli sami byli na tyle trzeźwi, że mogli się ruszyć. Poobwieszani biżuterią i wszystkim, co mieli pod ręką, wyglądali jak banda kloszardów. 

Duff przerwał jej rozmyślania głośnym westchnięciem. Doszli do jakiegoś małego parku przed jedną z przyulicznych budek z jedzeniem. Wyraźnie ze środka było słychać genialne White Room Cream lecące z radia. Duff podskoczył i momentalnie znalazł się przed dziewczyną. 

- Nie jestem świetnym tancerzem, ale... Mogę panią prosić? - Uśmiechnął się szarmancko, zarzucając grzywkę w tył i wyciągnął w jej stronę dłoń. Deb zaśmiała się cicho i również wysunęła rękę, podała mu, a chłopak przysunął ją do siebie, łapiąc w talii. Taniec w parku, w tle stary hipisowski hit, a przechodnie gapili się na nich jak na debili, ale jednak to było piękne. Tak cholernie cudowne, że rzygam tęczą, pomyślała Debbie, bujając się w rytm piosenki. Duff zbliżył do niej jeszcze bliżej i spojrzał w oczy.

- Raczej nie jesteś podobna do Popcorna. Na pewno nie był adoptowany? - spytał, okręcając ją zupełnie nie do rytmu. - Mnie możesz powiedzieć prawdę.

- Nie - zaśmiała się blondynka. - Na pewno nie był adoptowany.

- A to ciekawe widzisz. Bo już zakładaliśmy się z Izzy'm. 

Duff odsunął się lekko od dziewczyny i spojrzał na nią z miną ciekawskiego szczeniaka.

- Jesteś zbyt ogarnięta, żeby być z Axlem, więc o co chodzi w tej całej sprawie, co? - spytał, a Debbie załamała ręce.

- Po prostu wpadłam na niego, a Saul był spity i wyobraził sobie nie wiadomo co - odparła z lekkim machnięciem ręki. Blondyn wybuchnął na to śmiechem, odrzucając głowę w tył. Debbie patrzyła na niego z pytającym wyrazem na twarzy. Musiała chwilę odczekać zanim Duff się uspokoił i wciąż podśmiewając się pod nosem, oznajmił:

- Wypił drina z pigułką gwałtu.

I już w następnym momencie oboje śmiali się głośno. W końcu jednak dziewczyna oplotła się ramionami i mruknęła:

- Michael... Jestem zmęczona... Wróćmy do domu. Proszę.

- Dobra, mała Adler.

I obydwoje ruszyli z powrotem do szopy. Szli obok siebie bez słowa. Debbie nie myślała o niczym. Nie miała na to siły. Duff zresztą tak samo. Wiedział tylko, że polubił tę małą dziewczynę. Przypominała mu dawne dobre czasy, gdy mieszkał jeszcze w Seattle i sam był punkiem. W końcu pogrążeni w kompletnej ciszy dotarli po dwudziestu minutach do domu. Debbie weszła do środka i od razu przywitał ją szeroki uśmiech Stevena. Uśmiechnęła się do brata i poszła do pokoju, który zajmowała wcześniej. Bez słowa podniosła z ziemi jakąś koszulkę, którą zapewne upuściła przy rozpakowywaniu. Zdjęła z siebie sweter i naciągnęła na siebie za duży T-shirt do spania. Momentalnie padła na materac i nie minęło dziesięć minut jak dało się słyszeć jej równomierny oddech. Morfeusz bujał ją już w swoich ramionach.


piątek, 26 grudnia 2014

Sex, Drugs & Rock'N'Roll: Welcome To The Jungle

        Perry głosi:
No, dziś nieco krócej, ale serio nie mam zbytnio czasu się z tym bawić.
Dzięki za komentarze.
Witam mojego wiernego czytelnika - Faith!
Jednak rozdział z dedykacją dla Lili.
I tradycyjnie - nie ruszym bez opinii, chuje!




2. Welcome To The Jungle

 - Hej, młoda, wszystko okej?

Pytanie dochodziło z bliska, więc Debbie powoli otworzyła oczy. Głowa nieźle ją bolała, a dookoła panowała ciemność. Głośno przełknęła ślinę i odchrząknęła. Czyżby kolejna z nocnych libacji? Ktoś usiadł obok, a dziewczyna dostrzegła kątem oka zarys kogoś, kto miał rude włosy. Przecież nie znam żadnych rudzielców!, pomyślała, ale zaraz przypomniała sobie, że nie jest już w Cleveland i nie ma pięciu lat tylko siedemnaście. Przyjechała też do brata do Hollywood. Skrzywiła się z niesmakiem, domyślając się, kto jest jej towarzyszem. Była potwornie słaba, ale i tak delikatnie uniosła głowę, próbując wstać.

