poniedziałek, 23 lutego 2015

God Loves Hippies: Acid

13. Acid

             - Dy... Dylan?

- Kto mówi? - Dziewczyna rzuciła do słuchawki, zatykając sobie ucho dłonią. Nastawiła winyl Steppenwolf na adapterze i podgłośniła na maksa, a nie chciało jej się iść ściszać. Zdziwiła się, że ktokolwiek dzwonił do tego miejsca z pytaniem o nią. Skąd ktoś mógł wiedzieć, że tam była? - Nic nie słyszę!

- To ja. Erin. Dylan...

Bierk zmarszczyła brwi. Wydawało jej się, że dziewczyna płakała. Kazała chwilę jej zaczekać, pobiegła do salonu, złagodziła muzykę i wróciła.

- Już jestem - rzuciła do telefonu, padając z powrotem na miękki fotel. Zaczynało jej się podobać w tym miejscu. Zdecydowanie mogłaby tam zamieszkać. - Erin? - spytała kontrolnie, sprawdzając czy przyjaciółka wciąż jest po drugiej stronie kabla.

- Nie wiem, gdzie mam iść. Dylan... Możesz tu przyjechać? - Erin naprawdę płakała. A robiła to tylko z jednego powodu. Dylan westchnęła, opierając czoło o podciągnięte pod brodę kolana. No, tak. Axl. Mimo, że razem z Rose'm byli przyjaciółmi, nie mogła wybaczyć mu, gdy ranił Erin. Serce samo się krajało, gdy widziała jej smutną twarz. W ciągu całej znajomości z rudzielcem Dylan była świadkiem dwóch takich sytuacji. Miała nadzieję, że ta nie była tak poważna jak poprzednie. Jednak przestraszyła się jeszcze bardziej, gdy Everly wybuchnęła prosto w słuchawkę żałosnym płaczem.

- Mów, gdzie jesteś! - rzuciła bez zastanowienia Bierk, czując nagłą potrzebę przygarnięcia do siebie swojej przyjaciółki. Mimo, że od jej powrotu ze Seattle minęło zaledwie kilka godzin, a teraz była jakaś pierwsza w nocy, Dylan wcale nie była śpiąca, a telefon od Erin jeszcze bardziej ją pobudził. 

Dwadzieścia minut później obie siedziały w mustangu i jechały przed siebie. Erin była w domu jakiejś znajomej, jednak tylko znajomej. Nie chciała też wracać do domu, wiedząc, że może się tam o każdej porze pojawić Axl. Hellhouse odpadał z oczywistych przyczyn.

- A może do ciebie? - spytała z nadzieją w oczach Everly. Dylan pokręciła głową.

- Jeszcze nie rozmawiałam z Sebastianem, a nie chcę przyjeżdżać tam tak po prostu dodatkowo z tobą - mruknęła, wyprzedzając jakichś maruderów w taksówce. - Ale znam idealne miejsce - dodała, widząc pytające spojrzenie przyjaciółki. - W ogóle skąd wiedziałaś, gdzie zadzwonić? - spytała, trzymając to pytanie na końcu języka. Zastanawiała się nad tym już od dłuższego czasu i nie znalazła satysfakcjonującego wytłumaczenia. 

- Znalazłam go w twoim notesie. Był zaznaczony jako numer alarmowy. - Erin pociągnęła nosem. - Nie miałam pojęcia, że się do ciebie dodzwonię.

Bierk nie odpowiedziała, tylko złapała przyjaciółkę za rękę i trzymała do końca jazdy. Nie jechały daleko, gdy Dylan zatrzymała się przed wielką bramą w lesie, otworzyła ją i jak gdyby nigdy nic wjechała na podwórko. Zaparkowała przed ogromną willą i bez wahania, wskoczyła na stopnie, prowadzące do drzwi. - No, chodź! - rzuciła z uśmiechem, odwracając się i machając do Erin. Ta patrzyła tylko szeroko otwartymi oczami na czarnulkę, nie rozumiejąc nic z tego, co widziała. Rozejrzała się nerwowo dookoła, patrząc na cały luksus posiadłości, gdzie wszystko było wręcz idealne. Wolno dołączyła do Dylan, która szukała odpowiedniego klucza od zamka w drzwiach. 

- Dylan? - rzuciła niepewnie Erin, wchodząc nieśmiało za przyjaciółką, która już wyraźnie się zadomowiła. Bierk rzuciła w kąt torbę i poszła w głąb domu. - Gdzie my jesteśmy? I w ogóle czyj to dom?

- Perry'ego! - odkrzyknęła czarna, a jej głos poniósł się po wielkiej przestrzeni, przez co Everly czuła się jak w zamku. Zmarszczyła lekko brwi, podciągając nosem.

- Właścicielem jest ten Joe Perry? - dopytała się, nie mogąc zrozumieć, co robiła tam Dylan. Przed przyjazdem nie wątpiła w stałość uczuć swojej przyjaciółki, ale teraz nie wiedziała jak to inaczej interpretować. Chwilowo zapomniała o swoim problemie i próbowała ogarnąć sytuację, w której się znalazła Dylan. A w jakimś sensie również i ona sama. - A czy on przypadkiem nie jest żonaty? - spytała, zdejmując buty i na boso idąc w stronę odgłosów krzątania się dziewczyny. Doszła do przestronnej kuchni, gdzie latała w tę i z powrotem niziutka czarnulka. Widać było, że wszystko miała opanowane, bo sięgała do szafki i wyciągała z nich konkretne składniki. A mianowicie butelkę alkoholu, limonki, cukier trzcinowy i miętę. 

- No, jest żonaty. I co w związku z tym? - odpowiedziała pytaniem na pytanie dziewczyna, przygotowując mojito. 

- Mam do ciebie jedno ważne pytanie - co ty tu robisz?

Dopiero wtedy Dylan spojrzała na Erin.

- Nie przejmuj się. Jej tu nie ma. Pojechała na jakieś zakupy do Europy - mruknęła niezbita z tropu hipiska. - Joe zlecił mi opiekowanie się ich maleństwem.

- Dylan - odpowiedziała Erin, już kompletnie nic nie rozumiejąc. Podniosła ręce i pokręciła głową. - Nie rozumiem nic z tego, co mi powiedziałaś. Jakie dziecko? Joe? Żona? Nie mów tylko, że teraz się spotykasz z Perry'm.

- Co? Nie! - roześmiała się Bierk, wkładając pokrojone w plasterki limonki do szklanek. - I nie jestem niańką - ucięła, zalewając rumem cytrusy. Erin nie mogła wytrzymać. Kochała małą czarnulkę, ale ta była tak roztrzepaną artystyczną duszą, że czasami nie dało się z nią normalnie rozmawiać. Dzięki temu tak pasowała do Stevena. Oboje przypominali raczej Jasia i Małgosię w krainie jednorożców niż parę. Gdy ktokolwiek ich widział, musiał się uśmiechnąć. Dwa niziutkie kontrasty o wielkich sercach i wielkich uśmiechach. Everly coś ukłuło w sercu, gdy przypomniała sobie, że już nie byli razem.

Dylan wzięła szklanki, wręczyła jedną Erin, po czym ruchem głowy zaprowadziła ją do salonu. Tam usiadły na kanapie, a Bierk spojrzała uważnie na przyjaciółkę.

- Teraz opowiadaj, co się stało.

***

- O, kurwa... - rzucił Stradlin, nie zważając na upuszczoną fajkę.

Debbie jeździła wzrokiem od kolesia przed domem, a Izzy'm. Nowy leniwie odpalił fajkę, a światło od zapałki oświetliło na chwilę jego twarz. Adler szeroko otworzyła oczy, nie mogąc wyjść spod wrażenia, jakie robił nowo przybyły. Chuda postać była niewiele niższa od Stradlina, ale przyćmiewała mroczną zajebistość gitarzysty i to ze zdwojoną siłą. Sięgające ramion puszyste włosy, opadały na oczy, zasłaniając praktycznie całe wielkie ciemne lenonki. Na zwykły rozciągnięty, sprany sweter zarzucona była kilka rozmiarów za duża skórzana kurtka, a długie patykowate nogi wbite były w poszarpane jeansy. Dziewczynie instynktownie podskoczyło serce. Debbie była niemal pewna, że oto stoi przed nią nie kto inny a sam Joey Ramone. Tylko zdecydowanie niższy. W sumie blondynka dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie była pewna czy postać przed nią była płci męskiej czy żeńskiej. W tych ciemnościach określenie fizjonomii osobnika było awykonalne.

- Kto to? - zdołała w końcu wydusić blondynka, nie odrywając spojrzenia od gościa. Izzy drgnął gwałtownie, patrząc ze zmarszczonymi brwiami na Debbie.

- Ona jest tu nowa - praktycznie szczeknął, spopielając Adler wzrokiem. Jednak dopiero po chwili dziewczyna zrozumiała, że Izzy mówił to do milczącej postaci. - Wybacz jej. Jeszcze cię nie zna - dodał już łagodniej, patrząc na ciemnego przybysza. - To dla nas zaszczyt. Chodźmy.

