12. Working Man
- Powtórzmy to
jeszcze raz.
Znudzona Debbie
stała oparta o fotel i wpatrywała się w znerwicowanego brata, który latał od
dobrych kilku dni w tę i z powrotem po domu. Nawet nie wiedziała, w którym
momencie się pogodzili. Oboje zamartwiali się jednym i tym samym, więc
teoretycznie te same problemy zbliżyły ich do siebie. Debbie wiedziała, że
Steven cierpi bardziej od niej. Nikogo nie straciła, tylko zasłużyła na ten
pierdolony cyrk. Nie posłuchała brata. Tak. Tu zgadzała się z blondynem. Po
rozmowie z Duffem uświadomiła sobie jak bardzo jej brat się zmienił. A
właściwie jak bardzo narkotyki go zmieniły. To już nie była trawka za szopą. I
mimo, że traktował Dylan i ją samą jak przedmioty, wiedziała, że nie zasłużył
na żadną z tych przykrości. Zagubił się, chłopak. A ona była jego siostrą -
pierdoloną Deborah Adler do kurwy nędzy i miała zamiar wyciągnąć go z tego
bagna! Ale nie teraz... W tamtym momencie chciała tylko pójść spać, jednak
Steven nie dawał jej zapomnieć, o tym co przeżył. A była to historia niemożliwa
do przeżycia. Jednak Adler przeżył. Tiaaa...
- Mówisz, że przejechał cię Steven Tyler? - spytała, rozmasowując zmęczoną twarz. Nie mogła skupić się na słowach brata, który w przeciwieństwie do niej był nadzwyczaj pobudzony.
- Nie! Nie
Tyler! - wykrzyknął zirytowany perkusista. - To był cały pierdolony autobus z
mordą Tylera na boku! Nie słuchałaś?!
- Ymm... -
odparła tylko Debbie. - I co? Zginąłeś? - spytała, pobudzając brata do
kolejnego słowotoku.
- Niestety
tak... - odparł w dziwnej nostalgii Steven, patrząc się w pustkę. Jednak szybko
się otrząsnął i dodał żywo:
- Ale przeżyłem!
Debbie walnęła pięknego facepalma. Opadła
ciężko na fotel, rozkładając się na nim jak szef. Przez to że Steven rozstał
się z Dylan, musiała mieszkać z tą cholerną dziatwą. A stawało się to powoli
męczące. Kolesie nastawieni na ostre pieprzenie, alkohol i dragi imprezowali
praktycznie codziennie. Nawet gdy obiecywali, że noc spędzą poza domem, a ona
planowała choć raz się porządnie wyspać, wracali koło czwartej rano, waląc w
drzwi i krzycząc głośno. Fakt. Mogła tak jak oni odsypiać za dnia, ale bez
przesady. Miała to kurwa robić całe życie? Co to, to nie. Do tego Bach
przesiadywał ze Stevenem, praktycznie bez przerwy, snując wspólnie plany na
odzyskania Dylan. Co z tego, że jeden był wkurwiony na drugiego? Chwilowo
zakopali topór wojenny. Przynajmniej podarowali jej swoje kłótnie. Których
ostatnio było naprawdę za dużo.
Odetchnęła głęboko, wyciągając się mocno.
Nie wiadomo, który już raz słuchała jak Steven pobiegł odzyskać Dylan i jak to
wpadł pod autobus Aerosmith. Nie miałam pojęcia, ile w tej opowieści było
prawdy, bo jej brat uwielbiał wszystko ubarwiać. Twierdził, że to bardziej
ekscytujące niż pozbawione kolorów życie. Miał trochę racji, ale Debbie
naprawdę chciała poznać prawdę. Jedynym świadkiem tego zdarzenia był Bach i do
tego nie widział sławnego wypadku. Dobiegł akurat w momencie, w którym Steven
kradł rower jakiemuś sześciolatkowi i próbował dogonić ów autobus. Oczywiście
nie zrobił tego, a jedynym sukcesem, który osiągnął tamtego dnia było wsadzenie
do aresztu na dwanaście godzin. Dodatkowo spotkał tam długo niewidzianego
znajomego znajomego. Życie pełne wrażeń. Gdy odbierała go z posterunku razem ze
Slashem, Steven był stuprocentowo nastawiony na odzyskanie swojej byłej
dziewczyny. 'Przez cały czas tylko ona się starała. Dylan jest moja i tylko
moja i żaden Perry mi jej nie zabierze!', ogłosił ich dwójce, zamaszyście machając ręką, przez co wyglądał jak
Statua Wolności. Jeszcze tylko powiewającej flagi USA zza pleców mu brakowało,
żeby przypominał Kapitana Amerykę. No, dobra. Kapitana Dywana już prędzej.
Razem z Saulem próbowali mu przemówić do rozsądku. 'Przecież jest już za
późno', 'Nie masz szans z Perry'm, stary. Spójrz na siebie.', 'Przejrzyj na
oczy.', 'Nawet nie wiesz, gdzie jest.' te i tego typu zdania padały z ich ust,
jednak perkusista był nie do złamania.
- Nie rozumiecie! - rzucił, obracając się
w drugą stronę w ich samochodzie.
Fakt, pomyślała, patrząc za rozemocjonowanym bratem. Nigdy nie
była zakochana i raczej nie miało się to zmienić. Owszem. Lubiła Izzy'ego, ale
nie chciała ani nie oczekiwała niczego więcej. Zresztą przespali się ze sobą
jakieś dwa razy, po czym Stradlin i tak znalazł sobie inne panienki. Jednak ich
relacje nie zmieniły się z tego powodu. Gitarzysta nazwał ją nawet 'równą
laską' z tego powodu, że nie robiła mu problemów. No, jeny. Dwie noce nie
oznaczały nie wiadomo czego. Przynajmniej nie dla niej. Zresztą nie miała
zamiaru spotykać się z kumplem brata. To było po prostu nieetyczne. Ktoś kiedyś
zapisał Parlay dotyczący każdego starszego brata i każdą młodszą siostrę na
świecie, w którym takie zachowanie było naganne. Mimo, że dokument od wieków
już nie istniał każde rodzeństwo miało go w głowie. A przynajmniej tę
zasadę.
- Siemanko, skurwiele! Wyjmować alkohol na
stół, zapraszać dziwki, włączać muzykę, bo król piwa tu jest!
Drzwi gwałtownie się otworzyły, a do
środka wszedł nie kto inny, a Duff z jakąś brunetką pod ramieniem i wódką w
ręce. Debbie spojrzała w tamtą stronę obojętnym wzrokiem, ale zaraz wróciła
wpatrując się w martwy punkt. Nie było to nic interesującego. Od początku jej
pobytu i brata przez ich dom przewinęła się taka fala panienek, że już dawno
przestałą liczyć. Jeśli jakaś zostawała na noc albo dwie to był wyczyn. Musiała
być naprawdę dobra. Jednak jak to jest ze skarpetami, ponosisz maksymalnie trzy
dni, a potem wywalasz, tak samo było z dziewczynami. Żadna nie zagrzała tam
miejsca.
- Duff. Jest dopiero dwunasta - mruknęła
pod nosem blondynka, nie patrząc w stronę basisty. Przez ostatnie czterdzieści
osiem godzin spała może z cztery i naprawdę nie marzyła o tym, żeby robili tu
imprezę.
- Co jest, Harry? - spytał McKagan,
podchodząc do Debbie. Lubił nazywać ją nazwiskiem wokalistki Blondie, odkąd
wpadł w końcu na to, kogo przypomina mu siostra Adlera. Deb wcale nie była mu
dłużna:
- Chcę się wyspać, Vicious. To
wszystko - wymruczała, jeżdżąc czołem po swoich kolanach. - Tak bardzo...
- Ej, młoda! Ej!