- A... Axl... - mruknęła cicho. - Co tu się do chuja dzieje? - wycharczała, ignorując potworny ból głowy. 

- Zasnęłaś na samochodzie, a chciałem jechać z tą... No, chyba się nazywa Brenda do Hellhouse, ale jak leżałaś na dachu to twoim zdaniem, co miałem zrobić? Wciągnąłem cię do środka i przywlekłem tutaj - rzucił bez wyrazu, pomagając jej wstać. Oparł ją twardo o coś co przypominało szafę, po czym odwrócił się na pięcie. Przed tym jak wyszedł z pokoju, Debbie rzuciła jeszcze w jego stronę:

- A gdzie jest reszta?

- W Roxy, a gdzie niby mają być? - burknął jakby zadawała banalnie proste pytanie i zniknął na piętrze.

***

- Żyrafo pierdolona! Oddaj mi fajki!

Pomimo głośno puszczonego Lick It Up wrzask Stevena słychać było chyba w całym Hollywood. Widać wyraźnie się wkurwił. Duff tymczasem stał z wysoko uniesioną ręką, w której trzymał czerwone Mallboro, a Popcorn śmiesznie podskakiwał, usiłując złapać przynajmniej rożek opakowania fajek, by je wyrwać. Skakał na marne. Biedak się tylko zmęczył. Duff wyraźnie rozbawiony sytuacją, zaczął biegać z fajkami w ręku po całym barze. Oczywiście Steven ruszył za nim. Slash siedział przy stole razem z zaćpanym Izzy'm i obserwował dwójkę tlenionych blondynów z miną cierpiętnika.

- Życie to bagno - mruknął nagle ni z tego ni z owego Izzy. Slash obrzucił go długim spojrzeniem. Czarny miewał filozoficzne ekstazy, ale zawsze po jakimś specjalnym towarze.

- Kurwa, stary co ty ćpałeś?

- Głupie pytanie, jak to co? Mieszanka wybuchowa/ W żyłę brałem w kiblu. Chcesz?

- Nie, dzięki, ja i Jackie - odpowiedział Slash, przytulając do siebie butelkę Jacka Daniel'sa. - Jesteśmy szczęśliwi bez wspomagaczy.

- Chuj prawda. Nikt nie jest szczęśliwy bez wspomagaczy.

- No tu to się jednak kolego mylisz, my jesteśmy bardzo, bardzo szczęśliwi! - mówił czarny, całując butelkę.- No chyba,  że masz hel, to nie odmówię - dodał, szczerząc się jak idiota.

- Slash! Debilu! Zdradzasz mnie! Też chcę trochę hery! Zostaw coś dla mnie! - zaczął drzeć się Steve, nadal biegając za Duffem.

- Steve, kochanie! Przepraszam! Chodź tu, dostaniesz buziaka na przeprosiny! - Slash wstał i zaczął tym razem biegać za resztą. Duff z fajkami, Steven za Duffem, Slash za Stevenem. Po chwili Popcorn razem ze Slashem zrezygnowali. Doścignięcie tego dryblasa graniczyło praktycznie z cudem. Nie mówiąc już o wyrwaniu mu fajek. Usiedli zdyszani przy stole. Slash obok Izza, dla którego najwyraźniej impreza już się skończyła, Steven z Duffem zajęli miejsca po drugiej stronie.

- Ej, chłopaki, gdzie jest Deb i Axl? - zapytał lekko zmieszany Saul po chwili ciszy, które zdarzały się im bardzo rzadko. Musiał dosłownie krzyczeć, bo łomot zagłuszał każde słowo.

- Axl poszedł zapalić, a Deb poszła na dwór. Chyba... No taaak, szła dokładnie w tamtym kierunku. - Po tych słowach Izzy gwałtownie wytrzeźwiał.

- Jak to kurwa wyszła?! Jak, kurwa jak, jak, jak, jak, jak, jak?! - Steven wydawał się kompletnie nie pamiętać chwili, gdy jego siostra po prostu odeszła od stolika i nie wróciła.  