Debbie z otwartymi ustami patrzyła na to wszystko. Stradlin zwracał się do tego człowieka z niewyobrażalnym szacunkiem, jeśli nie nazywając tego uwielbieniem. Zupełnie jakby ów osobnik był jakimś królem. Otworzył szerzej drzwi, wpuszczając milczka do środka, po czym posłał Deb kolejne mordercze spojrzenie za plecami swojego widocznego idola. Jednak jakież było jej zdziwienie, gdy praktycznie wszyscy imprezowicze rozstępowali się przez nowo przybyłym, a ci którzy go nie zauważyli, zostali brutalnie odepchnięci na bok. Oczy zebranych imprezowiczów śledziły każdy najmniejszy ruch tajemniczego jegomościa, nie odrywając od niego spojrzenia. Debbie szła za Izzy'm, który prowadził go do jakiegoś pokoju. Dziewczyna zdążyła się do niego wślizgnąć w ostatniej chwili, bo dosłownie wszyscy rzucili się, by znaleźć się w środku razem z klonem Joey'a. Adler nie miała pojęcia, co się działo, ale w pewnym stopniu cieszyła się, że nie kazali jej zostać na zewnątrz. Nie rozumiała tej dziwnej fascynacji osobą w czerni, chociaż im dłużej była w jej pobliżu, tym dziwny wpływ zaczynał ogarniać również i ją samą. Jednak każdy traktował gościa jak twór nadprzyrodzony.

Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, zaczęła rozglądać się po pokoju. Jednak najpierw musiała się przyzwyczaić do nikłego światła, które dawała jedna naga żarówka zwisająca na długim kablu z sufitu. Byli tam wszyscy Gunsi prócz Axla i wyraźnie podnieceni jak reszta zbiorowiska, wpatrywali się w palącego osobnika i mówili do niego. Gdy podeszła bliżej, usłyszała dziwnie nerwowy głos Slasha:

- Kurwa. Einstein w naszym domu!

A więc to był ten osobnik, którym się tak podniecali. Musiała przyznać, że zaintrygował ją. Dopóki nie została otoczona milczącą osłoną Einsteina, była stuprocentowo pewna, że nie istnieje nikt bardziej mroczny i tajemniczy od Izzy'ego. Mogłaby sobie nawet dać rękę uciąć. I bym teraz kurwa nie miała ręki.

Einstein w milczeniu wyjął zza pazuchy woreczek z listkami w różnych kolorach, a Gunsi i kilka zebranych razem z nimi ludzi uklękło w rządku, czekając z szeroko otwartymi oczami na nadchodzące zdarzenia. Jakaś wyraźnie niecierpliwa dziewczyna spojrzała na blondynkę, po czym złapała ją za ramię i przyciągnęła do siebie, zmuszając ją do padnięcia również na kolana. Deb wychyliła się nieco do przodu, patrząc na pozostałych. Wszyscy wpatrywali się z uwielbieniem na twarzach w boskiego Einsteina, który podszedł najpierw do Duffa i włożył jeden listek na język chłopaka. Potem robił tak z każdym po kolei. Debbie przypominało to obrządek Mszy Świętej. Gdy dziewczyna obok niej przyjęła LSD, blondynka spojrzała z niepewnością na stojącego nad nią Einsteina. Wydawał się być cichym i pełnym pociągającego mroku kapłanem. Naprawdę próbowała rozpoznać płeć, ale nie mogła. I w sumie coraz mniej ją to obchodziło. Serce zaczęło bić jej szybciej ze zdenerwowania, gdy zobaczyła listek przed oczami, a po chwili już czuła go na języku. Usłyszała tylko jak jej towarzyszka opada na ziemię, a gdy zerknęła w tamtą stronę stwierdziła, że wszyscy leżeli już na podłodze z błogimi uśmiechami na twarzach.



Debbie zaczęło się kręcić w głowie, a świat nabrał o wiele bardziej intensywnych kolorów. Otwierała i zamykała oczy, nie mogąc zrozumieć co się z nią stało. Nawet nie wiedziała, kiedy padła na ziemię, wpatrując się w sufit. Rzeczy zaczęły wirować nagle jak w pralce. Coś jakby wielkie oko w kremowej pustce się otworzyło, a Debbie czuła jak odłączyła się od swojego ciała. Wiedziała, że świat, który widziała, przestała postrzegać za pomocą zmysłów. Wszystko dookoła było wyraźniejsze i jaśniejsze. Bardziej interesujące, piękniejsze, magiczne. Widziała dźwięki i słyszała kolory. Była niemal pewna, że wyczuwała energię otaczających ją przedmiotów. Coś wciągnęło Debbie do animowanego, pełnego dziwnych i zarazem wspaniałych prehistorycznych  przedmiotów świata. Czwórka Guns N' Roses leciała właśnie gdzieś nad jej głową rowerem z przyczepionym do ramy parasolem. Wylądowali dokładnie przed nią, machając w stronę dziewczyny.

- Cześć, Debbie - rzucił kreskówkowy Slash.

- Rozpoczynasz swoją podróż - dodał kierujący rowerem Izzy, wciskając klakson, z którego wypadł obślizgły różowy mózg. Czwórka chłopaków zsiadła ze swojego pojazdu, który uniósł się daleko do nieba. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem, szeroko się uśmiechając. Czuła samą radość i euforię.

- Wszystko jest tu animowane - wytłumaczył Duff, przekręcając głowę.

- Nawet my, Gunsi - powiedział Steven.

- Patrzcie! Latająca ryba! - krzyknął Slash, łapiąc Izzy'ego za ramię i wskazując na dziwnego stwora przesuwającego się powoli w powietrzu przed nimi. Ryba była cała okrągła, miała uszy, ogon jak u pawia i skrzydła. Paliła wielką fajkę, z której uciekały bąbelki powietrze, a samo zwierzę przypominało nieco obrazy Azteków. Jednak wszyscy wiedzieli, że to ryba. Bo cóżby innego?

- Odlotowa! - Izzy nawet nie patrzył na rybę, ale szeroko otworzył oczy, wpatrując się w Debbie. Dziewczynie spodobało się patrzenie na rzeczywistość z zupełnie nowej perspektywy. Była ciekawskim dzieckiem, odkrywającym świat.

- Wow! - krzyknęła, stając obok Duffa i swojego brata. - LSD jest super! Lubię takie odloty!

Blondynka spojrzała na swoje dłonie i stwierdziła, że również jest częścią tego rysunkowego świata. Widziała kolorową tęczę, wychodzącą pulsacjami z jej rąk.
- Odjaaazd! - wykrzyknęła, nie mogąc zmazać z twarzy wielkiego uśmiechu. Jednak jej głos wydawał się dosłownie wychodzić z ust i spadać lub unosić się w powietrzu jak gęsta ciecz. - To dlatego tak jaraliście się Einsteinem?

- To człowiek legenda. Ma najlepszy towar na planecie - odpowiedział jej Steven dziwnie spokojny głosem. Jednak Debbie ich nie słuchała, tylko weszła do lepianki żywcem wyjętej z afrykańskiej wioski. Okazało się, że był to sklep pełen odlotowych urządzeń. Były tam guziki porażające prądem, puszki z wyskakującymi na sprężynach pięściami, okulary w różnych kształtach z ruszającymi się po bokach głowami kotów czy pingwinów, fajki wodne z duchami wylatującymi zamiast dymu, sarkofag ze skaczącą mumią faraona. Nie miała pojęcia, ile zajęło jej oglądanie tych wszystkich towarów. Jednak w końcu uwagę Debbie przykuło niebieskawe radio podświetlane przed dwa ruchome reflektory. Zaraz nad urządzeniem pojawiły się baloniaste litery układające się w 'Zawładnij sterowaniem umysłu razem z Mesmaramą'. Debbie przekrzywiła głowę, a zaraz słowa zniknęły, zmieniając kolor i transformując się w nowe. 'Spraw, że materia i antymateria będą posłuszne Twojej woli'. Na ekraniku radia pojawiło się jeszcze 'Wyzwolę w Tobie ukryte moce'. Blondynka wyszła ze sklepu z Mesmaramą pod pachą, szukając znajomych twarzy. Gunsi wciąż byli tam, gdzie ich zostawiła, tylko robili, co innego.

- Co tam kupiłaś? - zagadnął ją Steven, patrząc jej przez ramię.

- Mesmaramę - odparła, patrząc na uprawiających karate Slasha i Izzy'ego. - Często tu przychodzicie?

- Nie za często - odmruknął jej Stradlin, który teraz miał twarz na wysokości oczu Debbie, ale jego ciało wirowało jak w pralce. - Tylko Einstein zna ten świat. Jest jego twórcą.

- Tylko myśl o miłych rzeczach, bo będziemy mieli złą podróż - rzucił Duff, wskazując na nią palcem.

- O-o - bąknęła Debbie.

- O-o? - Slash z Izzy'm popatrzyli po sobie przerażeni.

- Co to było? - spytał animowany McKagan, patrząc na dziewczynę.

