Perry
wrócił:
Po
dosyć długiej jak na mnie nieobecności jestem. Sesyjka zaliczona, 12 lutego
czeka mnie ostatni egzamin z fonetyki, więc zobaczymy. Wgl cholerne pierdolone
DZIĘKI za to, że ktokolwiek się odezwał na moją informację. I witam nową
Czytelniczkę - CherryPie. Nasza sekta się powiększa huehue Wiem, że jest dużo
Dylan i nie wiem czy wszystkim to odpowiada. Znaczy i tak będę pisała jak chcę,
więc hehe xD Ale możecie mi podsuwać myśli, jeśli kogoś jest za mało czy za
dużo. Wiem, że ten motyw z Izzy'm jest wyjęty z dupy, ale cóż.
Rozdział
dedykuję Parlay. Wchodźcie na jej bloga, bo laska ma kryzys, że nikt nie
czyta! A jest warto. Perry approved.
Za wszystkie błędy przepraszam. A. I koniecznie napiszcie, kto chce być informowany!
10. Where's My Mind?
Od opuszczenia domu minęły dwa
tygodnie. Dylan zachowała pracę i teraz skupiła całą swoją uwagę na odnawianiu
stolika. Chciała odrestaurować jak najwięcej tych
wyszukanych indywiduów, walających się po sklepie, bo wiedziała,
że te odnowione przez nią najlepiej się sprzedają. Obiecała, że
odpracuje ten cholerny tydzień wyrwany z życiorysu. Gdy zaczęła trzeźwieć,
obrazy wspomnień z ostatnich dni bombardowały jej myśli. Wszystko klatka po
klatce zaczęło do niej wracać. Zjarana noc spędzona na filozoficznej rozmowie z
Davem, grzanie praktycznie cały tydzień, brak towaru, napad na sklep, a potem
kolejny odlot. Zacisnęła powieki. Mimo, że było to tylko kilka dni, jej
organizm zareagował gwałtownie i boleśnie na niedostarczenie narkotyku. Przez
to, że nie mogła wytrzymać, chłopacy zorganizowali ten napad. Nie ich pierwszy
i nie ostatni, ale nie mogła sobie tego wybaczyć. Ten tydzień w pracy
wytrzymała tylko dzięki skrętom i kodeinie w wódce, którą trzymała pod ladą,
jak przeszło cały ostatni rok, ale wiedziała, że odstawienie
na powrót heroiny miało wymagać czegoś więcej. Będzie musiała zamknąć
się w pokoju z zapasem zupy w puszcze, wody i wiadra. Wszystkim powie, że
dopadła ją grypa. W weekend miała wolne, więc był to idealny czas na detoks. Do
tego powie Ray'owi, że się rozchorowała i tak uzyska jeszcze kilka dni. Chyba
będzie musiała zabić drzwi, żeby nie mieć kontaktu z chłopakami. Musiałaś
brać, kretynko?!, krzyknęła na siebie w myślach. Wiedziała, że Navarro i
reszta ćpali jeszcze zanim ich poznała i podłączenie się do nich stanowiło
kwestię czasu. Przecież była jeszcze dzieciakiem, gdy razem z nimi wpadła w swój
heroinowy sen. Przez dwa lata brali praktycznie bez przerwy. Co im tylko wpadło
w ręce, kończyło załadowane w ich zmarnowanych, młodych ciałach.
Bycie ćpunem równocześnie przekreślało cię na tle społeczeństwa i przekonali
się o tym nie raz na własnej skórze. Traktowani jak margines, odpadek
środowiska dla ludzkości byli niczym, ale dla siebie nawzajem byli
wszystkim. Mieli tylko siebie. A potem przyszła Erin. Dylan spotkała ją po
blisko kilku latach rozłąki, kiedy Everly zaraz po szkole poświęciła się modelingowi,
a Bierk skierowała swoje kroki w zupełnie innym kierunku. Trafiły na siebie w
miejscu, gdzie spędzały szkolne wakacje - w domu Bierków. Erin po prostu do
niej przyjechała. Bez zapowiedzi. Okazało się, że bodźcem, który ją tam
skierował, był stary list od Dylan na piętnaste urodziny przyjaciółki. Everly
bez problemu dostrzegła nałóg dziewczyny. To dzięki niej Dylan zostawiła
heroinę, w stu procentach poświęciła się pracy i hobby. A potem poznała
Stevena.
Westchnęła. Trzeba
będzie o nim zapomnieć. A nie było to takie proste. Cała ta akcja z
Debbie, potem zerwanie z Adlerem i pieprzony metadon nałożyły się na siebie,
przez co nie miała skrupułów, żeby powstrzymywać się od ćpania.
Kochała tego pierdolonego gnoja, ale nie mogła już dłużej z nim żyć. Po prostu
musiała to zrobić, chociażby na siłę. To dlatego wzięła metadon. Nie zrobiła
tego specjalnie, ale po tym jak znalazła go w kuchni, ten pomysł wydawał jej
się przekonujący. I dzięki niemu mogła szybko zapomnieć. Jednak oczywistym
było, że nie pomyślała wtedy o tym, co będzie kiedy wytrzeźwieje. Nikt tak
naprawdę o tym nie myśli. Chodziło, żeby szybko wymazać niedawne wydarzenia z
pamięci. Jednak skoro znowu była, a właściwie dopiero planowała być czysta,
musiała wrócić do chłopaków. W domu nie miała zamiaru się pokazywać. Jeszcze
nie teraz. Nie w tym stanie. Nie chciała, żeby jej brat oglądał ją w takim
położeniu. Od zostawienia brata upłynęło czternaście dni, w ciągu których
przeklinała swoją głupotę i to jak potraktowała Sebastiana. Tęskniła za nim.
Tego ranka gdy ocknęła się wśród ćpunów była pewna, że mu nie wybaczy. Jednak
razem z mijanymi dniami wiedziała, że najchętniej przytuliłaby blondyna i
rozpłakała się, przepraszając za to, że była skończoną idiotką.
Przetarła ręką czoło, patrząc
uważnie na swoje dzieło. Uśmiechnęła się lekko. Kolejne 'dziecko' pójdzie w
świat. Dźwięk dzwonka wybudził Dylan z zadumy, a szuranie butów
wytrąciło ją z równowagi i Dylan przypomniała sobie o kliencie. Odłożyła pędzel
biały od farby, po czym wstała z podłogi, wzdychając głęboko. Otrzepała
ogrodniczki, po czym podeszła do lady, mając nadzieję, że oderwie chociaż na
chwilę myśli i zajmie się pomocą klientowi. Jednak co to był za klient... Erin
patrzyła się wprost na Dylan i nie mogła wykrztusić słowa.
- D... Dylan! - wydusiła w
końcu z wielką ulgą w głosie, zupełnie jakby imię czarnej uwolniło jakiś
ciężar, który nosiła w sobie Everly. - Jesteś! - wykrzyknęła, starając się nie
wybuchnąć płaczem. Broda trzęsła się jej z przejęcia, przez co wyglądała
przejmująco dziecięco. Podeszła do przyjaciółki i z całych sił ją przytuliła. -
Cholera! Przychodzę tu codziennie od dobrego tygodnia, mając nadzieję, że cię
tu znajdę! I jesteś! - lrzyczała podniecona, odgarniając Dylan włosy z twarzy i
przytulając ją co chwilę. Gdy Erin przestała ją atakować, Bierk rozłożyła ręce,
uśmiechając się do przyjaciółki. Nie mogła być smutna. Nie w tym momencie. Nie
przy niej.
- No, jestem - mruknęła,
wiedząc, że Erin ponownie ją uratowała.
-
Gdzie... Gdzie ty byłaś?
- W
bezpieczenym miejscu. - Dylan wiedziała, że ta odpowiedź nie zadowoli jej
najlepszej przyjaciółki, ale na tę chwilę musiała wystarczyć. Mimo całego syfu,
który otaczał Jane's Addiction, Bierk nie miała zamiaru znowu zrywać z nimi
kontaktu. Gdzie się nie odwróciła, obraz był ten sam albo gorszy. Zresztą
Gunsi, Skid Row i każdy inny zespół w Los Angeles nie był lepszy od Dave'a,
Perry'ego, Erica i Stephena. To byli jej chłopcy. Jej przyjaciele. Nikt inny
nie zasługiwał na to miano. Odgarnęła ponownie włosy, czując, że dobry humor
zaczyna jej wracać. Chwilowy kryzys panny Bierk skończył się w momencie wejścia
Erin do sklepu.
-
Wszyscy cię szukali! - wykrzyknęła Everly po tym jak emocje zaskoczenia
wyraźnie zamieniły się miejscami z oburzeniem, a to z rządzą wiedzy. Dylan udała,
że nie usłyszała akcentu na wyraz 'wszyscy'.
- Ale
najważniejsze, że jestem, nie?
