- Kto mówi? -
Dziewczyna rzuciła do słuchawki, zatykając sobie ucho dłonią. Nastawiła winyl
Steppenwolf na adapterze i podgłośniła na maksa, a nie chciało jej się iść
ściszać. Zdziwiła się, że ktokolwiek dzwonił do tego miejsca z pytaniem o nią.
Skąd ktoś mógł wiedzieć, że tam była? - Nic nie słyszę!
- To ja. Erin.
Dylan...
Bierk
zmarszczyła brwi. Wydawało jej się, że dziewczyna płakała. Kazała chwilę jej
zaczekać, pobiegła do salonu, złagodziła muzykę i wróciła.
- Już jestem -
rzuciła do telefonu, padając z powrotem na miękki fotel. Zaczynało jej się
podobać w tym miejscu. Zdecydowanie mogłaby tam zamieszkać. - Erin? - spytała
kontrolnie, sprawdzając czy przyjaciółka wciąż jest po drugiej stronie kabla.
- Nie wiem,
gdzie mam iść. Dylan... Możesz tu przyjechać? - Erin naprawdę płakała. A robiła
to tylko z jednego powodu. Dylan westchnęła, opierając czoło o podciągnięte pod
brodę kolana. No, tak. Axl. Mimo, że razem z Rose'm byli przyjaciółmi, nie
mogła wybaczyć mu, gdy ranił Erin. Serce samo się krajało, gdy widziała jej
smutną twarz. W ciągu całej znajomości z rudzielcem Dylan była świadkiem dwóch
takich sytuacji. Miała nadzieję, że ta nie była tak poważna jak poprzednie.
Jednak przestraszyła się jeszcze bardziej, gdy Everly wybuchnęła prosto w słuchawkę
żałosnym płaczem.
- Mów, gdzie
jesteś! - rzuciła bez zastanowienia Bierk, czując nagłą potrzebę przygarnięcia
do siebie swojej przyjaciółki. Mimo, że od jej powrotu ze Seattle minęło
zaledwie kilka godzin, a teraz była jakaś pierwsza w nocy, Dylan wcale nie była
śpiąca, a telefon od Erin jeszcze bardziej ją pobudził.
Dwadzieścia
minut później obie siedziały w mustangu i jechały przed siebie. Erin była w
domu jakiejś znajomej, jednak tylko znajomej. Nie chciała też wracać do domu,
wiedząc, że może się tam o każdej porze pojawić Axl. Hellhouse odpadał z
oczywistych przyczyn.
- A może do
ciebie? - spytała z nadzieją w oczach Everly. Dylan pokręciła głową.
- Jeszcze nie
rozmawiałam z Sebastianem, a nie chcę przyjeżdżać tam tak po prostu dodatkowo z tobą - mruknęła, wyprzedzając jakichś maruderów w taksówce. - Ale znam
idealne miejsce - dodała, widząc pytające spojrzenie przyjaciółki. - W ogóle
skąd wiedziałaś, gdzie zadzwonić? - spytała, trzymając to pytanie na końcu
języka. Zastanawiała się nad tym już od dłuższego czasu i nie znalazła satysfakcjonującego wytłumaczenia.
- Znalazłam go w
twoim notesie. Był zaznaczony jako numer alarmowy. - Erin pociągnęła nosem. -
Nie miałam pojęcia, że się do ciebie dodzwonię.
Bierk nie
odpowiedziała, tylko złapała przyjaciółkę za rękę i trzymała do końca jazdy.
Nie jechały daleko, gdy Dylan zatrzymała się przed wielką bramą w lesie,
otworzyła ją i jak gdyby nigdy nic wjechała na podwórko. Zaparkowała przed
ogromną willą i bez wahania, wskoczyła na stopnie, prowadzące do drzwi. - No,
chodź! - rzuciła z uśmiechem, odwracając się i machając do Erin. Ta patrzyła
tylko szeroko otwartymi oczami na czarnulkę, nie rozumiejąc nic z tego, co
widziała. Rozejrzała się nerwowo dookoła, patrząc na cały luksus posiadłości,
gdzie wszystko było wręcz idealne. Wolno dołączyła do Dylan, która szukała
odpowiedniego klucza od zamka w drzwiach.
- Dylan? -
rzuciła niepewnie Erin, wchodząc nieśmiało za przyjaciółką, która już wyraźnie
się zadomowiła. Bierk rzuciła w kąt torbę i poszła w głąb domu. - Gdzie my
jesteśmy? I w ogóle czyj to dom?
- Perry'ego! -
odkrzyknęła czarna, a jej głos poniósł się po wielkiej przestrzeni, przez co
Everly czuła się jak w zamku. Zmarszczyła lekko brwi, podciągając nosem.
- Właścicielem
jest ten Joe Perry? - dopytała się, nie mogąc zrozumieć, co robiła tam Dylan.
Przed przyjazdem nie wątpiła w stałość uczuć swojej przyjaciółki, ale teraz nie
wiedziała jak to inaczej interpretować. Chwilowo zapomniała o swoim problemie i
próbowała ogarnąć sytuację, w której się znalazła Dylan. A w jakimś sensie
również i ona sama. - A czy on przypadkiem nie jest żonaty? - spytała,
zdejmując buty i na boso idąc w stronę odgłosów krzątania się dziewczyny.
Doszła do przestronnej kuchni, gdzie latała w tę i z powrotem niziutka
czarnulka. Widać było, że wszystko miała opanowane, bo sięgała do szafki i
wyciągała z nich konkretne składniki. A mianowicie butelkę alkoholu, limonki,
cukier trzcinowy i miętę.
- No, jest
żonaty. I co w związku z tym? - odpowiedziała pytaniem na pytanie dziewczyna,
przygotowując mojito.
- Mam do ciebie jedno ważne pytanie - co ty tu
robisz?
Dopiero wtedy
Dylan spojrzała na Erin.
- Nie przejmuj
się. Jej tu nie ma. Pojechała na jakieś zakupy do Europy - mruknęła niezbita z
tropu hipiska. - Joe zlecił mi opiekowanie się ich maleństwem.