- Miałam niedobrą myśl! - krzyknęła zmieszana blodynka, patrząc na świat dookoła. Jasne niebo zrobiło się nagle czarne, a na miejsce palemek wyszły drzewa z dłońmi zamiast liści, pokazujące w dodatku środkowy palec. Cala reszta kolorów i przyjemnych rzeczy zniknęła, zastąpiona mrocznymi barwami. Debbie poczuła, że ma dreszcze, a słowa nie chciały wyjść jej z ust. Była przekonana, że wariuje.

- To zła podróż - mruknął Duff, a Izzy ze Slashem mu zawtórowali, unosząc ręce w geście poddaństwa:

- Zła podróż! Zła podróż!

- Na pomoc! - krzyknęła dziewczyna, widząc zmierzając w jej kierunku wielką maczetę na nogach. - Maczeta!

Jednak nikt nie przybył jej z pomocą, a ostrze przecięło ją bez problemu na pół. Debbie padła na ziemię, patrząc na swoją ranę.

- Kurdę! Widzę moją okrężnicę!

Kompletnie straciła poczucie czasu. Jej mózg był zbyt aktywny, żeby się wyłączyć. Leżąc na ziemi w animowanym świecie Einsteina, zastanawiała się, ile to jeszcze potrwa. Godziny? Dni? Tygodnie? Bo była przekonana, że wykrwawiała się już dobry miesiąc. A zamiast tego mogłam obejrzeć Alicję w Krainie Czarów, przeleciało jej przez głowę, gdy zła podróż przerodziła się w jeszcze gorszą. Bardzo chciała zamknąć oczy, ale nie miała powiek. We śnie nie istnieją normalne zmysły, więc była uwięziona w bajkowym krajobrazie. Czuła się wykończona tą podróżą, a nie mogła jeszcze zasnąć. Nie spała przez miesiąc, dopóki się nie wybudziła. Jednak gdy wydawało jej się, że wraca do rzeczywistości, ktoś spytał ją czy żyje i chce więcej.
- Jasne! - odparła energicznie, śmiejąc się i na nowo wróciła do kolorowego świata Einsteina.


---------------------------------------------------------------------------------
Udział wzięli:

Guns N' Roses jako oni sami
Debbie 'Deb' Adler jako ona sama
Perry jako Einstein

Sądzę, że ten rozdział musi być tak krótki, zważając na treść. Chciałam dopisać jeszcze jedną scenę, ale stwierdziłam, że zakończę takim fazowym akcentem. No i 13 rozdział wyszedł jak wyszedł. Czekam na opinie.


Z trudem przełknął ślinę. Nie miał pojęcia, co się z nim stało. Widywał już jej podobne, a nawet lepsze, ale ona... To był inny wymiar. I pewnie inna liga, skrzywił się. Jednak znał swoje możliwości i mógł mieć szansę na zapoznanie się z boską długonogą. Jednak musiał chwilę odczekać, zanim zaczepił barmana. Rzucił w niego pieniędzmi i nakazał zrobić każdego drinka, którego ta piękna dziewczyna sobie zażyczy. Gdy barman podszedł do niej, ta uśmiechnęła się, równocześnie zaprzeczając ruchem głowy. Mężczyzna spytał się więc czy coś podać i po chwili odszedł. Dziewczyna rzuciła krótkie spojrzenie na Sebastiana. Gdy ich spojrzenia się spotkały, pokręciła przepraszająco głową i kontynuowała oglądanie trunków. 


Sebastian nie miał czasu, żeby przemyśleć cokolwiek, gdy jakiś facet przytulił się mocno do niej. Chłopak nie mógł oderwać oczu od ramion owiniętych wokół talii dziewczyny. Co to za kurwa frajer jebany?!, krzyknął do siebie w myślach, ale nagle zdębiał po raz drugi w ciągu ostatniej pół godziny. Znał tego frajera! I to nawet całkiem dobrze! Znaczy może nie osobiście, ale nie raz widział go szalejącego na scenie i porywającego tłumy. Kurwa! Bach pedale! Sam byłeś w tym motłochu! Wszędzie poznałby te czarne włosy, głos i nieodłączny wielki uśmiech na twarzy. Teraz patrzył na swojego idola z nienawiścią w oczach, jakiej chyba jeszcze nigdy w sobie nie wykrzesał. Tyler. Kurwa jebany Steven Tyler zabrał mu dziewczynę! Nie mógł w to uwierzyć! Już większym pechowcem nie mógł dziś zostać! 

Wkurwiony jak sto pięćdziesiąt błyskawicznie dopił nędzną resztę trunku i praktycznie pobiegł do męskiego. Wpadł do kibla i momentalnie zrzygał się do pisuaru. Na szczęście nikogo tam nie było, więc nie musiał się martwić o swój wspaniały wygląd.


http://neurogroove.info/trip/ponowne-narodziny-pierwszy-raz-z-lsd
http://www.vismaya-maitreya.pl/kryzys_ducha_mistyczne_doznania_po_lsd2.html
http://neurogroove.info/trip/lsd-pamiatki-z-podrozy

poniedziałek, 16 lutego 2015

Sex, Drugs & Rock'N'Roll: Working Man


12. Working Man

- Powtórzmy to jeszcze raz.

Znudzona Debbie stała oparta o fotel i wpatrywała się w znerwicowanego brata, który latał od dobrych kilku dni w tę i z powrotem po domu. Nawet nie wiedziała, w którym momencie się pogodzili. Oboje zamartwiali się jednym i tym samym, więc teoretycznie te same problemy zbliżyły ich do siebie. Debbie wiedziała, że Steven cierpi bardziej od niej. Nikogo nie straciła, tylko zasłużyła na ten pierdolony cyrk. Nie posłuchała brata. Tak. Tu zgadzała się z blondynem. Po rozmowie z Duffem uświadomiła sobie jak bardzo jej brat się zmienił. A właściwie jak bardzo narkotyki go zmieniły. To już nie była trawka za szopą. I mimo, że traktował Dylan i ją samą jak przedmioty, wiedziała, że nie zasłużył na żadną z tych przykrości. Zagubił się, chłopak. A ona była jego siostrą - pierdoloną Deborah Adler do kurwy nędzy i miała zamiar wyciągnąć go z tego bagna! Ale nie teraz... W tamtym momencie chciała tylko pójść spać, jednak Steven nie dawał jej zapomnieć, o tym co przeżył. A była to historia niemożliwa do przeżycia. Jednak Adler przeżył. Tiaaa...

          - 
Mówisz, że przejechał cię Steven Tyler? - spytała, rozmasowując zmęczoną twarz. Nie mogła skupić się na słowach brata, który w przeciwieństwie do niej był nadzwyczaj pobudzony.

- Nie! Nie Tyler! - wykrzyknął zirytowany perkusista. - To był cały pierdolony autobus z mordą Tylera na boku! Nie słuchałaś?!

- Ymm... - odparła tylko Debbie. - I co? Zginąłeś? - spytała, pobudzając brata do kolejnego słowotoku.

- Niestety tak... - odparł w dziwnej nostalgii Steven, patrząc się w pustkę. Jednak szybko się otrząsnął i dodał żywo:

- Ale przeżyłem!

Debbie walnęła pięknego facepalma. Opadła ciężko na fotel, rozkładając się na nim jak szef. Przez to że Steven rozstał się z Dylan, musiała mieszkać z tą cholerną dziatwą. A stawało się to powoli męczące. Kolesie nastawieni na ostre pieprzenie, alkohol i dragi imprezowali praktycznie codziennie. Nawet gdy obiecywali, że noc spędzą poza domem, a ona planowała choć raz się porządnie wyspać, wracali koło czwartej rano, waląc w drzwi i krzycząc głośno. Fakt. Mogła tak jak oni odsypiać za dnia, ale bez przesady. Miała to kurwa robić całe życie? Co to, to nie. Do tego Bach przesiadywał ze Stevenem, praktycznie bez przerwy, snując wspólnie plany na odzyskania Dylan. Co z tego, że jeden był wkurwiony na drugiego? Chwilowo zakopali topór wojenny. Przynajmniej podarowali jej swoje kłótnie. Których ostatnio było naprawdę za dużo.

Odetchnęła głęboko, wyciągając się mocno. Nie wiadomo, który już raz słuchała jak Steven pobiegł odzyskać Dylan i jak to wpadł pod autobus Aerosmith. Nie miałam pojęcia, ile w tej opowieści było prawdy, bo jej brat uwielbiał wszystko ubarwiać. Twierdził, że to bardziej ekscytujące niż pozbawione kolorów życie. Miał trochę racji, ale Debbie naprawdę chciała poznać prawdę. Jedynym świadkiem tego zdarzenia był Bach i do tego nie widział sławnego wypadku. Dobiegł akurat w momencie, w którym Steven kradł rower jakiemuś sześciolatkowi i próbował dogonić ów autobus. Oczywiście nie zrobił tego, a jedynym sukcesem, który osiągnął tamtego dnia było wsadzenie do aresztu na dwanaście godzin. Dodatkowo spotkał tam długo niewidzianego znajomego znajomego. Życie pełne wrażeń. Gdy odbierała go z posterunku razem ze Slashem, Steven był stuprocentowo nastawiony na odzyskanie swojej byłej dziewczyny. 'Przez cały czas tylko ona się starała. Dylan jest moja i tylko moja i żaden Perry mi jej nie zabierze!', ogłosił ich dwójce, zamaszyście machając ręką, przez co wyglądał jak Statua Wolności. Jeszcze tylko powiewającej flagi USA zza pleców mu brakowało, żeby przypominał Kapitana Amerykę. No, dobra. Kapitana Dywana już prędzej. Razem z Saulem próbowali mu przemówić do rozsądku. 'Przecież jest już za późno', 'Nie masz szans z Perry'm, stary. Spójrz na siebie.', 'Przejrzyj na oczy.', 'Nawet nie wiesz, gdzie jest.' te i tego typu zdania padały z ich ust, jednak perkusista był nie do złamania. 

