wtorek, 10 lutego 2015

Punk's Not Dead: I Wanna Be Sedated

Perry is Mr. Toot:
Trochę inny dzisiejszy rozdział. Dochodzą nowe postacie, jednak nie będą one miały szczególnego wpływu na akcję. Po prostu chciałam to napisać i mam nadzieję, że się spodoba.
A jak nie, to macie problem. 
Wiem, że jest mało Smithów jako takich i Gunsów, a akcja na razie kręci się wokół Popcorna i Dylan, ale dajcie Perry'emu szansę. Znaczy się mnie. Nie Joe xD 
Z dedykacją dla Rocket Queen. Btw przecież wiecie, że wszystko to jest dla Was i przez Was |iii]; )'

11. I Wanna Be Sedated

Obudziła się. Jak zwykle była lekko niewyspana, ale zdążyła już do tego przywyknąć. Im dłużej przebywała z zespołem tym coraz mniej pamiętała z dawnego życia. Nie umiałaby już żyć w tym zwykłym szarym świecie. Usłyszała, że ktoś za nią przesuwa się na łóżku. Zerknęła. Zobaczyła gołe plecy i ciemne włosy. Pocałowała mężczyznę w czubek głowy, czując znajomy zapach.

- Oj, kochanie - mruknęła, ubierając luźną sukienkę bez ramiączek. W pokoju panował niesamowity zaduch, więc przeszła na drugą stronę i otworzyła okno. Od razu do środka wpadł zapach porannego Los Angeles. Kochała to miasto. Kochała to, co jej dało. Kochała jego mieszkańców. A szczególnie jej dzisiejszego towarzysza. Spojrzała na niego jeszcze raz, po czym wyszła z pokoju. Nie zamykała drzwi, tylko od razu zbiegła cicho po schodach do sali prób. Po drodze jednak jeszcze przykryła kocem Hamiltona z dziewczyną, której nie znała. Spali pod ścianą złączeni w uścisku. 

- Kiedy zmądrzejesz, piękny? - spytała samą siebie, patrząc na basistę. Jednak po chwili odwróciła się i przemknęła do schodów ukrytych za garderobą. Po cichu zeszła na dół. Drzwi były uchylone. Nikt nigdy nie zamykał sali prób, więc nie zdziwiło jej to ani trochę. Weszła do środka. Zapaliła światło. Z mroku wyłoniły się instrumenty i dwa ciała. Rozpoznała je bez większego problemu. W końcu jedno z nich należało do Perry'ego, a drugie nowej znajomej Joe - Dylan. Mimo, że poznała ją kilka dni wcześniej, zdążyła ją polubić. Mała artystyczna duszyczka wprowadziła nieco odświeżenia do ich towarzystwa. Zdecydowanie za dużo było w nim dziwnego napięcia, które ta dziewczyna rozładowała. Claire przyjrzała się jej uważnie. Tak. Zdecydowanie ją polubiła. A wręcz pałała do czarnulki matczynym instynktem. Gdy przyszła do baru, gdzie umówiła się ze Stevenem, widziała ją w kącie z przyjaciółką. Potem wrzeszczał na nią ten popierdolony blondyn, który chciał chwilę przedtem postawić jej drinka. Gdyby nie Joe, pewnie coś by jej się stało. Perry nieźle mu walnął. Blondyn stracił przytomność na miejscu. Dylan krzyczała na gitarzystę bez powodu i chciała nawet zająć się tym damskim bokserem, ale Joe ją wyprowadził. Teraz leżeli przed nią przytuleni do siebie, dziwnie spokojni. Gdyby nie to, że byli kompletnie naćpani, pomyślałaby, że pięknie razem wyglądają. Zawsze tak było. Spraszali panny, szprycowali czym się dało, a potem dokładnie patroszyli, jeśli nie stracili przytomności. W tym przypadku do niczego raczej nie doszło, bo oboje spali w najlepsze w pełnym umundurowaniu. Dziewczyna uśmiechała się nawet lekko błogo nieświadoma, co ją czeka.

- Perry, ty gnoju! - rzuciła zirytowana Claire do nieprzytomnego gitarzysty i chlasnęła go z otwartej dłoni w policzek. Nie zareagował. Nawet najmniejszy mięsień twarzy mu się nie poruszył. Westchnęła. Z nim nie dało się nic zrobić. Przeniosła więc uwagę na Dylan. Dziewczyna opierała policzek o ramię Perry'ego i naprawdę wyglądała uroczo. Claire podniosła rękę gitarzysty, którą obejmował Bierk i zaczęła ją delikatnie podnosić. Szło jej lepiej niż przypuszczała. Dylan praktycznie nic nie ważyła. Jednak czego się spodziewać po wykończonym narkotykami ciałku, przeleciało blondynce przez głowę. Gdy przewlekła czarną na fotel, wzięła jakąś miskę z podłogi, nalała zimnej wody i zamachnęła się. 

- KURWAAAA!

Wrzask Dylan była tak głośny i przeraźliwy, że Claire musiała zasłonić sobie uszy dłońmi. Czarna gwałtownie skoczyła na nogi, ale momentalnie upadła z powrotem na fotel, cichnąc. Po pierwszym szoku wpatrywała się w Claire z miną przestraszonego szczeniaka. Trzymała się kurczowo oparć, wbijając w nie palce tak mocno, aż jej zbielały. Uff... Nawet dobrze poszło, pomyślała blondynka, odgarniając włosy z twarzy. Jak się również spodziewała, Perry mruknął tylko coś przez sen i przewrócił na drugi bok.

- Za godzinę się tobą zajmę - mruknęła w jego stronę, ale zaraz spojrzała znowu na dziewczynę. Cała mokra i przestraszona z oczami jak spodki od herbaty wyglądała żałośnie. Coś poruszyło się w sercu Claire. Uśmiechnęła się z politowaniem i łagodnie powiedziała:

- Chodź ze mną, kochanie.

Dylan nie poruszyła się. Claire uznała to za zgodę, więc zerwała z Joe dość gwałtownie koc i okryła nim dziewczynę. Później pomogła jej wstać, przeprowadziła wolno przez salę prób, schody, aż w końcu dotarły do łazienki. Pięknie, pomyślała dziewczyna, widząc rozwalonego Brada. Leżał na podłodze, ale wystarczyło, że blondynka go kopnęła, a ocknął się i wyczołgał na zewnątrz. Nie zachowywali się tak często. Każdy miał swój dom, swoje sprawy. Tylko wczoraj wyjątkowo zostali tutaj. Claire zaczęła przygotowywać Dylan do kąpieli. Napuściła gorącej wody, dodała jakiegoś olejku, rozebrała ją i wepchnęła do wanny. Czarna pozwalała jej na wszystko. Zachowywała się jakby była nieświadoma tego, co dzieje się dookoła. Trochę jak po lobotomii, Claire skrzywiła się pod nosem. To nie było dla niej nic nowego, ale jeszcze nigdy nie zajmowała się naćpaną dziewczyną. Najwyżej takowe wywalała z łóżek członków zespołu. Robiła dużo dla Stevena i reszty. Mówili, że to ona jest ich prawdziwym managerem. Pilnowała, żeby na nagrania byli trzeźwi, wysyłała na wywiady, odbierała rzeczy z pralni. Była ich mamą. Zajmowała się nimi wszystkimi, gdy było dobrze, a gdy było źle robiła to z podwójną starannością. Jednak mimo to nie narzekała. Trudno było wytrącić ją z równowagi. 

Westchnęła. 

Wylała trochę szamponu na gęste włosy brunetki i zaczęła je myć. Robiła to już automatycznie. Ile razy ogarniała w ten sam sposób Tylera, Joe, Brada, Toma czy Kramera. Zmywała pianę z czarnych fal, gdy usłyszała ledwo niedosłyszalny szept swojej podopiecznej. 

- Co mówisz, kochanie? - spytała, ale dziewczyna w ogóle jej nie słyszała, więc Claire nachyliła się, żeby rozpoznać słowa.

- Sebastian... Sebastian... - Dylan powtarzała to imię w kółko jeszcze po wyjściu z wanny.

***

- Wiesz co jest nie tak z tym światem?

- No co? - Brunet westchnął ciężko, odpalając papierosa i równocześnie dając za wygraną. Bach nie mógł siedzieć cicho. Musiał pierdolić o czymkolwiek. Byle tylko pierdolić. 

- To, że ludzie, każda pieprzona osoba jest tak cholernie niemiła dla drugiej. Nie rozumiem tego. Kontrola. Osądzanie. Cholerne społeczeństwo! Pierdolone społeczeństwo! Same fiuty!

-  O jakich ludziach mówimy?

- No, wiesz, rodzice, hipokryci, politycy, wszystkie te chuje.