- No tak... Smithi dali jej drinka... I zaprosili do siebie... Ale przecież tam nie szla. 

- Drinka? Co? No, pięknie..

- Stary, co jest ?! - odezwał się wyraźnie zainteresowany obecną sytuacją Duff.

- Dzisiaj sprzedałem Perry'emu tabletki. No wiesz... Wiesz, na co - mruknął niewyraźnie Izzy. 

Steven wstał gwałtownie i najwyraźniej próbował się opanować.

- Co ty do cholery pierdolisz? Tabletki? Przecież widziałem, że ona tego drinka piła! No, piła kurwa! - wybuchnął.

- Nie, nie pila - odezwał się Duff spokojnie. - Tu masz tę szklankę. Slash ją opróżnił. A ty co? Masz syndrom tatuśka czy co?

Steven zgromił go wzrokiem i już chciał coś powiedzieć, gdy do dyskusji włączył się Slash:

- Stary, spokojnie, nic jej nie będzie. Wiesz dobrze, że masz cholernie silną siostrę, ma mocną głowę, nie da się cwelom. Uspokój się. - Tymi słowami Slash doprowadził do rozluźnienia atmosfery. Nie chciał myśleć, że wypił coś w czym pływała tabletka gwałtu. Duff patrzył na niego z jednoznaczną miną, a Mulat czuł jak kurczy się sam w sobie. Kurwa, ale przypał! 

- Tak... Nic jej nie będzie. Na pewno. Ona... Da sobie radę. Jestem pewien - mruczał pod nosem Adler bardziej do siebie niż do chłopaków. Zaczął głęboko i gwałtownie oddychać.

- Stwierdzam, że czas wrócić do domu. Steven nie może być w takim stanie. Młoda głupia nie jest, dotrze sama, da sobie radę. Zarządzam powrót! - zawyrokował Duff, uderzając pięścią w stół.

Wszyscy wstali, w tym Slash asekurował Izzy'ego. Wszyscy chwiejąc się i ledwo łapiąc równowagę, wyszli z baru i ruszyli w stronę Hellhouse. Po niecałych dwóch krokach można było zobaczyć jak Duff robi zajebiste pierdut na ziemię. Chłopaki i tak, zamiast pomóc, zaczęli się tylko śmiać. A biedna żyrafa musiała pomóc sobie sama i po ośmiu nieudanych próbach powstania w końcu dopiął swego i znów ruszyli w stronę domu.


piątek, 19 grudnia 2014

Punk's Not Dead: Holidays In The Sun

        Perry wita:
Na drugim blogu, który doczekał się nowej odsłony. 
A to wszystko dzięki Parlay. 
Mojemu oddziałowi SWAT.
Pousuwałam resztę postów, bo mnie wkurwiały.
Muszę je nieco podrasować.
Nie za bardzo, ale coś tam pozmieniam.
To tyle.
Aha. I nie ruszam dalej, jeśli nie będzie komentarzy.
Perry mały terorysta.


1. Holidays In The Sun

- Prosimy o zapięcie pasów. Za chwilę lądujemy.

Zbudził ją donośny głos pilota w głośniku nad głową. Gwałtownie podniosła się, zapominając na ułamek sekundy, gdzie jest. Uderzyła przypadkiem jakiegoś grubego faceta po prawej, ale chyba nie poczuł. Fałdy tłuszczu zamortyzowały cios. Uff. Na szczęście. Jakby się wkurzył i trzasnął z tej łapy jak patelnia... Spojrzała na niego jeszcze raz. Na koszulce miał bodajże logo Poison. Tak, to Poison. Aż zbierało się jej na wymioty, widząc jak się w niej nie mieścił. Eh... trudno. Nieważne. Zjechała na siedzeniu, patrząc za okno. Świat na zewnątrz był szary. Niebo, słońce, ziemia też. To tylko asfalt, pomyślała i zamknęła oczy. Nagle poczuła lekkie szarpnięcie, usłyszała odgłos hamowania i w końcu samolot zwolnił. Tak, wylądowali. 

- Prosimy o spakowanie i usunięcie z luk bagażów podręcznych i spokojne opuszczenie pokładu. 