- Nie rozumiecie! - rzucił, obracając się w drugą stronę w ich samochodzie.

Fakt, pomyślała, patrząc za rozemocjonowanym bratem. Nigdy nie była zakochana i raczej nie miało się to zmienić. Owszem. Lubiła Izzy'ego, ale nie chciała ani nie oczekiwała niczego więcej. Zresztą przespali się ze sobą jakieś dwa razy, po czym Stradlin i tak znalazł sobie inne panienki. Jednak ich relacje nie zmieniły się z tego powodu. Gitarzysta nazwał ją nawet 'równą laską' z tego powodu, że nie robiła mu problemów. No, jeny. Dwie noce nie oznaczały nie wiadomo czego. Przynajmniej nie dla niej. Zresztą nie miała zamiaru spotykać się z kumplem brata. To było po prostu nieetyczne. Ktoś kiedyś zapisał Parlay dotyczący każdego starszego brata i każdą młodszą siostrę na świecie, w którym takie zachowanie było naganne. Mimo, że dokument od wieków już nie istniał każde rodzeństwo miało go w głowie. A przynajmniej tę zasadę. 

- Siemanko, skurwiele! Wyjmować alkohol na stół, zapraszać dziwki, włączać muzykę, bo król piwa tu jest!

Drzwi gwałtownie się otworzyły, a do środka wszedł nie kto inny, a Duff z jakąś brunetką pod ramieniem i wódką w ręce. Debbie spojrzała w tamtą stronę obojętnym wzrokiem, ale zaraz wróciła wpatrując się w martwy punkt. Nie było to nic interesującego. Od początku jej pobytu i brata przez ich dom przewinęła się taka fala panienek, że już dawno przestałą liczyć. Jeśli jakaś zostawała na noc albo dwie to był wyczyn. Musiała być naprawdę dobra. Jednak jak to jest ze skarpetami, ponosisz maksymalnie trzy dni, a potem wywalasz, tak samo było z dziewczynami. Żadna nie zagrzała tam miejsca. 

- Duff. Jest dopiero dwunasta - mruknęła pod nosem blondynka, nie patrząc w stronę basisty. Przez ostatnie czterdzieści osiem godzin spała może z cztery i naprawdę nie marzyła o tym, żeby robili tu imprezę. 

- Co jest, Harry? - spytał McKagan, podchodząc do Debbie. Lubił nazywać ją nazwiskiem wokalistki Blondie, odkąd wpadł w końcu na to, kogo przypomina mu siostra Adlera. Deb wcale nie była mu dłużna:

- Chcę się wyspać, Vicious. To wszystko - wymruczała, jeżdżąc czołem po swoich kolanach. - Tak bardzo...

- Ej, młoda! Ej! Nie zasypiaj! - Duff szturchnął ją parę razy, aż w końcu dziewczyna spojrzała na niego zaspanym, ale źle wróżącym wzrokiem. - Mam pomysł, gdzie się możesz położyć. Chodź.

Debbie przewróciła oczami, ale wstała i podreptała śladem wielkiej chodzącej góry do miejsca, gdzie były rozstawione instrumenty. Spojrzała na McKagana jak na idiotę, gdy okazało się, że prowadził ją właśnie tutaj.

- No, co? - rzucił zdziwiony Duff. - Ściany są obłożone pojemnikami od jajek, więc dźwiękoszczelne są. Co jeszcze... A! Kanapa! Proszę, cię bardzo! Jest tuuutaj... - mówił, rozglądając się po salce, a potem zrzucając multum śmieci na podłogę, spod których wyłoniła się sofa. Gdy oczyścił posłanie, odwrócił się uśmiechnięty do dziewczyny, ale zaraz zrzedła mu mina, widząc nieusatysfakcjonowaną Debbie. - Czego ty jeszcze chcesz?! - rzucił, nie rozumiejąc spojrzenia blondynki. Przecież miała wszystko, co chciała!

- Dzięki bardzo, a teraz zjeżdżaj! - rozkazała, pokazując chłopakowi wyjście. - Jak usłyszę ciebie i tę twoją pannę, osobiście wypierdolę was z domu - dodała, gdy zamykała wiszące na jednym zawiasie drzwi.

***

Xana siedziała na schodach przed kampusem, gdy znajomy samochód zatrzymał się zaraz przed nią. Zgadywała, że Andy wiedział, iż tam była. Bez słowa wsiadła, po czym chłopak rzucił:

 - Jedziemy do mnie?

Dziewczyna przytaknęła, ale przypomniała sobie o śpiącej w najlepsze Dylan. Minęło trochę czasu, więc Bierk zapewne już się obudziła i bazgrała swoje wiersze na ścianach. Xana przewróciła oczami, wyobrażając sobie przyjaciółkę w takiej sytuacji. Było jak najbardziej prawdopodobne, że właśnie zastanie taki obraz, gdy wejdzie do mieszkania.

- A możemy wpaść jeszcze do mnie? - spytała, patrząc na blondyna. - Zostawiłam Dylan bez kluczy i nie wiem, czy jest w mieszkaniu.

Chłopak przytaknął. Z roztrzepaniem Bierk można było też przypuszczać, że opuściła dom Xany i poszła na miasto, nie przejmując się, że drzwi były otwarte. Lepiej się upewnić. Gdy dotarli na miejsce, dziewczyna sama poszła po Dylan, mając nadzieję, że ta nie zdemolowała mieszkania. 'Oj, nie podoba ci się to przemeblowanie?' Xana oczami wyobraźni widziała tę słodką smutną buzię. Bez ostrzeżenia weszła do domu, szukając jakichkolwiek różnic od swojego wyjścia. Wszystko wyglądało normalnie, a z adaptera dochodziły dźwięki The Cure. Dylan siedziała na ziemi plecami do niej i majstrowała przy doniczce.

- Hej? - mruknęła niepewnie Xana, rzucając torbę przy drzwiach. Bierk odwróciła się do niej z uśmiechem na ustach.

- Zobacz, jaką ci tu ozdobę szykuję! - wykrzyknęła podekscytowana, odsuwając się nieco w bok, by przyjaciółka mogła podziwiać kolejny dekupaż hipiski. Musiała przyznać, że teraz donica wyglądała o niebo lepiej. Chętnie posiedziałaby sobie ze swoją siostrą krwi. Jednak nie miała na to czasu. Andy czekał w samochodzie na dole. - No, proszę! Powodzenia w takim razie! - wyszczerzyła się mała czarna, ale Xana zaprzeczyła.

- Idziesz ze mną.

I bez pytania pociągnęła ubraną w ulubione ogrodniczki Dylan w stronę wyjścia. Zamknęła mieszkanie, po czym obie zbiegły szybko po schodach. Bierk śmiała się po drodze, a gdy wskoczyły do samochodu Andy'ego, rzuciła do chłopaka:

- Chodzisz z Xaną?

Dziewczyna nie zdążyła zareagować, bo Andy odparł wesoło:

- Nie, Jeszcze nie.
     
Po czym Dylan wciągnęła go w żywą dyskusję o miejscowych zespołach. Dopytywała czy zna niektórych wykonawców osobiście i nie zawiodła się. Gdy spytała o Alice In Chains, dostała satysfakcjonującą odpowiedź. Zadowolona opadła na tylne siedzenie, wsłuchując się w lokalną stację radiową. Tymczasem Xana dziękowała, że jej towarzyszka się przymknęła i ukryła jak na razie w swoim świecie. Posłała przepraszające spojrzenie Andy'emu, ale ten wydawał się być nie poruszony. Jechali w totalnej ciszy jeszcze jakieś dziesięć minut, zanim chłopak zatrzymał się przed dość sporych rozmiarów domkiem wciśniętym między dwoma kamienicami. Blondyn zaprosił dziewczyny do środka i zaraz od wejścia dało się wyczuć ten miejscowy klimat. Korytarz zawalony był różnego rodzaju bibelotami, które Dylan zaczęła od razu przeglądać w poszukiwaniu czegoś niezwykłego. A było tego naprawdę sporo. Xana niewidocznie przepchnęła dziewczynę dalej do kuchni. Jakiś wysoki opalony koleś właśnie przygotowywał sobie jedzenie, stojąc na środku pomieszczenia w samych bokserkach.