Nie zasypiaj! - Duff szturchnął ją parę razy, aż w końcu dziewczyna spojrzała
na niego zaspanym, ale źle wróżącym wzrokiem. - Mam pomysł, gdzie się możesz
położyć. Chodź.
Debbie przewróciła
oczami, ale wstała i podreptała śladem wielkiej chodzącej góry do miejsca,
gdzie były rozstawione instrumenty. Spojrzała na McKagana jak na idiotę, gdy
okazało się, że prowadził ją właśnie tutaj.
- No, co? - rzucił
zdziwiony Duff. - Ściany są obłożone pojemnikami od jajek, więc dźwiękoszczelne
są. Co jeszcze... A! Kanapa! Proszę, cię bardzo! Jest tuuutaj... - mówił,
rozglądając się po salce, a potem zrzucając multum śmieci na podłogę, spod
których wyłoniła się sofa. Gdy oczyścił posłanie, odwrócił się uśmiechnięty do
dziewczyny, ale zaraz zrzedła mu mina, widząc nieusatysfakcjonowaną Debbie. -
Czego ty jeszcze chcesz?! - rzucił, nie rozumiejąc spojrzenia blondynki.
Przecież miała wszystko, co chciała!
- Dzięki bardzo, a
teraz zjeżdżaj! - rozkazała, pokazując chłopakowi wyjście. - Jak usłyszę ciebie
i tę twoją pannę, osobiście wypierdolę was z domu - dodała, gdy zamykała
wiszące na jednym zawiasie drzwi.
***
Xana siedziała na schodach przed kampusem,
gdy znajomy samochód zatrzymał się zaraz przed nią. Zgadywała, że Andy
wiedział, iż tam była. Bez słowa wsiadła, po czym chłopak rzucił:
- Jedziemy do mnie?
Dziewczyna przytaknęła, ale przypomniała
sobie o śpiącej w najlepsze Dylan. Minęło trochę czasu, więc Bierk zapewne już
się obudziła i bazgrała swoje wiersze na ścianach. Xana przewróciła oczami,
wyobrażając sobie przyjaciółkę w takiej sytuacji. Było jak najbardziej
prawdopodobne, że właśnie zastanie taki obraz, gdy wejdzie do mieszkania.
- A możemy wpaść jeszcze do mnie? -
spytała, patrząc na blondyna. - Zostawiłam Dylan bez kluczy i nie wiem, czy
jest w mieszkaniu.
Chłopak przytaknął. Z roztrzepaniem Bierk
można było też przypuszczać, że opuściła dom Xany i poszła na miasto, nie
przejmując się, że drzwi były otwarte. Lepiej się upewnić. Gdy
dotarli na miejsce, dziewczyna sama poszła po Dylan, mając nadzieję, że ta nie
zdemolowała mieszkania. 'Oj, nie podoba ci się to przemeblowanie?' Xana oczami
wyobraźni widziała tę słodką smutną buzię. Bez ostrzeżenia weszła do domu,
szukając jakichkolwiek różnic od swojego wyjścia. Wszystko wyglądało normalnie,
a z adaptera dochodziły dźwięki The Cure. Dylan siedziała na ziemi plecami do
niej i majstrowała przy doniczce.
- Hej? - mruknęła niepewnie Xana, rzucając
torbę przy drzwiach. Bierk odwróciła się do niej z uśmiechem na ustach.
- Zobacz, jaką ci tu ozdobę szykuję! -
wykrzyknęła podekscytowana, odsuwając się nieco w bok, by przyjaciółka mogła
podziwiać kolejny dekupaż hipiski. Musiała przyznać, że teraz donica wyglądała
o niebo lepiej. Chętnie posiedziałaby sobie ze swoją siostrą krwi. Jednak nie miała
na to czasu. Andy czekał w samochodzie na dole. - No, proszę! Powodzenia w
takim razie! - wyszczerzyła się mała czarna, ale Xana zaprzeczyła.
- Idziesz ze mną.
I bez pytania pociągnęła ubraną w ulubione
ogrodniczki Dylan w stronę wyjścia. Zamknęła mieszkanie, po czym obie zbiegły
szybko po schodach. Bierk śmiała się po drodze, a gdy wskoczyły do samochodu
Andy'ego, rzuciła do chłopaka:
- Chodzisz z Xaną?
Dziewczyna nie zdążyła zareagować, bo Andy
odparł wesoło:
- Nie, Jeszcze nie.
Po czym Dylan wciągnęła go w żywą dyskusję
o miejscowych zespołach. Dopytywała czy zna niektórych wykonawców osobiście i
nie zawiodła się. Gdy spytała o Alice In Chains, dostała satysfakcjonującą
odpowiedź. Zadowolona opadła na tylne siedzenie, wsłuchując się w lokalną
stację radiową. Tymczasem Xana dziękowała, że jej towarzyszka się przymknęła i
ukryła jak na razie w swoim świecie. Posłała przepraszające spojrzenie Andy'emu,
ale ten wydawał się być nie poruszony. Jechali w totalnej ciszy jeszcze jakieś
dziesięć minut, zanim chłopak zatrzymał się przed dość sporych rozmiarów
domkiem wciśniętym między dwoma kamienicami. Blondyn zaprosił dziewczyny do
środka i zaraz od wejścia dało się wyczuć ten miejscowy klimat. Korytarz
zawalony był różnego rodzaju bibelotami, które Dylan zaczęła od razu przeglądać
w poszukiwaniu czegoś niezwykłego. A było tego naprawdę sporo. Xana
niewidocznie przepchnęła dziewczynę dalej do kuchni. Jakiś wysoki opalony koleś
właśnie przygotowywał sobie jedzenie, stojąc na środku pomieszczenia w samych
bokserkach.
- Jezu, Chris! Nie wiesz, że istnieje coś
takiego jak spodnie... Albo koszulka? - Andy przewrócił oczami, zaglądając do
kuchni i patrząc uważnie na kumpla. Chłopak z zarostem o imieniu Chris zniknął
na chwilę w głębi domu, po czym wrócił w spodenkach i z szerokim uśmiechem na
twarzy. Przejechał spojrzeniem po obu dziewczynach, aż w końcu podszedł do
Xany.
- Ty pewnie jesteś Xana, tak? Andy ciągle
o tobie mówi! Jesteś całkiem ładną panną.
Prawił jej komplementy, dopóki blondyn nie
odciągnął dziewczyny nieco dalej, a wtedy uwaga Chrisa przeniosła się na Dylan.
Więc chłopak naprawdę o niej mówił? To chyba w końcu coś znaczyło, prawda?
- To... Chcesz zobaczyć resztę, czy wolisz
patrzeć na mięśnie Chrisa cały dzień? - spytał Andy, wskakując na pierwszy
stopień schodów. Musiała przyznać. Jego współlokator miał niezłe ciało, a bez
koszulki wyglądał jak młody bóg. Dziewczyna zerknęła na przyjaciółkę, jednak ta
była zajęta rozmową z Chrisem. Xana słyszała jeszcze ich śmiechy, gdy szła za
Andy'm w głąb domu. Ten pokazał jej swój pokój na piętrze. Usiadł na krześle
obok SNES i telewizora i włączył gierkę, więc dziewczyna opadła na łóżku,
rozglądając się po wnętrzu. Wood grał w Super Mario Brothers na Playstation,
gdy Xana czytała jakąś powieść, która wcześniej leżała na podłodze. Chris wpadł
do nich po jakimś czasie, rzucając się na wielki miękki fotel, stojący w rogu
pokoju.
- A gdzie Dylan? - spytała dziewczyna.
Sądziła, że jak już jej przyjaciółka będzie chodziła razem z brodaczem. Jednak
ten tylko wzruszył ramionami w formie odpowiedzi. Xana wydęła wargi, ale nic
nie powiedziała. Bardziej od chłopaków Bierk ciągnęły liczne interesujące
przedmioty, walające się po całym domu. Gdyby mogła, zamieszkała by w Krainie
Czarów, odnajdując co chwila nowe indywidua. Gdy tak nad tym myślałam, Chris co
chwila szturchał Andy'ego, wywołując u obu głośne wybuchy śmiechu. Po pół
godzinie zaczęła się nudzić.