- Nie przesadzasz zbytnio? Już powoli zaczyna siadać ci na mózg. Nie jest za dobrze babrać się w tym syfie. 

- Dlatego najlepiej zostać buszmenem. Tam przynajmniej nikt nie będzie kazał ci co robić.

- A teraz ktoś ci każe? Nie marnuj czasu na takie badziewie. 

Izzy z Bachem stali przed domem i palili papierosy jeden po drugim. Sebastian przybył z wiadomością o odnalezieniu siostry i jednoczesnym ponownym straceniu dwa dni wcześniej i do tego ranka nic nie zrobili prócz porządnego pijaństwa. Obaj ze Stradlinem obudzili się jako pierwsi, więc skorzystali z chwili spokoju, by w ciszy zapalić. Jednak drzwi Hellhouse nagle się otworzyły i stanęła w nich jasnowłosa Debbie. Luźna koszulka Blondie miała głębokie wcięcie, czym przykuła uwagę dwójki maruderów. Dziewczyna popatrzyła na nich przez chwilę.

- Będziecie tak stali czy któryś da mi tę pieprzoną fajkę? - powiedziała lekko władczym  i równocześnie zirytowanym tonem, podchodząc bliżej. Izzy nawet nie zareagował, zostawiając zaszczyty Sebastianowi. Ten dosłownie ślinił się na widok Adler. Deb podziękowała gestem, po czym odchyliła się, by wypuścić dym. - Nie mogłeś zostać trochę dłużej? - rzuciła nie wiadomo do kogo. Jednak Bach zrozumiał aluzję. A przynajmniej tak mu się wydawało. Dziewczyna zaakcentowała to w idealny sposób. Wczoraj długo razem  pili i pewnie gdyby nie Slash, który zabrał dziewczynę do kuchni, żeby zrobiła kociołek Panoramiksa, pewnie zaciągnąłby ją do któregoś z pokoi. Uśmiechnął się pod nosem i już chciał odpowiedzieć, gdy uprzedził go Stradlin:

- Nie dało się słuchać tej jęczącej kurwy Slasha za ścianą. Aż dziwne, że nie słyszałaś.

- Spałam jak zabita - mruknęła blondynka, uśmiechając się zadziornie do czarnego. Chłopak tylko wzruszył ramionami, ale w końcu pocałował dziewczynę. Bach stał obok i nie mógł uwierzyć w to, co widział. Co do ciężkiej cholery?! ‎Musiał wyglądać jak totalny idiota, bo dziewczyna rzuciła tylko:

- Zamknij tę paszczę, Bach.

Usłuchał, ale nadal patrzył na dwójkę ludzi przed sobą jak na kosmitów. 

- To wy... znaczy, no... Tego... Jesteście razem? - spytał w końcu, ale pytanie zabrzmiało jak uderzenie dzwonu bez serca. Głuche i stłumione w sobie. Kurwa. A już zapomniał o tej bogini Tylera i miał plany wobec uroczej siostrzyczki Adlera, ale nawet ją mu odebrali. Kto? No, proszę jebany Stradlin. Nudziarz, zaćpany do granic możliwości gitarzysta rytmiczny! Jebane gówno! Nie ma sprawiedliwości na tym jebanym świecie! Debbie i Izzy momentalnie popatrzyli na niego, a Sebastian poczuł jak kurczy się sam w sobie. Gdyby mógł, uciekłby stamtąd jak najszybciej. 

- Tak tylko seksimy - mruknął Stradlin.

- A ty wara powiesz o tym Stevenowi lub komukolwiek innemu! - zagroziła Deb, jednak nie zdążyła dokończyć groźby, gdy z domu wyszedł a właściwie wypadł McKagan. Przystanął, by zbadać podwórze, a gdy zobaczył grupę, skierował się wolno w ich stronę. Wyglądał okropnie. 

- Siema - mruknął na powitanie, po czym plasnął sobie dłonią prosto w twarz. Rozmasował jedno oko, ale potem jakby się rozmyślił i wrócił z powrotem do środka. 

- Jezu! Co z nim? - zapytał Bach, starając się odwrócić uwagę od swojej osoby. - Jeszcze chyba takim go nie widziałem. 

Debbie i Izzy popatrzyli na siebie wymownie i nic nie odpowiedzieli. Sebastian nie mógł siedzieć cicho, więc rzucił jeszcze:

- McKagan wczoraj dupczył jak wściekły. Powinien być zadowolony. Popcorn wyautowany, więc ma więcej dla siebie. A przecież o to chodzi. Wiecie, że sperma działa antydepresyjnie? Ciekawe kto przeprowadzał taki eksperyment. Pewnie jakiś zbok z ssącą mu fiuta dziwką. Pojebane jest to...

- Oh, zamkniesz się w końcu?! - przerwała mu Debbie, nie mająca zamiaru wysłuchiwać rozkmin Bacha. Blondyn był jej przyjacielem, ale teraz niemiłosiernie ją wkurwiał. Sebastian umilkł, ale wyglądał tak, jakby zaraz miał się udusić. Trudno mu było siedzieć cicho. Chłopak zagryzł wargi i zmarszczył brwi byle tylko nic nie mówić. Deb szturchnęła Stradlina, żeby też popatrzył na starania Bacha, które wyglądały komicznie. Wyglądał jak nałogowy palacz, powstrzymujący się przed kaszleniem. Dziewczyna ukryła twarz w ramieniu Izzy'ego, dławiąc śmiech. Ale Sebastian i tak ją usłyszał.

- Kurwa! Tak się nie da! - wrzasnął blondyn z zamiarem nawrzeszczenia na śmiejącą się dwójkę, ale zrezygnował i za chwilę śmiał się z nimi. 

- Popierdoliło cię?! Jesteśmy zespołem!

Głośny krzyk dobiegł ich nagle ze środka Hellhouse. Cała trójka spojrzała w stronę drzwi, nasłuchując.

- Długo jeszcze zamierzasz zdychać?! 

- Odpierdol się, zdrajco jebany! Wszystko kurwa przez ciebie!

- Ogarnij dupę, fagasie! A ty byś kurwa mógł ruszyć zad i zainteresować się czymś! Mamy niedługo koncert!

Reszta wrzasków została zagłuszona przez ciąg harley'ów, które jak na złość akurat przejeżdżały obok. Gdy hałasy ucichły, nikt się już nie kłócił. Cała trójka mogła za to podziwiać Stevena, który dosłownie wybiegł z Hellhouse i pobiegł w dół ulicy. 

 ***
Muzyka

Dylan nie miała pojęcia, dlaczego zgodziła się na ten wyjazd. Zapewne znowu była na haju. Chociaż nie było to znowu takie złe. Krótki wypad na weekend, gdzie mogła odpocząć od spraw Hollywood, a także spotkać jedną z najważniejszych osób w swoim życiu. Jedynym powodem, dla którego pojechała była właśnie jej dobra znajoma z dzieciństwa, Xana. Następnego dnia Aerosmith mieli mieć koncert w Seattle, a potem jechali naprzód w trasę. Joe nalegał, żeby zabrała się z nimi do końca, ale odmówiła. Musiała wrócić do Sebastiana. Nie widziała go ponad trzy tygodnie, a tutaj nie robiła niczego produktywnego. Instynktownie zerknęła na Perry'ego. Rozmawiała z nim dobrych kilka godzin o jego małżeństwie i z tego, co wywnioskowała wszystko szło w jak najlepszą stronę. Mały kryzys małżeński powoli stawał się przeszłością. I tak spędzali praktycznie cały czas do koncertu – szlajając się, pijąc wódkę i siejąc ogólne zgorszenie. No, tak. Przyjechały takie wiochmeny z LA i będą robić burdę w Seattle, przemknęło Dylan przez myśl, widząc wyczyny Aerosów. Przewróciła oczami i potrząsnęła głową. Jednak tak, to byli oni. Seattle. Jakoś dziwnie inne niż Los Angeles. Spokojniejsze, wszyscy się tam znali, wszyscy byli przyjaciółmi wszystkich. Nigdy nie spotkała się z takim klimatem. Szczególnie jednak zapadali jej w pamięć chłopacy o długich, brudnych włosach poubieranych w wyświechtane przydługawe swetry. Tak, raczej na pewno panuje tu inny klimat. Czuła, że wypłynie z tego coś niesamowitego, nowego, świeżego i prawdziwego. Było to idealne miejsce na rewolucję. Widać było to po samym obejściu ludzi. Dzieciaki były zbuntowane i modliły się przy grobie Hendrixa. Do tego wszystkiego poczuła się tam wyjątkowo dobrze i znajomo. W końcu przyjeżdżała tam od dobrych dwudziestu lat na wakacje.