- Jezu, Chris! Nie wiesz, że istnieje coś takiego jak spodnie... Albo koszulka? - Andy przewrócił oczami, zaglądając do kuchni i patrząc uważnie na kumpla. Chłopak z zarostem o imieniu Chris zniknął na chwilę w głębi domu, po czym wrócił w spodenkach i z szerokim uśmiechem na twarzy. Przejechał spojrzeniem po obu dziewczynach, aż w końcu podszedł do Xany.

- Ty pewnie jesteś Xana, tak? Andy ciągle o tobie mówi! Jesteś całkiem ładną panną.

Prawił jej komplementy, dopóki blondyn nie odciągnął dziewczyny nieco dalej, a wtedy uwaga Chrisa przeniosła się na Dylan. Więc chłopak naprawdę o niej mówił? To chyba w końcu coś znaczyło, prawda?

- To... Chcesz zobaczyć resztę, czy wolisz patrzeć na mięśnie Chrisa cały dzień? - spytał Andy, wskakując na pierwszy stopień schodów. Musiała przyznać. Jego współlokator miał niezłe ciało, a bez koszulki wyglądał jak młody bóg. Dziewczyna zerknęła na przyjaciółkę, jednak ta była zajęta rozmową z Chrisem. Xana słyszała jeszcze ich śmiechy, gdy szła za Andy'm w głąb domu. Ten pokazał jej swój pokój na piętrze. Usiadł na krześle obok SNES i telewizora i włączył gierkę, więc dziewczyna opadła na łóżku, rozglądając się po wnętrzu. Wood grał w Super Mario Brothers na Playstation, gdy Xana czytała jakąś powieść, która wcześniej leżała na podłodze. Chris wpadł do nich po jakimś czasie, rzucając się na wielki miękki fotel, stojący w rogu pokoju.


- A gdzie Dylan? - spytała dziewczyna. Sądziła, że jak już jej przyjaciółka będzie chodziła razem z brodaczem. Jednak ten tylko wzruszył ramionami w formie odpowiedzi. Xana wydęła wargi, ale nic nie powiedziała. Bardziej od chłopaków Bierk ciągnęły liczne interesujące przedmioty, walające się po całym domu. Gdyby mogła, zamieszkała by w Krainie Czarów, odnajdując co chwila nowe indywidua. Gdy tak nad tym myślałam, Chris co chwila szturchał Andy'ego, wywołując u obu głośne wybuchy śmiechu. Po pół godzinie zaczęła się nudzić.

- Tiaa... To może zmienimy lokal? - rzuciła pytaniem w nicość, nie spodziewając się odzewu, gdy nagle do pokoju wpadła Bierk z szerokim uśmiechem na twarzy. Wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę. - Co jest? - spytała Xana, zamykając momentalnie książkę.

- Została tylko godzina do koncertu, ludziska! - pisnęła, czekając na jakąś reakcję. Andy tylko spojrzał na Xanę pytająco, a Chris widząc spojrzenie blondyna, odchrząknął, po czym wstał.

- No, to idziemy się przygotować! - krzyknął do Dylan i zagarnął ją gdzieś w głąb domu. Gdy podniecone głosy obojga ucichły, Andy zwrócił się do dziewczyny:

- Myślałem, że idziemy sami.

- Twoi kumple też tam będą, a zresztą. - Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym położyła się na łóżku, patrząc na swoje paznokcie. - Zresztą wydaje mi się, że Dylan nie idzie z nami. Mówiła, że przyjechała z jakimś zespołem na koncert. Zupełnie zapomniałam się jej spytać co to za goście.

- Hm... - mruknął chłopak. - W sumie to nie było rozmowy. Masz rację. Zresztą powoli trzeba się zwijać.

Ogarnęli się w niecałe dwadzieścia minut i zeszli na parter. Tam znaleźli gotowych Dylan i Chrisa, walczących na patelnie i odgrywając scenę z Imprerium kontratakuje. Właśnie Bierk oznajmiała brodaczowi, że jest jego ojcem, a chłopak zaczął krzyczeć z niedowierzania. Do tego jego ból egzystencjalny dobijał brak ręki. Którą Chris teatralnie schował za plecami. 

- Nie chcemy wam przeszkadzać, ale trzeba się już zbierać - rzucił Andy już w o wiele lepszym humorze. Jak widać scenka z klasyki science fiction złagodziła jego osąd o małej hipisce. Wyszli z domu, a tam już czekali Stone, Jeff i Greg, stojąc w kręgu, rozmawiając i paląc papierosy. Bez problemu dołączyli do ich grona. Xana chętnie zapaliła fajkę, a Andy ostatecznie wziął papierosa od Grega. Poczekali jeszcze chwilę na trzech kolesi z zespołu Chrisa i ruszyli w drogę. Szli, śmiejąc się jak z tandetnych żartów Chrisa, gdy Dylan wyciągnęła swoje specjalne blanty i zaczęła częstować nimi pozostałych. W rezultacie wszystkim poprawił się humor jeszcze bardziej.

- Chyba ktoś się tu zjarał - rzuciła Dylan do Chrisa, który chciał zaprezentować za wszelką cenę, że jego haj nie dotyczy, odwracając głowę w drugą stronę. 
Droga na koncert dłużyła im się niemiłosiernie, ale w końcu dotarli na miejsce, a efekt zioła tylko lekko dawał się jeszcze we znaki. Nikt z nich nie podejrzewał, że na wejściu do celu będą stać ochroniarze. Nie mieli przepustek, ale wystarczyło, że Dylan rozmówiła się z jednym z nich i wszyscy przeszli na backstage. Tam okazało się, że czekali już kolejni znajomi Chrisa i Andy'ego. Wszyscy zaczęli się ze sobą witać, a Xana razem z Dylan stały obok, czekając, aż zespół wyjdzie na scenę. Stały dokładnie na drodze dzielącej garderobę z halą. Gdy w korytarzu głosy diametralnie się podniosły, wszyscy wiedzieli, że muzycy nadchodzą. Chłopacy stali zaraz za dziewczynami, chcąc zobaczyć gwiazdy. Gdy przechodzili zaraz obok nich, jeden z zespołu rzucił w ich stronę:

- Dylan! W końcu dotarłaś!

- Przecież mówiłam, że przyjdę. - Czarna wyszczerzyła się do Perry'ego, a ten potarmosił jej włosy. 

- Zobaczymy się po koncercie - rzucił tylko gitarzysta i wskoczył po schodkach na scenę. Dylan odwróciła się do swoich znajomych. Jednak widząc ich zdezorientowanie i szczęki praktycznie dotykające ziemi, rzuciła:

- No, co?

- Ale... Ale jak?! - dukał Stone'a, nie mogąc wydusić ani słowa więcej. Bierk wzruszyła ramionami, po czym rzuciła:

- Magia? 

Nikt nie mógł zrozumieć tego, co się przed chwilą stało, więc machnęła ręką i dodała:

- Chodźcie! Nie możemy przegapić tego zajebistego koncertu!

***

- Idę, kurwa! Idę! - Axl darł mordę na cały dom, zmierzając zamaszystym krokiem w stronę drzwi. Od jakichś dobrych pięciu minut ktoś próbował dodzwonić się do właścicieli, nieubłaganie wciskając dzwonek. Jedynym osobnikiem na dole był Rose, który w końcu stracił cierpliwość. Reszta porozłaziła się po domu w celach, które nie miały dostać się do opinii publicznej. Tylko młodsza z rodzeństwa Adler siedziała w swoim ulubionym fotelu, majtając nogą i przeglądając gazety. - Mogłabyś otworzyć! - rzucił do niej wkurwiony wokalista, na co dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, bawiąc się gumą i przekładając kolejne strony magazynu. Zerknęła na rozwalonego na kanapie Bolana. No, tak. Nie była tu sama, jednak koleś zupełnie odjechał i nie kontaktował. Impreza dzień wcześniej przyniosła tu właśnie również resztę Skid Row. Debbie odprowadziła wzrokiem Axla, nie ruszając się nawet o centymetr. Zapewne była to paniusia z wielkim brzuchem, domagająca się alimentów albo komornik. Rudy otworzył nagłym ruchem wejście i zmierzył osobnika przeszkadzającego mu w tworzeniu.

- A ty coś kurwa za jeden?! - rzucił tylko, wpatrując się w stojącego przed nim typka w ciemnych okularach i dredach. Ten tylko oderwał się od jarania fajki i mruknął dość spokojnym i jakby nieśmiałym głosem:

- Szukam Dylan. Jest tutaj?

Rudy patrzył na niego od góry do dołu, nie zamierzając zbytnio trudzić się z wypowiedzią. Najchętniej zajebałby czarnego za to, że przerwał mu epicką czynność, jaką było pisanie tekstu. Co z tego, że szło mu beznadziejnie i co chwila wyrzucał kolejne wersety. Zajebiście. Kolejny zagubiony frajer z nieźle pierdolniętych hipisów, pomyślał chłopak, starając się powiązać gostka z Bierk. Jednak nic mu nie mówiła ta iście epicka facjata. Dylan miała dość sporo znajomych, ale nie lubił, gdy złazili się do niej jak do jakiejś Wyroczni. Po prostu nie mógł znieść faktu, że dziewczyna może poświęcać czas komuś innemu niż on. Gdy Axl nie odpowiadał, tajemniczy gość dodał:

- Nie ma jej u niej w domu, a to był jedyny adres, do którego mnie odesłali.