- Tiaa... To może zmienimy lokal? -
rzuciła pytaniem w nicość, nie spodziewając się odzewu, gdy nagle do pokoju
wpadła Bierk z szerokim uśmiechem na twarzy. Wszystkie głowy zwróciły się w jej
stronę. - Co jest? - spytała Xana, zamykając momentalnie książkę.
- Została tylko godzina do koncertu,
ludziska! - pisnęła, czekając na jakąś reakcję. Andy tylko spojrzał na Xanę
pytająco, a Chris widząc spojrzenie blondyna, odchrząknął, po czym wstał.
- No, to idziemy się przygotować! -
krzyknął do Dylan i zagarnął ją gdzieś w głąb domu. Gdy podniecone głosy obojga
ucichły, Andy zwrócił się do dziewczyny:
- Myślałem, że idziemy sami.
- Twoi kumple też tam będą, a zresztą. -
Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym położyła się na łóżku, patrząc na swoje
paznokcie. - Zresztą wydaje mi się, że Dylan nie idzie z nami. Mówiła, że
przyjechała z jakimś zespołem na koncert. Zupełnie zapomniałam się jej spytać
co to za goście.
- Hm... - mruknął chłopak. - W sumie to
nie było rozmowy. Masz rację. Zresztą powoli trzeba się zwijać.
Ogarnęli się w niecałe dwadzieścia minut i zeszli na parter. Tam znaleźli gotowych Dylan i Chrisa, walczących na patelnie i odgrywając scenę z Imprerium kontratakuje. Właśnie Bierk oznajmiała brodaczowi, że jest jego ojcem, a chłopak zaczął krzyczeć z niedowierzania. Do tego jego ból egzystencjalny dobijał brak ręki. Którą Chris teatralnie schował za plecami.
- Nie chcemy wam przeszkadzać, ale trzeba się już zbierać - rzucił Andy już w o wiele lepszym humorze. Jak widać scenka z klasyki science fiction złagodziła jego osąd o małej hipisce. Wyszli z domu, a tam już czekali Stone,
Jeff i Greg, stojąc w kręgu, rozmawiając i paląc papierosy. Bez problemu dołączyli do ich grona. Xana chętnie zapaliła fajkę, a Andy ostatecznie wziął papierosa od Grega. Poczekali jeszcze chwilę na trzech kolesi z zespołu Chrisa i ruszyli w drogę. Szli, śmiejąc się jak z tandetnych żartów Chrisa, gdy Dylan wyciągnęła swoje specjalne blanty i zaczęła częstować nimi pozostałych. W rezultacie wszystkim poprawił się humor jeszcze bardziej.
- Chyba ktoś się tu zjarał - rzuciła Dylan do Chrisa, który chciał zaprezentować za wszelką cenę, że jego haj nie dotyczy, odwracając głowę w drugą stronę.
Droga na koncert dłużyła im się niemiłosiernie, ale w końcu dotarli na miejsce, a efekt zioła tylko lekko dawał się jeszcze we znaki. Nikt z nich nie podejrzewał, że na wejściu do celu będą stać ochroniarze. Nie mieli przepustek, ale wystarczyło, że Dylan rozmówiła się z jednym z nich i wszyscy przeszli na backstage. Tam okazało się, że czekali już kolejni znajomi Chrisa i Andy'ego. Wszyscy zaczęli się ze sobą witać, a Xana razem z Dylan stały obok, czekając, aż zespół wyjdzie na scenę. Stały dokładnie na drodze dzielącej garderobę z halą. Gdy w korytarzu głosy diametralnie się podniosły, wszyscy wiedzieli, że muzycy nadchodzą. Chłopacy stali zaraz za dziewczynami, chcąc zobaczyć gwiazdy. Gdy przechodzili zaraz obok nich, jeden z zespołu rzucił w ich stronę:
- Dylan! W końcu dotarłaś!
- Przecież mówiłam, że przyjdę. - Czarna wyszczerzyła się do Perry'ego, a ten potarmosił jej włosy.
- Zobaczymy się po koncercie - rzucił tylko gitarzysta i wskoczył po schodkach na scenę. Dylan odwróciła się do swoich znajomych. Jednak widząc ich zdezorientowanie i szczęki praktycznie dotykające ziemi, rzuciła:
- No, co?
- Ale... Ale jak?! - dukał Stone'a, nie mogąc wydusić ani słowa więcej. Bierk wzruszyła ramionami, po czym rzuciła:
- Magia?
Nikt nie mógł zrozumieć tego, co się przed chwilą stało, więc machnęła ręką i dodała:
- Chodźcie! Nie możemy przegapić tego zajebistego koncertu!
***
- Idę, kurwa!
Idę! - Axl darł mordę na cały dom, zmierzając zamaszystym krokiem w stronę
drzwi. Od jakichś dobrych pięciu minut ktoś próbował dodzwonić się do właścicieli,
nieubłaganie wciskając dzwonek. Jedynym osobnikiem na dole był Rose, który w
końcu stracił cierpliwość. Reszta porozłaziła się po domu w celach, które nie
miały dostać się do opinii publicznej. Tylko młodsza z rodzeństwa Adler
siedziała w swoim ulubionym fotelu, majtając nogą i przeglądając gazety. -
Mogłabyś otworzyć! - rzucił do niej wkurwiony wokalista, na co dziewczyna tylko
wzruszyła ramionami, bawiąc się gumą i przekładając kolejne strony magazynu.
Zerknęła na rozwalonego na kanapie Bolana. No, tak. Nie była tu sama, jednak
koleś zupełnie odjechał i nie kontaktował. Impreza dzień wcześniej przyniosła
tu właśnie również resztę Skid Row. Debbie odprowadziła wzrokiem Axla, nie
ruszając się nawet o centymetr. Zapewne była to paniusia z wielkim brzuchem,
domagająca się alimentów albo komornik. Rudy otworzył nagłym ruchem wejście i
zmierzył osobnika przeszkadzającego mu w tworzeniu.
- A ty coś kurwa
za jeden?! - rzucił tylko, wpatrując się w stojącego przed nim typka w ciemnych
okularach i dredach. Ten tylko oderwał się od jarania fajki i mruknął dość
spokojnym i jakby nieśmiałym głosem:
- Szukam Dylan.
Jest tutaj?
Rudy patrzył na
niego od góry do dołu, nie zamierzając zbytnio trudzić się z wypowiedzią.
Najchętniej zajebałby czarnego za to, że przerwał mu epicką czynność, jaką było
pisanie tekstu. Co z tego, że szło mu beznadziejnie i co chwila wyrzucał
kolejne wersety. Zajebiście. Kolejny
zagubiony frajer z nieźle pierdolniętych hipisów, pomyślał chłopak,
starając się powiązać gostka z Bierk. Jednak nic mu nie mówiła ta iście epicka
facjata. Dylan miała dość sporo znajomych, ale nie lubił, gdy złazili się do
niej jak do jakiejś Wyroczni. Po prostu nie mógł znieść faktu, że dziewczyna
może poświęcać czas komuś innemu niż on. Gdy Axl nie odpowiadał, tajemniczy
gość dodał:
- Nie ma jej u
niej w domu, a to był jedyny adres, do którego mnie odesłali.
- No, to masz kurwa problem - rzucił Rose. - Bo jej tu też nie ma.
W ogóle coś za jeden? Nie lubię jak mi się cwele szwendają po trawniku.