- Dylan -
odpowiedziała Erin, już kompletnie nic nie rozumiejąc. Podniosła ręce i
pokręciła głową. - Nie rozumiem nic z tego, co mi powiedziałaś. Jakie dziecko?
Joe? Żona? Nie mów tylko, że teraz się spotykasz z Perry'm.
- Co? Nie! -
roześmiała się Bierk, wkładając pokrojone w plasterki limonki do szklanek. - I
nie jestem niańką - ucięła, zalewając rumem cytrusy. Erin nie mogła wytrzymać.
Kochała małą czarnulkę, ale ta była tak roztrzepaną artystyczną duszą, że
czasami nie dało się z nią normalnie rozmawiać. Dzięki temu tak pasowała do
Stevena. Oboje przypominali raczej Jasia i Małgosię w krainie jednorożców niż parę. Gdy ktokolwiek ich widział, musiał się uśmiechnąć. Dwa niziutkie
kontrasty o wielkich sercach i wielkich uśmiechach. Everly coś ukłuło w sercu,
gdy przypomniała sobie, że już nie byli razem.
Dylan wzięła
szklanki, wręczyła jedną Erin, po czym ruchem głowy zaprowadziła ją do salonu.
Tam usiadły na kanapie, a Bierk spojrzała uważnie na przyjaciółkę.
- O, kurwa... -
rzucił Stradlin, nie zważając na upuszczoną fajkę.
Debbie jeździła wzrokiem od kolesia przed domem, a Izzy'm. Nowy
leniwie odpalił fajkę, a światło od zapałki oświetliło na chwilę jego twarz.
Adler szeroko otworzyła oczy, nie mogąc wyjść spod wrażenia, jakie robił nowo
przybyły. Chuda postać była niewiele niższa od Stradlina, ale przyćmiewała
mroczną zajebistość gitarzysty i to ze zdwojoną siłą. Sięgające ramion puszyste
włosy, opadały na oczy, zasłaniając praktycznie całe wielkie ciemne lenonki. Na
zwykły rozciągnięty, sprany sweter zarzucona była kilka rozmiarów za duża
skórzana kurtka, a długie patykowate nogi wbite były w poszarpane jeansy.
Dziewczynie instynktownie podskoczyło serce. Debbie była niemal pewna, że oto
stoi przed nią nie kto inny a sam Joey Ramone. Tylko zdecydowanie niższy. W
sumie blondynka dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie była pewna czy
postać przed nią była płci męskiej czy żeńskiej. W tych ciemnościach określenie
fizjonomii osobnika było awykonalne.
- Kto to? - zdołała w końcu wydusić blondynka, nie odrywając
spojrzenia od gościa. Izzy drgnął gwałtownie, patrząc ze zmarszczonymi brwiami
na Debbie.
- Ona jest tu nowa - praktycznie szczeknął, spopielając Adler
wzrokiem. Jednak dopiero po chwili dziewczyna zrozumiała, że Izzy mówił to do
milczącej postaci. - Wybacz jej. Jeszcze cię nie zna - dodał już łagodniej,
patrząc na ciemnego przybysza. - To dla nas zaszczyt. Chodźmy.
Debbie z otwartymi ustami patrzyła na to wszystko. Stradlin
zwracał się do tego człowieka z niewyobrażalnym szacunkiem, jeśli nie nazywając
tego uwielbieniem. Zupełnie jakby ów osobnik był jakimś królem. Otworzył
szerzej drzwi, wpuszczając milczka do środka, po czym posłał Deb kolejne mordercze
spojrzenie za plecami swojego widocznego idola. Jednak jakież było jej
zdziwienie, gdy praktycznie wszyscy imprezowicze rozstępowali się przez nowo
przybyłym, a ci którzy go nie zauważyli, zostali brutalnie odepchnięci na bok.
Oczy zebranych imprezowiczów śledziły każdy najmniejszy ruch tajemniczego
jegomościa, nie odrywając od niego spojrzenia. Debbie szła za Izzy'm, który
prowadził go do jakiegoś pokoju. Dziewczyna zdążyła się do niego wślizgnąć w
ostatniej chwili, bo dosłownie wszyscy rzucili się, by znaleźć się w środku
razem z klonem Joey'a. Adler nie miała pojęcia, co się działo, ale w pewnym
stopniu cieszyła się, że nie kazali jej zostać na zewnątrz. Nie rozumiała tej
dziwnej fascynacji osobą w czerni, chociaż im dłużej była w jej pobliżu, tym dziwny
wpływ zaczynał ogarniać również i ją samą. Jednak każdy traktował gościa jak
twór nadprzyrodzony.
Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, zaczęła rozglądać się po
pokoju. Jednak najpierw musiała się przyzwyczaić do nikłego światła, które
dawała jedna naga żarówka zwisająca na długim kablu z sufitu. Byli tam wszyscy
Gunsi prócz Axla i wyraźnie podnieceni jak reszta zbiorowiska, wpatrywali się w
palącego osobnika i mówili do niego. Gdy podeszła bliżej, usłyszała dziwnie
nerwowy głos Slasha:
- Kurwa. Einstein w naszym domu!
A więc to był ten osobnik, którym się tak podniecali. Musiała
przyznać, że zaintrygował ją. Dopóki nie została otoczona milczącą osłoną
Einsteina, była stuprocentowo pewna, że nie istnieje nikt bardziej mroczny i
tajemniczy od Izzy'ego. Mogłaby sobie nawet dać rękę uciąć.I bym teraz kurwa nie miała ręki.
Einstein w milczeniu wyjął zza pazuchy woreczek z listkami w
różnych kolorach, a Gunsi i kilka zebranych razem z nimi ludzi uklękło w
rządku, czekając z szeroko otwartymi oczami na nadchodzące zdarzenia. Jakaś
wyraźnie niecierpliwa dziewczyna spojrzała na blondynkę, po czym złapała ją za
ramię i przyciągnęła do siebie, zmuszając ją do padnięcia również na kolana.