- No, to masz kurwa problem - rzucił Rose. - Bo jej tu też nie ma. W ogóle coś za jeden? Nie lubię jak mi się cwele szwendają po trawniku.

- Navarro. Dave - powiedział chłopak, wyciągając rękę do Axla. Ten jednak tylko spojrzał na wyciągniętą dłoń jak na spleśniały budyń i już miał zatrzasnąć drzwi, gdy zaraz za rudym wyrósł Bach, patrząc uważnie na kolesia w dredach.

- Czego od niej chcesz? - rzucił wyzywająco, odrzucając blond grzywę. Debbie obserwując całe zajście z fotela przewróciła oczami. No, tak. Sebastian był jak rekin. Gdy tylko ktoś nawet szeptem wymówił imię jego siostry, znajdował się zaraz za delikwentem, domagając się jakichś informacji. Wszyscy już wiedzieli, że panna Bierk pojechała do Seattle, ale nikt nie miał pojęcia, kiedy miała wrócić. O ile w ogóle miała taki zamiar. Musieli być naprawdę mocno związani z Bachem, bo ten dostawał istnego szału z każdym kolejnym dniem bez Dylan. Wyglądało to już jak monotonny rytuał. Przyłaził do nich, nakręcał się ze Stevenem, z którym potem kłócili się o jakieś pierdoły prawie cały dzień, a pod wieczór do drzwi pukali Skidzi po odbiór swojego wokalisty. Debbie nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła spędzać więcej czasu z nimi niż z Gunsami. 

- Szukam jej. - Navarro wzruszył ramionami, nic sobie nie robiąc z dość nieprzyjemnego powitania. - Ale jak widzę, tu jej nie ma, więc... 

- Trzymaj się lepiej z daleka od mojej siostry! - wrzasnął jeszcze za nim Bach, zanim trzasnął z całej siły drzwiami. Axl ulotnił się chwilę wcześniej, mamrocząc coś o ćpunach i jaskiniowcach. Sebastian cały wzburzony usiadł na fotelu po drugiej stronie pokoju i wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w pustkę. 

- Mogliście darować kolesiowi - wymruczał, wybudzający się powoli Rachel. Chłopak przeciągnął się na kanapie i mlasnął zadowolony. Musiał przyznać. Gunsi mieli zajebiście wygodną kanapę. 

- Chyba i tak się zbytnio nie przejął - dodała Debbie, nie patrząc wcale na swoich towarzyszy. Za bardzo pochłonęły ją nowinki muzyczne w rubryce związanej z jej kochanym punkiem. Sebastian jednak im nie odpowiedział. Nawet ich nie słyszał. Myślał nad tym, kiedy zobaczy siostrę. Nie miał pojęcia czy za nią jechać, czy czekać w domu? Właśnie. Heavenhouse było tak puste bez niej. Wracał z prób, nasłuchując puszczonej z adaptera płyty Led Zeppelin, ale odpowiadała mu tylko cisza. Nie miał komu się chwalić następnym koncertem ani kogo słuchać. Wychowywali się razem, w wieku nastoletnim byli nierozłączni, a później życia bez siebie nawzajem sobie nie wyobrażali. Nie poszedł nawet do sklepu muzycznego. Nie miał po co. Mijał już trzeci tydzień, a prócz jakichś niewyobrażalnych plotek na temat nowej laski Perry'ego nie miał wieści o siostrze. Idioci, myślał, wspominając odpowiedzi, gdy wypytywał o Dylan na mieście. Sam nie wiedział dlaczego, ale przypomniała mu się akcja, gdy nie był jeszcze pełnoletni, a dziewczyna wybierała się na koncert UFO. Jako młodszy brat uwielbiał każdy zespół, którego słuchała Dylan. Znał na pamięć wszystkie piosenki i cholernie zależało mu, żeby pojechać. Jednak nawet nie brał tego pod uwagę. Pewnego dnia tak wkurwił siostrę, że krzyknęła 'Chciałam zabrać cię na koncert, ale zachowujesz się jak bydlę, to tak cię będę traktować!'. Sebastian nigdy nie widział Dylan tak zdenerwowanej. Jednak gdy dzień przed koncertem siedział w pokoju i ryczał, czarna weszła, usiadła obok na łóżku, pogłaskała po plecach i mruknęła 'Wszystkiego najlepszego.', kładąc obok niego bilet.

Westchnął. I gdzie była ta sama Dylan? Mogła sobie jechać z Perry'm, Lemmy'm czy nawet samym Dio. Wiedział, że zawsze wróci. Zrezygnowany i zmęczony tym ciągłym zamartwianiem się, oparł głowę o zagłówek, obserwując jak Rachel leniwie wstał i podszedł do małej Adler z piwem, pokazując coś palcem w gazecie. Patrząc na tę dwójkę, przypomniało mu się, że przecież wcale już nie lubił tej małej blondwłosej gówniary. A przynajmniej starał się to sobie wmówić. Debbie była w porządku, ale to przez nią wyszło to całe późniejsze gówno. Chciał być na nią zły, ale nie mógł. Wydawało mu się, że znielubienie Adler będzie aktem solidaryzowania się z własną siostrą. Jednak i na tym froncie nawalił. Przecież sam codziennie przyłaził do Popcorna, wymieniając się pomysłami na to jak sprawić, żeby Dylan wróciła. Im dłużej nad tym myślał, tym zdawał sobie coraz bardziej sprawę z idiotyzmu samego tego przedsięwzięcia. 

- Kurwa... Ale jestem żałosny - mruknął do siebie.

- Mówiłeś coś, stary?

Rachel patrzył na niego wyczekująco, ale Bach nie odpowiedział, tylko wstał, zabrał kurtkę i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.

- Powiedziałem coś nie tak? - spytał Bolan, zerkając ze zdziwieniem na Debbie.

***

Siedziała w samochodzie z dłońmi na kierownicy, czekając, aż Slash obejdzie samochód i wsiądzie na siedzenie obok. Włosy zarzuciła na twarz i tylko skrzypnięcie drzwi, a także lekkie przechylenie samochodu, powiadomiło ją, że chłopak wsiadł już do auta. Przekręciła kluczyki, wcisnęła sprzęgło i wyjechała w ciszy z parkingu. Tylko kompletnie pijany i naćpany Izzy coś tam stękał, majacząc. Trzeba było go bezpiecznie dostarczyć w odpowiednie miejsce. Droga do domu Izzy'ego i Axla była dosyć długa, za co przeklinała swojego nieprzytomnego pasażera w myślach. W środku nocy zadzwonił do niej Hudson z wielką prośbą. Upili się z Kirkiem i Stradlinem, Steven zabrał im samochód, nie mieli jak dojechać do domu, a nikt inny nie odbierał telefonu.

- Erin. Proszę.

Zirytowana zgodziła się. Gdy dojechała, okazało się, że Kirk zabawiał się z jakąś dziewczyną, a Izzy leżał na stoliku kompletnie pijany i zapewne naćpany. Całe szczęście Slash jeszcze był w porządnym stanie i pomógł dowlec czarnego do auta. Podobno Axl też przyszedł z nimi do baru, ale nigdzie nie było go widać. Dwójka tych pijaków mieszkała zaraz za miastem w malutkiej chatce drwala, którą zakupił Stradlin. Uważał, że to świetne miejsce do tworzenia. Nie trwało długo zanim Rose obwieścił się nowym współlokatorem chateczki. Aby do niej dotrzeć trzeba było skręcić w lewo w ciemny iglasty las po wyjechaniu z miasta. Jechanie dziką ścieżką zwykle sprawiało Erin mnóstwo frajdy, ale tym razem wydawała jej się potwornie dłużyć. Wgapiała się tylko w drogę naprzeciwko, czując jak cały samochód podskakuje na dziurach. Pogoda też nie sprzyjała - wisząca tuż nad ziemią mgła niczym z filmu o wilkołakach, wcale nie poprawiała dziewczynie nastroju, choć uwielbiała tego typu klimaty. Ale nie dziś. Nie teraz. Z zaciętą miną zacisnęła obie ręce na kierownicy, wpatrując się w drogę przed sobą. Slash patrzył na nią nieco wystraszony. Jeszcze nigdy nie widział Everly tak wkurzonej. Wolał się nie odzywać. Jednak dziewczyna nie była zła z powodu telefonu Hudsona. Nic z tych rzeczy. Po prostu potwornie tęskniła za Dylan. Mimo, że przyzwyczaiła się do niezwykłej spontaniczności przyjaciółki, nie mogła przeżyć, że ta pojechała sobie jak niby nigdy nic do Seattle z Aerosmith, zostawiając wiadomość na lodówce. 'Wrócę w poniedziałek. Dylan kocha Erin' i to wszystko. Everly była na nią zła. Do tego obwiniała samą siebie, że jej nie przypilnowała. Gdzie miała mózg, gdy pozwalała Bierk ćpać z Perry'm?! Mimo, że zawsze oboje byli trzeźwi, gdy wracała z pracy, wiedziała, co się działo podczas jej nieobecności. Całe szczęście nie sypiali ze sobą. Chociaż z nimi nigdy nic nie wiadomo..., przemknęło jej przez głowę, ale zaraz wyrzuciła te myśli. Dylan nie była z tych. Zresztą dość długo rozmawiały na temat jej i Stevena. Nie. Erin była pewna, że Dylan była stała w uczuciach. Ale nie tylko Bierk ją martwiła. Axl wcale nie pomagał. Oczywiście, zajął się Dylan, gdy ta znalazła się w sklepie. Nawet na nią nawrzeszczał za lekkomyślność, ale Erin nie podobała się jedna rzecz. Rose wpadł wtedy do Dylan, nie do niej. Wiedziała, że nic między nimi nie było, ale Axl zaczął się od niej oddalać. A to nie wróżyło niczego dobrego. Wcześniej też znikał na tydzień albo dwa, ale zawsze dzwonił. W ostatnim czasie nawet gdy leżeli obok siebie, rudy wydawał się być tysiące mil dalej. Był na nią kompletnie obojętny.