- Navarro. Dave - powiedział chłopak, wyciągając rękę do Axla. Ten
jednak tylko spojrzał na wyciągniętą dłoń jak na spleśniały budyń i już miał
zatrzasnąć drzwi, gdy zaraz za rudym wyrósł Bach, patrząc uważnie na kolesia w
dredach.
- Czego od niej chcesz? - rzucił wyzywająco, odrzucając blond
grzywę. Debbie obserwując całe zajście z fotela przewróciła oczami. No, tak.
Sebastian był jak rekin. Gdy tylko ktoś nawet szeptem wymówił imię jego
siostry, znajdował się zaraz za delikwentem, domagając się jakichś informacji. Wszyscy
już wiedzieli, że panna Bierk pojechała do Seattle, ale nikt nie miał pojęcia,
kiedy miała wrócić. O ile w ogóle miała taki zamiar. Musieli być naprawdę mocno
związani z Bachem, bo ten dostawał istnego szału z każdym kolejnym dniem bez
Dylan. Wyglądało to już jak monotonny rytuał. Przyłaził do nich, nakręcał się
ze Stevenem, z którym potem kłócili się o jakieś pierdoły prawie cały dzień, a
pod wieczór do drzwi pukali Skidzi po odbiór swojego wokalisty. Debbie nawet
nie zauważyła, kiedy zaczęła spędzać więcej czasu z nimi niż z Gunsami.
- Szukam jej. - Navarro wzruszył ramionami, nic sobie nie robiąc z
dość nieprzyjemnego powitania. - Ale jak widzę, tu jej nie ma, więc...
- Trzymaj się lepiej z daleka od mojej siostry! - wrzasnął jeszcze
za nim Bach, zanim trzasnął z całej siły drzwiami. Axl ulotnił się chwilę
wcześniej, mamrocząc coś o ćpunach i jaskiniowcach. Sebastian cały wzburzony
usiadł na fotelu po drugiej stronie pokoju i wpatrywał się nieobecnym wzrokiem
w pustkę.
- Mogliście
darować kolesiowi - wymruczał, wybudzający się powoli Rachel. Chłopak
przeciągnął się na kanapie i mlasnął zadowolony. Musiał przyznać. Gunsi mieli
zajebiście wygodną kanapę.
- Chyba i tak się zbytnio nie przejął - dodała Debbie, nie patrząc
wcale na swoich towarzyszy. Za bardzo pochłonęły ją nowinki muzyczne w rubryce
związanej z jej kochanym punkiem. Sebastian jednak im nie odpowiedział. Nawet
ich nie słyszał. Myślał nad tym, kiedy zobaczy siostrę. Nie miał pojęcia czy za
nią jechać, czy czekać w domu? Właśnie. Heavenhouse było tak puste bez niej.
Wracał z prób, nasłuchując puszczonej z adaptera płyty Led Zeppelin, ale
odpowiadała mu tylko cisza. Nie miał komu się chwalić następnym koncertem ani
kogo słuchać. Wychowywali się razem, w wieku nastoletnim byli nierozłączni, a
później życia bez siebie nawzajem sobie nie wyobrażali. Nie poszedł nawet do
sklepu muzycznego. Nie miał po co. Mijał już trzeci tydzień, a prócz jakichś
niewyobrażalnych plotek na temat nowej laski Perry'ego nie miał wieści o
siostrze. Idioci, myślał,
wspominając odpowiedzi, gdy wypytywał o Dylan na mieście. Sam nie wiedział
dlaczego, ale przypomniała mu się akcja, gdy nie był jeszcze pełnoletni, a
dziewczyna wybierała się na koncert UFO. Jako młodszy brat uwielbiał każdy
zespół, którego słuchała Dylan. Znał na pamięć wszystkie piosenki i cholernie
zależało mu, żeby pojechać. Jednak nawet nie brał tego pod uwagę. Pewnego dnia
tak wkurwił siostrę, że krzyknęła 'Chciałam zabrać cię na koncert, ale zachowujesz
się jak bydlę, to tak cię będę traktować!'. Sebastian nigdy nie widział Dylan
tak zdenerwowanej. Jednak gdy dzień przed koncertem siedział w pokoju i ryczał,
czarna weszła, usiadła obok na łóżku, pogłaskała po plecach i mruknęła
'Wszystkiego najlepszego.', kładąc obok niego bilet.
Westchnął. I gdzie była ta sama Dylan? Mogła sobie jechać z
Perry'm, Lemmy'm czy nawet samym Dio. Wiedział, że zawsze wróci. Zrezygnowany i
zmęczony tym ciągłym zamartwianiem się, oparł głowę o zagłówek, obserwując jak
Rachel leniwie wstał i podszedł do małej Adler z piwem, pokazując coś palcem w
gazecie. Patrząc na tę dwójkę, przypomniało mu się, że przecież wcale już nie
lubił tej małej blondwłosej gówniary. A przynajmniej starał się to sobie
wmówić. Debbie była w porządku, ale to przez nią wyszło to całe późniejsze
gówno. Chciał być na nią zły, ale nie mógł. Wydawało mu się, że znielubienie
Adler będzie aktem solidaryzowania się z własną siostrą. Jednak i na tym
froncie nawalił. Przecież sam codziennie przyłaził do Popcorna, wymieniając się
pomysłami na to jak sprawić, żeby Dylan wróciła. Im dłużej nad tym myślał, tym
zdawał sobie coraz bardziej sprawę z idiotyzmu samego tego
przedsięwzięcia.
- Kurwa... Ale jestem żałosny - mruknął do siebie.
- Mówiłeś coś, stary?
Rachel patrzył na niego wyczekująco, ale Bach nie odpowiedział,
tylko wstał, zabrał kurtkę i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
- Powiedziałem coś nie tak? - spytał Bolan, zerkając ze
zdziwieniem na Debbie.
***
Siedziała w samochodzie z dłońmi na kierownicy,
czekając, aż Slash obejdzie samochód i wsiądzie na siedzenie obok. Włosy
zarzuciła na twarz i tylko skrzypnięcie drzwi, a także lekkie przechylenie
samochodu, powiadomiło ją, że chłopak wsiadł już do auta. Przekręciła kluczyki,
wcisnęła sprzęgło i wyjechała w ciszy z parkingu. Tylko kompletnie pijany i
naćpany Izzy coś tam stękał, majacząc. Trzeba było go bezpiecznie dostarczyć w
odpowiednie miejsce. Droga do domu Izzy'ego i Axla była dosyć długa, za co
przeklinała swojego nieprzytomnego pasażera w myślach. W środku nocy zadzwonił
do niej Hudson z wielką prośbą. Upili się z Kirkiem i Stradlinem, Steven zabrał
im samochód, nie mieli jak dojechać do domu, a nikt inny nie odbierał telefonu.
- Erin. Proszę.
Zirytowana zgodziła się. Gdy dojechała, okazało się,
że Kirk zabawiał się z jakąś dziewczyną, a Izzy leżał na stoliku kompletnie
pijany i zapewne naćpany. Całe szczęście Slash jeszcze był w porządnym stanie i
pomógł dowlec czarnego do auta. Podobno Axl też przyszedł z nimi do baru, ale
nigdzie nie było go widać. Dwójka tych pijaków mieszkała zaraz za miastem w
malutkiej chatce drwala, którą zakupił Stradlin. Uważał, że to świetne miejsce
do tworzenia. Nie trwało długo zanim Rose obwieścił się nowym współlokatorem
chateczki. Aby do niej dotrzeć trzeba było skręcić w lewo w ciemny iglasty las
po wyjechaniu z miasta. Jechanie dziką ścieżką zwykle sprawiało Erin mnóstwo
frajdy, ale tym razem wydawała jej się potwornie dłużyć. Wgapiała się tylko w
drogę naprzeciwko, czując jak cały samochód podskakuje na dziurach. Pogoda też
nie sprzyjała - wisząca tuż nad ziemią mgła niczym z filmu o wilkołakach, wcale
nie poprawiała dziewczynie nastroju, choć uwielbiała tego typu klimaty. Ale nie
dziś. Nie teraz. Z zaciętą miną zacisnęła obie ręce na kierownicy, wpatrując
się w drogę przed sobą. Slash patrzył na nią nieco wystraszony. Jeszcze nigdy
nie widział Everly tak wkurzonej. Wolał się nie odzywać. Jednak dziewczyna nie
była zła z powodu telefonu Hudsona. Nic z tych rzeczy. Po prostu potwornie
tęskniła za Dylan. Mimo, że przyzwyczaiła się do niezwykłej spontaniczności
przyjaciółki, nie mogła przeżyć, że ta pojechała sobie jak niby nigdy nic do
Seattle z Aerosmith, zostawiając wiadomość na lodówce. 'Wrócę w poniedziałek.