Deb wychyliła się nieco do przodu, patrząc na pozostałych. Wszyscy wpatrywali
się z uwielbieniem na twarzach w boskiego Einsteina, który podszedł najpierw do
Duffa i włożył jeden listek na język chłopaka. Potem robił tak z każdym po
kolei. Debbie przypominało to obrządek Mszy Świętej. Gdy dziewczyna obok niej
przyjęła LSD, blondynka spojrzała z niepewnością na stojącego nad nią
Einsteina. Wydawał się być cichym i pełnym pociągającego mroku kapłanem.
Naprawdę próbowała rozpoznać płeć, ale nie mogła. I w sumie coraz mniej ją to
obchodziło. Serce zaczęło bić jej szybciej ze zdenerwowania, gdy zobaczyła
listek przed oczami, a po chwili już czuła go na języku. Usłyszała tylko jak
jej towarzyszka opada na ziemię, a gdy zerknęła w tamtą stronę stwierdziła, że
wszyscy leżeli już na podłodze z błogimi uśmiechami na twarzach.
Debbie zaczęło
się kręcić w głowie, a świat nabrał o wiele bardziej intensywnych kolorów.
Otwierała i zamykała oczy, nie mogąc zrozumieć co się z nią stało. Nawet nie
wiedziała, kiedy padła na ziemię, wpatrując się w sufit. Rzeczy zaczęły wirować
nagle jak w pralce. Coś jakby wielkie oko w kremowej pustce się otworzyło, a
Debbie czuła jak odłączyła się od swojego ciała. Wiedziała, że świat, który
widziała, przestała postrzegać za pomocą zmysłów. Wszystko dookoła było
wyraźniejsze i jaśniejsze. Bardziej interesujące, piękniejsze, magiczne.
Widziała dźwięki i słyszała kolory. Była niemal pewna, że wyczuwała energię
otaczających ją przedmiotów. Coś wciągnęło Debbie do animowanego, pełnego
dziwnych i zarazem wspaniałych prehistorycznych przedmiotów świata.
Czwórka Guns N' Roses leciała właśnie gdzieś nad jej głową rowerem z
przyczepionym do ramy parasolem. Wylądowali dokładnie przed nią, machając w
stronę dziewczyny.
- Cześć, Debbie - rzucił kreskówkowy Slash.
- Rozpoczynasz swoją podróż - dodał kierujący rowerem Izzy,
wciskając klakson, z którego wypadł obślizgły różowy mózg. Czwórka chłopaków
zsiadła ze swojego pojazdu, który uniósł się daleko do nieba. Dziewczyna
odprowadziła go wzrokiem, szeroko się uśmiechając. Czuła samą radość i euforię.
- Wszystko jest tu animowane - wytłumaczył Duff, przekręcając
głowę.
- Nawet my, Gunsi - powiedział Steven.
- Patrzcie! Latająca ryba! - krzyknął Slash, łapiąc Izzy'ego za
ramię i wskazując na dziwnego stwora przesuwającego się powoli w powietrzu
przed nimi. Ryba była cała okrągła, miała uszy, ogon jak u pawia i skrzydła.
Paliła wielką fajkę, z której uciekały bąbelki powietrze, a samo zwierzę
przypominało nieco obrazy Azteków. Jednak wszyscy wiedzieli, że to ryba. Bo
cóżby innego?
- Odlotowa! - Izzy nawet nie patrzył na rybę, ale szeroko otworzył
oczy, wpatrując się w Debbie. Dziewczynie spodobało się patrzenie na
rzeczywistość z zupełnie nowej perspektywy. Była ciekawskim dzieckiem,
odkrywającym świat.
- Wow! - krzyknęła, stając obok Duffa i swojego brata. - LSD jest
super! Lubię takie odloty!
Blondynka spojrzała na swoje dłonie i stwierdziła, że również jest
częścią tego rysunkowego świata. Widziała kolorową tęczę, wychodzącą pulsacjami
z jej rąk.
- Odjaaazd! -
wykrzyknęła, nie mogąc zmazać z twarzy wielkiego uśmiechu. Jednak jej głos
wydawał się dosłownie wychodzić z ust i spadać lub unosić się w powietrzu jak
gęsta ciecz. - To dlatego tak jaraliście się Einsteinem?
- To człowiek legenda. Ma najlepszy towar na planecie -
odpowiedział jej Steven dziwnie spokojny głosem. Jednak Debbie ich nie
słuchała, tylko weszła do lepianki żywcem wyjętej z afrykańskiej wioski.
Okazało się, że był to sklep pełen odlotowych urządzeń. Były tam guziki
porażające prądem, puszki z wyskakującymi na sprężynach pięściami, okulary w
różnych kształtach z ruszającymi się po bokach głowami kotów czy pingwinów,
fajki wodne z duchami wylatującymi zamiast dymu, sarkofag ze skaczącą mumią
faraona. Nie miała pojęcia, ile zajęło jej oglądanie tych wszystkich towarów.
Jednak w końcu uwagę Debbie przykuło niebieskawe radio podświetlane przed dwa
ruchome reflektory. Zaraz nad urządzeniem pojawiły się baloniaste litery
układające się w 'Zawładnij sterowaniem umysłu razem z Mesmaramą'. Debbie
przekrzywiła głowę, a zaraz słowa zniknęły, zmieniając kolor i transformując
się w nowe. 'Spraw, że materia i antymateria będą posłuszne Twojej woli'. Na
ekraniku radia pojawiło się jeszcze 'Wyzwolę w Tobie ukryte moce'. Blondynka
wyszła ze sklepu z Mesmaramą pod pachą, szukając znajomych twarzy. Gunsi wciąż
byli tam, gdzie ich zostawiła, tylko robili, co innego.
- Co tam kupiłaś? - zagadnął ją Steven, patrząc jej przez ramię.
- Mesmaramę - odparła, patrząc na uprawiających karate Slasha i
Izzy'ego. - Często tu przychodzicie?
- Nie za często - odmruknął jej Stradlin, który teraz miał twarz
na wysokości oczu Debbie, ale jego ciało wirowało jak w pralce. - Tylko
Einstein zna ten świat. Jest jego twórcą.
