Perry wita:
Na drugim blogu, który doczekał się nowej odsłony. A to wszystko dzięki Parlay.
Mojemu oddziałowi SWAT.
Pousuwałam resztę postów, bo mnie wkurwiały.
Muszę je nieco podrasować.
Nie za bardzo, ale coś tam pozmieniam.
To tyle.
Aha. I nie ruszam dalej, jeśli nie będzie komentarzy.
Perry mały terorysta.
1. Holidays In
The Sun
- Prosimy o
zapięcie pasów. Za chwilę lądujemy.
Zbudził ją
donośny głos pilota w głośniku nad głową. Gwałtownie podniosła
się, zapominając na ułamek sekundy, gdzie jest.
Uderzyła przypadkiem jakiegoś grubego faceta po prawej, ale chyba
nie poczuł. Fałdy tłuszczu zamortyzowały cios. Uff.
Na szczęście. Jakby się wkurzył i trzasnął z tej łapy jak patelnia... Spojrzała
na niego jeszcze raz. Na koszulce miał bodajże logo Poison. Tak, to Poison. Aż
zbierało się jej na wymioty, widząc jak się w niej
nie mieścił. Eh... trudno. Nieważne. Zjechała na
siedzeniu, patrząc za okno. Świat na zewnątrz był szary.
Niebo, słońce, ziemia też. To tylko asfalt, pomyślała i
zamknęła oczy. Nagle poczuła lekkie szarpnięcie, usłyszała odgłos hamowania i w
końcu samolot zwolnił. Tak, wylądowali.
- Prosimy o
spakowanie i usunięcie z luk bagażów podręcznych i spokojne opuszczenie
pokładu.
Posłusznie
wyciągnęła swoją torbę i ze zniecierpliwieniem czekała, aż drzwi samolotu się
otworzą. To najwyraźniej się przedłużyło, bo stała już tak około piętnastu
minut, zanim drzwi się otworzyły. Wcale nie spieszyło się jej, żeby pooddychać
świeżym powietrzem i nie czuć smrodu spoconego faceta. A gdzie tam! W
kolejce do wyjścia jak zwykle była ostatnia. Mała blond istotka, zdecydowanie
za mała jak na swoje siedemnaście lat. Posadzili ją koło tego zwała dla
żartu. Bardzo udał im się ten żart. Bardzo... Westchnęła. Po jakimś
czasie w końcu wysiadła. Udała się szybko z tłumem pasażerów, by odebrać swój
bagaż główny, który był dość potężny. Tutaj znowu musiała czekać, aż gąsienica
ruszy. W końcu zobaczyła rząd walizek wyjeżdżających po pasie. Musiała odczekać
kolejne dziesięć minut zanim dostrzegła ogromną czarną torbę z wymazanymi
białym markerem nazwami zespołów wolno wlokącą się po pasie. Tak, to
moja kochana Hari!, uśmiechnęła się w myślach. Czemu nie miała nazywać
swojej walizki, która towarzyszyła jej praktycznie od zawsze?
Szybko zdjęła
ją z taśmy i ruszyła do wyjścia. Po opuszczeniu hali i wyjściu na miejsce
odpraw, zamurowało ją. Lotnisko było ogromne, a pośrodku stała ona jak ostatnia
pierdoła. Stanęła, opierając się nonszalancko na walizce. Zaczęła się
rozglądać. Co chwila puszczała balony różową gumą. No, gdzie jesteś?,
pytała jakby samą siebie, próbując dostrzec kogoś w tłumie.
Wpatrywała się
w grupki ludzi cieszących się z przyjazdu bliskich. Śmiejących się,
żartujących. Czuła na sobie ich dziwne spojrzenia, gdy przechodzili obok.
Zresztą, czemu się dziwiła? Mała blondynka, w złotych lateksowych spodniach,
czarnych lśniących butach za kolana i z obrożą na szyi. No i odkrytym brzuchem.
Sado-maso nie była, więc co do cholery? Może dla nich to dziwne? Albo po prostu
widzieli w niej swoje zbuntowane dzieci, pochłaniane przez tę szatańską falę
jaką była muzyka inna od klasycznej. Albo po prostu jestem zbyt blond? Po
chwili jednak poczuła czyjąś dłoń na nadgarstku. Odwróciła się i zobaczyła
tlenioną czuprynę swojego kochanego braciszka.