Posłusznie wyciągnęła swoją torbę i ze zniecierpliwieniem czekała, aż drzwi samolotu się otworzą. To najwyraźniej się przedłużyło, bo stała już tak około piętnastu minut, zanim drzwi się otworzyły. Wcale nie spieszyło się jej, żeby pooddychać świeżym powietrzem i nie czuć smrodu spoconego faceta. A gdzie tam! W kolejce do wyjścia jak zwykle była ostatnia. Mała blond istotka, zdecydowanie za mała jak na swoje siedemnaście lat. Posadzili ją koło tego zwała dla żartu. Bardzo udał im się ten żart. Bardzo... Westchnęła. Po jakimś czasie w końcu wysiadła. Udała się szybko z tłumem pasażerów, by odebrać swój bagaż główny, który był dość potężny. Tutaj znowu musiała czekać, aż gąsienica ruszy. W końcu zobaczyła rząd walizek wyjeżdżających po pasie. Musiała odczekać kolejne dziesięć minut zanim dostrzegła ogromną czarną torbę z wymazanymi białym markerem nazwami zespołów wolno wlokącą się po pasie. Tak, to moja kochana Hari!, uśmiechnęła się w myślach. Czemu nie miała nazywać swojej walizki, która towarzyszyła jej praktycznie od zawsze? 

Szybko zdjęła ją z taśmy i ruszyła do wyjścia. Po opuszczeniu hali i wyjściu na miejsce odpraw, zamurowało ją. Lotnisko było ogromne, a pośrodku stała ona jak ostatnia pierdoła. Stanęła, opierając się nonszalancko na walizce. Zaczęła się rozglądać. Co chwila puszczała balony różową gumą. No, gdzie jesteś?, pytała jakby samą siebie, próbując dostrzec kogoś w tłumie.

Wpatrywała się w grupki ludzi cieszących się z przyjazdu bliskich. Śmiejących się, żartujących. Czuła na sobie ich dziwne spojrzenia, gdy przechodzili obok. Zresztą, czemu się dziwiła? Mała blondynka, w złotych lateksowych spodniach, czarnych lśniących butach za kolana i z obrożą na szyi. No i odkrytym brzuchem. Sado-maso nie była, więc co do cholery? Może dla nich to dziwne? Albo po prostu widzieli w niej swoje zbuntowane dzieci, pochłaniane przez tę szatańską falę jaką była muzyka inna od klasycznej. Albo po prostu jestem zbyt blond? Po chwili jednak poczuła czyjąś dłoń na nadgarstku. Odwróciła się i zobaczyła tlenioną czuprynę swojego kochanego braciszka.

- Steven! - wykrzyknęła i szybko go przytuliła, puszczając na ziemię wielką walizę. 

- Witaj w Los Angeles, malutka. Dobrze wyglądasz. Daj. - Jak zwykle oszczędny w słowach, Steve zabierał jej już bagaż główny. Jeszcze raz spojrzał na nią z uśmiechem i mruknął:

- Jedziemy do... Em... Domu. - Wyszczerzył się do niej tak, jak za dawnych czasów.

- Okej - odpowiedziała wesoło, po czym ruszyli na parking. Od razu rzuciło jej się w oczy duże, czarne auto, które wyglądało jak z filmu science-fiction. - Wow. Twoje? - zdołała wydukać, starając się nie parsknąć śmiechem. 

- No coś ty! Izzy wypożyczył, po tym jak Slash rozwalił vana. Tylko on gustuje w czymś takim. Na pierwszy rzut oka myślałem, że to karawan.
Już spokojnie wybuchnęła śmiechem. Tak, Steve zdecydowanie nigdy nie był inteligentną osobą i jak widać, trwało to nadal. Szybko wrzucił walizki do bagażnika i otworzył jej drzwi od strony pasażera, gestem zapraszając do środka. Posłusznie wsiadła. Ten zajął miejsce za kierownicą i ruszył. Była może dziewiąta wieczorem. Jak na Los Angeles było to dość wcześnie. Zaczęła rozglądać się po mieście, w którym miała spędzić najbliższy czas. Życie dopiero się zaczynało. Co prawda już dało się zobaczyć, parę dziewczyn w skąpych strojach, kilku początkujących rockmenów usiłujących na siłę podobać się właśnie takim laskom, żeby tylko przelecieć jak najwięcej i gdzieniegdzie normalne menelstwo. W radiu leciało Call Me Blondie. Podgłośniła i oparła czoło o szybę. Patrząc na ludzi za oknem, zastanawiała się czy kiedykolwiek do tego przywyknie. Pożyjemy, zobaczymy. Miała tu zostać na całe wakacje. Rodzice raczej nie byli za tym pomysłem, ale perspektywa nudzenia się w ich malutkim domu przez całe wakacje zdecydowanie odpadała. To tylko dwa miesiące, a potem znowu to samo. I tak nie mieszkała z nimi tylko włóczyła się po znajomych. Często zdarzało się, że spała w samochodzie Alex, gdzie mieli próby. Był to magiczny autobus, który ktoś porzucił na środku pola. Alex go znalazła razem z Chrisem, a już następnego dnia przynieśli tam cały sprzęt jaki wpadł im w ręce. Jednak od kiedy Myrna pokłóciła się z Alex, wszystko się posypało i znów nastał czas monotonii. Bez gitary Myrny próby były niemożliwe. Trzeba było żyć dalej. Wrócić do siebie i robić swoje. Jednak musiała sobie zadać pytanie czy w ogóle miała ochotę wracać. Sama nie wiedziała. Chuj wie. 