- Tylko myśl o miłych rzeczach, bo będziemy mieli złą podróż -
rzucił Duff, wskazując na nią palcem.
- O-o - bąknęła Debbie.
- O-o? - Slash z Izzy'm popatrzyli po sobie przerażeni.
- Co to było? - spytał animowany McKagan, patrząc na dziewczynę.
- Miałam niedobrą myśl! - krzyknęła zmieszana blodynka, patrząc na
świat dookoła. Jasne niebo zrobiło się nagle czarne, a na miejsce palemek
wyszły drzewa z dłońmi zamiast liści, pokazujące w dodatku środkowy palec. Cala
reszta kolorów i przyjemnych rzeczy zniknęła, zastąpiona mrocznymi barwami.
Debbie poczuła, że ma dreszcze, a słowa nie chciały wyjść jej z ust. Była
przekonana, że wariuje.
- To zła podróż - mruknął Duff, a Izzy ze Slashem mu zawtórowali,
unosząc ręce w geście poddaństwa:
- Zła podróż! Zła podróż!
- Na pomoc! - krzyknęła dziewczyna, widząc zmierzając w jej
kierunku wielką maczetę na nogach. - Maczeta!
Jednak nikt nie przybył jej z pomocą, a ostrze przecięło ją bez
problemu na pół. Debbie padła na ziemię, patrząc na swoją ranę.
- Kurdę! Widzę moją okrężnicę!
Kompletnie straciła poczucie czasu. Jej mózg był zbyt aktywny,
żeby się wyłączyć. Leżąc na ziemi w animowanym świecie Einsteina, zastanawiała
się, ile to jeszcze potrwa. Godziny? Dni? Tygodnie? Bo była przekonana, że
wykrwawiała się już dobry miesiąc.A
zamiast tego mogłam obejrzeć Alicję w Krainie Czarów, przeleciało jej przez
głowę, gdy zła podróż przerodziła się w jeszcze gorszą. Bardzo chciała zamknąć
oczy, ale nie miała powiek. We śnie nie istnieją normalne zmysły, więc była
uwięziona w bajkowym krajobrazie. Czuła się wykończona tą podróżą, a nie mogła
jeszcze zasnąć. Nie spała przez miesiąc, dopóki się nie wybudziła. Jednak gdy wydawało
jej się, że wraca do rzeczywistości, ktoś spytał ją czy żyje i chce więcej.
- Jasne! -
odparła energicznie, śmiejąc się i na nowo wróciła do kolorowego świata
Einsteina.
Sądzę, że ten rozdział musi być tak krótki, zważając na treść.
Chciałam dopisać jeszcze jedną scenę, ale stwierdziłam, że zakończę takim
fazowym akcentem. No i 13 rozdział wyszedł jak wyszedł. Czekam na opinie.
Z trudem przełknął ślinę. Nie miał pojęcia, co się z nim stało. Widywał już jej podobne, a nawet lepsze, ale ona... To był inny wymiar. I pewnie inna liga, skrzywił się. Jednak znał swoje możliwości i mógł mieć szansę na zapoznanie się z boską długonogą. Jednak musiał chwilę odczekać, zanim zaczepił barmana. Rzucił w niego pieniędzmi i nakazał zrobić każdego drinka, którego ta piękna dziewczyna sobie zażyczy. Gdy barman podszedł do niej, ta uśmiechnęła się, równocześnie zaprzeczając ruchem głowy. Mężczyzna spytał się więc czy coś podać i po chwili odszedł. Dziewczyna rzuciła krótkie spojrzenie na Sebastiana. Gdy ich spojrzenia się spotkały, pokręciła przepraszająco głową i kontynuowała oglądanie trunków.
Sebastian nie miał czasu, żeby przemyśleć cokolwiek, gdy jakiś facet przytulił się mocno do niej. Chłopak nie mógł oderwać oczu od ramion owiniętych wokół talii dziewczyny. Co to za kurwa frajer jebany?!, krzyknął do siebie w myślach, ale nagle zdębiał po raz drugi w ciągu ostatniej pół godziny. Znał tego frajera! I to nawet całkiem dobrze! Znaczy może nie osobiście, ale nie raz widział go szalejącego na scenie i porywającego tłumy. Kurwa! Bach pedale! Sam byłeś w tym motłochu! Wszędzie poznałby te czarne włosy, głos i nieodłączny wielki uśmiech na twarzy. Teraz patrzył na swojego idola z nienawiścią w oczach, jakiej chyba jeszcze nigdy w sobie nie wykrzesał. Tyler. Kurwa jebany Steven Tyler zabrał mu dziewczynę! Nie mógł w to uwierzyć! Już większym pechowcem nie mógł dziś zostać!
Wkurwiony jak sto pięćdziesiąt błyskawicznie dopił nędzną resztę trunku i praktycznie pobiegł do męskiego. Wpadł do kibla i momentalnie zrzygał się do pisuaru. Na szczęście nikogo tam nie było, więc nie musiał się martwić o swój wspaniały wygląd.
Znudzona Debbie
stała oparta o fotel i wpatrywała się w znerwicowanego brata, który latał od
dobrych kilku dni w tę i z powrotem po domu. Nawet nie wiedziała, w którym
momencie się pogodzili. Oboje zamartwiali się jednym i tym samym, więc
teoretycznie te same problemy zbliżyły ich do siebie. Debbie wiedziała, że
Steven cierpi bardziej od niej. Nikogo nie straciła, tylko zasłużyła na ten
pierdolony cyrk. Nie posłuchała brata. Tak. Tu zgadzała się z blondynem. Po
rozmowie z Duffem uświadomiła sobie jak bardzo jej brat się zmienił. A
właściwie jak bardzo narkotyki go zmieniły. To już nie była trawka za szopą. I
mimo, że traktował Dylan i ją samą jak przedmioty, wiedziała, że nie zasłużył
na żadną z tych przykrości. Zagubił się, chłopak. A ona była jego siostrą -
pierdoloną Deborah Adler do kurwy nędzy i miała zamiar wyciągnąć go z tego
bagna! Ale nie teraz... W tamtym momencie chciała tylko pójść spać, jednak
Steven nie dawał jej zapomnieć, o tym co przeżył. A była to historia niemożliwa
do przeżycia. Jednak Adler przeżył. Tiaaa...