- Steven! -
wykrzyknęła i szybko go przytuliła, puszczając na ziemię wielką walizę.
- Witaj w Los
Angeles, malutka. Dobrze wyglądasz. Daj. - Jak zwykle oszczędny w słowach,
Steve zabierał jej już bagaż główny. Jeszcze raz spojrzał na nią z
uśmiechem i mruknął:
- Jedziemy
do... Em... Domu. - Wyszczerzył się do niej tak, jak za dawnych czasów.
- Okej -
odpowiedziała wesoło, po czym ruszyli na parking. Od razu rzuciło jej się w
oczy duże, czarne auto, które wyglądało jak z filmu science-fiction. - Wow.
Twoje? - zdołała wydukać, starając się nie parsknąć śmiechem.
- No coś ty!
Izzy wypożyczył, po tym jak Slash rozwalił vana. Tylko on gustuje w czymś takim.
Na pierwszy rzut oka myślałem, że to karawan.
Już spokojnie
wybuchnęła śmiechem. Tak, Steve zdecydowanie nigdy nie był inteligentną osobą i
jak widać, trwało to nadal. Szybko wrzucił walizki do bagażnika i otworzył jej
drzwi od strony pasażera, gestem zapraszając do środka. Posłusznie wsiadła. Ten zajął miejsce za kierownicą i ruszył. Była może dziewiąta wieczorem. Jak na Los
Angeles było to dość wcześnie. Zaczęła rozglądać się
po mieście, w którym miała spędzić najbliższy czas.
Życie dopiero się zaczynało. Co prawda już dało się zobaczyć,
parę dziewczyn w skąpych strojach, kilku początkujących rockmenów usiłujących
na siłę podobać się właśnie takim laskom, żeby tylko przelecieć jak najwięcej i
gdzieniegdzie normalne menelstwo. W radiu leciało Call Me Blondie.
Podgłośniła i oparła czoło o szybę. Patrząc na ludzi za oknem, zastanawiała się
czy kiedykolwiek do tego przywyknie. Pożyjemy, zobaczymy. Miała
tu zostać na całe wakacje. Rodzice raczej nie byli za tym pomysłem, ale
perspektywa nudzenia się w ich malutkim domu przez całe wakacje zdecydowanie
odpadała. To tylko dwa miesiące, a potem znowu to samo. I
tak nie mieszkała z nimi tylko włóczyła się po
znajomych. Często zdarzało się, że spała w samochodzie Alex,
gdzie mieli próby. Był to magiczny
autobus, który ktoś porzucił na środku pola. Alex
go znalazła razem z Chrisem, a
już następnego dnia przynieśli tam cały sprzęt jaki
wpadł im w ręce. Jednak od kiedy Myrna pokłóciła się z Alex, wszystko
się posypało i znów nastał czas monotonii.
Bez gitary Myrny próby były niemożliwe. Trzeba było żyć dalej.
Wrócić do siebie i robić swoje. Jednak musiała
sobie zadać pytanie czy w ogóle miała ochotę wracać. Sama nie wiedziała. Chuj
wie.
Po chwili
poczuła jak samochód się zatrzymuje. Jednak nie było tu domów. Steve zatrzymał
się praktycznie w centrum miasta. Wokół kluby, zero czegokolwiek, gdzie można
by mieszkać. Z pytającym wyrazem twarzy, spojrzała na brata.
- Dlaczego
tutaj? - zapytała, znów gapiąc się za okno jak chiński turysta.
- Bo najpierw
trzeba opić kochanie twoje przybycie, poznać cię z chłopakami i tak dalej.
Zresztą Slasha powinnaś pamiętać.
Ukośnika? Co
za idiota, by się tak nazywał?! Zapamiętałaby...
- Slasha? To
ludzie tak tu nazywają swoje dzieci?
- Em...
Czekaj... Saul Hudson, pamiętasz? Kochałaś się w nim jako dziesięciolatka.
No i znów
wyszczerz. Tak, teraz doskonale pamiętała, o kogo chodziło. Saul - najlepszy
przyjaciel Steve'a z dzieciństwa, odkąd pamiętała zajebiście przystojny
nastolatek. Ja pier papier! Naprawdę dawno go nie widziała.