Sprzęt był już na miejscu, a do koncertu został jeszcze cały dzień, który mieli zamiar wykorzystać na zwiedzanie okolicznych klubów. Dylan poprawiła swój plecak, zamykając na chwilę oczy. Bardzo chciała zostać w tym miejscu i nigdy się nie ruszać chociażby przez pięć minut . Jednak pytanie Hamiltona wyrwało ją z marzeń:

- To, co robimy?

- Idziemy posłuchać miejscowych Indian - rzucił od niechcenia Steven, a wszyscy ochoczo przytaknęli. Musieli znaleźć w Capitol Hill bar Manray, gdzie mieli się spotkać z Xaną. Po drodze minęli parking, na którym stał czerwono-pomarańczowy van. Nie zwróciłby uwagi Dylan, gdyby nie fakt, że drzwi się otworzyły, a ze środka wysypała się grupa chłopaków. Towarzyszyła im gęsta chmura marihuanowanego odlotu. Bierk wiedziała, że jej zapasy zielarskie mocno się uszczupliły w ostatnim czasie, a że nie znała żadnego miejscowego dilera postanowiła wykorzystać okazję. Do tego Smith'si nie posiadali czegoś tak banalnego jak marihuana! Bez słowa oddzieliła się od nich i nie zwracając uwagi na pytania, ruszyła w stronę samochodu. Nie interesowało jej czy banda za plecami ruszyła jej śladem. Stanęła przed trzema zjaranymi typkami, uśmiechając się szeroko.
- Hej, nie macie może jeszcze jakiegoś zielska na sprzedaż?

Jej bezpośredniość wytraciła z równowagi długowłosych i przez chwilę wpatrywali się w dziewczynę przed sobą z szeroko otwartymi ustami. Dylan odchrząknęła znacząco i dopiero wtedy jeden z blondynów się ocknął, po czym wymruczał:

- Nie jesteś stąd, co?

- A to w czymś przeszkadza? - odpowiedziała pytaniem na pytanie szczerze zdziwiona Dylan. Chłopak już chciał jej odpowiedzieć, gdy jego kumpel skinął na dziewczynę.

- Ile? - spytał.

- A ile masz?

Chwilę później zadowolona Dylan szła z powrotem ze sporych rozmiarów paczką magicznej trawy w torbie. Nie tylko zdobyła dobry towar po niskiej cenie, ale dowiedziała się również, gdzie jest Manray. Nie było to wcale takie trudne jak myśleli. Dużo młodych kierowało się w tamtym kierunku. Weszli do futurystycznego baru, który mógłby startować na miejscówkę inspirowaną twórczością Andy'ego Warhola. Wnętrze było dosłownie kosmiczne i można było odnieść wrażenie, że jest się w szpitalu psychiatrycznym. Owalny bar stał pośrodku sali, a dookoła niego porozstawiane były białe stołki. Oprócz tego nie było nic więcej.W głębi podwyższenie dla zespołu i to wszystko. Jednak psychodeliczne wrażenie zostało stłamszone przez wybijającą się już na ulicę genialną agresywną muzykę, wpadającą w ucho. Przejmującą, żywą i cholernie podobną swoją prawdziwością do Guns N' Roses, choć tekst był zupełnie o czymś innym. Brakowało w nim seksu, ale za to był realny świat dzieciaka, dorastającego w patologicznej rodzinie. Dylan chłonęła każdy dźwięk całą sobą, wsłuchując się w wyśpiewywane przez wokalistę cierpienia. I jeszcze ten hipnotyzujący głos. Głęboki, nigdy takiego nie słyszała… Zastanawiała się czy jest prawdziwy. To prawdziwy facet? 

Cała szóstka spojrzała po sobie, po czym przeszli w głąb klubu, Była to wypełniona po brzegi klita, która niemal skakała razem z ludźmi w środku. Każda para trzymała się za ręce, żeby nie zgubić się w  tłumie. Kramer z Bradem od razu skierowali się do baru, pragnąc zmoczyć wyschnięte gardła, a Dylan z Perry'm zaopiekowali się Tomem. Biedaczysko, przebiegło dziewczynie przez głowę. Tydzień wcześniej basistę zostawiła jego dziewczyna, Nicole. Postanowiła odejść, a Hamilton ciągle po niej rozpaczał. Steven z Claire zniknęli w połowie drogi do baru. 


- Niech się porządnie wyruchają, to może będzie lepszy występ - rzucił Tom. Nie dało się nie zauważyć, że od razu przyciągali uwagę. Równie długowłosi, równie chudzi i pieprzący system, tylko zupełnie odmienni. Dwa równoległe światy tego samego kontynentu. Inne ubrania, inne zachowania, choć właściwie chodziło im o to samo. W Seattle nie zapijali się na śmierć. Dylan nigdzie nie widziała Jacka czy Jima. Tam nie pieprzyli się z kimkolwiek. Każdy facet miał przy sobie swoją laskę i jej się trzymał. Tylko z nią tańczył. Nic nie było rozwalone lub zdezelowane. Każdy znał swoje miejsce. Wszystko było bardziej poukładane. Bierk przypomniała sobie jak na ulicy mijali starowinkę, która zagadała młodego chłopaka, wyglądającego jak wyjęty spod mostu meliniarz, a ten zamiast puścić wiązankę, ładnie odpowiedział. W LA by to nie przeszło. Biedne hollywoodzkie babcie. A szkoda…

- Szkoda, że tu nie gramy! – wydarł się Tom, patrząc na Perry'ego. Ten kiwnął mu głową, po czym spojrzał na Dylan. Dziewczyna stawała na palcach, żeby cokolwiek zobaczyć, jednak fakt, iż należała do malutkich kobietek, odbierał jej to. Joe bez pytania złapał ją pod pachy i posadził sobie na ramionach.

- Lepiej? - rzucił, poprawiając dziewczynę.
- Fajno! - roześmiała się zachwycona Dylan, ogarniając idealnie widoczną już scenę. Było tam czterech gości. Wokalista razem z gitarzystą byli bez koszulek, a pozostali ubrani byli w luźne sprane koszykarskie T-shirty  i równie stare szorty. Dylan wiedziała, że jeśli nie dowie się, kim są, nigdy sobie tego nie wybaczy. Chociaż cały zespól odznaczał się charyzmą, Bierk skupiła uwagę na wokaliście.  Coś koło sześciu stóp wzrostu z warkoczykami na całej głowie bujało się na środku podwyższenia. Z tej odległości nie widziała jego twarzy, a dodatkowo koleś nosił ciemne okulary. Miał jednak pewien magnetyzm. Patrzyła na niego niczym zahipnotyzowana. Nie wiedziała, skąd zawładnęło nią uczucie, że go znała. Może spotkała go we śnie albo snując się samotnie wśród chorych myśli, których każdy miał wiele. Nieważne. Dla niej ten chłopak był dziwnie znajomy, ale też nieosiągalny. Jakby starał się coś jej powiedzieć, ale przecież nie mógł, bo po prostu jej nie znał. Więc jak to możliwe? Gdzie jest Xana? Tylko ona rozumie moje psychologiczne nieudolne podsumowania. Dylan dopiero teraz przypomniała sobie o umówionym spotkaniu z przyjaciółką. Rozejrzała się po barze, ale wszędzie widziała tylko czubki głów. W pewnym momencie wszyscy zaczęli klaskać, drzeć się, piszczeć, ale Dylan wciąż cicho patrzyła wprost na wokalistę. Kumple skakali na niego, odkładali instrumenty i w końcu zeszli ze sceny. Znaczy koncert się skończył. Dylan dała znak Perry'emu, żeby ją postawił na ziemi, a gdy to zrobił, powiedziała:

- Muszę iść poszukać Xany. Obiecałam, że się spotkamy. Zobaczymy się na jutro koncercie.

- Jesteś pewna? - spytał Joe, opierając się przepychającym się ludziom. - Przecież to dopiero jutro.

- No, pewnie. - Dylan posłała mu szczery uśmiech. - Jak jej tu nie będzie, wskoczę na bar i zacznę cię wołać.

Perry nie zdążył nawet zareagować, gdy mała czarna odwróciła się i dała ponieść tłumowi. Hamilton spojrzał na niego, wzruszając ramionami, po czym oboje skierowali się w stronę baru. Bierk tymczasem próbowała przebić się w jakieś bardziej dogodne miejsce do poszukiwań. Co mówiła Xana? 'Będę czekała przy toaletach'. No, fajnie. Nie ma jak oryginalność. Po dziesięciu minutach Dylan w końcu dotarła do celu. I choć długo szukała znajomej twarzy, nie znalazła jej. Zmartwiona wróciła do baru, przy którym oklapła zrezygnowana.