- Mówisz, że przejechał cię Steven Tyler? - spytała, rozmasowując
zmęczoną twarz. Nie mogła skupić się na słowach brata, który w przeciwieństwie
do niej był nadzwyczaj pobudzony.
- Nie! Nie
Tyler! - wykrzyknął zirytowany perkusista. - To był cały pierdolony autobus z
mordą Tylera na boku! Nie słuchałaś?!
- Ymm... -
odparła tylko Debbie. - I co? Zginąłeś? - spytała, pobudzając brata do
kolejnego słowotoku.
- Niestety
tak... - odparł w dziwnej nostalgii Steven, patrząc się w pustkę. Jednak szybko
się otrząsnął i dodał żywo:
- Ale przeżyłem!
Debbie walnęła pięknego facepalma. Opadła
ciężko na fotel, rozkładając się na nim jak szef. Przez to że Steven rozstał
się z Dylan, musiała mieszkać z tą cholerną dziatwą. A stawało się to powoli
męczące. Kolesie nastawieni na ostre pieprzenie, alkohol i dragi imprezowali
praktycznie codziennie. Nawet gdy obiecywali, że noc spędzą poza domem, a ona
planowała choć raz się porządnie wyspać, wracali koło czwartej rano, waląc w
drzwi i krzycząc głośno. Fakt. Mogła tak jak oni odsypiać za dnia, ale bez
przesady. Miała to kurwa robić całe życie? Co to, to nie. Do tego Bach
przesiadywał ze Stevenem, praktycznie bez przerwy, snując wspólnie plany na
odzyskania Dylan. Co z tego, że jeden był wkurwiony na drugiego? Chwilowo
zakopali topór wojenny. Przynajmniej podarowali jej swoje kłótnie. Których
ostatnio było naprawdę za dużo.
Odetchnęła głęboko, wyciągając się mocno.
Nie wiadomo, który już raz słuchała jak Steven pobiegł odzyskać Dylan i jak to
wpadł pod autobus Aerosmith. Nie miałam pojęcia, ile w tej opowieści było
prawdy, bo jej brat uwielbiał wszystko ubarwiać. Twierdził, że to bardziej
ekscytujące niż pozbawione kolorów życie. Miał trochę racji, ale Debbie
naprawdę chciała poznać prawdę. Jedynym świadkiem tego zdarzenia był Bach i do
tego nie widział sławnego wypadku. Dobiegł akurat w momencie, w którym Steven
kradł rower jakiemuś sześciolatkowi i próbował dogonić ów autobus. Oczywiście
nie zrobił tego, a jedynym sukcesem, który osiągnął tamtego dnia było wsadzenie
do aresztu na dwanaście godzin. Dodatkowo spotkał tam długo niewidzianego
znajomego znajomego. Życie pełne wrażeń. Gdy odbierała go z posterunku razem ze
Slashem, Steven był stuprocentowo nastawiony na odzyskanie swojej byłej
dziewczyny. 'Przez cały czas tylko ona się starała. Dylan jest moja i tylko
moja i żaden Perry mi jej nie zabierze!', ogłosił ich dwójce, zamaszyście machając ręką, przez co wyglądał jak
Statua Wolności. Jeszcze tylko powiewającej flagi USA zza pleców mu brakowało,
żeby przypominał Kapitana Amerykę. No, dobra. Kapitana Dywana już prędzej.
Razem z Saulem próbowali mu przemówić do rozsądku. 'Przecież jest już za
późno', 'Nie masz szans z Perry'm, stary. Spójrz na siebie.', 'Przejrzyj na
oczy.', 'Nawet nie wiesz, gdzie jest.' te i tego typu zdania padały z ich ust,
jednak perkusista był nie do złamania.
- Nie rozumiecie! - rzucił, obracając się
w drugą stronę w ich samochodzie.
Fakt, pomyślała, patrząc za rozemocjonowanym bratem. Nigdy nie
była zakochana i raczej nie miało się to zmienić. Owszem. Lubiła Izzy'ego, ale
nie chciała ani nie oczekiwała niczego więcej. Zresztą przespali się ze sobą
jakieś dwa razy, po czym Stradlin i tak znalazł sobie inne panienki. Jednak ich
relacje nie zmieniły się z tego powodu. Gitarzysta nazwał ją nawet 'równą
laską' z tego powodu, że nie robiła mu problemów. No, jeny. Dwie noce nie
oznaczały nie wiadomo czego. Przynajmniej nie dla niej. Zresztą nie miała
zamiaru spotykać się z kumplem brata. To było po prostu nieetyczne. Ktoś kiedyś
zapisał Parlay dotyczący każdego starszego brata i każdą młodszą siostrę na
świecie, w którym takie zachowanie było naganne. Mimo, że dokument od wieków
już nie istniał każde rodzeństwo miało go w głowie. A przynajmniej tę
zasadę.
- Siemanko, skurwiele! Wyjmować alkohol na
stół, zapraszać dziwki, włączać muzykę, bo król piwa tu jest!
Drzwi gwałtownie się otworzyły, a do
środka wszedł nie kto inny, a Duff z jakąś brunetką pod ramieniem i wódką w
ręce. Debbie spojrzała w tamtą stronę obojętnym wzrokiem, ale zaraz wróciła
wpatrując się w martwy punkt. Nie było to nic interesującego. Od początku jej
pobytu i brata przez ich dom przewinęła się taka fala panienek, że już dawno
przestałą liczyć. Jeśli jakaś zostawała na noc albo dwie to był wyczyn. Musiała
być naprawdę dobra. Jednak jak to jest ze skarpetami, ponosisz maksymalnie trzy
dni, a potem wywalasz, tak samo było z dziewczynami. Żadna nie zagrzała tam
miejsca.