Ciekawe jak wyglądał? Spasł się? A może śmierdział piwskiem jak pierwszy lepszy
menel?
Koniec
rozmyślań. Za dużo myślisz, kochanie. Po chwili poczuła jak drzwi od
jej strony się otwierają. To Steve. Tak się zamyśliła, że nawet nie usłyszała
jak wysiada. Szybko opuściła auto i stanęła przed wejściem do baru. Zobaczyła
wielki szyld "The Roxy". Brat coś jej wspominał wcześniej o tym miejscu,
ale... Nawet już nie pamiętała co. Steve tylko złapał ją za przedramię i
pociągnął w stronę wejścia do baru. Szepnął coś ochroniarzowi i szybko
weszli. Wow. Mój brat jakąś szychą? Chyba, że tu pracuje?, myślała,
patrząc z uznaniem na blondyna.
Weszli do
środka. Grała jakaś lokalna, denna kapela. Pełno ludzi. Rockmeni, skąpo ubrane
laski, znowu rockmeni i laski. Tyle tam tego było, aż dostawało się oczopląsu. Kurwa,
nie pasuję tu zbytnio. Mały zagubiony punk raczej nie był tu mile
widziany, sadząc po znaczących spojrzeniach ludzi naokoło. Drugi argument - nie
widziała nikogo, kto przypominałby chociaż w jakimś stopniu ją. Ani jednej
koszulki Sex Pistols, Dead Kennedys czy Television. Zamiast tego multum
Aerosmith, Poison czy Motley Crue. Przepraszam, czy tu biją? Nie
wiedziała jak było w LA, ale na ich zadupiu punki i rockersi raczej za sobą nie
przepadali, uważając, że jedni plagiatują drugich. Sama często biła się o to ze
Stevem, a ich wspólny pokój podzielili kredą na pół. Po jednej stronie wisiały
plakaty Kiss, a po drugiej podobizny The Runaways i The Clash.
Stała chwilę
rozglądając się po wnętrzu, gdy po chwili usłyszała głośne śmiechy i wołania
brata. Ruszyła w jego stronę, a raczej w stronę stolika przy którym siedział on
i czterech innych chłopaków. W tym chyba Saul... Tak, to na pewno był Saul,
czarne loki opadające na twarz i czarny... Ej, co to? Cylinder na
głowie? Może taki jego styl..., pomyślała, ale nic nie powiedziała. Wcale
nie był spasły, wielkiego bebecha pijaka nie było. Steve poklepał siedzenie obok
siebie na znak, że ma zająć miejsce, także posłusznie usiadła.
- Chłopaki,
oto moja kochana, zajebista siostrzyczka, Deb.
Whut?! Ogarnij się! Spojrzała na niego spode łba.
- Zajebista? Nie przesadzasz? Od kiedy to w ogóle się do mnie odzywasz? -
zapytała, uśmiechając się krzywo. Steven zbył to uśmiechem.
- Pewnie to to
whiskey - bąknął i kontynuował:
- A teraz bez
dalszych wstępów poznaj chłopaków. - Zaczął wymieniać po kolei. - Ten rudy w
bandanie na łbie to Axl. Wokal.
- Cześć,
śliczna - mruknął rudzielec, po czym wstał jak na rozkaz, sięgnął po jej dłoń i
pocałował jej wierzch. Deb patrzyła na niego z lekką ironią. Myślał, że ją
oczaruje czy że sama rozłoży nogi? Nie wiedziała czy
tak zachowywały się dziewczyny ich rocknrollowego gatunku, ale jej na pewno nie. Ciekawe ile dupeczek dało się nabrać na ten gest...
- Ty kurwa
wiewióro romantyka nie zgrywaj. Zobaczysz, co zrobi jak go wkurwisz -
odezwał się osobnik w lokach. - A tak w ogóle jestem S...
- Pamiętam
cię. Saul - przerwała mu obojętnym tonem jakby mówiła o oddanych do pralni
skarpetkach. Bardziej od chłopaków interesowały ją wywieszone
plakaty najbliższych koncertów. Niestety nic godnego
uwagi.