- Wino proszę - rzuciła, po czym zaczęła rozglądać się dookoła. Gdy przejeżdżała wzrokiem po siedzącej obok niej dziewczynie, gwałtownie zatrzymała na niej spojrzenie. - Xana?! - wykrzyknęła, poznając w tej długonogiej dziewczynie towarzyszkę dziecięcych, a potem nastoletnich zabaw. Dziewczyny poznały się, gdy miały zaledwie trzy lata podczas wakacji Dylan w Seattle. Zawsze spędzała lato u swojej babci, która mieszkała na tej samej ulicy, co Xana. Rodzice Xany zostawiali ją często u bierkowej babci i tak nawiązała się przyjaźń. Początkowo dziewczynki bawiły się jeszcze z Sebastianem, ale gdy ten skończył sześć lat, wolał uganiać się za piłką niż spędzać czas na marzeniach, spacerach po plaży czy wyprawach do lasu. Teraz Bierk patrzyła na swoją dawną przyjaciółkę z szerokim uśmiechem. Wysoka brunetka w obcisłej sukience przeniosła powoli uwagę na rozemocjonowaną Dylan, po czym uważnie się jej przyjrzała.

- Bierk? - rzuciła niepewnie, jednak po chwili obie rzuciły się sobie w ramiona, piszcząc i chichrając się głośno. - Wiesz, ile na ciebie czekałam, kobieto?! Całe pół godziny kiblowałam pod szaletem! - ofuknęła ją natychmiast dziewczyna, jednak uśmiech nie schodził jej z twarzy.

- Przecież jestem.

- Nic się nie zmieniłaś przez ostatni rok - rzuciła Xana, odrzucając sięgające do pasa kruczoczarne loki. - No, ale opowiadaj! Serio przyjechałaś z zespołem?

- I to nie byle jakim. Ale koniec gadania. Chodź. - Dylan zabrała wino w papierowym kubku, Xana wzięła swojego drinka i obie poszły w stronę sceny, mając nadzieję na dopchanie się do przodu przed następnym występem. Obie nic nie wiedziały na temat, mających zagrać chłopaków. Bierk wiedziała tylko tyle, ile przeczytała z plakatu. - Co to byli za kolesie, co grali przed chwilą? - rzuciła przez ramię, klucząc między ludźmi. Duża większość kierowała się w stronę baru, głośno krzycząc. Dylan wydawało się, że słyszała 'Aerosmith', ale nie przejęła się tym zbytnio. Im mniej ludu na sali, tym większe szanse na dostanie się pod scenę.

- A co? Ktoś ci wpadł w oko?

- Wszyscy.

- Alice In Chains. Miejscowi. Cholernie dobrzy.

Jednak nie dane im było dłużej rozmawiać, bo ludzie nagle zaczęli krzyczeć, gdy na scenie pojawiło się paru nowych kolesi. Gdy zaczęli grać, dziewczyny były praktycznie pod sceną i mogły bezpośrednio bawić się razem z zespołem. A był do tego spory powód. Zespół tak rozkręcił publikę, że Bierk razem  z Xaną nie zauważyły, że minęła godzina koncertu.

- Co to za facet z przodu?! - Xana krzyknęła w pewnym momencie do Dylan, pragnąc przekrzyczeć zdecydowanie za głośną muzykę. Jezu, dźwiękowiec musi też być chyba nieźle najebany, że nie kontroluje tego, co się dzieje, przemknęło Xanie przez głowę. 

- Wokalista? Myślę, że nazywa się Andy albo coś w tym guście - odkrzyknęła czarnulka. Xana oparła się o jej ramię, wylewając przy tym całego drinka. I nawet nie zwróciła na to uwagi. Była zbyt pijana. W klubie było ponad sto osób i wszyscy pchali się w stronę sceny, a przez tę duchotę ciężko było złapać oddech. Wszyscy szaleli na Mother Love Bone, lokalnym zespole, który był otwarciem dla jakiejś grupy, o której dziewczyna o dziwo nigdy nie słyszała. Byli niesamowici i zaczynała czuć wdzięczność dla Dylan za to, że ją tam przywlokła. Gdyby nie ona, nie przychodziłaby do klubu. Zespół kończył już występ, gdy Xana krzyknęła:

- Jeszcze jeden!

Darła się na tyle głośno, że wszyscy ją usłyszeli, możliwe dlatego, że stała w trzecim rzędzie bardzo blisko sceny. Wokalista uśmiechnął się i wrócił na scenę.

- Dobra. To jest dość świeża wersja nowej piosenki i... Jest zadedykowana temu komuś, kto krzyczał.

Xana widziała jego spojrzenie zwrócone w jej kierunku, po tym jak jego kumpel szybko mu je pokazał. Zaczęli grać coś, co brzmiało jak połączenie Jane's Addiction z Henrixem. Musiała przyznać, to było o niebo lepsze od tego radiowego szajsu. Po skończonym koncercie, ludzie się rozeszli, a obie razem z Dylan zdecydowały, że poczekają przy tylnym wyjściu klubu, gdzie Andy i jego kumple nosili i pakowali ich sprzęt do vana. Gdy tylko się tam znalazły, Dylan trąciła Xanę mocno w bok, szepcząc:

- No, idź pogadaj z nimi!

Niechętnie zgodziła się i ruszyła chwiejnym krokiem w stronę zespołu.

- Hej!- wtrąciła, czując, że wszystkie pary oczu momentalnie zwróciły się w jej stronę. Jeden z typków zaczął ją obczajać, ale nie przeszkadzało jej to mówić dalej:

- Jesteście naprawdę niesamowici.

Gość, który się jej przyglądał, położył Xanie dłoń na ramieniu, po czym rzucił:

- Dzięki, skarbie. Jestem Stone.

- O. Hej... Stone. Jestem Xana.

Reszta też się przedstawiła. Byli tam Jeff, Bruce, Greg i oczywiście Andy. Wszyscy niezwykle czarujący, jednak z jakiegoś powodu to Jeff i Andy przykuli jej uwagę. W tym momencie do ich grupy dołączyła w podskokach Dylan, wychylając się zza swojej przyjaciółki jak nieśmiałe dziecko. Ukryta za dziewczyną przyciągnęła uwagę Grega i Jeffa, którzy rzucili do niej kilka tekstów na zapoznanie. Nie minęła chwila, gdy Dylan stała razem z nimi uśmiechnięta, wciągnięta w żywą dyskusję. Czego nie można było powiedzieć o nieco zagubionej Xanie. Patrzyła z zazdrością na rozluźnioną przyjaciółkę. Według niej Dylan zawsze była otwarta i bezpośrednia. Czasem aż za bardzo, ale to przyciągało ludzi. Bierk interesowała się wieloma rzeczami a najbardziej sztuką i teatr. Lubiła filozofię i poezję, co odbiegało zupełnie od zainteresowań normalnych ludzi w jej wieku. Odkąd pamiętała, Dylan kochała zbierać stare ubrania, robić dekupaż, pisać wiersze i stawać przed kamerą. Nawet wtedy gdy były nastolatkami Dylan była dość popularna i miała wielu przyjaciół, których inspirowała swoją charyzmą i czarującą osobowością. Większość znajomych opisywała ją jako bardzo słodką i piękną osobę, uprzejmą, spokojną i artystyczną duszę. Praktycznie nic nie zmieniła się ze zdjęć z dzieciństwa, na których była małą, śniadą dziewczyną z długimi czarnymi włosami i ciemnymi oczyma.

Xana westchnęła. Po dość długiej rozmowie o niczym ze Stonem, odwróciła się do Andy'ego.

- Więc, zgaduję, że jesteś kręgosłupem Mother Love Bone?* Wybacz. Głupi żart - dodała, przeklinając swoją głupotę. Ten jednak stłumił chichot i rozczochrał lekko włosy dziewczyny.

- Można tak powiedzieć - rzucił rozbawiony. - To powiedz mi, Xana. Kto jest twoim ulubionym zespołem? - powiedział, wyraźnie chcąc odwrócić uwagę od tematu swojego zespołu. 

- Ugh... Lista jest za długa. Pewnie Dire Straits, tak sądzę - mruknęła nieco zbita z tropu dziewczyna, patrząc jak blondyn wkłada kejsa przez tylne drzwi vana.

- Serio? W takim razie fantastycznie! Uwielbiam ich! - wykrzyknął rozemocjonowany chłopak, po czym oparł stopę o zderzak samochodu i zaczął grać wyimaginowaną gitarową solówkę, robiąc przy tym rozbrajające miny. Xana nie mogła się nie roześmiać i co chwilę poprawiała obcisłą sukienkę poplamioną gdzieniegdzie piwem. Całe szczęście jest prawie sucha, dziękowała w myślach, patrząc na strój. Kumple z zespołu stali dookoła, zerkając na Andy'ego i Xanę co kilka sekund. Dziewczyna starała się to ignorować, ale czuła się z tym po prostu dziwnie.