Nikt nie odzywał się, aż do domu Izzy'ego, choć dziwne pytania wisiały w powietrzu. W końcu z mroku wyłoniła się malutka chatka. Nareszcie!, krzyknęła w myślach dziewczyna, bojąc się powrotu. Chciała jak najszybciej położyć się spać i nie myśleć o niczym prócz wygodnego łóżka. Dotknęła odruchowo prawej kieszonki spodni i, czując pod palcami twarde wybrzuszenia kluczy, odetchnęła z ulgą. 

Przy wejściu do domu na ganku, stał jakiś chłopak.

- Czy to Duff? - Erin spytała bardziej sama siebie, ale Slash podchwycił się jakiegokolwiek tematu do rozmowy:

 - Już wydobrzał?

I znowu milczeli. Zatrzymała wóz zaraz przed wejściem i wysiadła, zatrzaskując drzwi. 

- Już myślałem, że nigdy nie wrócicie! - McKagan stał oparty nonszalancko na jednym z dwóch podtrzymujących taras słupów z szerokim uśmiechem na twarzy.

- A ja, że dawno już śpisz. - Uśmiechnęła się sennie Everly i przybiła mu piątkę. - Dobrze się czujesz? I co ty tutaj robisz?

- Pewnie. A, czekam na Rose'a, ale chyba się nie doczekam - odparł wesoło, tarmosząc jej lekko włosy. - Dobra. Czas wnieść tego biednego pijaczynę.

McKagan był w wyjątkowo dobrym humorze. Uśmiechnął się do Erin i zbiegł po lekko spróchniałych stopniach. Dziewczyna nie czekała na nich, tylko weszła do domu i od razu skierowała w stronę salonu. Poprzedni właściciel był dość staromodny, więc w domu nie było elektryczności prócz ciepłej wody, kuchenki i światła. Podczas, gdy chłopacy trudzili się z transportowaniem Izzy'ego, owinęła się starym indiańskim paltem, które przewieszone było przez bujany fotel i kucnęła przy palenisku. Otwarty, stary kominek był dosyć oklejony sadzą, ale nie na tyle, by nie można było w nim rozpalić. Już dawno nauczyła się porządnie hajcować, gdy sześć lat temu niemal cały południowy stan został bez prądu i ogrzewania na prawie trzy miesiące. W dodatku odezwał się w niej uśpiony instynkt Indianina. Ułożyła drewno, po czym dmuchnęła w stertę gazet, uprzednio je podpalając. Coś rozbłysło i już po chwili czerwony język ognia śmigał po papierze.

- O, super, Erin! - Duff wtoczył się do salonu, trzymając na spółkę ze Slashem nieprzytomnego Stradlina. - W końcu jakiś porządny człowiek. Myślałem, że tu zamarznę! A tak w ogóle gdzie ten rudy zjeb?

Spojrzał na Slasha pytająco, ale ten mu nie odpowiedział, więc zerknął na Everly, która tylko wzruszyła ramionami. Hudson widząc jej reakcję, westchnął i mruknął:

- Gdzieś polazł.

I posadzili błogo nieświadomego Izzy'ego na bujanym fotelu, który był w salonie jedynym meblem. Duff wyczuł, że coś jest nie tak, bo spytał bez zbędnych ceregieli:

- Pokłóciliście się o coś czy co? - Każdy spojrzał po sobie. - Bo Slash coś milczący jest, a normalnie gęba mu się nie zamyka, a Erin... Cóż, widać to po twojej minie.

Nikt nawet nie drgnął.

- Rodzice się pokłócili, hę? - Odpowiedziała mu cisza. - No, weźcie! Przecież widzę, że jest coś nie tak.

- Po prostu mam okres, zgoda? – Erin spojrzała na niego wyzywająco.

- Jaaasne. Uważaj, bo ci uwierzę.

- Martwi się o Axla. – Oboje z Duffem spojrzeli zaskoczeni na Slasha trzymającego w ręku butelkę brandy, którą wziął Bóg wie skąd. - No, co? Przecież to proste. Jak Erin jest zła, wiadomo, że tylko z jednego powodu.

- To nie tak – zaprotestowała dziewczyna, potrząsając dość energicznie głową. Jednak było to tylko potwierdzenie słów kudłatego. Chłopacy patrzyli na nią wymownie, a ona już nie mogła się bronić. Przy nich nie umiała kłamać. – O jeny! – obruszyła się, ulegając pod naciskiem ich spojrzeń. – Każdy się czasem może pomartwić!

McKagan potrząsnął tylko głową, a Hudson stał bez ruchu. Obaj popatrzyli po sobie, dając tym jakiś znak, a potem spojrzeli na dziewczynę ze wzrokiem oznaczającym politowanie i żal. Coś ukrywali. Za dobrze ich znała. Nie mogło to dotyczyć Izzy'ego, który był kompletnie wyautowany. Cholera! Znała ten rodzaj spojrzenia – chodziło o nią… Ostatnio tak się zachowywali, gdy Axl przeleciał jakąś typiarę. Wiedzieli coś, co ją ominęło. Wstała i zmierzyła ich wzrokiem żądającym wyjaśnień. Blondyn doskonale ją wyczuł.

- Erin. Nie… - zaczął, ale przerwała mu ostrym tonem:

- Powiedzcie mi! 

- Nie chcesz i nie musisz wiedzieć po prostu. – Tym razem do rozmowy włączył się Slash, idąc w jej stronę. Wiedziała, że to reakcja zmierzająca ku pocieszeniu. Ale kurwa czemu miałby to robić?! Czego do cholery nie wiedziała? Wyciągnęła dłoń, każąc mu stanąć. Musiała wiedzieć. Rozpaczliwie przenosiła spojrzenie z jednego na drugiego, szukając wyjaśnień.

- Nie wierzę… - Duff odwrócił się do Slasha i dalej nie zwracał na Erin uwagi. – Jak ten skurwiel może jej to robić?

- W ogóle mógł nas oszczędzić. – Hudson walnął facepalma i nagle krzyknął:

- Kurwa! Jebany skurwiel!

- Co się dzieje? - spytała, ale nie reagowali. Rozmawiali między sobą, a McKagan musiał teraz uspokajać Slasha. Przeczesywał nerwowo włosy palcami. Zawsze tak robił, gdy go ponosiło.

- To poszło za daleko. Ona musi wiedzieć. Znowu - dodał dobitnie.

- Ja… Nie mogę.

Patrzyła na nich z otwartymi ustami coraz bardziej poirytowana faktem, że nie wiedziała, o czym mówią. A przez to była wyłączona z rozmowy. Na dokładkę zaczęli szeptać, by już nic nie słyszała. Nic nie zdziałała, prosząc i błagając o wyjaśnienia, więc w końcu dała sobie spokój. I dopiero wtedy , gdy odpuściła, odwrócili się do niej. Jednak ich spojrzenia były tak wymowne, że zaczęła wątpić czy chciała cokolwiek wiedzieć. Pierwszy podszedł Slash.

- Erin – zaczął, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Może lepiej usiądziesz?

Zaprzeczyła niemrawo. Jeśli było to trudne, tym bardziej powinna przyjąć to na stojąco. Była w końcu Erin Everly, co cholery! Czuła całą sobą, że chodziło o Axla. Miała nikłą nadzieję, że nie chodziło o to, o czym myślała. Kudłaty westchnął i pozwolił Duffowi zająć swoje miejsce.

- Słuchaj... – Duff patrzył na nią uważnie, a Erin tylko mogła wpatrywać się głęboko w jego wielkie oczy. Wydawało się jakby przez całe jego ciało przebijała prawdziwa troska, powodowana szczerą intencją. Blondynowi było żal tej uroczej dziewczyny. Erin wystarczyły spojrzenia Duffa, żeby oczy zajęły jej się łzami.

- No cóżeś zrobił? – Slash przewrócił oczami, ale McKagan nawet na niego nie spojrzał, tylko położył drugą rękę na ramię dziewczyny.