- Duff. Jest dopiero dwunasta - mruknęła
pod nosem blondynka, nie patrząc w stronę basisty. Przez ostatnie czterdzieści
osiem godzin spała może z cztery i naprawdę nie marzyła o tym, żeby robili tu
imprezę.
- Co jest, Harry? - spytał McKagan,
podchodząc do Debbie. Lubił nazywać ją nazwiskiem wokalistki Blondie, odkąd
wpadł w końcu na to, kogo przypomina mu siostra Adlera. Deb wcale nie była mu
dłużna:
- Chcę się wyspać, Vicious. To
wszystko - wymruczała, jeżdżąc czołem po swoich kolanach. - Tak bardzo...
- Ej, młoda! Ej!
Nie zasypiaj! - Duff szturchnął ją parę razy, aż w końcu dziewczyna spojrzała
na niego zaspanym, ale źle wróżącym wzrokiem. - Mam pomysł, gdzie się możesz
położyć. Chodź.
Debbie przewróciła
oczami, ale wstała i podreptała śladem wielkiej chodzącej góry do miejsca,
gdzie były rozstawione instrumenty. Spojrzała na McKagana jak na idiotę, gdy
okazało się, że prowadził ją właśnie tutaj.
- No, co? - rzucił
zdziwiony Duff. - Ściany są obłożone pojemnikami od jajek, więc dźwiękoszczelne
są. Co jeszcze... A! Kanapa! Proszę, cię bardzo! Jest tuuutaj... - mówił,
rozglądając się po salce, a potem zrzucając multum śmieci na podłogę, spod
których wyłoniła się sofa. Gdy oczyścił posłanie, odwrócił się uśmiechnięty do
dziewczyny, ale zaraz zrzedła mu mina, widząc nieusatysfakcjonowaną Debbie. -
Czego ty jeszcze chcesz?! - rzucił, nie rozumiejąc spojrzenia blondynki.
Przecież miała wszystko, co chciała!
- Dzięki bardzo, a
teraz zjeżdżaj! - rozkazała, pokazując chłopakowi wyjście. - Jak usłyszę ciebie
i tę twoją pannę, osobiście wypierdolę was z domu - dodała, gdy zamykała
wiszące na jednym zawiasie drzwi.
***
Xana siedziała na schodach przed kampusem,
gdy znajomy samochód zatrzymał się zaraz przed nią. Zgadywała, że Andy
wiedział, iż tam była. Bez słowa wsiadła, po czym chłopak rzucił:
- Jedziemy do mnie?
Dziewczyna przytaknęła, ale przypomniała
sobie o śpiącej w najlepsze Dylan. Minęło trochę czasu, więc Bierk zapewne już
się obudziła i bazgrała swoje wiersze na ścianach. Xana przewróciła oczami,
wyobrażając sobie przyjaciółkę w takiej sytuacji. Było jak najbardziej
prawdopodobne, że właśnie zastanie taki obraz, gdy wejdzie do mieszkania.
- A możemy wpaść jeszcze do mnie? -
spytała, patrząc na blondyna. - Zostawiłam Dylan bez kluczy i nie wiem, czy
jest w mieszkaniu.
Chłopak przytaknął. Z roztrzepaniem Bierk
można było też przypuszczać, że opuściła dom Xany i poszła na miasto, nie
przejmując się, że drzwi były otwarte. Lepiej się upewnić. Gdy
dotarli na miejsce, dziewczyna sama poszła po Dylan, mając nadzieję, że ta nie
zdemolowała mieszkania. 'Oj, nie podoba ci się to przemeblowanie?' Xana oczami
wyobraźni widziała tę słodką smutną buzię. Bez ostrzeżenia weszła do domu,
szukając jakichkolwiek różnic od swojego wyjścia. Wszystko wyglądało normalnie,
a z adaptera dochodziły dźwięki The Cure. Dylan siedziała na ziemi plecami do
niej i majstrowała przy doniczce.
- Hej? - mruknęła niepewnie Xana, rzucając
torbę przy drzwiach. Bierk odwróciła się do niej z uśmiechem na ustach.
- Zobacz, jaką ci tu ozdobę szykuję! -
wykrzyknęła podekscytowana, odsuwając się nieco w bok, by przyjaciółka mogła
podziwiać kolejny dekupaż hipiski. Musiała przyznać, że teraz donica wyglądała
o niebo lepiej. Chętnie posiedziałaby sobie ze swoją siostrą krwi. Jednak nie miała
na to czasu. Andy czekał w samochodzie na dole. - No, proszę! Powodzenia w
takim razie! - wyszczerzyła się mała czarna, ale Xana zaprzeczyła.
- Idziesz ze mną.
I bez pytania pociągnęła ubraną w ulubione
ogrodniczki Dylan w stronę wyjścia. Zamknęła mieszkanie, po czym obie zbiegły
szybko po schodach. Bierk śmiała się po drodze, a gdy wskoczyły do samochodu
Andy'ego, rzuciła do chłopaka:
- Chodzisz z Xaną?
Dziewczyna nie zdążyła zareagować, bo Andy
odparł wesoło:
- Nie, Jeszcze nie.
Po czym Dylan wciągnęła go w żywą dyskusję
o miejscowych zespołach. Dopytywała czy zna niektórych wykonawców osobiście i
nie zawiodła się. Gdy spytała o Alice In Chains, dostała satysfakcjonującą
odpowiedź. Zadowolona opadła na tylne siedzenie, wsłuchując się w lokalną
stację radiową. Tymczasem Xana dziękowała, że jej towarzyszka się przymknęła i
ukryła jak na razie w swoim świecie. Posłała przepraszające spojrzenie Andy'emu,
ale ten wydawał się być nie poruszony. Jechali w totalnej ciszy jeszcze jakieś
dziesięć minut, zanim chłopak zatrzymał się przed dość sporych rozmiarów
domkiem wciśniętym między dwoma kamienicami. Blondyn zaprosił dziewczyny do
środka i zaraz od wejścia dało się wyczuć ten miejscowy klimat. Korytarz
zawalony był różnego rodzaju bibelotami, które Dylan zaczęła od razu przeglądać
w poszukiwaniu czegoś niezwykłego. A było tego naprawdę sporo. Xana
niewidocznie przepchnęła dziewczynę dalej do kuchni. Jakiś wysoki opalony koleś
właśnie przygotowywał sobie jedzenie, stojąc na środku pomieszczenia w samych
bokserkach.