- Um, Andy. Co ty na to, żebyśmy skoczyli jutro na jakąś kawę jutro albo coś? Sądzę, że byłoby to bardziej stosowne.

Xana spojrzała szeroko otwartymi oczyma na Dylan, która bez słowa wtrąciła się im do rozmowy. Złapała Bierk za ramię, która już zdążyła okręcić sobie resztę zespołu wokół palca, a teraz flirtowała ze Stone'm.

- Dziewczyno. Jutro mam zajęcia, a jest za piętnaście pierwsza - rzuciła wyraźnie zaskoczona Xana, jednak Dylan wyrwała ramię z jej uścisku.

- Popołudniowe zajęcia. Będziesz miała czas, żeby się przygotować. Nie martw się.

Po czym odwróciła się ponownie do Stone'a. Xana nie mogła uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Z nią nigdy nic nie wiadomo.

- Pewnie. - Pomysł został podchycony przez Andy'ego i już nie było sposobności, żeby się wycofać. - Mam ci dać mój numer telefonu czy...? - spytał, wyciągając z kieszeni kawałek papieru i biorąc długopis od Grega. 

- Dam ci mój. Wybacz za to. Nie chciałam być niemiła. Wiesz... Sprawa z uniwersytetem i takie tam - tłumaczyła dziewczyna, zapisując ciąg cyfr na kartce, opartej na udzie, po czym podała go chłopakowi.

- Co studiujesz? - spytał, składając kartkę i wkładając ją z powrotem do kieszeni. 

- Teorię muzyki i sztukę współczesną - odparła dziewczyna, z której cały stres powoli zaczął schodzić.

- Fajnie. I myślę, że powinnaś wracać do domu. Jest późno. Zadzwonię do ciebie jutro. Potrzebujecie taksówki? - rzucił, patrząc na stojącą wśród jego kolegów małą czarnulkę, po czym przeniósł spojrzenie na Xanę. Wiedział, że obie z Dylan były pijane i żadna z nich nie mogła prowadzić. - Greg, jesteś trzeźwy, co nie? Możesz odwieźć te dwie piękne panny do domu?

- Z przyjemnością - odparł chłopak z uśmiechem na twarzy. Xana rzuciła krótkie pożegnanie Andy'emu, po czym poszła razem z Gregiem w stronę samochodu. Jednak najpierw musiała odciągnąć Dylan od nowych znajomych, z którymi dziewczyna nie chciała się rozstawać. I nie tylko ona. Jako wyjątkowo towarzyska była pożądana praktycznie przez każdego człowieka, z którym zamieniła choćby słowo. Przekazała kluczyki nowemu kierowcy i dała instrukcje, jak dojechać do niej do domu. Wszystko czego pragnęła w tamtym momencie to pójść spać, jednak musiała uważać na Dylan i samochód, żeby chłopak nie uciekł z żadnym z nich. Przypomniała sobie muzyków Mother. Pewnie, byli mili, przyjaźni i słodcy, ale Xana nie chciała być zbyt lekkomyślna i się zawieść. W dodatku alkohol nie pomagał w myśleniu. Koniec końców, dotarli do jej mieszkania. Podziękowała Gregowi i pozwoliła zadzwonić mu po taksówkę z jej telefonu. Ledwo co doholowała śpiącą Dylan do domu i położyła ją na kanapie, padła na dywan i odpłynęła.

***

- Dylan znowu wyjechała.

Steven patrzył smutno w swoją butelkę Heineksa, zaglądając do środka jakby sprawdzał, ile tam tego jeszcze zostało. McKagan spojrzał na niego. Stał pod ścianą Rainbow, na której jakiś czas temu ktoś z ich paczki napisał wielkimi drukowanymi literami 'Guns Fuckin' Roses'. Z tym smutnym wyrazem twarzy nie pasował do tego miejsca. Duff wolał zdecydowanie wesołego Popcorna.  Za to przecież go uwielbiali. Za wieczne poczucie humoru i odnajdywanie nawet w beznadziejnych sytuacjach chociaż odrobiny pozytywu. To właśnie u niego - w wielkim domu państwa Bierk, często nocowała cała ich paczka. Gdy dziewczyny ich wyrzucały albo nie mieli co jeść, szukali w Heavenhouse noclegu. Traktowali to właściwie jako swoją własność i noclegownię zarazem. Dylan nigdy nie miała nic przeciwko. Wiecznie uśmiechnięty Adler, teraz na tyłach baru zdawał się jeszcze chudszy i niższy niż zwykle. Duff nie wiedział jak mu pomóc. Przejechał nerwowo dłonią po włosach. W dodatku nie tylko z tego powodu było mu głupio przebywać teraz ze Stevenem. Przecież ustalili już, że niedługo wyleci. McKagan razem ze Slashem i Stradlinem próbowali jeszcze przekonać Axla, żeby dał mu szansę. Jeśli Popcorn zgodzi się iść na odwyk, zostanie w Guns N' Roses. Jeśli nie... Cóż.

Siedział na krawężniku ze skrzyżowanymi nogami, paląc swoje ulubione Marlboro przy tylnym wyjściu z baru. To było ich miejsce. Nie wszystkich. Należało tylko do niego i Stevena. Nikogo więcej. Tu przeżywali każdy najmniejszy szczegół swojego życia. Gdy on opowiadał o nowych wyczynach z laskami, on mówił o rodzinie i właśnie Dylan. Duff nie miał nic przeciwko niej, Izzy traktował ją jak powietrze, za to Slash ją znienawidził, odkąd zostawiła Adlera. McKagan pamiętał nawet chwilę, w której ją poznali. Erin wcześniej przyprowadziła ją wcześniej do nich, ale to było miesiąc wcześniej i wszyscy byli tak najebani, że nic nie pamiętali. Spotkali się właśnie tutaj. Pamiętał ten dzień. Lało od paru dni, a Gunsi praktycznie nie wychodzili z Rainbow. Z maszyny leciały w kółko te same kawałki. Slash świętował  skończenie nagrywania solówki i był już dość podpity. Axl nie opuszczał go na krok i tylko dolewał oraz donosił zapasy, które opróżniali razem z laską Hudsona. Izzy ciągle ślęczał przy maszynie, starając się jakoś ich zabawić - siedział tam non stop, schylony z wyciągniętą ręką, w którą Rose wciskał piwo po drodze, gdy szedł do Slasha. Duff razem z Popcornem i Sixxem siedzieli przy barze, grając w karty. W tle znowu przewijało się She Sells Sanctuary The Cult. Gdy po raz dwudziesty Nikki sięgał za bar, dziewczyna Slasha złapała go za rękę.

- Może już wystarczy?

Ten tylko się uśmiechnął i mocno ją pocałował.

- Ej! - krzyknął Hudson, a Adler tylko zachichotał. - Znajdź sobie własną!

- Ty, ty, ty! Moją dziewczynę całuję, kiedy chcę! - odparł Sixx, poprawiając trzymane w ramionach butelki.

- Zaraz! Kto niby mianował cię panem tej tutaj seksownej kobiety?! Nie ma tak! Laska jakoś nigdy nie wspominała, że jesteście razem.

- Ej spokojnie. - Dziewczyna, która była tak naprawdę dziwką próbowała ratować sytuację. - Ty też możesz jak chcesz, ale tylko w grze.

Hudson spojrzał na nią, przekrzywiając głowę jak szczeniak i szybko wstał. Migiem pokonał dzielącą ich odległość oraz staranował Izzy'ego i Axla, by rzucić się w jej ramiona i wessać w migdałki. Duff ze Stevenem patrzyli znudzeni na Nikkiego, który wyglądał jak mały chłopiec z wypisanym na twarzy "Nie ogarniam". Para całowała się do chwili, gdy po całym barze nie rozniósł się odgłos tłuczonego szkła. Natychmiast się od siebie oderwali i spojrzeli w stronę Sixxa, który wypuścił cały prowiant na ziemię, by po chwili złapać Slasha w połowie i przewrócić się z nim na stolik z tyłu. Do tego Izzy zapuścił Stand Up And Shout, które idealnie pasowało do rozwalających bar nakurwionych kumpli. Później siedzieli razem poobijani i zmęczeni, paląc jednego papierosa przed wejściem Rainbow. Kurwa. Przyjaźń, przeleciało Duffowi przez głowę. Były to najlepsze deszczowe trzy dni, jakie przeżyli.