- Tak, Saul,
ale teraz mała, mów mi Slash. No, nieźle wyrosłaś - mruknął i bez ociągania się
szybko wstał, Debbie zaraz za nim i uściskali się. Slash mocno wtulił twarz w
zagłębienie jej ramienia i pocałował dziewczynę w policzek. Obydwoje się
uśmiechnęli i wrócili na swoje miejsca. Po chwili odezwał się wysoki, bardzo
przystojny blondyn.
- Jestem
Michael, ale mów mi Duff, a ten zamulający ćpun obok mnie - Wskazał leniwie
chłopaka obok siebie, jakby nieobecnego myślami, z sięgającymi do ramion
czarnymi włosami. - To Jeffrey, ale nazywamy go Izzy. Nie wiedziałem, że
Popcorn ma siostrę punkówę. Chyba się dogadamy. Witaj w
dżungli, kotku.
Dżungli? To
się dopiero zobaczy. Jeśli patola w jej rodzinnym wygwizdowiu to dzicz, to
co było tutaj? Nie rozumiała, ale pewnie po spędzeniu paru miesięcy w
tym mieście, będzie wiedziała doskonale. Po chwili wszyscy spojrzeli
w stronę sceny, która ulokowana była w centrum baru. Zobaczyła jak jakiś gruby
gość wchodzi na scenę, uciszył wszystkich i odchrząknął znacząco. Zapowiadał
kolejny występ.
- Już za
chwilę, na naszej scenie ujrzycie wielkich, zajebistych Aerosmith!
- Ripley.
Ripley! No, nie dali tego ripleya! - darł się Slash. Debbie patrzyła na niego z
szerokim uśmiechem, nie rozumiejąc jego ekscytacji. Nagle przybiegała jakaś
wstawiona brunetka i wykrzyczała blondynce prosto w twarz:
- Potrafię
każdą ich piosenkę zagrać na gitarze! Wielbię głos Tylera, styl gry Perry'ego!
Zobaczyć ich na żywo. O ja pierdolę! To jest dopiero coś!
I uciekła z
piskiem pod scenę.
- To normalne?
- spytała, wybuchając śmiechem Deb. Brunetka zginęła już gdzieś w tłumie, ale
jej wyraz twarzy wciąż kotłował się w głowie Debbie.
Dziewczyna wyglądała jakby miała się zaraz posikać z
ekscytacji, a głos miała tak piszczący,
że do teraz Debbie dźwięczał w uszach. Slash tylko
posłał jej śliczny uśmiech, ukazując rząd białych zębów.
- Tak powinnaś
reagować na legendę. Przecież to ja cię uczyłem słuchać prawdziwej muzyki!
Steve wciskał ci Kiss, ale ty wolałaś słuchać najlepszych kawałków ze mną.
- To
nie były najlepsze kawałki. Pudelku, byłam w tobie zakochana na
tyle na ile może być dziesięciolatka.
- Serio? -
Slash wcale nie wyglądał na zaskoczonego albo bardzo dobrze się maskował.
- Uwielbiałam
cię, a szczególnie twoje włosy. Ale to się skończyło,
gdy odkryłam Davida Bowiego. A teraz się odsuń, bo
zasłaniasz mi widok. I jeszcze raz dziękuję. - Pocałowała go w policzek, zanim
chłopak odwrócił się i poderwał z miejsca, by pobiec w stronę sceny i dzięki
swoim łokciom przecisnąć się, aż pod nią samą. Debbie tymczasem siedziała na
swoim miejscu i paliła papierosy. Położyła nogi na stole i obserwowała całe
zajście. Aerosmith zaczęli dość ciekawą Mama Kin, kończąc na Dream
On.
Oczywiście obok siedział Steven i wszystko
komentował - tytuły piosenek, grę perkusisty i wytykał za każdym razem błędy,
ciesząc się przy tym jak małe dziecko. Debbie patrzyła za to na Saula, który
każdą piosenkę znał na pamięć i śpiewał razem z nimi. Zachowywał się jak
psychofanka. Którą zapewne był. Zauważyła też, że basista Aerosmith często zerkał
w jej stronę. Nie wiedziała czemu, ale czuła na sobie jego spojrzenie. Pewnie
dlatego, że ich stolik znajdował się na loży, która była centralnie naprzeciwko
sceny. Zagrali, pośpiewali i skończyli. Debbie obserwowała to wszystko z
obojętną miną, paląc już chyba dwudziestego papierosa. Po koncercie dość
znudzona, poszła w stronę baru.