Dylan kocha Erin' i to wszystko. Everly była na nią zła. Do tego obwiniała samą
siebie, że jej nie przypilnowała. Gdzie miała mózg, gdy pozwalała Bierk ćpać z
Perry'm?! Mimo, że zawsze oboje byli trzeźwi, gdy wracała z pracy, wiedziała,
co się działo podczas jej nieobecności. Całe szczęście nie sypiali ze
sobą. Chociaż z nimi nigdy nic nie wiadomo..., przemknęło jej przez
głowę, ale zaraz wyrzuciła te myśli. Dylan nie była z tych. Zresztą dość długo
rozmawiały na temat jej i Stevena. Nie. Erin była pewna, że Dylan była stała w
uczuciach. Ale nie tylko Bierk ją martwiła. Axl wcale nie pomagał. Oczywiście,
zajął się Dylan, gdy ta znalazła się w sklepie. Nawet na nią nawrzeszczał za
lekkomyślność, ale Erin nie podobała się jedna rzecz. Rose wpadł wtedy do
Dylan, nie do niej. Wiedziała, że nic między nimi nie było, ale Axl zaczął się
od niej oddalać. A to nie wróżyło niczego dobrego. Wcześniej też znikał na
tydzień albo dwa, ale zawsze dzwonił. W ostatnim czasie nawet gdy leżeli obok
siebie, rudy wydawał się być tysiące mil dalej. Był na nią kompletnie obojętny.
Nikt nie odzywał się, aż do domu Izzy'ego, choć dziwne
pytania wisiały w powietrzu. W końcu z mroku wyłoniła się malutka chatka. Nareszcie!,
krzyknęła w myślach dziewczyna, bojąc się powrotu. Chciała jak najszybciej
położyć się spać i nie myśleć o niczym prócz wygodnego łóżka. Dotknęła
odruchowo prawej kieszonki spodni i, czując pod palcami twarde wybrzuszenia
kluczy, odetchnęła z ulgą.
Przy wejściu do domu na ganku, stał jakiś chłopak.
- Czy to Duff? - Erin spytała bardziej sama siebie,
ale Slash podchwycił się jakiegokolwiek tematu do rozmowy:
- Już wydobrzał?
I znowu milczeli. Zatrzymała wóz zaraz przed wejściem
i wysiadła, zatrzaskując drzwi.
- Już myślałem, że nigdy nie wrócicie! - McKagan stał
oparty nonszalancko na jednym z dwóch podtrzymujących taras słupów z szerokim
uśmiechem na twarzy.
- A ja, że dawno już śpisz. - Uśmiechnęła się sennie
Everly i przybiła mu piątkę. - Dobrze się czujesz? I co ty tutaj robisz?
- Pewnie. A, czekam na Rose'a, ale chyba się nie
doczekam - odparł wesoło, tarmosząc jej lekko włosy. - Dobra. Czas wnieść tego
biednego pijaczynę.
McKagan był w wyjątkowo dobrym humorze. Uśmiechnął się
do Erin i zbiegł po lekko spróchniałych stopniach. Dziewczyna nie czekała na
nich, tylko weszła do domu i od razu skierowała w stronę salonu. Poprzedni
właściciel był dość staromodny, więc w domu nie było elektryczności prócz
ciepłej wody, kuchenki i światła. Podczas, gdy chłopacy trudzili się z
transportowaniem Izzy'ego, owinęła się starym indiańskim paltem, które
przewieszone było przez bujany fotel i kucnęła przy palenisku. Otwarty, stary kominek
był dosyć oklejony sadzą, ale nie na tyle, by nie można było w nim rozpalić.
Już dawno nauczyła się porządnie hajcować, gdy sześć lat temu niemal cały
południowy stan został bez prądu i ogrzewania na prawie trzy miesiące. W
dodatku odezwał się w niej uśpiony instynkt Indianina. Ułożyła drewno, po czym
dmuchnęła w stertę gazet, uprzednio je podpalając. Coś rozbłysło i już po
chwili czerwony język ognia śmigał po papierze.
- O, super, Erin! - Duff wtoczył się do salonu,
trzymając na spółkę ze Slashem nieprzytomnego Stradlina. - W końcu jakiś
porządny człowiek. Myślałem, że tu zamarznę! A tak w ogóle gdzie ten rudy zjeb?
Spojrzał na Slasha pytająco, ale ten mu nie
odpowiedział, więc zerknął na Everly, która tylko wzruszyła ramionami. Hudson
widząc jej reakcję, westchnął i mruknął:
- Gdzieś polazł.
I posadzili błogo nieświadomego Izzy'ego na bujanym
fotelu, który był w salonie jedynym meblem. Duff wyczuł, że coś jest nie tak,
bo spytał bez zbędnych ceregieli:
- Pokłóciliście się o coś czy co? - Każdy spojrzał po
sobie. - Bo Slash coś milczący jest, a normalnie gęba mu się nie zamyka, a
Erin... Cóż, widać to po twojej minie.
Nikt nawet nie drgnął.
- Rodzice się pokłócili, hę? - Odpowiedziała mu cisza.
- No, weźcie! Przecież widzę, że jest coś nie tak.
- Po prostu mam okres, zgoda? – Erin spojrzała na
niego wyzywająco.
- Jaaasne. Uważaj, bo ci uwierzę.
- Martwi się o Axla. – Oboje z Duffem spojrzeli
zaskoczeni na Slasha trzymającego w ręku butelkę brandy, którą wziął Bóg wie
skąd. - No, co? Przecież to proste. Jak Erin jest zła, wiadomo, że tylko z
jednego powodu.
- To nie tak – zaprotestowała dziewczyna, potrząsając
dość energicznie głową. Jednak było to tylko potwierdzenie słów kudłatego.
Chłopacy patrzyli na nią wymownie, a ona już nie mogła się bronić. Przy nich
nie umiała kłamać. – O jeny! – obruszyła się, ulegając pod naciskiem ich
spojrzeń. – Każdy się czasem może pomartwić!
McKagan potrząsnął tylko głową, a Hudson stał bez
ruchu. Obaj popatrzyli po sobie, dając tym jakiś znak, a potem spojrzeli na
dziewczynę ze wzrokiem oznaczającym politowanie i żal. Coś ukrywali. Za dobrze
ich znała. Nie mogło to dotyczyć Izzy'ego, który był kompletnie wyautowany.
Cholera! Znała ten rodzaj spojrzenia – chodziło o nią… Ostatnio tak się
zachowywali, gdy Axl przeleciał jakąś typiarę. Wiedzieli coś, co ją ominęło.
Wstała i zmierzyła ich wzrokiem żądającym wyjaśnień. Blondyn doskonale ją
wyczuł.
- Erin. Nie… - zaczął, ale przerwała mu ostrym tonem:
- Powiedzcie mi!
- Nie chcesz i nie musisz wiedzieć po prostu. – Tym
razem do rozmowy włączył się Slash, idąc w jej stronę. Wiedziała, że to reakcja
zmierzająca ku pocieszeniu. Ale
kurwa czemu miałby to robić?! Czego
do cholery nie wiedziała? Wyciągnęła dłoń, każąc mu stanąć. Musiała wiedzieć.