Pod koniec ulewy do Rainbow weszli Skidzi z Bachem na czele. Byli lokalnymi wodzirejami, którzy mogli nieco przypominać Gunsów - trzymali się razem, mieli na wszystkich wylane i robili, co chcieli. Jednak nie byli zwykłymi rockersami, dla których czas wolny to czas, którego nie spędzali na tworzeniu czy chlaniu; którzy zwykle spotykają się z kumplami w pubie, siłują się na ręce i popiją whiskey. Nie. Szczególnie Bach był bawidamkiem, przed którym uciekały lokalne dziewice. Znali ich. Po prostu zawsze kręcili się w tych samych stronach. Stanowili oryginalną rodzinę. Podobnie zresztą jak Gunsi. Gdy tylko przekroczyli próg baru, wszystkie spojrzenia momentalnie skupiły się właśnie na nich - wbitych w skórzane kurtki, jeansy i koszulki z jakimiś podejrzanymi rysunkami. Brakowało im tylko oczojebnej aury zajebistości świecącej zza pleców. Spojrzeli na każdego w środku zza okularów i dopiero wtedy ruszyli w stronę baru, przy którym siedzieli.


Albo byli najebani albo okulary zasłaniały im widok, bo nawet nie zwrócili uwagi na siedzących Gunsów i jednego Motley'a. McKagan szturchnął Adlera, by spojrzał na idącą za nimi dziewczynę. Niziutka na jakieś metr pięćdziesiąt sześć brunetka z czarnymi oczami lśniącymi jak u szczeniaka szła wolno za resztą, rozglądając się po Rainbow. Adler potrząsnął ramieniem basisty, by spojrzał na niego.

- Czy to nie jest najsłodsze stworzenie boże, jakie widziałeś? - krzyknął bezgłośnie, zerkając co chwila na małą hipiskę. - Czemu nigdy jej nie widzieliśmy?

- Gdzieś ją już widziałem... - odpowiedział McKagan i zaraz obaj się odwrócili, by móc przyjrzeć się dziewczynie. Dreptała za Skidami jak dziecko za mamą, co tylko rozczulało Adlera jeszcze bardziej. Jednak gdy wzięła głowę na dół i do góry, roztrzepując mokre od deszczu sięgające za ramiona włosy, był już totalnie zakochany. Gdy przejechała rękoma z dwóch stron głowy, spojrzała w ich stronę. Steven szybko odwrócił się na barowym krześle, chichocząc jak nastolatka.

- A co jak nas zobaczyła? - pytał podekscytowany, trzymając Duffa za lewy nadgarstek. Blondyn popatrzył na niego spod włosów, ale nic nie odpowiedział. - Zagadaj do niej, proszę.

Duff spojrzałam na niego zniesmaczony i zaskoczony jednocześnie, ale jedynym co udało mu się odpowiedzieć było:

- Sam zagadaj! Znasz przecież Bacha i resztę.

W tym samym momencie rzucił krótkie spojrzenie na siedzących w rogu kolesi, ale wystarczyło mu, by zauważyć, że cały czas ich nie zauważyli i śmiali od rzucanych między sobą uwag. Bach rozłożył się jak szef, opierając ramię na siedzeniu za dziewczyną i brakowało mu tylko wielkiego cygara, żeby wyglądał jak boss. Duff przekręcił się na powrót w stronę baru i zamówił setkę Beama. W tym momencie przytoczył się do nich wstawiony Hudson. Wpierdolił się między blondynów i zaczął coś mówić, ale jedyne co zrozumieli brzmiało podobnie do "łazienka" i "za dużo alkoholu", po czym pobiegł, a właściwie przetoczył się w stronę kibla. McKagan westchnął tylko, wgapiając się w barmana jak nalewa do szklanki whiskey.

Steven był niestrudzony i nie dawał za wygraną.

- Zrób to dla mnie - powtarzał w kółko, jakby miało to wzbudzić w basiście jakieś poczucie winy. - Błagam!

- Weź ogarnij, ok? - rzucił zirytowany zachowaniem Adlera. - Serio. Przecież ich znasz, kurwa!

- Kiedy się wstydzę. - Spojrzał w dół na podłogę. - I z tobą na pewno będzie chciała pogadać, bo wyglądasz...

- Jak dziwka? - McKaganowi wrócił dobry humor i szturchnął małego blondasa, śmiejąc się głośno.

- Nie - zaprzeczył. - Zawsze masz dużo lasek. Nie to, co ja... Jestem chyba po prostu jakimś niewypałem. Eh...

- Wcale nie. Jesteś po prostu... - Basista szukał odpowiedniego słowa. - Nieśmiały. Ale to jest dla lasek urocze. - Patrzył na niego uważnie, trzymając whiskey w lewej ręce. - Każda idiotka poleci na takiego kolesia jak ja, ale to nieważne. Co z tego, że przy mnie wyglądasz jak ostatni złamas i dupa wołowa? Ważne jest to, że masz swoje poczucie humoru. I grasz na bębnach. Laski lecą na pałkerów.

- Naprawdę tak uważasz? - spytał Adler, podnosząc głowę. W jego oczach widział iskierki nadziei. Duff w odpowiedzi poklepał go tylko po plecach.

- Ona niedługo tu przyjdzie - powiedział, schodząc ze stołka. Uśmiechnął się do Popcorna jednoznacznie. Wziął kolejne piwo i popatrzył wymownie w stronę dziewczyny. Potem zostawił Adlera samego i doszedł do Stradlina, a niemal w tym samym momencie brunetka wstała i skierowała się do baru, jak gdyby szukała jakiegoś dobrego alkoholu. Usiadła w tym samym miejscu co Duff i zagadała do Stevena. No i tak to się zaczęło.

- Wróci - odpowiedział, zaciągając się papierosem. - Zawsze wraca.

- Nie jestem tego taki pewien, Duff. Za dużo mi wybaczała. Ile można wybaczać? No ile?! Martwię się o nią. Teraz mam tylko was.

Duff znieruchomiał. Poczuł się nagle winny, ale nic nie odpowiedział. Jeszcze dłuższą chwilę panowała cisza, aż w końcu usłyszał cichy szloch.

***

Gdy się obudziła, miała odciśnięty wzór dywanu na policzku, a materiał przetarł jej ramię. Cóż za wspaniały poranek mi się przydarzył, pomyślała Xana, rozglądając się po pokoju. Dylan wciąż spała na kanapie tam, gdzie ją zostawiła. Było gdzieś około dziewiątej czterdzieści pięć, kiedy jako tako przyzwyczaiła się do swoich objawów kaca. Czuła każdy kawałek swojego ciała, do tego zaschło jej w ustach, a stado słoni biegało jej w głowie. Dziewczyna wzięła długi gorący prysznic, po czym zaczęła układać włosy. Pamiętała o złożonej w nocy obietnicy spotkania z Andy'm.  Musiała jakoś wyglądać. Jednak po długim szamotaniu się, postanowiła zostawić je rozpuszczone tak, by opadały swobodnie na plecy w naturalne loki. Ledwo usiadła, by pooglądać poranne wiadomości, gdy rozbrzmiał telefon. Dziewczyna podniosła lekko niezdecydowana słuchawkę.

- Halo? - spytała niepewnie. - O, cześć Andy! Podjedziesz po mnie?

Szybka wymiana zdań i po chwili Xana podawała mu swój adres, po czym zaczęła sporządzać notkę do Dylan, żeby nie martwiła się, że jej przyjaciółką zaginęła czy coś podobnego. Z tą jej duszą artystki, kto wie, co by sobie pomyślała...

Po zaledwie piętnastu minutach przyjechał Andy. Nie spóźnił się nawet minuty. Prowadził starego Chevroleta, który zdaniem Xany bardziej pasował do Beverly Hills czy Las Vegas. Gdy tłumaczyła się, że nie chciała go urazić, chłopak odparł wesoło:

- Nie martw się. To tylko cacuszko, które pożyczyłem od Chrisa.

Za każdym razem, gdy stali na światłach, blondyn wywieszał rękę za okno, klepiąc w bok samochodu w rytm muzyki. Co chwila podśpiewywał radiowe hity, nie przejmując się oburzonymi  jego jazdą kierowcami. Przyjechali do kawiarni, o której istnieniu Xana nie miała nawet pojęcia. Było tam przyjemnie i spokojnie z ludźmi czytającymi poezję na tyłach. To miejsce wyglądało jak wyjęte prosto z francuskiego filmu. Dziewczyna zamówiła frappuccino, przy którym słuchała opowieści Andy'ego o jego życiu. Chłopak wiele przeszedł, ale wydawało się, że wyszedł już na prostą. Nie wydawał się nudny czy poważny. Był trzeźwy i czysty od swojej przygody z narkotykami. Xana słuchała go uważnie i nie mogła wyjść z podziwu, że już na pierwszym spotkaniu wymienił jej swoje wady. A wymagało to niezwykłej odwagi i jeśli ktoś był w stanie to zrobić, należał mu się ogromny szacunek. Andy był zabawny, przystojny i umiał słuchać. Wiedział, czego chciał. Xana nigdy nie spotkała kogoś tak pełnego życia, prócz Dylan. W ogóle ten chłopak bardzo przypominał jej przyjaciółkę swoim charakterem, ale nie tylko. Xana wiedziała o problemach Bierk z heroiną. I nie tylko, więc potrafiła zrozumieć sytuację Andy'ego. Jej towarzysz nie śmiał się jak inni, gdy dziewczyna opowiadała mu o swoich marzeniach. Był wyjątkowy. Xana nie znała za dobrze Jeffa, ale namyśliła się i wiedziała, że to Andy był tym, którego szczerze polubiła. Zauważyła, że też spodobała się blondynowi. Umiała dostrzec to w jego spojrzeniu i zachowaniu. Xanie przeleciało przez głowę, że to był ten jedyny, przez co poczuła się bardzo głupio. 