- Danielsa z lodem proszę - rzuciła,
opierając ramiona na ladzie
i patrząc na roztrzęsionych ludzi po koncercie.
- A ja proszę dowodzik - odpowiedział
barman. Spojrzała na niego z pogardą. Połowa tych dzieciaków była
niepełnoletnia, a ten tu jej jeszcze wyskakuje z czymś takim? Delikatnie
nachyliła się do niego i szepnęła mu uwodzicielsko do ucha:
- Chyba jednak dowód niepotrzebny. - I
mocno pocałowała go w usta. Czy zachowała się jak dziwka? Pewnie tak. Jednak co
kraj to obyczaj. A matka potrzebą wynalazku jak to mówią. Po chwili dodała:
- I pieniędzy raczej też nie potrzebujesz.
- Kolejny pocałunek i odeszła od baru, kręcąc biodrami. To zawsze działało. Czy
to w przydrożnym pubie czy
gdy chciało się zbajerować kolegę, by postawił
piwo. Jack był jej, a barman został sam, prawdopodobnie gapiąc się na
jej tyłek. Weszła po schodach na lożę i wróciła do stołu chłopaków. Zajęła
miejsce obok Duffa, ciskając się na siedzenie z miną zwycięzcy. Blondyn objął
ją ramieniem, nawet na nią nie patrząc, a Debbie też się jakoś tym nie
przejęła. Gdy tylko usiadła, zjeżdżając na siedzeniu, momentalnie poczuła na
sobie wzrok Slasha.
- Ej, mała, co to było?- zapytał
podejrzliwie.
- To? Czyli co? - spytała głupio choć
doskonale znała odpowiedź. Popiła łyk bursztynowego kompotu i poczuła jak Duff
wyjmuje jej szklankę z ręki. Niech sobie pije, pomyślała.
Blondyn łyknął i za chwilę miała Jacka z powrotem w dłoni.
- To przy barze. Z
barmanem. - Wydawało się, że nikt poza Slashem i nią nie wiedział, o co chodziło.
I tak byli pochłonięci rozmową na jakiś temat, więc Debbie posłała mu znaczące
spojrzenie. Nie chciała, żeby to wyszło poza nich zwłaszcza do Stevena.
Miałaby zdrowy opierdol przez to. Jej brat nie lubił żadnych dwuznacznych
sytuacji z jej udziałem. Czasem zachowywał się jak nudny
stary. Kiedyś usłyszała jak rozmawiał z rodzicami.
- Ostatnio Deb zaczęła interesować się
chłopcami - powiedział wtedy z grobową miną. Bił praktycznie wszystkich jej
kolegów, a potem przychodził i zakazywał jej się z nimi widywać. Gdy dowiadywał
się, że go nie słuchała, zaczynali się bić. Wołała tego uniknąć.
W końcu był od niej silniejszy.
Po chwili do ich stolika podszedł dokładnie
ten sam barman, którego pocałowała. Uśmiechnął się do niej znacząco, ukazując
rząd białych zębów.
- Drink dla ciebie i dodatkowa whiskey.
Przesyłają Aerosmith. - Postawił przed nią trunki, a Debbie patrzyła ze
zmarszczonymi brwiami na drinka od basisty. No, bo któż by inny mógł jej go wysłać?
- O, kurwa - wybąknął Slash i spytał
barmana:
- A dla mnie nic nie ma?
Barman spojrzał na niego jak na spleśniały
budyń i odszedł. Debbie poczuła ciekawskie spojrzenia swoich kompanów, ale
próbowała nie zwracać na nich uwagi. Przyciągnęła alkohole. Zauważyła, że coś
było nabazgrane na szklance. 'Zapraszamy za kulisy'. Po odczytaniu wiadomości,
wzruszyła ramionami i napiła się whiskey.
- Tak będziesz siedziała? - spytał Slash
wyraźnie zaskoczony.
- A co mam niby zrobić? Nie chce mi się tam
iść - odparła, wzruszając ramionami. Wszyscy popatrzyli na nią jak na
niedorozwiniętą.