- Jezu, Chris! Nie wiesz, że istnieje coś
takiego jak spodnie... Albo koszulka? - Andy przewrócił oczami, zaglądając do
kuchni i patrząc uważnie na kumpla. Chłopak z zarostem o imieniu Chris zniknął
na chwilę w głębi domu, po czym wrócił w spodenkach i z szerokim uśmiechem na
twarzy. Przejechał spojrzeniem po obu dziewczynach, aż w końcu podszedł do
Xany.
- Ty pewnie jesteś Xana, tak? Andy ciągle
o tobie mówi! Jesteś całkiem ładną panną.
Prawił jej komplementy, dopóki blondyn nie
odciągnął dziewczyny nieco dalej, a wtedy uwaga Chrisa przeniosła się na Dylan.
Więc chłopak naprawdę o niej mówił? To chyba w końcu coś znaczyło, prawda?
- To... Chcesz zobaczyć resztę, czy wolisz
patrzeć na mięśnie Chrisa cały dzień? - spytał Andy, wskakując na pierwszy
stopień schodów. Musiała przyznać. Jego współlokator miał niezłe ciało, a bez
koszulki wyglądał jak młody bóg. Dziewczyna zerknęła na przyjaciółkę, jednak ta
była zajęta rozmową z Chrisem. Xana słyszała jeszcze ich śmiechy, gdy szła za
Andy'm w głąb domu. Ten pokazał jej swój pokój na piętrze. Usiadł na krześle
obok SNES i telewizora i włączył gierkę, więc dziewczyna opadła na łóżku,
rozglądając się po wnętrzu. Wood grał w Super Mario Brothers na Playstation,
gdy Xana czytała jakąś powieść, która wcześniej leżała na podłodze. Chris wpadł
do nich po jakimś czasie, rzucając się na wielki miękki fotel, stojący w rogu
pokoju.
- A gdzie Dylan? - spytała dziewczyna.
Sądziła, że jak już jej przyjaciółka będzie chodziła razem z brodaczem. Jednak
ten tylko wzruszył ramionami w formie odpowiedzi. Xana wydęła wargi, ale nic
nie powiedziała. Bardziej od chłopaków Bierk ciągnęły liczne interesujące
przedmioty, walające się po całym domu. Gdyby mogła, zamieszkała by w Krainie
Czarów, odnajdując co chwila nowe indywidua. Gdy tak nad tym myślałam, Chris co
chwila szturchał Andy'ego, wywołując u obu głośne wybuchy śmiechu. Po pół
godzinie zaczęła się nudzić.
- Tiaa... To może zmienimy lokal? -
rzuciła pytaniem w nicość, nie spodziewając się odzewu, gdy nagle do pokoju
wpadła Bierk z szerokim uśmiechem na twarzy. Wszystkie głowy zwróciły się w jej
stronę. - Co jest? - spytała Xana, zamykając momentalnie książkę.
- Została tylko godzina do koncertu,
ludziska! - pisnęła, czekając na jakąś reakcję. Andy tylko spojrzał na Xanę
pytająco, a Chris widząc spojrzenie blondyna, odchrząknął, po czym wstał.
- No, to idziemy się przygotować! -
krzyknął do Dylan i zagarnął ją gdzieś w głąb domu. Gdy podniecone głosy obojga
ucichły, Andy zwrócił się do dziewczyny:
- Myślałem, że idziemy sami.
- Twoi kumple też tam będą, a zresztą. -
Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym położyła się na łóżku, patrząc na swoje
paznokcie. - Zresztą wydaje mi się, że Dylan nie idzie z nami. Mówiła, że
przyjechała z jakimś zespołem na koncert. Zupełnie zapomniałam się jej spytać
co to za goście.
- Hm... - mruknął chłopak. - W sumie to
nie było rozmowy. Masz rację. Zresztą powoli trzeba się zwijać.
Ogarnęli się w niecałe dwadzieścia minut i zeszli na parter. Tam znaleźli gotowych Dylan i Chrisa, walczących na patelnie i odgrywając scenę z Imprerium kontratakuje. Właśnie Bierk oznajmiała brodaczowi, że jest jego ojcem, a chłopak zaczął krzyczeć z niedowierzania. Do tego jego ból egzystencjalny dobijał brak ręki. Którą Chris teatralnie schował za plecami.
- Nie chcemy wam przeszkadzać, ale trzeba się już zbierać - rzucił Andy już w o wiele lepszym humorze. Jak widać scenka z klasyki science fiction złagodziła jego osąd o małej hipisce. Wyszli z domu, a tam już czekali Stone,
Jeff i Greg, stojąc w kręgu, rozmawiając i paląc papierosy. Bez problemu dołączyli do ich grona. Xana chętnie zapaliła fajkę, a Andy ostatecznie wziął papierosa od Grega. Poczekali jeszcze chwilę na trzech kolesi z zespołu Chrisa i ruszyli w drogę. Szli, śmiejąc się jak z tandetnych żartów Chrisa, gdy Dylan wyciągnęła swoje specjalne blanty i zaczęła częstować nimi pozostałych. W rezultacie wszystkim poprawił się humor jeszcze bardziej.
- Chyba ktoś się tu zjarał - rzuciła Dylan do Chrisa, który chciał zaprezentować za wszelką cenę, że jego haj nie dotyczy, odwracając głowę w drugą stronę.