- Um, Xana... - W pewnym momencie Andy nieco spoważniał i spojrzał uważnie na dziewczynę. - Jest koncert, na który idziemy razem z resztą zespołu  i zastanawiałem się, czy nie chciałabyś być moją 'randką'? - Blondyn udał kaszel, po słowie 'randka' zupełnie jakby czuł się z tym wyjątkowo nieprzyjemnie. 

- Pewnie - odparła wyjątkowo lekko. - Przyjedziesz po mnie przed koncertem? 

Andy przytaknął. Skończyli swoje kawy, a że kawiarnia była blisko kampusu, chłopak zaproponował, że odprowadzi ją na pierwszy wykład. Byli przed drzwiami sali wykładowej jakieś pięć minut przed zajęciami. Brunetka chciała już wejść, gdy odwróciła się do blondyna i uśmiechnęła zalotnie.

- Dzięki za kawę i wszystko. Powinniśmy robić to częściej. O! I... Dzięki za odprowadzenie mnie na zajęcia. Zobaczymy się koło... Trzeciej pięćdziesiąt? Albo coś koło tego?

- Pewnie! Będę dzwonił w kawowej sprawie. Może powinniśmy się spotkać po twoich zajęciach przed koncertem?

Xana uśmiechnęła się szeroko, po czym musnęła ustami policzek chłopaka, zanim weszła do sali wykładowej. Na zajęciach nie mogła się skupić na słowach profesora, myśląc o tym, co będzie się działo wieczorem. Przed końcem zajęć miała chwilę, żeby coś zjeść. Umierała z głodu, a nie miała nic w ustach od dnia poprzedniego. Włożyła dolara do maszyny i czekała, aż wypadną z niej chipsy. Jednak nawet wtedy, myślała o Andy'm. 

---------------------------------------------------------------------------------
* Gra słów. W oryginale wypowiedź by brzmiała 'You’re the backbone of Mother Love Bone?'

15 komentarzy:

  1. Podoba mi się, to już rutyna, mi się prawie wszystko podoba i w kolko to powtarzam.
    Claaaiiireee :3 Wiadomo, że najbardziej lubię Claire i czytając o niej ciągle się szczerzę, musze wyglądać zabawnie.
    Wiec czekam na kolejny i próbuje zmyć uśmiech z twarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Claire w przeciwieństwie do Duffa ma kręgosłup i zagina wszystkich ;D Dobra mama z niej.

      Usuń
  2. Awwwwww...bosko ❤
    Nieważne, że nie znam bochaterów i wszyscy mi się poplątali i że dopiero pod koniec rozdziału zdałam sobie sprawę, że Steven to nie TEN Steven...faaaaajnie ❤
    ~NieszczęśliwieZakochana

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojejku, mamy nowy romansik, jak słodko :D
    Cały rozdział - fajny, jak zwykle. I nie, nie był nudny!
    Szkoda mi tylko Stevena... Taki smutny... I szczególnie, że mają go wyrzucić, totalna deprecha nooo ;_;
    Podobało mi się jak pisałaś z perspektywy Dylan, jak opisywałaś Seattle... Poczułam się nawet jakbym tam była, powaga :D
    No... I co jeszcze...
    Za mało Deb, definitywnie:( ale żyje z nadzieję, że jeszcze napiszesz coś z jej perspektywy :') A i właśnie, rozwinie się może jakiś związek Izzy + Deb? :D To by było świetne, pomimo, że kocham Sebastiana, to takie połączenie byłoby niezmiernie urocze *w*
    Ale to później, bo to całe przeniesienie akcji do rodzinnego miasta Duffa, jest serio świetne! No i mam nadzieję, że jeszcze chociaż jedno czy dwa opowiadanka będą pisane w Seattle ( wiesz o co mi chodzi prawda? XD)
    Tak więc. Czekam (nie)cierpliwie na więcej!
    ~Lili

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od końca, Lili. A mianowicie miałam zamiar pisać całe to opowiadanie w Seattle. Ale jak widać, zgapiłam się. I wiem, o co chodzi. Tylko nie wiem czy komukolwiek prócz mnie takie przeniesienie całkowicie akcji/oddzielne opowiadanie zwiazane ze Seattle by się podobało. Bo zdecydowanie wolę to wspaniałe miasto niż LA <3 Co do Debbie to się nie wypowiem. Piszę następny rozdział i oczywiście jest nasza mała Adler, więc spokojnie heh O. I mam nadzieję, że stara Dylan wróciła ;) No, cóż. Adler to w końcu niezły ćpun, nie ma co. Wgl Lili wszystkie wypowiedzi tutaj chyba będą pozytywne, więc KOGO ja się pytam czy nudny?! XD
      Dziękuję pięknie za komentarz :)

      Usuń
  4. Mi jak najbardziej! Zgodze się z Tobą, jest o niebo lepsze niż LA... Co do Dylan to też mam taką nadzieję;_; XD A co do Stevena to przecież można go zatrzymać i zrobić z niego dywan, prawda?:3
    Hahaha, nie ma za co! :D
    ~Lili

    OdpowiedzUsuń
  5. Wreszcie pisze bo KTOŚ by się zesrał.
    Sebastiana szkoda tego nie będę wspomniała. Wkurwiła mnie Dylan co raz bardziej za nią nie przepadam. Teraz będzie wielki hejt na mnie no ale to wolny kraj! Mogłaby ze Steven'em porozmawiać, a nie wypierdala z.miasta unika wszystkich jakby ktoś ją przynajmniej zgwałcił i pobił.
    Izzy i Debb. Nie no Stradlin w porządku ale nie jest ona dla Deb. Ich znajomošć ooiera się na seksie. Kojarzy mi się to z filmem h.. nie pamiętam tytułu ale mnie więcej było tak . Jest laska i koleś z wiązkach im nie wychodziło więc zgodzili się a to , ż będą się spotykać i tylko bzykać. Koniec końców zostają parą . Happy End bla, bla, bka.. Izzy i Debnein.
    Kolejna sprawa sam Steven.
    Nie wypuerdalać mi go zespołu gdy wszystko mu się pueprzy! Kojarzy mi się z piosenką Skid Row - Wested Time. Fragment gdy jest mowa, że przyjacuele odeszli dawnlo w trasie... ale chwila yess... oni wyoierdoli go bo przedawkowa! A więc nie! Sądzę, że jedziesz z historią . Który jest rok ? Tak żebym ogarniała się.
    nie opisuję tantych nowych bohateró bo nie ma sensu bo i tak zaraz schodzą ze sceny.
    Ha! Paczaj jaki ci boski komentarz pierdolnełam! Chyba najdłuższy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skomentuję to tylko tag, że już jestem posrana. Przed jutrzejszym egzaminem z fonetyki.