- Naćpałaś się czegoś? - Axl miał na nią
najbardziej wyjebane, dlatego Debbie lekko się zdziwiła, gdy się odezwał.
- Nie chcę tego i tyle - rzuciła. - Możesz
to sobie wziąć. - I popchnęła szklankę na środek stołu. Dobrze wiedziała, że
chłopacy wezmą ją za jakąś kosmitkę, ale miała to gdzieś. Gdyby to byli
Pistolsi, to miałaby czym się jarać. Ale jacyś tam Aerosmith...
Jeszcze wyglądali jak niedorobione dziewczyny zza podrzędnego burdelu. Bez
słowa wstała, zabrała swojego Jacka i wyszła z klubu. Czuła na sobie
wzrok ludzi, ale nie zwracała na to uwagi. Gdy już była na zewnątrz, minęła
maruderów pod ścianą baru i przeszła tylko ulicę, gdzie po drugiej stronie
stała ławka. Usiadła na niej, podciągnęła wyżej kolana pod brodę i położyła na
nich twarz. Była zmęczona. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo. Chyba
od ponad czterdziestu ośmiu godzin zdrzemnęła się zaledwie pół godziny. Oczy
momentalnie zaczęły jej się kleić i Deb robiła dosłownie wszystko, żeby nie
zasnąć na ławce jak pierwszy lepszy menel. Jeszcze ją okradną i co wtedy
zrobi? Głupia. Zgwałcą punka. Westchnęła. Po
chwili usłyszała śmiechy. Uniosła delikatnie głowę i zobaczyła
jakiegoś glamowca obejmującego ramionami dwie rozchichotane dziewczyny. Musiał
opowiadać niezłe kawały skoro tak się świetnie bawiły. Patrzyli na nią i
bezczelnie się śmiali. Posłała im krzywy uśmiech. Po chwili mężczyzna rzucił w nią jakąś ulotką.
- Mała, era Aerosmith zakończona, poznaj
taką muzykę jaką jest Poison.
Bożeno. Oni naprawdę sądzą, że podbiją
świat z takim makijażem? Uniosła
ulotkę i przeczytała zwykłe ogłoszenie o koncercie najwyraźniej jego zespołu.
Trójka znów wybuchnęła śmiechem i poszli dalej. Cudownie. Schowała
ponownie głowę w kolanach i czuła jak zmęczenie zaczyna powoli ją
ogarniać. Nie zasypiaj!, krzyknęła w myślach i uniosła gwałtownie
głowę. Zobaczyła rudzielca wychodzącego z klubu. Axl oparł się o ścianę i
odpalił papierosa. Nie minęła dosłownie sekunda, gdy już miział jakąś pannę.
Przelotnie spojrzał w jej stronę. Debbie miała nadzieję, że jej nie zauważy.
Ponownie opuściła głowę z nadzieją, że chłopak jej nie pozna. Myliła się. Po
chwili usłyszała śmiechy dwójki ludzi. Nie musiała patrzeć, żeby domyśleć się,
że to oni. Jeszcze jak na złość usiedli tuż koło niej, ściskając się i jęcząc
głośno. Bez słowa blondynka przesunęła się bardziej na skraj ławki. Ale i to im
nie wystarczyło. Niemal zepchnęli ją na ziemię.
- No kurwa!
Czy nigdzie nie ma prywatności?! - wrzasnęła na nich i odeszła, kierując się w
stronę samochodu. Usiadła na dachu czarnego auta, by po chwili odpalić
papierosa.
Matko Boska, cholera jasna, ja nie wierzę. Perry, czy ja widzę to co widzę? Czy ja wczoraj w nocy przeczytałam to, co przeczytałam? Czy właśnie 70/80 ma swoją reaktywację? Tak, Boże. Nareszcie! Ale całe szczęście zaczynamy od początku... Wiesz, mogłabym się już we wszystkim pogubić po tak długim czasie nie czytania tego. ;____; Ale jest i trzeba z tej okazji świętować. Perry, mój mistrzu, ja już sobie wczoraj układałam w głowie komentarz idealny, ale wszystko mi już z głowy wyparowało. Za to muszę powiedzieć, że prześliczny szablon, znowu. Zawsze chciałam mieć taki. Ale dobra, nie ważne, trzeba skończyć pieprzyć bzdury i zacząć coś o pierwszym rozdziale.