-
Zabieram cię do domu. Jesteś w fatalnym stanie. Wyglądasz jak strzęp
człowieka. Gdybym wiedziała, że tak fatalnie zniesiesz wasze rozstanie, to nie
wiem czy bym w ogóle zabierała cię do chłopaków...
- To
już skończone - mruknęła Dylan, jednak Erin dalej rzucała dobrotliwymi
radami jak z pistoletu, nie dając ani na chwilę dojść do głosu samej
zainteresowanej. I chyba nawet zbytnio jej nie słuchała. Bierk wiedziała, że to
dlatego, że dziewczyna naprawdę się cieszyła, że wszystko się jakoś ułożyło i
po znalezieniu zguby chciała jak najszybciej zabrać ją do siebie i przesłuchać.
Tak. Dylan czekało kilka godzin dociekliwych pytań, na które będzie musiała
odpowiedzieć. Cóż. Chyba na tym polegała przyjaźń z tą przeuroczą osóbką, jaką
była panna Everly. Ten urok osobisty odziedziczyła po ojcu, a urodę po
matce. Która była niezłą jędzą, pomyślała Bierk, marszcząc
charakterystycznie nos. Jej rodzice znali się z państwem Everly i nawet
mieszkali na tej samej ulicy. Dylan pamiętała kłótnie sąsiadów mimo, że w tym
czasie już nie byli małżeństwem. Praktycznie ciągle przesiadywała w domu Erin i
wszystko słyszała. Całe ich dzieciństwo było przepełnione tymi wrzaskami.
-
Bierz rzeczy. Jedziemy stąd. - Rozkaz Everly wytrącił dziewczynę ze wspomnień i
dziwnej nostalgii. Dylan otworzyła szerzej oczy, ale po chwili wzruszyła
ramionami.
-
Kończę dopiero za dwie godziny.
-
Ray! Zabieram ją! - wykrzyknęła za ladę, podnosząc plecak przyjaciółki i
wciskając go w ręce zdezorientowanej Bierk. Starszy pan zszedł powoli ze
schodów, co można było wywnioskować po skrzypieniu drewna. Dylan odwróciła się
na tyle na ile pozwalała jej Erin, by odszukać wzrokiem swojego chlebodawcę.
Miała nadzieję, że ten dostrzeże jej błagalne spojrzenie. Przeliczyła się.
Ponownie. Właściciel w porozumieniu pokiwał głową i uśmiechnął się w
bezzębnym uśmiechu do dziewczyn. Stał za ladą w swoim sweterku i machał w ich
stronę, nie mając pojęcia, że Dylan wołała go telepatycznie. Na nic
moje moce Jedi, pomyślała. Ma za mocną psychikę.
-
Erin... - zaczęła Dylan, gdy przyjaciółka ciągnęła ją w stronę wyjścia, a potem
do samochodu. - Ja... Nie chcę jeszcze wracać do domu. Jeszcze nie.
-
Jedziemy do mnie - ucięła dziewczyna i wepchnęła umazaną farbą Bierk na
przednie siedzenie.
Miała
nadzieję, że opóźni w jakimś stopniu czas przesłuchania, jednak nic z tego.
Erin nie była osobą, którą tak łatwo oszukać i spławić.
***
Sebastian
siedział przy barze i marudził nad swoją prawie pustą szklanką. Nie miał
pojęcia, co tam było. Najważniejsze, że dawało kopa. Ostatnie dwa tygodnie było
istną mordęgą. Gorzej. Było popierdolonym piekłem. Porażką. Jebaną
dziurą w chujowym życiu. Odkąd stracił Dylan, pił każdego dnia tak
ostro jak jeszcze nigdy. Praktycznie nic nie pamiętał. Nawet nie wiedział jak
znalazł się w tym barze i ile już tam siedział. Pieniądze na alkohol miał, bo i
dlaczego nie pożyczyć od kochanej siostruni nieco mamony. Wiedział, że chowała
je w futurystycznej doniczce, którą dostała od Slasha, Iza, Axla i Duffa na
dwudzieste urodziny. Tak. Okradał nieobecną siostrę. Nie miał pojęcia, gdzie
jej szukać. Po prostu jakby wyparowała. Był wszędzie. Nawet u jej byłego. A
Steven to niby ciągle jej chłopak?, pomyślał z drwiną.
Westchnął.
Spojrzał na nikłą zawartość swojej szklanki i zrezygnowany podniósł ją do ust.
Jednak w połowie drogi zesztywniał. Nie mógł się ruszyć. Zapomniał nawet, że w
ogóle jest w stanie wykonać jakikolwiek ruch. Teraz nie było to ważne. On nie
istniał. Zresztą jak wszystko dookoła. Był między niebem a ziemią. Od tej
chwili widział tylko ją. Ona! Jak to brzmiało! To było wręcz niemożliwe. To nie
mogło dziać się naprawdę. Od chwili gdy długonoga blondynka przeszła naprzeciw
niego, nie spuszczał z niej wzroku, aż do momentu, w którym usiadła po
przeciwnej stronie baru. Jej długie proste włosy opadały kaskadami na łabędzią
szyję, kontrastując z nieskazitelną białą skórą. Do tego wszystkiego wodziła niesamowicie
niebieskimi oczyma po alkoholach wystawionych na półkach za barmanem.
Dziewczęcego uroku dodawały jej rozsiane na delikatnej twarzy piegi. Ubrana
była równie wyjątkowo. Obcisłe czarne jeansy podkreślały jej krągłości,
koszulka tego samego koloru odsłaniała brzuch, a ciemnoniebieska katana z
ćwiekami na ramionach i podwiniętymi rękawami dodawała drapieżności. Jedyną
biżuterią było srebrne koło na prawym nadgarstku.
Z
trudem przełknął ślinę. Nie miał pojęcia, co się z nim stało. Widywał już jej
podobne, a nawet lepsze, ale ona... To był inny wymiar. I pewnie inna
liga, skrzywił się. Jednak znał swoje możliwości i mógł mieć szansę na
zapoznanie się z boską długonogą. Jednak musiał chwilę odczekać, zanim zaczepił
barmana. Rzucił w niego pieniędzmi i nakazał zrobić każdego drinka, którego ta
piękna dziewczyna sobie zażyczy. Gdy barman podszedł do niej,
ta uśmiechnęła się, równocześnie zaprzeczając ruchem głowy. Mężczyzna
spytał się więc czy coś podać i po chwili odszedł. Dziewczyna rzuciła krótkie
spojrzenie na Sebastiana. Gdy ich spojrzenia się spotkały, pokręciła
przepraszająco głową i kontynuowała oglądanie trunków.
Sebastian
nie miał czasu, żeby przemyśleć cokolwiek, gdy jakiś facet przytulił się mocno
do niej. Chłopak nie mógł oderwać oczu od ramion owiniętych wokół talii
dziewczyny. Co to za kurwa frajer jebany?!, krzyknął do siebie w
myślach, ale nagle zdębiał po raz drugi w ciągu ostatniej pół godziny. Znał
tego frajera! I to nawet całkiem dobrze! Znaczy może nie osobiście, ale nie raz
widział go szalejącego na scenie i porywającego tłumy. Kurwa! Bach
pedale! Sam byłeś w tym motłochu! Wszędzie poznałby te czarne włosy,
głos i nieodłączny wielki uśmiech na twarzy. Teraz patrzył na swojego idola z
nienawiścią w oczach, jakiej chyba jeszcze nigdy w sobie nie wykrzesał. Tyler.
Kurwa jebany Steven Tyler zabrał mu dziewczynę! Nie mógł w to uwierzyć! Już
większym pechowcem nie mógł dziś zostać!
Wkurwiony
jak sto pięćdziesiąt błyskawicznie dopił nędzną resztę trunku i praktycznie
pobiegł do męskiego. Wpadł do kibla i momentalnie zrzygał się do pisuaru.
Na szczęście nikogo tam nie było, więc nie musiał się martwić o swój
wspaniały wygląd.
-
Kurwa! - warknął, widząc nieco rzygowin na włosach. - No, ja pierdolę...
Jeszcze kurwa czego? - jęknął żałośnie, zdając sobie sprawę, że życie kopie go
dosłownie na każdym kroku. - Za co? - spytał pogryzdane ściany, jednak te
nikczemnie milczały, robiąc mu na złość. Wolno zaczął się ogarniać, by w końcu
wytoczyć się z łazienki z powrotem do baru. Wtedy też zobaczył ją! Nawet nie
zastanawiał się, co powinien zrobić, tylko wystrzelił prosto w jej stronę.
Siedziała spokojnie przy stoliku, rozmawiając z jakąś dziewczyną. On się
zbliżał, a ona go nie widziała. Gdy był tuż obok, złapał ją mocno za ramię i
szarpnął, ciągnąc w górę.
- Ej!