Rozpaczliwie przenosiła spojrzenie z jednego na drugiego, szukając wyjaśnień.
- Nie wierzę… - Duff odwrócił się do Slasha i dalej
nie zwracał na Erin uwagi. – Jak ten skurwiel może jej to robić?
- W ogóle mógł nas oszczędzić. – Hudson walnął
facepalma i nagle krzyknął:
- Kurwa! Jebany skurwiel!
- Co się dzieje? - spytała, ale nie reagowali.
Rozmawiali między sobą, a McKagan musiał teraz uspokajać Slasha. Przeczesywał
nerwowo włosy palcami. Zawsze tak robił, gdy go ponosiło.
- To poszło za daleko. Ona musi wiedzieć. Znowu - dodał dobitnie.
- Ja… Nie mogę.
Patrzyła na nich z otwartymi ustami coraz bardziej
poirytowana faktem, że nie wiedziała, o czym mówią. A przez to była wyłączona z
rozmowy. Na dokładkę zaczęli szeptać, by już nic nie słyszała. Nic nie
zdziałała, prosząc i błagając o wyjaśnienia, więc w końcu dała sobie spokój. I
dopiero wtedy , gdy odpuściła, odwrócili się do niej. Jednak ich spojrzenia
były tak wymowne, że zaczęła wątpić czy chciała cokolwiek wiedzieć. Pierwszy
podszedł Slash.
- Erin – zaczął, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Może
lepiej usiądziesz?
Zaprzeczyła niemrawo. Jeśli było to trudne, tym
bardziej powinna przyjąć to na stojąco. Była w końcu Erin Everly, co cholery!
Czuła całą sobą, że chodziło o Axla. Miała nikłą nadzieję, że nie chodziło o
to, o czym myślała. Kudłaty westchnął i pozwolił Duffowi zająć swoje miejsce.
- Słuchaj... – Duff patrzył na nią uważnie, a Erin
tylko mogła wpatrywać się głęboko w jego wielkie oczy. Wydawało się jakby przez
całe jego ciało przebijała prawdziwa troska, powodowana szczerą intencją.
Blondynowi było żal tej uroczej dziewczyny. Erin wystarczyły spojrzenia Duffa,
żeby oczy zajęły jej się łzami.
- No cóżeś zrobił? – Slash przewrócił oczami, ale
McKagan nawet na niego nie spojrzał, tylko położył drugą rękę na ramię
dziewczyny.
- Wiemy, gdzie jest Axl. A przynajmniej z kim.
Otarł jej łzę kciukiem, po czym odchrząknął jakby cała
reszta była oczywista.
- No, więc? – spytała, starając się ukryć drżenie
głosu. W sumie całe jej ciało dygotało.
- Nie widzisz, że to ją zniszczy? – Slash był naprawdę
zły. Chodził po pokoju non stop wyzywając. – Powiedz jej w końcu!
- Axl jest teraz z Molly Harper. – Duff niemal wypluł
te słowa.
- C…co? – wydukała, za bardzo nie rozumiejąc słów.
Zdawałoby się, że usłyszała kiepski żart, który wszyscy biorą dziwnie do siebie
tylko nie ona. Nie zarejestrowała ani jednej sylaby, które padło z ust
blondyna.
- Kurwa, Erin! On ją rżnie, rozumiesz?! – krzyknął
Slash, rozbijając butelkę o ścianę. Zrobił to tak głośno, że Izzy, aż
podskoczył, mamrocząc coś przez sen i przewracając na drugi bok. – Posuwa ją od
miesiąca!
„Rżnie”, „bzykają”, „miesiąc”. Słowa padały szybko, a
mózg nie nadążał. Po prostu nie wiedziała do końca, co się stało. Stała wbita w
ziemię z nieruchomym wzrokiem, nie wyrażającym żadne konkretne uczucie. Duff i
Slash wydawali się w tym momencie zdrajcami, a ona sama padła ofiarą chorego
żartu. Powoli zaczynały do niej docierać słowa Duffa. Molly Harper. Różowowłosa
dwa lata młodsza suka, z której wiecznie kręcili bekę, mieszkająca na
dodatek w miejscowym burdelu. Przypominały jej się powiedzenia „Co zrobiłaby
Molly Harper?” i najczęstsza odpowiedź „Dała dupy.” Ciągłe komentowanie jej
krzywych mord czy stylu ubierania na pokemona. Jedynym co przychodziło jej do
głowy w tamtym momencie było zrezygnowane 'Znowu?'.
Myśli galopowały jej przez głowę jedna za drugą,
obrazy klatka po klatce migały niczym slajdy, a pocieszające słowa chłopaków
łączyły się w jeden niezrozumiały bełkot. Napięcie rosło, a bomba w jej mózgu
lada chwila zdawała się wybuchnąć. Tylko ciśnienie musiało dojść do górnej
granicy.
- Przestańcie! – krzyknęła bardziej do swoich myśli
niż chłopaków. Zacisnęła oczy, by powstrzymać wylew łez, a dłonie instynktownie
zbiła w pięści. – To nie jest zabawne!
- To prawda – miękko odpowiedział Duff.
- Kurwa! – wrzasnął Slash, podbiegając do niej i
łapiąc za ramiona. Gdy mówił, cały się trząsł, a drgania przechodziły też na
Erin. – Zrozum w końcu, że tak jest!
- Nie… Nie chcę was znać! – wrzasnęła na
całe gardło, odtrącając chłopaka gwałtownie. Jej reakcja zdziwiła ich równie
mocno jak ją samą. Ale nie zastanawiała się nad tym, tylko wybiegła z pokoju
najszybciej jak mogła. Wpadła na drzwi frontowe i, nie zatrzymując się, zbiegła
po schodach w stronę samochodu. Jednak nie pomyślała, że stopnie mogą być śliskie
i na ostatnim but przesunął się w bok, przez co poleciała twarzą w opadłe
liście. Wygramoliła się z nich szybko, niemal się czołgając. Orała palcami
ziemię, próbując wstać – zupełnie jakby gonił ją psychopatyczny morderca, a nie
przyjaciele. Gdy dobiegła do auta, szarpała się rozpaczliwie z klamką, a potem
kluczykami i skrzynią biegów. Cały czas płakała, a jej stan był koszmarny. Była
cała zasmarkana, miała wory pod oczami, a zachrypnięty głos stał się żałośnie
płaczliwy. Szybciej!, krzyczała w myślach, gdy wóz dyszał ciężko, nie chcąc
zapalić. Rzuciła szybkie spojrzenie z szalejącym sercem w górę. Widziała jak Slash wpół goły
zeskoczył na raz ze schodków i biegł w jej stronę, a Duff wypadł z domu zaraz
za nim. Adrenalina strzeliła Erin w żyły, ale było już za późno. Drzwi od strony
kierowcy otworzyły się szeroko, ciągnąc do środka zimny wiatr i wirujące
szaleńczo płatki. Krzyknęła, czując mocny uścisk na swoim nadgarstku, ciągnący ją w swoją stroną. Jednak wbiła wsteczny i nacisnęła gaz.
***
Debbie z lekkim
niedowierzaniem patrzyła na uwijających się Gunsów. Przekładali rzeczy, chowali
je do szafek, wywalali za okno. Powód był prosty - robili imprezę. A do
porządnego melanżu potrzebne było miejsce. Bo jakby wyglądało takie zajście,
gdzie kilkadziesiąt ludzi tłoczyłoby się na kilku metrach kwadratowych.
Najwyżej zrobiliby sobie sauna party. Nikt nie miał pojęcia, o której zaczyna
się chlanie, jednak goście zawsze schodzili się tłumnie po zachodzie słońca,
czyli bardzo niedługo.