OdpowiedzUsuńCzekaj - KOCHAM CIĘ.
Dobra, szok opadł. Nie, nie opadł, bo Steven się na mnie patrzy w nagłówku. ;____; Nie mogę się skupić i to jego wina. Już wczoraj w nocy go widziałam, ale teraz robi jeszcze większe wrażenie, bo mam cały szablon przed sobą. XD Dobra, rozdział - Jest on bardzo podobny do tamtego z tego. Nie no, Ty musisz wiedzieć o co mi chodziło. Musisz. Ale to dobrze, bo bardzo lubiłam historię naszej punkówy Debbie. A teraz mogę każdy rozdział skomentować po kolei, i co najważniejsze, przypomnieć to sobie w końcu! Tak! Ale przejdę do innego tematu jakim jest jej nienawiść do mojego ulubionego zespołu. Ok, nie nienawiść, po prostu ich nie lubi. Dobra, rozumiem ją! Rozstałam się z Tylerem dzisiaj o jakieś dziewiątej, więc mogę to ją zrozumieć. Oczywiście wrócę do niego, ale to dopiero jak będę miała ochotę. XD
Także, rozumiem naszą Debbie i ja... Z tego co pamiętam, to nic nie pamiętam, więc coś coś... Sebastian, tak? Aha, ok, ja tu próbuję sobie coś przypomnieć i do głowy przychodzi mi Sebastian i jego siostra. Tak? To była siostra? Nie ważne, lepiej żebym zaczęła mówić z sensem - Więc, wczoraj był jeden z najlepszych piątków. Na TVN leciał jeden z najlepszych filmów wszech czasów, a potem zobaczyłam, że dodałaś coś na 70/80. Ty wiesz jak ja się ucieszyłam? A wiesz, że ten komentarz jest bezsensu? Jest, jest...
Powiem Ci, Perry, tylko że mi się bardzo podoba, ale już to wiesz, bo Ci gadałam i wcześniej, i już teraz też. Dlatego ja po prostu sobie już pójdę i nie będę Ci tu nic zaśmiecać...
Faith! Kochanie! Na Ciebie zawsze można liczyć! Ale przyznam Ci się, że też musiałam zacząć od początku, bo też zapomniałam, co tam było xD Ale sądzę, że to dobry moment zważywszy, że jeszcze chwila mi została do publikacji ostatniego rozdziału na RQs. A co do szablonu - zgłaszaj się do Parlay. To jest prawdziwy koks.
UsuńAh, ten Steven. Co z niego za człek? Wiem, że rozdział jest praktycznie taki sam (jeśli nie taki sam w całości), ale daj mi szansę! Daj Perry szansę, bądź kompetentny! Ahahaha Faith! Czyli jesteś moją babcią?! :O Bo Steven to mój ojciec! Wooooow! Czekaj... WOOOOW! To się porobiło!
A jaki to film leciał, bo powiem Ci, że nie patrzyłam.... Oglądałam za to Miecz Prawdy i Easy Ridera <3 Ale, Faith. Powiedz mi - z czego Ty się tak cieszysz? xD Przecież to jakiś denny blog. Cicho! Kocham Twoje komentarze! Słyszysz?! KOCHAM! PRZEPADAM!
I zaśmiecaj mi tu jak najwięcej, bo coś takiego to miód na moje chłodne serce ;D
Parlay KOKSU D:
UsuńHYYYYYYYYYYY http://4.bp.blogspot.com/-i4ZZtnUAGlw/TymvDAbtRwI/AAAAAAAAArg/zTD_ZeOSulc/s1600/supernatural-mouths-open.gif
UsuńJest super! Sie nie moge doczekać aż dodasz więcej rozdziałów :3
OdpowiedzUsuń/Lili
Nw na chuj Ci dziękuję, ale dziękuję ;D
UsuńJak można patrzeć na Hudsona, jak na splesnialy budyń?! Jak?!
OdpowiedzUsuńRosie idzie dalej. I czeka na Sebka.
No, widać można. Dziewczyno. Bijesz rekordy rozpisywania się xD A czekaj se.
Usuń