- pisnęła bardziej z zaskoczenia niż bólu. Rzuciła wrogie spojrzenie
chłopakowi, ale momentalnie jej oczy zwiększyły się o kilka rozmiarów. - Kurwa,
Sebastian! Co... Co ty tu robisz?!
-
Ciebie mógłbym spytać o to samo! - wrzasnął na cały bar, nie zwracając uwagi na
to, że spojrzenia dosłownie wszystkich skupiły się dokładnie na ich dwójce. -
Siostrzyczko - syknął na koniec.
Dylan
nie wyglądała źle. Mógłby powiedzieć, że nigdy nie wyglądała lepiej.
I to go jeszcze bardziej rozjuszyło. Widział, że nie potrzebowała go. A on
przez te ostatnie dni nie mógł o niej zapomnieć. Kochał ją i potrzebował.
Dlaczego kurwa nie mogła zrobić tego samego dla niego?
-
Puść mnie! Jestem cała, zdrowa i żyję. Nie mogłam jeszcze wrócić - powiedziała,
lekko łagodząc ton co dało wręcz odwrotny skutek od zamierzonego. Sebastian
dostał fiksacji.
-
Masz wracać do domu, do kurwy nędzy!
-
Kurwa, Bach! Zostaw ją!
Dziewczyną,
z którą rozmawiała Dylan była oczywiście Erin. Wyglądała na przerażoną. Już
chciała interweniować, ale czarna dała jej znak, żeby usiadła. Ta tylko
spojrzała na przyjaciółkę błagalnie, jednak usłuchała i obserwowała rodzeństwo
z przygryzioną wargą.
-
Gdzie... Gdzie ty do chuja byłaś przez ten cały czas?! Szukałem cię!
- Nie
tutaj, Sebastian. Proszę - niemal szepnęła, łapiąc go za dłoń, ale chłopak
szybko się wyszarpnął.
-
Idziesz ze mną! - wydarł się i gwałtownie pociągnął ją za sobą. Dziewczyna
krzyknęła. W tym momencie Sebastianowi zrobiło się słabo. Był to krzyk bólu,
jakiego jeszcze nie słyszał. Zacisnął powieki, błagając w myślach, żeby nie
zjebał kolejnego epizodu tego parszywego tygodnia. Po chwili usłyszał płacz i
instynktownie odwrócił się w stronę siostry. Zamarł. Jego dłoń i ramię Dylan
były całe zakrwawione. Momentalnie spojrzał na swoją dłoń, na której
prezentował się sporych rozmiarów sygnet. Zapomniał, że ubrał pierścień z
ostrymi ćwiekami po obu stronach. Widząc grymas na twarzy siostry, chciał ją
natychmiast przeprosić, ale nagle poczuł, że ktoś nim obraca. Zobaczył znajomą
twarz, pięść, a potem tylko ciemność.
***
-
Ludzie! Kurwa, ludzie! Pomocy!
-
Bach?! Co ty tu kurwa robisz?! - Axl właśnie chciał wychodzić z chaty, gdy
zatrzymał się w pół kroku, obserwując interesujące przedstawienie przed
drzwiami wejściowymi. Przez dobry moment patrzył na zalanego blondyna, który
przeczołgiwał się przez próg domu. Waliło od niego na kilometr rzygami,
alkoholem i dziwkami. Jak pachniały dziwki?, przemknęło Axlowi przez głowę, ale
od razu znalazł oczywista i banalną odpowiedź. Gdyby mógł walnąłby się z
otwartej dłoni w czoło. Cipkami rzecz jasna, odpowiedział sobie w myślach,
przytrzymując drzwi kalekiemu Bachowi, który wolno przesuwał swe ciało w głąb
domostwa. Do tego wszystkiego jego ręka była cała zakrwawiona. Czołgając
się dobre kilkadziesiąt metrów, Bach zostawił za sobą czerwony ślad. Jak ślimak podczas okresu. Rudy chwilę popatrzył na ten żałosny
widok, ale po chwili zbiegli się Slash, Deb i Duff z jakąś dupeczką przy boku.
Izzy spał sobie od dobrych dwóch godzin na kanapie i nawet nie drgnął, chociaż
ludzie nie cichli ani na sekundę. A Adler ciągle gnił w swoim małym półświatku,
sądząc, że głodzenie się przed dwa tygodnie zakończy jego nędzny żywot. Jednak
nie tylko to stanowiło w nim problem. Sprawa z dragami się pogarszała i wśród
pozostałych Gunsów narodziło się jedno zasadnicze, a równocześnie brutalne i
niemal barbarzyńskie pytanie - na kogo zmienią perkusistę? Wywalenie Stevena
było tylko kwestią czasu, ale była to kwestia przesądzona. Nie były to dobre
czasy dla Guns N' Roses.
Gdy
Bach przeczołgał się do środka, Rose trzasnął z całej siły drzwiami, mając
nadzieję, że to uciszy pierdolone głosy w jego makówce. - Tobie kurwa lekarza a
nie pomocy, chuju - zadrwił, chcąc uwolnić myśli od nieprzyjemnej sprawy,
jednak zgromiony przez resztę, odchrząknął i poprawił się:
- Tak
tylko pieprzę...
-
Jemu trzeba pomóc! - zawyrokowała Debbie, marszcząc brwi, a Rose wzruszył
ramionami i włożył ręce do kieszeni spodni. - Duff. Pomóż mi.
Razem
podnieśli umierającego blondyna i posadzili go na kanapie obok Iza, który
drzemał w najlepsze błogo nieświadomy.
- Kurwa,
ludzie - mówił zasapany Sebastian, zupełnie jakby przebiegł maraton. - Perry...
Tyler... Kurwa, ona... - dyszał, nie mogąc złapał oddechu.
-
Spokojnie, stary - rzucił Slash, ale za bardzo nie wiedział, co robić, więc
zapalił peta i oparł się o ścianę, gapiąc się na Bacha. Widząc go w tym stanie,
miało się dwojaki odczucia. Z jednej strony było to i śmieszne i tragiczne.
Duff czekał ze swoją dziewczyną na więcej informacji, Rose jako bierny
obserwator żył w swoim świecie, a Debbie stała tylko obok i jak wszyscy
czekała, aż chłopak się uspokoi.
-
Może byś tak od początku wszystko opowiedział - mruknął Hudson, zainteresowany
co mieli z tym wszystkim wspólnego Perry i Tyler. Może to któryś z nich
tak ładnie załatwił blondasa, pomyślał, widząc wielkiego sińca na policzku
Bacha. Ten powoli zaczynał się uspokajać. Jednak zanim to nastąpiło minęło
jakichś dziesięć minut, podczas których wszyscy gapili się na Bierka jak sępy i
tylko Stradlin pochrapywał od czasu do czasu, śniąc zapewne o pierdolonych
jednorożcach.
- Po
pierwsze znalazłem Dylan - powiedział wolno Sebastian, łapiąc oddech, a wszyscy
prócz Axla i Izzy'ego podskoczyli na tę wiadomość. Też mi kurwa nowość.
Widziałem się z nią dzisiaj. Pedał, wystarczyło do niej pójść, myślał Rose,
przypominając sobie, że Steven wciąż leżał w swoim pokoju. I zdycha.
- Po
drugie - kontynuował Sebastian, który już zupełnie doszedł do siebie. - Musimy
ją kurwa odbić! Kurwa, poszła z Perrym!
***
Izzy
zadowolony wyszedł tanecznym krokiem z domu prosto w wielką czarną ciemność, a
właściwie coś go tam ciągnęło. Nie miał pojęcia, co to było, ale był tak w wyśmienitym humorze, że nawet nie chciał wiedzieć. Podskakiwał co chwilę,
czując się niewyobrażalnie lekki. W tym transie przebył wielką ciemność,
zostawiając dom daleko za sobą. Nagle z czerni wyrosła czerwona ściana, a na
niej wisiały miliony białych i czarnych gitar. Z wielkim zacieszem na twarzy,
podszedł a właściwie podchasał raźnym krokiem do lady, przy której krzątał się
znajomy koleżka w czapeczce taksówkarza.
Spojrzał do góry i nie widział
sufitu tylko nocne niebo i księżyc uwieszony centralnie nad ścianą, której
końca nie było widać. Czyżby trafił do raju? Tak. To było pewne! Z trudem
oderwał wzrok od tych wszystkich cudeniek, by spojrzeć na starszego kolesia z
doczepionym znaczkiem kapitana przy czapce. Trzymał w dłoniach wspaniale
kremową sto dwudziestkę piątkę, jednak nie dane mu było długo się nią
nacieszyć, bo nagle znalazł się na schodach w szachownicę, tańcząc w najlepsze
dookoła półnagich dziewczyn poprzebieranych w stroje z lat sześćdziesiątych.
To było zbyt piękne by było prawdziwe, ale Izzy nie dopuszczał tego do
myśli. Właściwie w tym momencie w ogóle nie myślał. Wywijał tyłkiem iście po
mistrzowsku, by za chwilę przenieść się w sam środek tańczących panienek z
gitarą w ręce. Unosił ją wysoko ponad głowę zupełnie jakby nic nie ważyła.