Po chwili poczuła jak samochód się zatrzymuje. Jednak nie było tu domów. Steve zatrzymał się praktycznie w centrum miasta. Wokół kluby, zero czegokolwiek, gdzie można by mieszkać. Z pytającym wyrazem twarzy, spojrzała na brata. 

- Dlaczego tutaj? - zapytała, znów gapiąc się za okno jak chiński turysta.

- Bo najpierw trzeba opić kochanie twoje przybycie, poznać cię z chłopakami i tak dalej. Zresztą Slasha powinnaś pamiętać.

Ukośnika? Co za idiota, by się tak nazywał?! Zapamiętałaby... 

- Slasha? To ludzie tak tu nazywają swoje dzieci?

- Em... Czekaj... Saul Hudson, pamiętasz? Kochałaś się w nim jako dziesięciolatka.

No i znów wyszczerz. Tak, teraz doskonale pamiętała, o kogo chodziło. Saul - najlepszy przyjaciel Steve'a z dzieciństwa, odkąd pamiętała zajebiście przystojny nastolatek. Ja pier papier! Naprawdę dawno go nie widziała. Ciekawe jak wyglądał? Spasł się? A może śmierdział piwskiem jak pierwszy lepszy menel?

Koniec rozmyślań. Za dużo myślisz, kochanie. Po chwili poczuła jak drzwi od jej strony się otwierają. To Steve. Tak się zamyśliła, że nawet nie usłyszała jak wysiada. Szybko opuściła auto i stanęła przed wejściem do baru. Zobaczyła wielki szyld "The Roxy". Brat coś jej wspominał wcześniej o tym miejscu, ale... Nawet już nie pamiętała co. Steve tylko złapał ją za przedramię i pociągnął w stronę wejścia do baru. Szepnął coś ochroniarzowi i szybko weszli. Wow. Mój brat jakąś szychą? Chyba, że tu pracuje?, myślała, patrząc z uznaniem na blondyna.

Weszli do środka. Grała jakaś lokalna, denna kapela. Pełno ludzi. Rockmeni, skąpo ubrane laski, znowu rockmeni i laski. Tyle tam tego było, aż dostawało się oczopląsu. Kurwa, nie pasuję tu zbytnio. Mały zagubiony punk raczej nie był tu mile widziany, sadząc po znaczących spojrzeniach ludzi naokoło. Drugi argument - nie widziała nikogo, kto przypominałby chociaż w jakimś stopniu ją. Ani jednej koszulki Sex Pistols, Dead Kennedys czy Television. Zamiast tego multum Aerosmith, Poison czy Motley Crue. Przepraszam, czy tu biją? Nie wiedziała jak było w LA, ale na ich zadupiu punki i rockersi raczej za sobą nie przepadali, uważając, że jedni plagiatują drugich. Sama często biła się o to ze Stevem, a ich wspólny pokój podzielili kredą na pół. Po jednej stronie wisiały plakaty Kiss, a po drugiej podobizny The Runaways i The Clash.

Stała chwilę rozglądając się po wnętrzu, gdy po chwili usłyszała głośne śmiechy i wołania brata. Ruszyła w jego stronę, a raczej w stronę stolika przy którym siedział on i czterech innych chłopaków. W tym chyba Saul... Tak, to na pewno był Saul, czarne loki opadające na twarz i czarny... Ej, co to? Cylinder na głowie? Może taki jego styl..., pomyślała, ale nic nie powiedziała. Wcale nie był spasły, wielkiego bebecha pijaka nie było. Steve poklepał siedzenie obok siebie na znak, że ma zająć miejsce, także posłusznie usiadła. 