- Wiemy, gdzie jest Axl. A przynajmniej z kim.

Otarł jej łzę kciukiem, po czym odchrząknął jakby cała reszta była oczywista.

- No, więc? – spytała, starając się ukryć drżenie głosu. W sumie całe jej ciało dygotało. 

- Nie widzisz, że to ją zniszczy? – Slash był naprawdę zły. Chodził po pokoju non stop wyzywając. – Powiedz jej w końcu!

- Axl jest teraz z Molly Harper. – Duff niemal wypluł te słowa.

- C…co? – wydukała, za bardzo nie rozumiejąc słów. Zdawałoby się, że usłyszała kiepski żart, który wszyscy biorą dziwnie do siebie tylko nie ona. Nie zarejestrowała ani jednej sylaby, które padło z ust blondyna.

- Kurwa, Erin! On ją rżnie, rozumiesz?! – krzyknął Slash, rozbijając butelkę o ścianę. Zrobił to tak głośno, że Izzy, aż podskoczył, mamrocząc coś przez sen i przewracając na drugi bok. – Posuwa ją od miesiąca!

„Rżnie”, „bzykają”, „miesiąc”. Słowa padały szybko, a mózg nie nadążał. Po prostu nie wiedziała do końca, co się stało. Stała wbita w ziemię z nieruchomym wzrokiem, nie wyrażającym żadne konkretne uczucie. Duff i Slash wydawali się w tym momencie zdrajcami, a ona sama padła ofiarą chorego żartu. Powoli zaczynały do niej docierać słowa Duffa. Molly Harper. Różowowłosa dwa lata młodsza suka, z której wiecznie kręcili bekę, mieszkająca na dodatek w miejscowym burdelu. Przypominały jej się powiedzenia „Co zrobiłaby Molly Harper?” i najczęstsza odpowiedź „Dała dupy.” Ciągłe komentowanie jej krzywych mord czy stylu ubierania na pokemona. Jedynym co przychodziło jej do głowy w tamtym momencie było zrezygnowane 'Znowu?'.

Myśli galopowały jej przez głowę jedna za drugą, obrazy klatka po klatce migały niczym slajdy, a pocieszające słowa chłopaków łączyły się w jeden niezrozumiały bełkot. Napięcie rosło, a bomba w jej mózgu lada chwila zdawała się wybuchnąć. Tylko ciśnienie musiało dojść do górnej granicy.

- Przestańcie! – krzyknęła bardziej do swoich myśli niż chłopaków. Zacisnęła oczy, by powstrzymać wylew łez, a dłonie instynktownie zbiła w pięści. – To nie jest zabawne!

- To prawda – miękko odpowiedział Duff.

- Kurwa! – wrzasnął Slash, podbiegając do niej i łapiąc za ramiona. Gdy mówił, cały się trząsł, a drgania przechodziły też na Erin. – Zrozum w końcu, że tak jest!

- Nie… Nie chcę was znać! – wrzasnęła na całe gardło, odtrącając chłopaka gwałtownie. Jej reakcja zdziwiła ich równie mocno jak ją samą. Ale nie zastanawiała się nad tym, tylko wybiegła z pokoju najszybciej jak mogła. Wpadła na drzwi frontowe i, nie zatrzymując się, zbiegła po schodach w stronę samochodu. Jednak nie pomyślała, że stopnie mogą być śliskie i na ostatnim but przesunął się w bok, przez co poleciała twarzą w opadłe liście. Wygramoliła się z nich szybko, niemal się czołgając. Orała palcami ziemię, próbując wstać – zupełnie jakby gonił ją psychopatyczny morderca, a nie przyjaciele. Gdy dobiegła do auta, szarpała się rozpaczliwie z klamką, a potem kluczykami i skrzynią biegów. Cały czas płakała, a jej stan był koszmarny. Była cała zasmarkana, miała wory pod oczami, a zachrypnięty głos stał się żałośnie płaczliwy. Szybciej!, krzyczała w myślach, gdy wóz dyszał ciężko, nie chcąc zapalić. Rzuciła szybkie spojrzenie z szalejącym sercem w górę. Widziała jak Slash wpół goły zeskoczył na raz ze schodków i biegł w jej stronę, a Duff wypadł z domu zaraz za nim. Adrenalina strzeliła Erin w żyły, ale było już za późno. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się szeroko, ciągnąc do środka zimny wiatr i wirujące szaleńczo płatki. Krzyknęła, czując mocny uścisk na swoim nadgarstku, ciągnący ją w swoją stroną. Jednak wbiła wsteczny i nacisnęła gaz.

***

Debbie z lekkim niedowierzaniem patrzyła na uwijających się Gunsów. Przekładali rzeczy, chowali je do szafek, wywalali za okno. Powód był prosty - robili imprezę. A do porządnego melanżu potrzebne było miejsce. Bo jakby wyglądało takie zajście, gdzie kilkadziesiąt ludzi tłoczyłoby się na kilku metrach kwadratowych. Najwyżej zrobiliby sobie sauna party. Nikt nie miał pojęcia, o której zaczyna się chlanie, jednak goście zawsze schodzili się tłumnie po zachodzie słońca, czyli bardzo niedługo. 

- Kurwa, chłopaki! Słyszałem, że ma być Einstein! - rzucił nagle podniecony Slash, patrząc na wszystkich dookoła. Ci zamarli w bezruchu, prostując się gwałtownie na dźwięk nazwiska niemieckiego fizyka. Debbie uniosła brwi, widząc ich nagłe ożywienie. Wątpiła, żeby mówili o Albercie, jednak zaintrygowała ją reakcja Gunsów. 

- Einstein? - rzucił wyraźnie zdziwiony Izzy. - Ocipiałeś? Do nas? Dzisiaj? Niemożliwe...

- Co ty pierdolisz? - włączył się niemniej zainteresowany Duff. Blondyn tak się napalił, że aż złapał się za ten swój tleniony łeb. - Ale zajebiście by było!

- Skąd wiesz?! - spytał z szeroko otwartymi oczami Steven. 

- Amber mi powiedziała. Podobno pojawia się ostatnio na okolicznych imprezach. - Slash uśmiechnął się tajemniczo, ruszając brwiami. Reszta chłopaków spojrzała na niego z respektem, zupełnie jakby sam Keith Moon miał się pojawić na tym nędznym kawałku ziemi. Podczas gdy oni rozmawiali podnieceni o jakimś tajemniczym kolesiu, Deb zastanawiała się nad innym znaczeniem tego nazwiska. Może to w ogóle nie był człowiek? A niby co innego, idiotko, myślała, otwierając sobie piwo, których nie brakowało na głównym stoliku, gdzie spoczywał bufet. Cóż. A właściwie tylko jedna część. Mianowicie ta do picia. Ale czego się mogła spodziewać? Wciąż zamyślona obserwowała jak chłopacy jarają się jakimś fizykiem widmo, potem jak dom zapełnia się ludźmi, a potem wszyscy zaczynają skakać w rytm muzyki puszczonej na cały regulator. Wydawało jej się, że wszystko dookoła niej płynie w przyspieszonym tempie. Tylko ona wciąż stała w jednym miejscu, popijając jednego browca. Nawet nie zauważyła, że jakiś typek się do niej przystawiał, ale Steven zaraz się go pozbył i Debbie dalej obserwowała tłum szalejącej młodzieży. Trochę starawa była ta młodzież, ale zawsze. Zeszło się tego bydła, a każdy wyglądał w sumie tak samo. Szczególnie dziewczyny, ale chłopacy zresztą też. W niektórych momentach nawet nie rozróżniała płci. Tych których znała, bez problemu rozpoznawała, ale widziała ich bardzo rzadko. Ludzie wymieszali się, a cały ten tłum wyglądał jak morze włosów, skór i alkoholu. Którym zresztą było. Parę razy wydawało jej się, że słyszała wśród rozmów 'Einstein'. Coraz bardziej ciekawiło ją, kto to był. Gdy spytała jednego chłopaka, ten roześmiał się z politowaniem i odszedł ze swoją laską u boku.

Nie miała pojęcia, ile już tak siedziała na stole, gdy dostrzegła na końcu pokoju Izzy'ego. Miała dosyć bycia samemu, więc zaczęła przepychać się w stronę rytmicznego. Ile ten pokój ma metrów?! Sto?!, wkurzała się, gdy kluczyła chwilę między ludźmi. Jednak w końcu zobaczyła czarny skórzany płaszcz chłopaka. który znikał właśnie w tłumie. Debbie chciała złapać chociaż jego koniec, ale nie udało się jej. Na szczęście Izzy szedł do drzwi, które powoli otworzył. Gdy tylko Adler do niego dołączyła, zastała dziwną sytuację. Stradlin tkwił w wejściu z otwartymi ustami, bandaną niedbale zawiązaną na czole i ciemnymi okularami na nosie, wgapiając się w postać przed sobą. W pewnym momencie nawet papieros mu spadł, ale chłopak zdawał się tego nie zauważać. 

- O, kurwa... - wyrwało mu się.