Jednak po chwili wyciągnął z kieszeni spodni kostkę samozagłady i przyłożył
się, by zagrać jeden jedyny dźwięk. To nie mogło czekać! Jego niewolnice nie
przestawały zachwycająco się poruszać, zachęcając ich mistrza do zaczęcia
swojego rytuału. Gdy tylko dotknął struny, coś go poniosło i Izzy leciał po
wielgachnym gryfie swojej dwudziestki piątki pomiędzy rozkraczonymi nogami
panienek. Z wiecznym uśmiechem obrócił się podczas lotu na plecy, by móc
podziwiać kobiecości swoich podwładnych kobiet. Jedna, druga, piąta, dziesiąta.
Podłożył ręce pod głowę i opuścił niżej okulary. Jeśli niebo istniało, właśnie się
w nim znalazł. Nie miał pojęcia, ile tak leciał, ale w końcu zobaczył główkę
gitary, która zbliżała się wolno, acz nieustraszenie. Był tuż tuż. Wyciągnął
ręce, byle tylko nie walnąć głową, gdy coś brutalnie wyrwało go z nieba i
ściągnęło na ziemię. Zdezorientowany ogarnął zaistniałą sytuację i z
grymasem na twarzy zrozumiał, że kumple, Bach i dwie blondyny gapią się na
niego z pytaniami wypisanymi na twarzach. Zgromił ich wzorkiem, po czym
krzyknął:
- Chuje!
I pobiegł na górę do swojej
sypialni, gdzie szybko wyciągnął z kieszeni mieszankę calea zacatechichi,
banisteriopsis caapi i grzybienia błękitnego. Zwinął idealnego skręta, po czym
położył się wolno na łóżku, równocześnie odpalając specjalnego jointa.
Meksykańskie ziółka zgodnie z oczekiwaniami wprowadziły go z powrotem przez
drzwi prosto do nieba.
***
Dylan leżała na środku pokoju,
wsłuchując się w debiutancki album swojego niedoścignionego ideału. Prócz
Roberta Johnsona oczywiście. Rainbow. Jej życie. Tymczasem pokój wirował w
wolnym tempie dźwięków zawodzącej gitary. Praktycznie czuła jak krew płynie jej
w żyłach w rytm Catch The
Rainbow. Całe jej ciało było po prostu przejęte przez tę muzykę. W niej
było wszystko. Zdawało się, że nie jest w pokoju, a unosi się
na oceanie, lecąc w stronę tęczy, w stronę głosu Dio, w stronę
głosu Boga. To było coś ponad muzykę. Stworzyła sobie istną religię, której
oddawała się codziennie po kilka godzin. I dziś nie była sama. Przesunęła
delikatnie dłoń, gdy natrafiła na czyjąś rękę. Uśmiechnęła się lekko pod nosem.
Wcześniej zapomniała o jego obecności. Teraz wyraźnie czuła bliskość drugiej
osoby. Leżeli ramię w ramię, razem słuchając jej bóstwa. Zaproponowała mu, a on
się zgodził. Niemal mistyczne, a we właściwym słowa znaczeniu intymne doznanie
stało dla dziewczyny na równi z seksem. Do tej chwili dzieliła się nim tylko z
jednym człowiekiem na całym geoidzie ziemskim. Jednak tej osoby już
dawno nie było w jej życiu. Westchnęła. Spojrzała na leżącego obok
mężczyznę. Znała go bardzo dobrze jeszcze zanim spotkali się osobiście. Była
też na kilku jego koncertach i prócz podziwu, nic do niego nie czuła. Nie była
szaloną fanką. Jej miejsce w przesiąkniętym psychodelią sercu zajmowali już
inni. Jednak mimo, że dzieliło ich dobre dziewiętnaście lat różnicy, znajdowali
wspólny język. Nie sypiali ze sobą. Nie dała się dotknąć żadnemu mężczyźnie,
odkąd rozstała się ze Stevenem. Jeszcze nie. Nie była pewna czy w ogóle chciała
wchodzić w inne relacje niż te które mieli teraz. Może spędzali ze sobą więcej
czasu niż powinni, ale nie oczekiwała od niego nic więcej nad wciągnięcie
kreski i położenie się na ziemi, wsłuchując w boską melodię dźwięków, która
porywała ich ciała w różnorakie miejsca wszechświata. I chyba mu też to
odpowiadało. Przynajmniej na razie. Odkąd się poznali, przychodził do niej
kilka razy w tygodniu, ćpali i po prostu leżeli. Potem był u niej codziennie,
aż w końcu stanęło na porannych i wieczornych seansach.
- Ej, Dylan.
- Hm? - mruknęła niezbyt
zadowolona z tego, że przerwano jej bezwładne unoszenie się w czasoprzestrzeni.
Właśnie brała kosmiczną kąpiel.
- Wiesz, że Billie uważa, że
jestem na dziwkach?
- A nie jesteś? – spytała
beznamiętnie, nie odrywając wzroku od sufitu.
- Ma na myśli ciebie.
- Yhym.
Dylan myślami była gdzie
indziej i nie miała zamiaru przejmować się taką błahostką. Przecież latała w
kosmosie razem z Dio. A tego nie można było przerywać.
- Kochasz ją? – spytała, po
chwili zastanawiającej ciszy. Perry mówił jej kilka razy o swojej żonie, ale
nigdy nie mogła wyczuć czy to z poczucia winy, czy innych głębszych pobudek.
Niby się nią nie przejmował, ale gdy dzwoniła stawał się dziwnie nerwowy i
najchętniej rzuciłby wszystko w cholerę i wracał do domu. A jednak chodził do
burdeli. Tak bardzo chcą
załapać jakiegoś wenera?, pomyślała, wspominając zachowanie Gunsów czy
własnego brata i jego kumpli. Zmarszczyła nos.
- To podchwytliwe pytanie?
- Nie. Raczej... - dodała po
chwili ciszy. Joe głośno odetchnął, a Dylan z zaciekawieniem spojrzała na
zegar. Lekko się zdziwiła, widząc, że od przyjścia gitarzysty minęła zaledwie
godzina, a mogłaby przysiąc, że co najmniej leżeli tak cztery. Chyba nigdy do
tego nie przywyknie. Na haju czas leciał zupełnie inaczej. Rządził się własnymi
prawami. Pamiętała jak na ognisku zapaliła skręta i była pewna, że minęło
dokładnie czterdzieści pięć minut. Minęło ich zaledwie dziesięć, a już zdążyła
stworzyć swój wyimaginowany świat, rozbeczeć się, biegać po lesie, wpaść do
strumienia i skręcić jointa trzęsącymi się rękoma swoim dwóm kumplom, którzy
zapalili się na pomysł jarania. Przyniosła marychę i musiała dać się prawiczkom
ponacieszyć.
- A ma to jakieś znaczenie? - Perry po raz kolejny
wyrwał ją z marazmu. Nie lubiła tego uczucia. zupełnie jakby ktoś wyciągnął ją
z gorącej, przyjemnej kąpieli prosto na zimowe powietrze.
- Jeśli ją kochasz, czemu tu przychodzisz? Nie możesz robić
tego samego z nią?
- Billie... - zaczął Joe, ale znowu się zamyślił.
Dylan zastanawiała się czy te narkotyki i alkohol tak mu wyżarły mózg, że tak
często i długo zbierał słowa, czy od zawsze taki był. - Ona nie zrozumie. Jest
genialna w spełnianiu swoich obowiązków, ale nie mogę z nią robić tego, co z
tobą.
- Nie pierdol - wymruczała lekko zirytowana dziewczyna. -
To twoja żona. Jesteś Joe Perry. Wiedziała chyba z kim się chajta, co nie?
Wzięła cię razem z wódką, koksem i dziwkami. Przecież to oczywiste, a ty mi
marudzisz, że kobieta tego nie zrozumie?
Joe nie odpowiedział tylko przyłożył skręta do ust i
zaciągnął się dymem. Po skończonej czynności bezwładnie podał jointa
dziewczynie. Odebrała go od niego lekko zła, że koleś nie raczył oświecić jej
odpowiedzią. Jednak czego mogła się spodziewać po przećpanym do szpiku kości
czterdziestolatku. Właśnie. Czy on przypadkiem nie był na to za stary? Zerknęła
dyskretnie na leżącego obok Perry'ego. Jak na swoje sławne życie trzymał się
całkiem nieźle. Gorzej było ze Stevenem, ale on zawsze różnił się od zwykłych
śmiertelników. Uśmiechnęła się pod nosem, przenosząc uwagę na sufit.
- Chyba musisz rzadziej tu wpadać - powiedziała po bliżej
nieokreślonym czasie wspólnej cichej kontemplacji. - Parę twoich fanek
zaglądało w okna, a to jeszcze nie jest mój dom. Erin się przestraszyła.