- Chłopaki, oto moja kochana, zajebista siostrzyczka, Deb.

Whut?! Ogarnij się! Spojrzała na niego spode łba.

- Zajebista? Nie przesadzasz? Od kiedy to w ogóle się do mnie odzywasz? - zapytała, uśmiechając się krzywo. Steven zbył to uśmiechem. 

- Pewnie to to whiskey - bąknął i kontynuował:

- A teraz bez dalszych wstępów poznaj chłopaków. - Zaczął wymieniać po kolei. - Ten rudy w bandanie na łbie to Axl. Wokal. 

- Cześć, śliczna - mruknął rudzielec, po czym wstał jak na rozkaz, sięgnął po jej dłoń i pocałował jej wierzch. Deb patrzyła na niego z lekką ironią. Myślał, że ją oczaruje czy że sama rozłoży nogi? Nie wiedziała czy tak zachowywały się dziewczyny ich rocknrollowego gatunku, ale jej na pewno nie. Ciekawe ile dupeczek dało się nabrać na ten gest...

- Ty kurwa wiewióro romantyka nie zgrywaj.  Zobaczysz, co zrobi jak go wkurwisz - odezwał się osobnik w lokach. - A tak w ogóle jestem S...

- Pamiętam cię. Saul - przerwała mu obojętnym tonem jakby mówiła o oddanych do pralni skarpetkach. Bardziej od chłopaków interesowały ją wywieszone plakaty najbliższych koncertów. Niestety nic godnego uwagi. 

- Tak, Saul, ale teraz mała, mów mi Slash. No, nieźle wyrosłaś - mruknął i bez ociągania się szybko wstał, Debbie zaraz za nim i uściskali się. Slash mocno wtulił twarz w zagłębienie jej ramienia i pocałował dziewczynę w policzek. Obydwoje się uśmiechnęli i wrócili na swoje miejsca. Po chwili odezwał się wysoki, bardzo przystojny blondyn.

- Jestem Michael, ale mów mi Duff, a ten zamulający ćpun obok mnie - Wskazał leniwie chłopaka obok siebie, jakby nieobecnego myślami, z sięgającymi do ramion czarnymi włosami. - To Jeffrey, ale nazywamy go Izzy. Nie wiedziałem, że Popcorn ma siostrę punkówę. Chyba się dogadamy. Witaj w dżungli, kotku.

Dżungli? To się dopiero zobaczy. Jeśli patola w jej rodzinnym wygwizdowiu to dzicz, to co było tutaj? Nie rozumiała, ale pewnie po spędzeniu paru miesięcy w tym mieście, będzie wiedziała doskonale. Po chwili wszyscy spojrzeli w stronę sceny, która ulokowana była w centrum baru. Zobaczyła jak jakiś gruby gość wchodzi na scenę, uciszył wszystkich i odchrząknął znacząco. Zapowiadał kolejny występ.

- Już za chwilę, na naszej scenie ujrzycie wielkich, zajebistych Aerosmith!

- Ripley. Ripley! No, nie dali tego ripleya! - darł się Slash. Debbie patrzyła na niego z szerokim uśmiechem, nie rozumiejąc jego ekscytacji. Nagle przybiegała jakaś wstawiona brunetka i wykrzyczała blondynce prosto w twarz:

- Potrafię każdą ich piosenkę zagrać na gitarze! Wielbię głos Tylera, styl gry Perry'ego! Zobaczyć ich na żywo. O ja pierdolę! To jest dopiero coś!

I uciekła z piskiem pod scenę.

- To normalne? - spytała, wybuchając śmiechem Deb. Brunetka zginęła już gdzieś w tłumie, ale jej wyraz twarzy wciąż kotłował się w głowie Debbie. Dziewczyna wyglądała jakby miała się zaraz posikać z ekscytacji, a głos miała tak piszczący, że do teraz Debbie dźwięczał w uszach. Slash tylko posłał jej śliczny uśmiech, ukazując rząd białych zębów.

- Tak powinnaś reagować na legendę. Przecież to ja cię uczyłem słuchać prawdziwej muzyki! Steve wciskał ci Kiss, ale ty wolałaś słuchać najlepszych kawałków ze mną.

- To nie były najlepsze kawałki. Pudelku, byłam w tobie zakochana na tyle na ile może być dziesięciolatka.

- Serio? - Slash wcale nie wyglądał na zaskoczonego albo bardzo dobrze się maskował.