- Kurwa,
chłopaki! Słyszałem, że ma być Einstein! - rzucił nagle podniecony Slash,
patrząc na wszystkich dookoła. Ci zamarli w bezruchu, prostując się gwałtownie
na dźwięk nazwiska niemieckiego fizyka. Debbie uniosła brwi, widząc ich nagłe
ożywienie. Wątpiła, żeby mówili o Albercie, jednak zaintrygowała ją reakcja
Gunsów.
- Einstein?
- rzucił wyraźnie zdziwiony Izzy. - Ocipiałeś? Do nas? Dzisiaj? Niemożliwe...
- Co ty
pierdolisz? - włączył się niemniej zainteresowany Duff. Blondyn tak się
napalił, że aż złapał się za ten swój tleniony łeb. - Ale zajebiście by było!
- Skąd wiesz?! -
spytał z szeroko otwartymi oczami Steven.
- Amber mi
powiedziała. Podobno pojawia się ostatnio na okolicznych imprezach. - Slash
uśmiechnął się tajemniczo, ruszając brwiami. Reszta chłopaków spojrzała na
niego z respektem, zupełnie jakby sam Keith Moon miał się pojawić na tym
nędznym kawałku ziemi. Podczas gdy oni rozmawiali podnieceni o jakimś
tajemniczym kolesiu, Deb zastanawiała się nad innym znaczeniem tego nazwiska.
Może to w ogóle nie był człowiek? A
niby co innego, idiotko, myślała, otwierając sobie piwo, których nie
brakowało na głównym stoliku, gdzie spoczywał bufet. Cóż. A właściwie tylko
jedna część. Mianowicie ta do picia. Ale czego się mogła spodziewać? Wciąż
zamyślona obserwowała jak chłopacy jarają się jakimś fizykiem widmo, potem jak
dom zapełnia się ludźmi, a potem wszyscy zaczynają skakać w rytm muzyki
puszczonej na cały regulator. Wydawało jej się, że wszystko dookoła niej płynie
w przyspieszonym tempie. Tylko ona wciąż stała w jednym miejscu, popijając
jednego browca. Nawet nie zauważyła, że jakiś typek się do niej przystawiał,
ale Steven zaraz się go pozbył i Debbie dalej obserwowała tłum szalejącej młodzieży.
Trochę starawa była ta młodzież, ale zawsze. Zeszło się tego bydła, a każdy
wyglądał w sumie tak samo. Szczególnie dziewczyny, ale chłopacy zresztą też. W
niektórych momentach nawet nie rozróżniała płci. Tych których znała, bez
problemu rozpoznawała, ale widziała ich bardzo rzadko. Ludzie wymieszali się, a
cały ten tłum wyglądał jak morze włosów, skór i alkoholu. Którym zresztą było.
Parę razy wydawało jej się, że słyszała wśród rozmów 'Einstein'. Coraz bardziej
ciekawiło ją, kto to był. Gdy spytała jednego chłopaka, ten roześmiał się z
politowaniem i odszedł ze swoją laską u boku.
Nie miała
pojęcia, ile już tak siedziała na stole, gdy dostrzegła na końcu pokoju
Izzy'ego. Miała dosyć bycia samemu, więc zaczęła przepychać się w stronę
rytmicznego. Ile ten pokój ma
metrów?! Sto?!, wkurzała się, gdy kluczyła chwilę między ludźmi. Jednak w
końcu zobaczyła czarny skórzany płaszcz chłopaka. który znikał właśnie w
tłumie. Debbie chciała złapać chociaż jego koniec, ale nie udało się jej. Na
szczęście Izzy szedł do drzwi, które powoli otworzył. Gdy tylko Adler do niego
dołączyła, zastała dziwną sytuację. Stradlin tkwił w wejściu z otwartymi
ustami, bandaną niedbale zawiązaną na czole i ciemnymi okularami na nosie,
wgapiając się w postać przed sobą. W pewnym momencie nawet papieros mu spadł,
ale chłopak zdawał się tego nie zauważać.
- O, kurwa... -
wyrwało mu się.
Dziesięć lat temu czytałam przed snem czerwonego kapturka, dzisiaj czytam opowiadanie Perry 8)
OdpowiedzUsuńZajebisty rozdział, kobitko. Jutro skomentuję!
Czekam. Spokojnie. Izzy Peasy. A kurwa opowiadania Perry'ego to teraz nowy Czerwony Kapturek xD
UsuńCzerwony Kapturek wersja hard XD
UsuńSpóźniłam się, Perry wybaczy. Dobra, do rzeczy...
Axla to ja mam ochotę zerżnąć, tyle, że w dupę. Kijem. Nie, dobra, stop. Nie przeżywaj tak Rocket, co ma ci ciśnienie skakać...
No ale skoczyło! Łapy mi drżały z nerwów normalnie. Uwielbiam Erin w tym opowiadaniu, jest przekochana, a tu ktoś łamie jej serduszko. To znaczy wiadomo, to było nieuniknione, but.. A chuj mu w dupę.
Jest i znowu moja Debbie! Uwielbiam młodą. I podziwiam, że wytrzymuje w tej chałupie. *klask, klask*
W ogóle myślałam przez chwilę, że Król Piw zostanie z nią trochę dłużej w tym pomieszczeniu, jakieś dzikie seksy na owej kanapie i w ogóle.. STOP XD
Bach, głowa do góry! Dylan do ciebie niedługo wróci. Bo wróci, nie? ;-; Musi. Yep.
I niech pogada z Adlerem! Walcz o nią pudlu! Dlaczego wyobraziłam sobie właśnie Popcorna w srebrnej zbroi? Nie, nic.
Ach, no i są moje ziomki z Seattle! To znaczy nie moje, a Dylan i Xany. Ale jednak moje. 8)
W ogóle jaki Einstein, o co kurwa chodzi XD
Dżizys, przepraszam za strasznie chaotyczny komentarz, ale pisany w biegu. Czas sięgać po podręcznik z wos'u, meh.
Bywaj, studentko! (wiesz, że Ci zazdroszczę?)
Dopiero teraz żem się zebrała, żeby poodpisywać. Co do Axla to naprawdę uważaj, bo żyłka pęknie :O Nie wiem co Wy macie z Duffem i Debbie xD Czy ja napisałam coś nieświadomie czy jak? I Rocket - brakuje Ci seksów? Nie marudź, bardzo Cię proszę. Bo wychodzi, że jakaś niewyżyta jesteś. I Popcorn w zbroi... Walę pięknego facepalma, bo na to nie mam komentarza xD Spoko. I dzięki za kometę
UsuńUmm, ja wpadam i mówię, że biorę się za nadrabianie, joł!