Od razu przed oczami stanęła jej zdezorientowana twarz
Everly, gdy obudziła ją w środku nocy, byle tylko powiedzieć o grupce dziewczyn
świecących latarką w okna. Zaspana Dylan owinęła się w stary szlafrok, ubrała
na nogi trampki i wyszła z bejsbolem w ciemność, drąc się, że wezwie policję.
Spierdoliły, a Bierk weszła do domu, po czym bez słowa oddała kij Erin i
wróciła do spania. Mina jej przyjaciółki była bezcenna. Jednak znowu Smith
wtrącił się nie w tym momencie, w którym powinien i dziewczyna odetchnęła
głośno.
- A czemu nie mieszkasz u siebie? - rzucił.
- Chodzi o... Sebastiana. Mojego brata - westchnęła. - Chcę
wrócić I pewnie za kilka dni to zrobię, ale boję się. Boję się jego reakcji.
Strasznie go kocham, a on mnie, tylko...
Faza powoli przechodziła. Bierk czuła to całą sobą, przez
co zrobiła się nieco drażliwa. Miała ochotę pobyć sama. Lubiła wspólne sesje z
Perry'm, ale dziś wyjątkowo ją irytował. A może to ona inaczej się zachowywała?
- Dylan. - Dziewczyna zmarszczyła brwi. Perry praktycznie
nie wymawiał jej imienia. Pewnie czegoś chciał albo zanosiło się na poważną
filozoficzną rozmowę. A ich stan jak najbardziej temu sprzyjał. Jednak okazało
się, że chodziło o zupełnie co innego. - Skoro to taki problem czemu nie
pójdziemy do hotelu?
- Bo nie jestem dziwką, Joe. - odparła, lekko się
uśmiechając. Na haju stany zmieniały się ze sobą z szybkością błyskawicy. Gdy
waliłeś działkę, a potem jeszcze jarałeś, mogłeś być pewien, że przejdziesz
przez wszystkie stadia. Od wkurwienia przez miłość po płacz. Uczucia tasowały
się jak na loterii i każdy był zwycięzcą.
- A teraz jak to wygląda? - zagadnął Perry, nucąc pod nosem
melodię.
- Nie - ucięła Dylan. Mimo, że nie była to idealna
odpowiedź na pytanie, zawierała w sobie wszystko, co chciała przekazać. -
Naprawdę musisz zwolnić.
Bierk podniosła się powoli, opierając na rękach, po czym
spojrzała na leżącego wciąż mężczyznę. Ten patrzył bez przerwy w sufit, ale
czując na sobie jej spojrzenie, zwrócił spojrzenie w stronę dziewczyny. Mierzyli
się przez dobrą chwilę, aż w końcu czarna potrząsnęła głową, a jej duże
kolczyki zatrzepotały razem z włosami, usiadła w siadzie skrzyżnym i
potrząsnęła Perry'm.
- Koniec na dzisiaj - zarządziła. - I co najmniej na
następny miesiąc.
Po wygłoszeniu swojego rozkazu Dylan chciała wstać, ale Joe
złapał ją za nadgarstek i sprowadził na ziemię. Spojrzał jej w oczy i szeroko
się uśmiechnął.
- Jeden mach zioła poza kolejką, słodki Jezu -
mruknął, podstawiając dziewczynie pod nos idealnego skręta, pachnącego
marihuaną i nie tylko nią. Dylan podniosła brwi do góry, patrząc uważnie na
gitarzystę, który nie miał zamiaru opuszczać domu dopóki nie zjara porządnie
tej panienki. Bierk pokręciła głową, ale w końcu złapała jointa, patrząc
zabójczym wzrokiem na swojego towarzysza, po czym odpaliła blanta.
***
Dylan otworzyła oczy. Jak za mgłą zobaczyła raz, dwa, trzy
pary oczu, a potem każdą twarz po kolei. Wszystkie schylały się nad nią, a ich
właściciele uporczywie się w nią wpatrywali. Zmrużyła oczy i potarła je dłonią.
Po chwili obraz zaczął wracać do normy. Zobaczyła Erin, Claire i jeszcze kogoś.
Mężczyznę. Jego twarz była skryta w cieniu.
- O, Bożeno... Ale masz wielki nos - mruknęła do niego na
wpół śpiąco, by po chwili mocno ziewnąć.
- Głupia! Dobrze, że się obudziłaś! - Usłyszała głos Erin,
a po chwili poczuła mokry pocałunek na policzku i znajome perfumy.
Nieprzytomnie skierowała zdziwiony wzrok na dziewczynę.
- Czemu głupia? - spytała. Jednak przed poznaniem
odpowiedzi, musiała wstać. Nie wiedziała, gdzie była, na czym leżała, więc
wolała jak najszybciej się dowiedzieć. Czuła się niekomfortowo, leżąc tak
bezczynnie przed nimi. Podparła się na łokciach, ale zaraz tego pożałowała.
Zakręciło jej się w głowie i zamiast stanąć na nogi, przeturlała się na fotel,
stojący tuż obok łóżka. - Ops! - wyrwało jej się, gdy próbowała ogarnąć, gdzie
była góra, a gdzie dół.
- Czekaj. Pomogę ci. - Usłyszała znajomy głos i już
wiedziała, kim była trzecia osoba. Tylko
jak ja się tutaj dostałam? I co to za miejsce?, pytała w myślach, próbując
przypomnieć sobie cokolwiek z dnia poprzedniego. Ale im bardziej się starała
tym wspomnienia zdawały się oddalać, aż powoli jedno po drugim
znikały. Ostatnie, co pamiętała to dom Erin, a to z pewnością nie było
lokum panny Everly. - Lepiej?
Podniosła wzrok na stojącego przy niej mężczyznę. Długie
ciemne włosy nieco zasłaniały jej widok twarzy, ale i tak wiedziała już kto to.
Wyprostowała się, łapiąc jego ręce, które ciągle leżały na jej talii i uwolniła
się z uścisku.
- Dzięki - powiedziała wyzywająco, stojąc naprzeciwko Joe.
- Zdecydowanie obejdę się bez pomocy - mruknęła, patrząc uważnie na gitarzystę.
- Może mnie olśnisz, co tutaj robię? - dodała, rozglądając się za Erin, ale ta
była pochłonięta rozmową z claire. Nie umiała się teleportować, a nie
pamiętała, żeby sama tu przychodziła, więc winą obarczyła właśnie Joe. Nie trzeba było więcej jarać,
przemknęło jej przez głowę. Dylan skrzywiła się lekko. Perry tymczasem zmierzył
ją od góry do dołu i tak kilka razy zanim leniwie rzucił:
- Kompletnie mi odjechałaś po tym blancie, to wziąłem cię
ze sobą na próbę.
Bierk spojrzała na niego
pytająco, ale on był zbyt zajęty gapieniem jej się w biust. Westchnęła.
Podniosła mu twarz do góry i pokazała, gdzie ma patrzeć.
- Tu mam oczy! - rzuciła. - I
leżałam tutaj przez cały ten czas, kiedy wy sobie graliście? - spytała, nie
rozumiejąc motywu działania Perry'ego. Jednak nie doczekała się odpowiedzi, bo
drzwi pokoju gwałtownie się otworzyły, a do środka wparował nie kto inny jak
Steven Tyler w płaszczu w panterkę i różową apaszką na głowie. Z nikim się nie
przywitał, tylko podszedł prosto do Claire i momentalnie ją pocałował. Cóż. Dla
Dylan nie był to pocałunek, a zamiar pochłonięcia jej przyjaciółki. Oboje
wessali się tak mocno w siebie nawzajem, że czarnej było, aż głupio patrzeć.
Udawała, że podziwia wnętrze. Zresztą Erin zareagowała podobnie. Jednak Tyler
atakował usta Claire tak głośno, że nie dało się skupić na czymkolwiek innym. Na pewno ją połknie przez te
wielkie usta i nawet tego nie zauważy, pomyślała, obserwując przedstawienie
z zagubionym uśmiechem. Dokładnie w tym samym momencie usłyszała za sobą
parsknięcie. Obejrzała się, by natrafić na kpiący wzrok Joe. Wyglądał zupełnie
jakby właśnie odczytał jej myśli. I chyba tak było, bo patrzył na nią
jednoznacznie.
- Co? - rzuciła,przypominając
sobie jednocześnie, że powinna dokupić ozdóbki do swojego stolika.
- Szkoda, że nie widziałaś swojej
miny.
Dylan spojrzała na niego
wymownie, więc Joe podniósł ręce w obronnym geście, po czym objął ją ramieniem
i skierował się w stronę wyjścia. Dziewczyna chciała zaprotestować, ale Erin
podążała ich śladem, więc nie miała wyboru. Dała sobą kierować jeszcze przez
długi ciemny korytarz, coś co wyglądało jak salon, potem schody w dół i
wreszcie ich wycieczka się skończyła.