      Usuń
  6. Zapraszam na dziesiątkę!

    http://not-havingheart.blogspot.com/2015/02/rozdzia-x.html?m=1

    OdpowiedzUsuń
  7. W końcu jestem, tak jak Ci wczoraj obiecałam. I tak, ja żyję na krawędzi. XD
    Rozjechałam własnie jakiegoś papcia... Zresztą, nieważne, po prostu krzesło mi się ruszać nie chciało. No. Ale teraz kulturalnie przejdę do rozdziału, zeby już nie gadać o rzeczach kompletnie pozbawionych sensu. W 'żeby' napisałam 'z' zamiast 'ż' i tak się teraz zastanawiam czy się wrócić i poprawić czy lepiej zostawić i przejść do rozdziału, hm...
    Na samym początku mamy boską Claire - dziewczynę Disco Ninja'y, który sobie jeszcze śpi, choć powinien pewnie wstać, zrobić śniadanko swej wybrance i kwiaty jej jeszcze kupić. Tam musi panować surowa dyscyplina, którą Claire wprowadzić powinna, bo jednak taki posłuszny Ninja by się jej przydał, co nie? No jasne, że tak. Każdemu by się przydał. A jak polecenia nie wykona to śpi na podłodze! Jest szantaż? Jest, więc trzeba to zastosować. Ale przejdźmy do samej Claire, a nie do tego jak powinien się Steven zachowywać. Kocha to miasto, kocha wszystko, łącznie z Tylerem. Nosz kurwa, mieć za faceta Ninję, to jest dopiero zajebiste! Komputer wydaje odgłosy, które mnie poważnie denerwują, a przecież przez okno nie wywalę. Jeszcze by kogoś z 10 piętra zabił, poza tym komentarz Ci piszę i szkody by było stracić już to, co napisałam... Kończąc już ten zjebany akapit, napiszę że Claire to spoko babka. Tylko wiesz co, Perry? Truję Ci o tym od początku opowiadania, ale... Nie. Powstrzymam się jakoś. XD
    Następnym punktem, który muszę starannie opisać jest ta super-ekstra pobudka, którą zastosowała Claire. Pamiętam jak dziadek wstał sobie rano i zauważył, że babcia jeszcze śpi i wziął w kubek wody, no i... Każdy wie jak to się mogło skończyć. Zresztą, mnie też kiedyś oblał z rana jak wstać nie chciałam. XD Nieważne, przejdźmy do tematu. Także, kiedy Dylan została obudzona, to... to trzeba zajrzeć do rozdziału, bo już dosyć dawno się czytało i nie pamiętam jak to było, żeby dokładnie i pięknie to opisać. XD Mhm, Claire wrzuciła ją do wanny, a Dylan... Sebastian się jej przypomniał. Myślę, że ona na serio powinna do niego wrócić, bo jak on z Gunsami siedzi to niebezpiecznie ma, kurde... No właśnie, następni są mieszkańcy Hellhouse, którzy normalnie szaleją, bo Bacha trzymają. Taka gościnność to aż niespotykana. Ale przejdźmy do tego ważniejszego, czyli właśnie Sebastiana, któremu naprawdę na mózg padło już. I na dodatek widział jak Debbie i Izzy się całują. Choć zbytnio tego nie ukrywali, ale, no wiesz, chodzi oto, że Bachowi kopara opadła. Przecież on jest tak szalenie zakochany w Adler, a tu takie czary się dzieją dookoła. Ale całe szczęście oni ,,Tak tylko seksimy". No, więc niech Sebastian spokojny będzie. Tylko że to nie wszystko, jeśli chodzi o Hellhouse, bo jeszcze Steven, który zdycha. Na dodatek z zespołu chcą go wywalić, więc jego przyszłość nie zapowiada się najlepiej. A czyja to wina? Rose'a wina! A przynajmniej on tak uważa...
    W następnej części mamy nową postać - Xanę, która zapowiada się ciekawie, pomimo tego, że nic ważnego zapewne nie wniesie. Nawet powiem, że jest lepsza od Dylan - tyle w temacie czy lubię, czy nie, Xanę. Ale mamy Mother Love Bone, co nawet mnie ucieszyło, bo... Bo tak. I wyszło całkiem dobrze, bo Andy umówił się z Xaną. I chciałabym to teraz zakończyć słowami - i żyli długo, i szczęśliwe. Koniec.
    Tak samo mamy już koniec komentarza, Perry. Dzisiejszego dnia również będę latać po dworze, bo ciepło jest. XD Dokładnie za godzinę i 5 minut wychodzę, więc wiesz. XD Chyba, że o czymś nie wiem, a to możliwe i przyjdzie po mnie Natalia o drugiej albo zaraz. Sama już nie wiem, co mi przez telefon gadała. XD
    Dlatego ja się zbieram i serdecznie Cię pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że dopiero teraz coś tu napiszę, ale wczoraj w nocy i dziś rano kończyłam chyba jeden z moich najbardziej pojechanych fragmentów. Czytając Twój komentarz, mam odjazd. Dlatego sorka jak nie będzie miała sensu ta odpowiedź. ‘Tylko wiesz co, Perry? Truję Ci o tym od początku opowiadania, ale... Nie. Powstrzymam się jakoś. XD’ Ale o co chodzi? Wgl każde słowo, które czytałam zlewało się w jedną całość i w sumie nie wiem, co tu jeszcze napisać. Ale dziękuję za komentarz. Jak zwykle jesteś niezawodna. Chyba też będę biegać na dworze, bo słońce zaraz wypali mi gałki oczne. To idę.

      Usuń
  8. Kurcze, dopiero wczoraj się zorientowałam, że wstawiłaś nowy rozdział i jest mi podwójnie głupio, bo jeszcze dostałam dedyka! Nie obrazisz się jeśli skomentuję jutro? U know, powrót do szkoły po feriach, muszę jeszcze dzisiaj ogarnąć parę spraw. Ale jutro skomentuję na sto procent. Milion!
    Btw: Chciałaś, żebym Cię informowała, to informuję. Nowyyy u mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, Rocket. Czekam, dziecinko. Zresztą ja teraz nakurwiam rozdziały jak kiedyś. I mam już kolejny napisany... Nie wiem w sumie czy to dobrze. No, ale nieważne. Spoko loko i dzięki za info!

      Usuń
    2. Melduję się!
      Dobra, lecimy z koksem.
      Na początku oczywiście wypada podziękować. Rozdział wykurwisty, w dodatku z dedykacją dla mnie... No sam zaszczyt! :D *kłania się w pół i całuje rączki, które wystukują nam te wszystkie cacka*
      Najbardziej spodobał mi się zdecydowanie wątek z grungowym Seattle. Od razu przypomniało mi się Rocket Queens i nasza Sambora, która w jednym z tego typu klubów pracowała. To jest fajne, bo w sumie jesteś chyba jedyną osobą, która do tego miejsca w swoich opowiadaniach nawiązuje. Przynajmniej jeśli chodzi o osoby, których opowiadania czytam. A jak już piszesz o tym mieście to mam wrażenie jakbym tam była. Wręcz czuję ten cały klimat. Tą muzykę, tych oryginalnych, ale i pozytywnych ludzi. Świetnie to wszystko oddajesz, naprawdę szacun :)
      Postać Xany spodobała mi się więc jak najbardziej i mam nadzieję, że uda jej się nawiązać jakiś bliższy (if u know what i mean) kontakt z Andym.
      Dobra, jedziemy dalej... Dylan, Dylan, Dylan. Taki no... mętlik mam w głowie. Intrygująca postać, do końca chyba nie potrafię jej zrozumieć, ale to nawet dobrze. Taka słodka tajemnica. Niespecjalnie podoba mi się fakt, że szlaja się teraz z Joe i resztą bandą, ale z drugiej strony... Ma wracać do palanta, który traktował ją czasem jak szmatę? Ech, tylko ten palant ją serio kocha. Rozczulił mnie ten fragment, stanowiący drobny powrót do przeszłości. Adler i jego chichot nastolatki, widzę to xD
      Także tego... Może dajta se ludzie drugą szansę, yep.
      Next... Jest i moja kochana Debbie! Z Izzym? Why not. Swatałam młodą z Duffem, ale jak tak sobie teraz myślę... Do Stradlina pasuje bardziej. Jezu, piszę jak dziecko z podstawówki XD Nie no, niech się dupczą do znudzenia, dzióbaski moje :')
      A Sebastian mnie naturalnie rozpierdalał. To byłby fajny kompan od kieliszka. Chętnie posłuchałabym jego filozoficznych rozmyśleń :v I w ogóle no... Bach na prezydenta!
      A Claire jest fajna, ale nie zazdroszczę jej roli "matki". Wykorzystują cię kobietko.
      No. I to chyba tyle z mojego marnego komentarza.
      Rozdział był, powtórzę, wykurwisty :)
      I wrzucaj szybko ten nowy!

      Usuń
    3. Cześć, Rocket. Czekałam na Ciebie  Wgl spodziewaj się jutro albo nawet dziś rozdziału kolejnego heh Lecę z tym! Zadedykowałam Tobie, bo wiedziałam właśnie, że podobał Ci się wątek Seattle w RQs. Gdzieś wyżej pisałam, że naprawdę o wiele bardziej lubię to miasto niż LA. I dziękuję bardzo za komplementy. Naprawdę nie są zasłużone, ale dziękuję. Każde miłe słowo powoduje, że poprawia mi się humor, a dziś wcale nie jest on taki fantastyczny. Xanę wykreowałam zupełnie eee spontanicznie heh I mam nadzieję, że w następnym nie będę przynudzać. Dylan jest dośc kontrowersyjną kobitką. Ale cieszę się, że są różne zdania na jej temat. Chichot Stevena na nastolatkę chyba łatwo sobie wyobrazić ;D I znowu powiem, że Bach to mój ulubiony heros! Jak chcesz, mogę wstawić już teraz zaraz :P
      Dzięki za miłe słufka, Rocket.

      Usuń