- Uwielbiałam cię, a szczególnie twoje włosy.  Ale to się skończyło, gdy odkryłam Davida Bowiego. A teraz się odsuń, bo zasłaniasz mi widok. I jeszcze raz dziękuję. - Pocałowała go w policzek, zanim chłopak odwrócił się i poderwał z miejsca, by pobiec w stronę sceny i dzięki swoim łokciom przecisnąć się, aż pod nią samą. Debbie tymczasem siedziała na swoim miejscu i paliła papierosy. Położyła nogi na stole i obserwowała całe zajście. Aerosmith zaczęli dość ciekawą Mama Kin, kończąc na Dream On. 
Oczywiście obok siedział Steven i wszystko komentował - tytuły piosenek, grę perkusisty i wytykał za każdym razem błędy, ciesząc się przy tym jak małe dziecko. Debbie patrzyła za to na Saula, który każdą piosenkę znał na pamięć i śpiewał razem z nimi. Zachowywał się jak psychofanka. Którą zapewne był. Zauważyła też, że basista Aerosmith często zerkał w jej stronę. Nie wiedziała czemu, ale czuła na sobie jego spojrzenie. Pewnie dlatego, że ich stolik znajdował się na loży, która była centralnie naprzeciwko sceny. Zagrali, pośpiewali i skończyli. Debbie obserwowała to wszystko z obojętną miną, paląc już chyba dwudziestego papierosa. Po koncercie dość znudzona, poszła w stronę baru.

- Danielsa z lodem proszę - rzuciła, opierając ramiona na ladzie i patrząc na roztrzęsionych ludzi po koncercie. 

- A ja proszę dowodzik - odpowiedział barman. Spojrzała na niego z pogardą. Połowa tych dzieciaków była niepełnoletnia, a ten tu jej jeszcze wyskakuje z czymś takim? Delikatnie nachyliła się do niego i szepnęła mu uwodzicielsko do ucha:

- Chyba jednak dowód niepotrzebny. - I mocno pocałowała go w usta. Czy zachowała się jak dziwka? Pewnie tak. Jednak co kraj to obyczaj. A matka potrzebą wynalazku jak to mówią. Po chwili dodała:

- I pieniędzy raczej też nie potrzebujesz. - Kolejny pocałunek i odeszła od baru, kręcąc biodrami. To zawsze działało. Czy to w przydrożnym pubie czy gdy chciało się zbajerować kolegę, by postawił piwo. Jack był jej, a barman został sam, prawdopodobnie gapiąc się na jej tyłek. Weszła po schodach na lożę i wróciła do stołu chłopaków. Zajęła miejsce obok Duffa, ciskając się na siedzenie z miną zwycięzcy. Blondyn objął ją ramieniem, nawet na nią nie patrząc, a Debbie też się jakoś tym nie przejęła. Gdy tylko usiadła, zjeżdżając na siedzeniu, momentalnie poczuła na sobie wzrok Slasha.

- Ej, mała, co to było?- zapytał podejrzliwie.

- To? Czyli co? - spytała głupio choć doskonale znała odpowiedź. Popiła łyk bursztynowego kompotu i poczuła jak Duff wyjmuje jej szklankę z ręki. Niech sobie pije, pomyślała. Blondyn łyknął i za chwilę miała Jacka z powrotem w dłoni. 

     - To przy barze. Z barmanem. - Wydawało się, że nikt poza Slashem i nią nie wiedział, o co chodziło. I tak byli pochłonięci rozmową na jakiś temat, więc Debbie posłała mu znaczące spojrzenie. Nie chciała, żeby to wyszło poza nich zwłaszcza do Stevena. Miałaby zdrowy opierdol przez to. Jej brat nie lubił żadnych dwuznacznych sytuacji z jej udziałem. Czasem zachowywał się jak nudny stary. Kiedyś usłyszała jak rozmawiał z rodzicami.

- Ostatnio Deb zaczęła interesować się chłopcami - powiedział wtedy z grobową miną. Bił praktycznie wszystkich jej kolegów, a potem przychodził i zakazywał jej się z nimi widywać. Gdy dowiadywał się, że go nie słuchała, zaczynali się bić. Wołała tego uniknąć. W końcu był od niej silniejszy. 

Po chwili do ich stolika podszedł dokładnie ten sam barman, którego pocałowała. Uśmiechnął się do niej znacząco, ukazując rząd białych zębów. 