- Ciemno tu trochę - skwitowała,
ale coś pstryknęło i z czeluści zaczęły powoli wyłaniać się instrumenty. Pełno
gryfów, pałeczek, mikrofonów, kolumn, odsłuchów, kaczek i mikserów. Zbyt dobrze
znała ten świat, żeby przejść między tym całym sprzętem bez jakiegokolwiek
uczucia. Podeszła do najbliższego basu i delikatnie przejechała dłonią po
strunach. Potem zrobiła to samo z mikrofonem. Chodziła tak pomiędzy
instrumentami zupełnie jakby witała się ze swoimi dziećmi. Ostatnim
przystankiem była perkusja. Dylan stała wgapiona w bębny przez dobrą chwilę.
Nawet nie zwróciła uwagi na Erin, która pożegnała się szybko, tłumacząc się
spotkaniem. Axl,
przeleciało czarnej przez głowę intuicyjnie. Rose'a poznała pierwszego ze
wściekłej piątki i polubiła go. Mimo jego wybuchowego charakteru, miała dla
niego niekończące się pokłady cierpliwości i chyba to sprawiło, że rudy
traktował ją inaczej. Potrafił z nią rozmawiać, a to było osiągnięcie, jak się
potem dowiedziała, praktycznie niemożliwe dla zwykłych śmiertelników.
- Tylko wrócisz dziś na noc? -
spytała na odchodnym Everly, patrząc podejrzliwie na Joe.
- Tak, tak. Pewnie. Kupię wino -
mruknęła zamyślona Dylan, nie patrząc w stronę dziewczyny. Po wyjściu Erin,
podeszła do perkusji i usiadła na stołku. Czuła się jak totalna pierdoła.
Gorzej. Nieudacznik. Życiowa porażka. Starała się robić dobrą minę do złej gry,
ale wiedziała, że już dawno się przeliczyła. To było silniejsze od niej.
Próbowała to zapić, zaćpać, ale nic nie pomagało. Tylko popadała w coraz
większy zawód. Długo nie chciała się przyznać do powodu. Ale teraz nie miała
wyjścia. Nie powinna tęsknić za Stevenem, ale wszystko w tym pierdolonymmieście
przypominało jej Popcorna. Ulice, bary, znajomi, muzyka, nawet wino. A teraz
jeszcze to. Popatrzyła krzywo na kocioł i nagle poczuła przypływ
nieograniczonej złości. Złapała bęben obiema rękami i cisnęła nim o
ścianę.
- Ty chuju! - wrzasnęła i
momentalnie złapała talerz. Pociągnęła go z całej siły i rzuciła przed siebie.
- Jak... - Tym razem poleciał werbel. - Mogłeś... - Stojak bębna. - Mi... -
Ride trafił w kanapę zagłuszając dźwięk uderzenia. - To... Zrobić?!
Zapomniała o Perry'm, który do
tej pory tylko ją obserwował, ale gdy talerz uderzył w ścianę tuż nad jego
głową, postanowił powstrzymać tę furiatkę zanim mogłaby stać się komuś krzywda.
Jednak trochę to trwało.Bierk odrywała części perkusji po elemencie, powodując
nieziemski hałas. I chujowe
szkody od czasu kurwa Potopu, pomyślał Joe, próbując dotrzeć do dziewczyny.
Gdy ją zobaczył pierwszy raz, nie sądził, że ta kochana hipiska może tak się
wkurzyć. I nie musiał pytać na kogo. Robiła taki burdel, że ledwo słyszał
własne myśli. Co chwilę krzyczał, żeby się uspokoiła, ale w zamian dostawał
pałeczkami albo innymi częściami perkusji.
- Cholerne gówno! - Usłyszał, a
po chwili tuz przed nosem przeleciała mu stopa. - Pierdolona kurwa!
Nie zdążył się odwrócić, gdy
kocioł dosłownie walnął go w twarz. Joe złapał bęben, ale nie utrzymał
równowagi i poleciał do tyłu razem z instrumentem. Poczuł ból w plecach, a
sufit zaczął się kręcić. Po chwili do obrazu dołączyła zmartwiona twarz Dylan.
Latała dookoła niego zupełnie jakby był w pralce, a dziewczyna doglądała
swojego prania.
- Tak bardzo przepraszam! -
powiedziała, a jej głos mówił, że była naprawdę przestraszona. - Ja... Nie wiem
co we mnie wstąpiło. Ja... No, nie chciałam. Wszystko z tobą w porządku? Ile
widzisz palców?
I wepchnęła mu pod nos dłoń. Joe
starał się zliczyć te wszystkie palce dookoła, ale nie pierdolnęło go, aż tak,
żeby nie wiedział, że jedna dziewczyna nie może mieć trzech rąk.
- Dwa? - mruknął zdezorientowany,
próbując pozbyć się pozbyć czegoś, co wbijało mu się w plecy.
- Też dobrze. Chodź - odetchnęła
Dylan, pomagając mu wstać. Przeprowadziła go przez cały pokój, posadziła na
kanapie i klęknęła przed nim, opierając łokcie na kolanach Perry'ego. Przez
cały czas obserwowała Joe czy aby na pewno wszystko z nim w porządku. Bała się,
że to bliskie spotkanie z kotłem mogło źle na niego wpłynąć i nie wiedziała,
czy koleś za chwilę nie straci przytomności. - Czegoś ci potrzeba? - spytała,
widząc, że Joe wraca do siebie.
Perry odgarnął fale z czoła i
spojrzał na dziewczynę. Widział troskę w jej oczach i wiedział, że teraz
łatwiej będzie ją wykorzystać. Oj,
sama będzie chciała, uśmiechnął się w myślach i wskazał jej półkę przy
drzwiach.
- Po lewej jest puszka. Przynieść
ją.
Usłuchała. Perry wyjął woreczek,
na czarnym stoliku usypał dwie kreski i zwinął studolarówkę, którą nosił w
tylnej kieszeni spodni w rurkę. Podał ją Dylan.
- Panie przodem.
Kurwa.
OdpowiedzUsuńDenerwują mnie te strony. Za każdym razem jak włączałam na Twojego bloga to mi się wyłączało. ;_______; A na dodatek wywaliłam jogurt na biurku, kiedy zobaczyłam, że dodałaś nowy rozdział. XD
Ale jestem tu tylko po to, żeby powiedzieć Ci, że bardzo się cieszę, że udało Ci się dodać. A widzimy się jutro, ewentualnie w niedzielę.
Ło. Wreszcie przywlekłaś się tu z powrotem. Faith wieśniaki tak mają, że rozlewają wszystko... Wróćmy do rozdziału.
OdpowiedzUsuńJest Joe ( mój bóg gitary) jest wszystko git. Ale powiem ci, ze ten rodział był... schizowy? Nie wiem jak to ująć. Te wszystkie przemyślenia achh... po prostu czujesz to. Bardzo fajnie ci to wyszło.
Szkoda mi Sebcia biednego blondynka. Ale powaliło mnie przemyślenie Axl'a ,,jak ślimak podczas okresu'' umarła... ale powstałam, żeby napisać komentarz.
Oj no Perry nie wiem co pisać bo wszyscy mi przeszkadzają :/
Spoko, Eva. Schizowy? No, cóż. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze pisać normalne heh Thx za komentarz. Taki szybki.
UsuńPerry wróciłaś! Na szczęście.Już mi się zaczynało powoli nudzić bez opowiadań...
OdpowiedzUsuńA właśnie co do rozdziału. Podobał mi się, bardzo, szczególnie ta sytuacja z Sebastianem i Axlem XD Śmiałam się jak debilka, przez co mojaj mama się zmartwiła, że oberwałam piłką na wf czy coś:)...
No, a co do samej głównej bohaterki, to ja się boję co ona jeszcze może zrobić... Pamiętam, że jak tylko się pojawiła to pomyślałam ''O, w końcu jakaś normalna, spokojna, ułożona postać'' a potem jak przeczytałam, jak rzuca częściami do perkusji to się przeraziłam... Ale jak szaleć to szaleć! XD
Joe też mnie zmartwił, szczególnie z tym wykorzystaniem...
No, aczkolwiek dzięki temu jest jeszcze ciekawiej!
Ano, i liczę na to, że rozwiniesz jeszcze jakiś wątek Dylan - Adler, bo się zastanwiam jak to wszystko się potoczy, czy w ogóle będą jeszcze razem hahahahahahah
A tak generalnie, to ten rozdział podobał mi się chyba najbardziej. Szczególnie te przemyślenia...