OdpowiedzUsuńSiemasz, Suzie! Już myślałam, że pochłonęło Cię na dobre! Czekam na opinię i dzięki za chęci dalszej współpracy ;D
UsuńWitaj, Perry! :D Jak zawsze spóźniona(pomińmy to). Ogólnie przepraszam, że tak późno, aczkolwiek wybiłam wczoraj z domu po trzynastej i nie wróciłam, całkiem zapomniałam o komentarzach. Tyle że mam ferie, także dzisiaj ogarnę wszystko. W ogóle, wybacz za tę interesującą historię życia, haha. Daruj mi też za ten komentarz - stwierdzone niedojebanie mózgowe dzisiejszego dnia :c
OdpowiedzUsuńTak więc od wstępu oznajmiam wszem i wobec, że jestem największą fanką Debbie Adler. Jeszcze o niej nie pisałam, dlatego nieco o niej nabazgram, jeśli pozwolisz. Nie wiem, czy dobrze odbieram jej osobę, ale wydaje mi się takim beztroskim dzieciakiem. Zresztą, wszelacy Adler'owie kojarzą mi się ze szczęściem, uśmiechem itp. No, ale blondi jest rozkoszna, haha. Serio c: Nie pasuje mi do Stevena, za którym tutaj nie przepadam. Bo, widzisz, nie sprawia problemów, zachowuje się przyjaźnie... CUD! Zwłaszcza w takim towarzystwie. Whatever. Nie dziwię się jej, że ma dość braciszka(ja tylko o nim czytam, a i tak źle na mnie wpływa). Na miejscu Gunsów i reszty domowników już dawno strzeliłabym mu w twarz lub w... cokolwiek innego. Gdybym miała wcielić się w Debbie, również umierałabym ze zmęczenia(osobiście jestem nieogarnięta po jednej zarwanej nocy), haha. Jejku, ale ona wybrzydza... Nie no, śmieję się. Duffik taki żartowniś, hehe! XD
Kurczę, dotychczas Bach mnie u Ciebie porządnie irytował, ale po fragmencie, w którym opisywał swą relację z siostrą, to tak miło mi się zrobiło, aww :3 W sumie, Bastek wydawał mi się takim zakłamanym chujem(przepraszam za wyrażenie) bez serca, a okazało się, że ma uczucia! Wow, wow. Dylan jest świetną siostrą, naprawdę. Nosz kurdę, jest idealna xD Sebastian ma prawo mieć jej za złe wyjazd, Erin też. Tylko nie Adler. Cofam ostatnie pół-słowa na Perry'ego, Perry. Perry to równy gość, ha! Ugh, a Axl... Najpierw mnie rozbawił, bo wyobraziłan sobie, jak mierzy wzrokiem Dave'a, haha. Jednak potem role się odwróciły.
Erin. Ostatnio oburzyłaś się o stwierdzenie, iż Everly jest nieogarnięta. Chodziło mi o to, że jest taka wesoła i miła. No, a w tym rozdziale jest biedna. Po prostu biedna. Nieważnym jest, że musiała wlec się po pijusów. Ważniejszy jest fakt, że Rose zachowuje się w stosunku do niej nie fair. Jeszcze z tą całą Holly, argh. Duff i Slash doszczętnie ją wymęczyli, niepotrzebnie moim zdaniem. Ale, wiadomo, napięcie musi być. Brak słów na Rudego! Jej, bałam się, że coś sobie zrobiła, ale nic. Chyba. Tak!? Odpowiedz mi!
I, na sam koniec, kim jest, do cholery, Einstein?
No, Perry! Pozdrawiam!
Suie! Co Ty pierdolisz?! Kocham Twoje sceny życiowe! I nieee. Nie ma tu ironi. Serio. Im więcej mi piszesz, tym lepiej Szczególnie, że ostatnio jestem rozpierdolona. Sprawy hm… domowe, że tak je nazwę. I weź tu nie przepraszaj xD Wbiłaś z najdłuższym komentem do tej pory hahah I naprawdę z każdym Twoim komnetarzem, wybija mi na mordzie jeszcze większy wyszczerz. A wiedz, że mi się to przydało, bo Perry się rozkleił. Tag, dziś był płacz. Ale nie ejstem jakimś pierdolonym cieniasem, żeby nie było!
UsuńHaha już wyobrażam sobie Ciebie, Suie z koszulką ‘I love Debbie’ na wyjeździe z miasta, łapiącą stopa. Wybacz za to, ale serio od razu stanęła mi taka scenka przed oczami. I nie. Nie wiem czemu. I jak mowiłam, pisz ile wlezie! Wgl jak nie wiem, o czym pisać, to oczywiście na pierwszy ogień idzie Deb, bo jest dość mało skomplikowaną postacią, ale ciekawą. Przynajmniej mi się tak wydaje XD No! I Perry to zajebisty gostek! Nie wiem, czego od niego chcieć! A Bach dla mnie to człowiek rozkurwiacz. A co do Erin to się nie oburzyłam, ale nie skumałam o co chodziło. Heh I odpowiem Ci następnym postem, który w sumie już jest napisany, ale trochę Was przetrzymam w niepewności. Perry skurwiel. Einstein? Albertem.
No, w końcu przeczytałam 8) A Ty możesz dodawać kolejny rozdzialik :D
OdpowiedzUsuńTa pierwsza rozmowa Adlerów.... O nie XDDD czytałam ją chyba z setki razy, śmiałam się jak opętana i to w dodatku w szkole:) XD
Ale cieszę się, że między nimi wszystko dobrze, mniej więcej.
No, i mało Seattle:( a jak je opisujesz to jest tak zajebiście ;w;
Generanie momenty w tym mieście są takie jakieś inne, przyjemniejsze, nie wiem no, tak mi sie wydaje XD
I w sumie jak jest Xana to też jest super, taka pozytywna bohaterka. Podoba mi się, jak czytam o nich i chłopakach, bo jest tak jakoś... Bezproblemowo, powiedzmy XD I ta akcja z Gwiezdnych Wojen :') Świetny pomysł!
O, i mało Dylan było:( A fragmenty z nią też są cudowne, bo to taka... Oryginalna i nieprzewidywalna osóbka, mega mi się podoba. Tak w sumie to chyba moja ulubiona postać XD + ta scena z Bazem i Davem też była świetna XD Chociaż Sebastian jest teraz taki zamknięty w sobie i taki jak nie on... Szkoda mi go, bardzo, ale cóż.
Teraz moja kochana Erin. No rycze, no;_; dlaczego;_; nienawidze Axla;_; wkurzyłam się, nie powiem XD znaczy, można było się tego po nim spodziewać, ale Johnie, to nie sprawiedliwe ;w; Wcale bym się nie zdziwiła jakby odeszła od niego i zerwała z nim kontakt, ale błagam Cie, nie rób tego, za bardzo ją cenie .w. Może mu wpierdolić czy coś, ale nie zabieraj jej:c XD Ooo, albo najlepiej jakby ich przyłapała i jemu i tej lasce przyjebała XD ale nic nie mówie, na pewno wymyśliłas już coś zajebistego ( więc możesz już dodawać rodział:3)
Dalej, impreza Gunsów... No tak, Einstein XD wyobraziłam sobie właśnie, jak pijany śpiewa z Duffem albo Slashem... O matko XD
Albo jak upity ''spaceruje'' ze Stevenem po mieście, rozwalając wszystko dookoła XDDD
O tyle, że mi sie to nie zgadza, bo on umarł jeszcze przed narodzinami Axla i reszty .w.
A szkoda XD
Więc jestem ciekawa kim jest postać, którą nazwałaś Einsteinem ;w;
Trzymasz nas w niepewności, sadystycznie;___;
Ok, wracam do moich podręczników, czekam na rozdział, który mam nadzieję, że niedługo dodasz:3
~Lili
Wybacz, Lili. Dopiero teraz odp no ale trudno. Co do Seattle to Ci mówię, raczej tu już nie będzie tego tematu. Pisałam o tym, bo w sumie nie wiedziałam o czym, a podobało mi się to. I dzięki jeszcze raz. Starałam się odwtowrzyć stary klimat tego miasta, chociaż w teraźniejszym jakaś część niego też się przebija ;) I nie denerwuj się tak. To nie jest naprawdę! Lili! XD Wymyśliłam do Erin coś zajebistego, ale nie powiem co. Zresztą jest to do przewidzenia. A Einsteina nie mam zamiaru komnetowac. Zostawmy to. I dzięki za komentarz, Lili! Widzę, że się rozkręcasz z długością ;D Tak trzymaj!
UsuńJedenaście :)
OdpowiedzUsuńhttp://not-havingheart.blogspot.com/2015/02/rozdzia-xi.html
55 year old Quality Control Specialist Arlyne Brumhead, hailing from Sheet Harbour enjoys watching movies like Cold Turkey and Drama. Took a trip to Rock Art of the Mediterranean Basin on the Iberian Peninsula and drives a Ferrari 500 TRC. zawartosc strony
OdpowiedzUsuń