- Drink dla ciebie i dodatkowa whiskey. Przesyłają Aerosmith. - Postawił przed nią trunki, a  Debbie patrzyła ze zmarszczonymi brwiami na drinka od basisty. No, bo któż by inny mógł jej go wysłać?

- O, kurwa - wybąknął Slash i spytał barmana:

- A dla mnie nic nie ma?

Barman spojrzał na niego jak na spleśniały budyń i odszedł. Debbie poczuła ciekawskie spojrzenia swoich kompanów, ale próbowała nie zwracać na nich uwagi. Przyciągnęła alkohole. Zauważyła, że coś było nabazgrane na szklance. 'Zapraszamy za kulisy'. Po odczytaniu wiadomości, wzruszyła ramionami i napiła się whiskey.

- Tak będziesz siedziała? - spytał Slash wyraźnie zaskoczony.

- A co mam niby zrobić? Nie chce mi się tam iść - odparła, wzruszając ramionami. Wszyscy popatrzyli na nią jak na niedorozwiniętą.

- Naćpałaś się czegoś? - Axl miał na nią najbardziej wyjebane, dlatego Debbie lekko się zdziwiła, gdy się odezwał.

- Nie chcę tego i tyle - rzuciła. - Możesz to sobie wziąć. - I popchnęła szklankę na środek stołu. Dobrze wiedziała, że chłopacy wezmą ją za jakąś kosmitkę, ale miała to gdzieś. Gdyby to byli Pistolsi, to miałaby czym się jarać. Ale jacyś tam Aerosmith... Jeszcze wyglądali jak niedorobione dziewczyny zza podrzędnego burdelu. Bez słowa wstała, zabrała swojego Jacka i wyszła z klubu. Czuła na sobie wzrok ludzi, ale nie zwracała na to uwagi. Gdy już była na zewnątrz, minęła maruderów pod ścianą baru i przeszła tylko ulicę, gdzie po drugiej stronie stała ławka. Usiadła na niej, podciągnęła wyżej kolana pod brodę i położyła na nich twarz. Była zmęczona. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo. Chyba od ponad czterdziestu ośmiu godzin zdrzemnęła się zaledwie pół godziny. Oczy momentalnie zaczęły jej się kleić i Deb robiła dosłownie wszystko, żeby nie zasnąć na ławce jak pierwszy lepszy menel. Jeszcze ją okradną i co wtedy zrobi? Głupia. Zgwałcą punka. Westchnęła.  Po chwili usłyszała śmiechy. Uniosła delikatnie głowę i zobaczyła jakiegoś glamowca obejmującego ramionami dwie rozchichotane dziewczyny. Musiał opowiadać niezłe kawały skoro tak się świetnie bawiły. Patrzyli na nią i bezczelnie się śmiali. Posłała im krzywy uśmiech. Po chwili mężczyzna rzucił w nią jakąś ulotką.

- Mała, era Aerosmith zakończona, poznaj taką muzykę jaką jest Poison.

Bożeno. Oni naprawdę sądzą, że podbiją świat z takim makijażem? Uniosła ulotkę i przeczytała zwykłe ogłoszenie o koncercie najwyraźniej jego zespołu. Trójka znów wybuchnęła śmiechem i poszli dalej. Cudownie. Schowała ponownie głowę w kolanach i czuła jak zmęczenie zaczyna powoli ją ogarniać. Nie zasypiaj!, krzyknęła w myślach i uniosła gwałtownie głowę. Zobaczyła rudzielca wychodzącego z klubu. Axl oparł się o ścianę i odpalił papierosa. Nie minęła dosłownie sekunda, gdy już miział jakąś pannę. Przelotnie spojrzał w jej stronę. Debbie miała nadzieję, że jej nie zauważy. Ponownie opuściła głowę z nadzieją, że chłopak jej nie pozna. Myliła się. Po chwili usłyszała śmiechy dwójki ludzi. Nie musiała patrzeć, żeby domyśleć się, że to oni. Jeszcze jak na złość usiedli tuż koło niej, ściskając się i jęcząc głośno. Bez słowa blondynka przesunęła się bardziej na skraj ławki. Ale i to im nie wystarczyło. Niemal zepchnęli ją na ziemię.

- No kurwa! Czy nigdzie nie ma prywatności?! - wrzasnęła na nich i odeszła, kierując się w stronę samochodu. Usiadła na dachu czarnego auta, by po chwili odpalić papierosa.