I była Erin, więc był zaciesz XD Rozumiem, że jak się już nawiązał romans Everly i Rosa to będzie o nich razem więcej? Mam nadzieję, że dobrze rozumiem XD
Cóż, pozostaje mi czekać na nowy rozdział. Mam nadzieję, że się szybko pojawi:3
~ Lili
To zdecydowanie Twoja najdłuższa wypowiedź, Lili! ;D Jestem jak najbardziej na tak, żebyś zostawiała tego typu notki pod rozdziałami ;D No, Axl jest dość specyficzny. Zresztą jeszcze nie wiem, co będzie w następnym rozdziale, bo jadę zupełnie na spontana xD Mam zarys, ale nic więcej. Co chwilę dochodzą nowe pomysły. W sumie nie traktuję Dylan jako główną postać, choć niewątpliwie jest ważna. Główną miała być Debbie, ale wyszło jak wyszło xD Każdy będzie miał swoje 5 minut. Wgl Perry, znaczy Joe, to stara dupa, a taki gnój, nie? xD No, Erin to chyba jedna z lepszych postaci, choć było o niej malutko. Jednak tak, Lili. Rozwinę ten wątek. Postaram się szybko dodać.
UsuńWiem, starałam tak napisać żeby Ci się spodobał i mam nadzieję, że mi się udało :3 XD
OdpowiedzUsuńWłaśnie, Deb! Ona też była fajna. Błagam Cię żeby to nie skończy się na tym, że pogodzi się z bratem i blablabla... Nie wiem, mogłaby zrobić coś... coś takiego... no nie wiem. Coś żeby było śmiesznie i ciekawie zarazem. Mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi XD
a co do Perrego to tak, masz racje, ale nadal go uwielbiam XD
Erin to zawsze wydawała mi się taka poukładana i spokojna, ale pewnie tak nie było xD Tak czy inaczej nie mogę się doczekać, aż bedzie coś o niej, o ile będzie, mam taką malutką nadzieję XD
Dobra, będę cierpliwie czekała:3
~Lili
Hej, Perry! :D
OdpowiedzUsuńJej, w końcu mi się udało i komentuję, o. Tak w ogóle, to cieszę się, że wróciłaś. Pusto bez Ciebie, tak... cicho jakby. XD Ogólnie to mniej więcej ogarnęłam tutejszy temat, także teraz mogę już fajnie komentować i być na bieżąco. I zaraz wstawię do obserwowanych. A! No i, jak już przy tym jesteśmy, to nie musisz informować - suicide ogarnie, ogarnie :)
Rozdział mi się podobał.
Hehe, taki fajny jakiś XD Nie no, ogólnie ten klimat stolika jest taki swojski i miły. Jak Włochy u Parlay! :D I kremik. Naprawdę. Erin jest taka nieogarnięta, ale urocza jednocześnie - pozytywna bardzo!
Ze śmiechu spadłam z krzesła przy ślimaku z okresem. XD No, dobra - nie spadłam, ale się chichrałam jak głupia :D
Tak w ogóle Adler mnie wkurza, ale... Ale, ale, ale. Aha! Jak Dylan wyżywała się na perkusji, wymieniając te wszydtkie nazwy to mi przypomniała mojego kolegę - perkusitę - hehe, aż do niego zaraz napiszę. XD
A Joe to... to... brak mi słów, cholera!!!
Ech, wiem że komentarz przesadnie krotki itak dalej, ale piszę na telefonie i piszę go na szybko, bo zaraz sobie wychodzę. Następny będzie lepszy, hehe. XD
Czekam na kolejny, pozdrawiam!
Siemson, Suicide.
UsuńHaha też się cieszę, że mam to wszystko za sobą. I bez Ciebie też jest cicho, dziewczyno heh. Ale dzięki bardzo. Widzę, że płaszczycie się przede mną jak parszywi lizodupcy, ale wybaczę XD KK. Jako jedyna napisałaś, że nie muszę informować. Chyba tylko Ty czytałaś tak naprawdę. Jeszcze trochę namieszam w następnym rozdziale. Odejdziemy na chwilę od Gunsów. Erin nieogarnięta? Gdzie?
Joe jest z klanu Perrych, więc proszę się odwalić! Po rodzinie nie jeździmy... jasne, Perry. Jasne ;D
Wybaczam. Ale żeby to było ostatni raz!
Dzięki za koment, Sui!!
Jestem, Perry i na samym początku zacznę od spraw organizacyjnych. Po pierwsze - Ja jestem w trakcie czytania bloga Parlay od kilku miechów. ;___; Ale teraz się pośpieszę, obiecuję. Po drugie - nie musisz mnie informować. Obserwuję.
OdpowiedzUsuńPo tym milutkim wstępie można przejść do rozdziału i gadania o niczym szczególnym, czyli na przykład o tym, że oglądałam wczoraj Kucyki Pony z 1986. ;____; Pamiętam jak byłam mniejsza i oglądałam to w telewizorni... To była bajka, tak samo jak Troskliwe Misie, czy coś. XD Albo - jeszcze całkiem niedawno - Rocket Queens, to były czasy. Piękne czasy, ach, te wspomnienia.
Kiedy już sobie powspominaliśmy, mogę przejść do rozdziału, bo już raczej wypada to zrobić. Także - Mamy Dylan, dużo Dylan. Ale to dobrze jak dla mojego małego mózgu, bo lubię Dylan, chociaż jest lekko nieodpowiedzialna, w końcu narkotyki i ten związek ze Stevenem, przyjaźń z Joe - o, to już przesada. To ostatnie, tak, no bo z Perry'm?? Tak być nie może, ale są plusy i minusy tego rozdziału. A mianowicie: plusem jest akcja ze Stevenem, kiedy to zaczął zjadać swoją laskę, to mi przypomniał się Disco Ninja. Tak w ogóle, to jak tylko wszedł to ja o tym pomyślałam. XD To będzie już jego znak rozpoznawczy. XD; za to minusem jest to, że Joe nie wie czy kocha Billie. Woli spędzać czas z Dylan, która w tym momencie przestaje mi się podobać. Jej zachowanie, w sensie. Ćpa z nim, choć wie jak to się może skończyć. Jak Joe chce to skończyć. I to mnie przeraża, ta jej głupota. Dlatego w tym momencie mogę powiedzieć tylko - NIE RÓB TEGO, DYLAN. NIE UFAJ MU!!!
Dalej mamy (i tak idę nie po kolei) Erin i Dylan w akcji. Erin i Dylan w akcji - dziwnie to brzmi jak dla mnie. XD Jakby się tak skradały w super-ekstra tajnych ciuszkach i były na jakiejś misji. XD Ale pomińmy to, naprawdę, musimy to zrobić. XD Jestem zdania, że Erin powinna zabrać Dylan z tego całego towarzystwa, nawet od Stevena i Joe, bo to źle się skończy. Bo z pracy to niekoniecznie, ale od nich to tak, chętnie się na to zgodzę. A teraz tak o czymś zupełnie nie związanym z tematem - Perry, powiedz mi, zrobisz tu Disco Ninje, prawda? XD A teraz pora na coś również związanego z Joe, więc nie robię osobnego akapitu, bo po co. XD Akcja w barze... Boże, do głowy przychodziło mi tylko jedno - wal, Perry, wal! Ale to nie znaczy, że podoba mi się jego relacja z Dylan. O nie. No, ale trzeba przyznać, że dobrze się zachował w stosunku do Sebastiana, był trochę... Zbyt porywczy nasz Bachu, więc się mu należało. No ok, chciał ją stamtąd zabrać, ale raczej nie zaczął tak jak powinien. Na pewno. Na sam koniec wspomnę jeszcze o Stevenie, bo jego związek z Dylan niby jest zakończony, ale ciągle się o nim mówi, co mi się podoba, bo jednak chciałabym aby byli razem. Bardzo. Może wtedy Adler by się nam zmienił? Może po otrzymaniu kolejnej szansy...?
Teraz, Perry, kończę, bo idę spać. ;____; Ale patrz! Obiecałam, że komentarz będzie albo wczoraj, albo dzisiaj, i jest! Udało się. XD Pisałam go przez kilka godzin z przerwami, bo siostra chciała, żebym jej ściągnęła 2 sezon Muszkieterów i tak jakoś wyszło, że w tym samym czasie był obiad. I ona to włączyła, i po prostu jak już coś zaczęłam oglądać, to nie mogłam wyjść. XD
Idę już, naprawdę muszę. Oczywiście czekam na następny i mam nadzieję, że będzie dosyć szybko!
Faith, mój droga. Czekałam tu dziś na Ciebie ;D O. No, proszę. A więc świetnie. I dzięki za odzew! No Perry w dzieciństwie oglądał Film pod starsznym tytułem, Misia i Margolcie, Różową Panterę i Zwariowane Melodię, więc nie orientuję się w bajkach. Jedyne co znam z wymienionych to RQs. I to jeszcze tak tylko pobieżnie. Czytam sobie Twoje wypociny, wrzuty na Perry’ego i dochodzę do Disco Ninjy. To moja słodka tajemnica.
Usuńhttp://static.tumblr.com/6tp4zdx/JIQm1lhel/tumblr_lyg0etyafb1r1nhd4o2_500.gif
A co do rozdziału następnego, mam już napisany. Branoc
No i jestem! Z opóźnieniem, ale dopiero dziś wróciłam do domu, so... Dobra, do rzeczy. Rozdział genialny. I piszę to jak najbardziej szczerze. Pewnie już wspominałam o tym, że uwielbiam Twój styl pisania i robi on na mnie ogromne wrażenie, ale powtórzę jeszcze raz, a co! Niech nam Perry obrośnie w piórka! Swoją drogą... Tobie też Perry kojarzy się z jakimś egzotycznym ptakiem? Jakaś papuga czy chuj wie co. Nie, nie, nie, stop.
OdpowiedzUsuńDo treści rozdziału...
> Absolutnie nie uważam, że jest za dużo Dylan. Lubię tą laseczkę i mogę czytać o niej godzinami. Jej wahania nastroju są tego... ciekawe, no! BUT. Stęskniłam się troszkę za hipisowską wersją Perry. Peace, love, empathy i duuuuużo uśmiechu. No ale nic.
> Chcę... więcej Deb! Proszę?
> Duff ma dupeczkę? No nie! Ja go z młodą swatałam! Ach, zresztą, co ja pierdolę. Porucha trochę i mu się znudzi.
> Bach, ty krejzolu! Życie na krawędzi, yolo i te sprawy. Kto mu tak właściwie przyjebał, ej. Perry zapewne. I tego... uhm, niech nasze rodzeństwo się wreszcie pogodzi!
> Wyobraziłam sobie ten pocałunek w wykonaniu Tylera. Musiał być... soczysty, ekhm.
> Jeju, uwielbiam Erin w tym opowiadaniu! Dziecinne nastawienie do życia jest urocze, yep.
> Lubiłam Joe'go do... tego zdania: 'Widział troskę w jej oczach i wiedział, że teraz łatwiej będzie ją wykorzystać.' Faceci, *wzdycha*
> Izzy, podziel się towarem! Albo nie. Nie wiem czy oglądanie kobiecości stada lasek jest moim marzeniem. .-.
I tego... pisz szybciutko coś nowego, mistrzu!
Spoko, Rocket. Czekałam na Ciebie. W naszym składzie brakuje jeszcze Parlay, ale ona oczywiście się obija. Jeny! Ale z Was lizodupcy!! Nie, Rocket. Nie kojarzy mi się z ptakiem...
UsuńNo, Debbie trochę zniknęła, ale spokojnie. Wróci. Jeny. Ludki, co Wy tak chcecie już swatać? Te Gunsy Wam w dupach poprzewracały! Ot co! A rozdział już jest gotowy, tylko czekamy tu jeszcze na Parlay ;) Dzięki za komentarz!
No to tak. W jednym z pierwszych rozdziałów narrator mówi nam, że Dylan to lasia, która gardzi narkotykami, popala tylko ziółka ale generalnie nie pochwala i nie lubi innych atrakcji. Hm. Skurwiel wszechwiedzący narratorek nasz oszukał? A-ale jak to? Dlaczego? A może to ja czegoś nie skumałam?
OdpowiedzUsuńW ogóle cały pierwszy akapit... Kilka pierwszych. Cała scena? Jejkuuu, tak mi się to podobało! Streszczenie historii Bierk w sensie. Tak ładnie, zgrabnie i poetycko to opisałaś, a zarazem... Ło, dziewczyno! Ależ jestem Ci wdzięczna za te wyjaśnienia pod względem czysto ychh.. Organizacyjnym? XD tak. Bo generalnie poprzedni rozdział był taką zagadką. O co chodzi, cóż to za Dejwy Srejwy i inne Perre Farrele Srelle Morele (Pomelo! *o* ale w sumie nwm czemu akurat ono... Co ono tu robi... Ja pierniczeee jak mnie nawala łeb!). I w sumie trochę zasmucał mnie fakt, że przez najbliższy czas nie będę nic rozumieć z całej tej historii. Jak nie przymierzając moi czytelnicy u mnie huehue. (dlatego już ich nie mam .__. ) a tu jebut! Piękne, przejrzyste, epickie, wzniosłe a jakże klarowne wytłumaczenie całej przeszłości panienki Dylan! Idealnie!
Dalej. Seba w stanie upojenia alkoholowo-jakiegośtam. Również za-je-biś-cie. Naprawdę nie wiem jak ładnie skomentować ten elegancki fragmencik, bo z pewnością nie odda on mojego zachwytu... Ech. Wybacz. Ciężki dzień. Ale ten motyw, w którym zobaczył panienkę! Nope, nie Dylan. Tą pierwszą. OMAJGOSZ. Naprawdę przeprzemegasuperextrazajebiściepięknie napisany! Łoaa, Zbyniu! Jaram się! :o HA! I mój dziadzio! :o co on tam dupeczky wyrywa, co? Ejjj ale serio! Tak mi się żal Bacha zrobiło... Nie ma nic gorszego jak jakiś typ przywalony do obiektu twego zainteresowania. Tia.
Fajny kibelek hehe
Oooo Dylan! Ale tego to nie obczaiłam. Jaki, kurwa, krzyk. Płacz? Ja pierdziu... Krzyk strasznego bólu i łzy, bo zaczepił ją jakimś pierścionkiem? No nie wiem. Nie skumałam tego.
Narrator od strony rudego mnie rozbroił z początku xD
" zadrwił, chcąc uwolnić myśli od nieprzyjemnej sprawy, jednak zgromiony przez resztę, odchrząknął i poprawił się:
- Tak tylko pieprzę..."
http://media2.giphy.com/media/RNgEjvARO4iAw/giphy.gif
O TO KURWA. Kwintesencja xD
Duff ma dziewczynę? A wcześniej nie zarywał do Deb czy coś? Nevermind.
Fragm z Izzem. No poezja. Jak każdy najebny Izz. Chociaż wiesz co? Chyba bardziej śmieszą mnie motywy gdy to ktoś z zewnątrz opisuje jego... Ekhm. Stany xD a może i nie. Nie wiem już! I tak jest epicko, aczkolwiek nie rzygał ani nie umarł... Nie zwichnął nadgarstka...
https://fbcdn-photos-d-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xpa1/v/t1.0-0/529273_563120590375240_73349213_n.jpg?efg=eyJpIjoidCJ9&oh=d7b2ef8a82abb1b446f02632cd494b92&oe=554A737B&__gda__=1431457355_05f90f7ea867ca567299bb77e0ad07de
Omajgod, no kolejna epicka scena! Ta z Joe. No serioo, mega jest, znów pięknie opisana i w ogóle. Ej, ale skąd Dylan go zna?! To się lasia zakreciła... Janesi, Gnr, Aero... Jakby rzekł Czarek z Abstra NO NIEŹLE. Ona tam tylko jarała, tia? Czy coś grubszego poszło? Jak tak to gościówki nie ogarniam. Na początku wydawała mi się taką meeegamega pozytywną bohaterką przy narzekającej Deb, a teraz już mam mieszane uczucia. Tzn dalej ją uwielbiam i nie chodzi mi o dragsy, ale ogółem wydaje się dość niezrównoważona. Jeszcze na chwilę obecną jej nie ogarniam.
Steve w płaszczu w panterkę <3 Steve <3 w panterkię <3 ORGAAANKI! Kochom Cię, stary wypierdzie! D:
Oho. Ale że Joe zarywa do Dylan? A że ona go nie chce? Ej no, lasia narzeka. Kawałek o lubieniu się z Axlem przykuł moją skromną uwagę. Ej! Ej! Bo fajnie. Ktoś musi w końcu go lubić. I on kogoś. Jakoś w Twoich opowiadaniach nie czuję do niego obrzydzenia, dziwne...
Nie wiem co napisać o końcówce. Trochę dziwna, ale lecę dalej z koksem bo to zależy co będzie dalej ;D
No, miałam nadzieję, że się ucieszysz lub przynajmniej zauważysz, że wytłumaczyłam co nieco. Co się działo w trakcie. A Twój dziadunio to taki dupcojebnca przecie. Btw ostatnio mi się śnił znowu. Wtf? Wgl utknęłam nieco w martwym punkcie z Aero, bo co chwila zmienia mi się koncepcja na opowiadanie także, serio życz szczęścia w dalszym pisaniu. A Sebastian to chyba mój ulubiony ero z tej opowieści xD Co z tego, że nie był taki w realu? No, ej. Mogę? Kurwa mogę! Grazie! a cała reszta sukinkotów może iść się jebać! Mam nadzieję, że ogarniesz następny rozdział, bo ten komentarz wcale nie jest do dupy, Parlay. Nie wiem, co Ty chcesz wgl od siebie. I nie. To nie jest ironia. Ale przecież, wiesz, że Perry ->
Usuńhttp://media.giphy.com/media/aLe5JCBeFz2x2/giphy.gif