Droga na koncert dłużyła im się niemiłosiernie, ale w końcu dotarli na miejsce, a efekt zioła tylko lekko dawał się jeszcze we znaki. Nikt z nich nie podejrzewał, że na wejściu do celu będą stać ochroniarze. Nie mieli przepustek, ale wystarczyło, że Dylan rozmówiła się z jednym z nich i wszyscy przeszli na backstage. Tam okazało się, że czekali już kolejni znajomi Chrisa i Andy'ego. Wszyscy zaczęli się ze sobą witać, a Xana razem z Dylan stały obok, czekając, aż zespół wyjdzie na scenę. Stały dokładnie na drodze dzielącej garderobę z halą. Gdy w korytarzu głosy diametralnie się podniosły, wszyscy wiedzieli, że muzycy nadchodzą. Chłopacy stali zaraz za dziewczynami, chcąc zobaczyć gwiazdy. Gdy przechodzili zaraz obok nich, jeden z zespołu rzucił w ich stronę:
- Dylan! W końcu dotarłaś!
- Przecież mówiłam, że przyjdę. - Czarna wyszczerzyła się do Perry'ego, a ten potarmosił jej włosy.
- Zobaczymy się po koncercie - rzucił tylko gitarzysta i wskoczył po schodkach na scenę. Dylan odwróciła się do swoich znajomych. Jednak widząc ich zdezorientowanie i szczęki praktycznie dotykające ziemi, rzuciła:
- No, co?
- Ale... Ale jak?! - dukał Stone'a, nie mogąc wydusić ani słowa więcej. Bierk wzruszyła ramionami, po czym rzuciła:
- Magia?
Nikt nie mógł zrozumieć tego, co się przed chwilą stało, więc machnęła ręką i dodała:
- Chodźcie! Nie możemy przegapić tego zajebistego koncertu!
***
- Idę, kurwa!
Idę! - Axl darł mordę na cały dom, zmierzając zamaszystym krokiem w stronę
drzwi. Od jakichś dobrych pięciu minut ktoś próbował dodzwonić się do właścicieli,
nieubłaganie wciskając dzwonek. Jedynym osobnikiem na dole był Rose, który w
końcu stracił cierpliwość. Reszta porozłaziła się po domu w celach, które nie
miały dostać się do opinii publicznej. Tylko młodsza z rodzeństwa Adler
siedziała w swoim ulubionym fotelu, majtając nogą i przeglądając gazety. -
Mogłabyś otworzyć! - rzucił do niej wkurwiony wokalista, na co dziewczyna tylko
wzruszyła ramionami, bawiąc się gumą i przekładając kolejne strony magazynu.
Zerknęła na rozwalonego na kanapie Bolana. No, tak. Nie była tu sama, jednak
koleś zupełnie odjechał i nie kontaktował. Impreza dzień wcześniej przyniosła
tu właśnie również resztę Skid Row. Debbie odprowadziła wzrokiem Axla, nie
ruszając się nawet o centymetr. Zapewne była to paniusia z wielkim brzuchem,
domagająca się alimentów albo komornik. Rudy otworzył nagłym ruchem wejście i
zmierzył osobnika przeszkadzającego mu w tworzeniu.
- A ty coś kurwa
za jeden?! - rzucił tylko, wpatrując się w stojącego przed nim typka w ciemnych
okularach i dredach. Ten tylko oderwał się od jarania fajki i mruknął dość
spokojnym i jakby nieśmiałym głosem:
- Szukam Dylan.
Jest tutaj?
Rudy patrzył na
niego od góry do dołu, nie zamierzając zbytnio trudzić się z wypowiedzią.
Najchętniej zajebałby czarnego za to, że przerwał mu epicką czynność, jaką było
pisanie tekstu. Co z tego, że szło mu beznadziejnie i co chwila wyrzucał
kolejne wersety. Zajebiście.Kolejny
zagubiony frajer z nieźle pierdolniętych hipisów, pomyślał chłopak,
starając się powiązać gostka z Bierk. Jednak nic mu nie mówiła ta iście epicka
facjata. Dylan miała dość sporo znajomych, ale nie lubił, gdy złazili się do
niej jak do jakiejś Wyroczni. Po prostu nie mógł znieść faktu, że dziewczyna
może poświęcać czas komuś innemu niż on. Gdy Axl nie odpowiadał, tajemniczy
gość dodał:
- Nie ma jej u
niej w domu, a to był jedyny adres, do którego mnie odesłali.
- No, to masz kurwa problem - rzucił Rose. - Bo jej tu też nie ma.
W ogóle coś za jeden? Nie lubię jak mi się cwele szwendają po trawniku.
- Navarro. Dave - powiedział chłopak, wyciągając rękę do Axla. Ten
jednak tylko spojrzał na wyciągniętą dłoń jak na spleśniały budyń i już miał
zatrzasnąć drzwi, gdy zaraz za rudym wyrósł Bach, patrząc uważnie na kolesia w
dredach.
- Czego od niej chcesz? - rzucił wyzywająco, odrzucając blond
grzywę. Debbie obserwując całe zajście z fotela przewróciła oczami. No, tak.
Sebastian był jak rekin. Gdy tylko ktoś nawet szeptem wymówił imię jego
siostry, znajdował się zaraz za delikwentem, domagając się jakichś informacji. Wszyscy
już wiedzieli, że panna Bierk pojechała do Seattle, ale nikt nie miał pojęcia,
kiedy miała wrócić. O ile w ogóle miała taki zamiar. Musieli być naprawdę mocno
związani z Bachem, bo ten dostawał istnego szału z każdym kolejnym dniem bez
Dylan. Wyglądało to już jak monotonny rytuał. Przyłaził do nich, nakręcał się
ze Stevenem, z którym potem kłócili się o jakieś pierdoły prawie cały dzień, a
pod wieczór do drzwi pukali Skidzi po odbiór swojego wokalisty. Debbie nawet
nie zauważyła, kiedy zaczęła spędzać więcej czasu z nimi niż z Gunsami.
- Szukam jej. - Navarro wzruszył ramionami, nic sobie nie robiąc z
dość nieprzyjemnego powitania. - Ale jak widzę, tu jej nie ma, więc...
- Trzymaj się lepiej z daleka od mojej siostry! - wrzasnął jeszcze
za nim Bach, zanim trzasnął z całej siły drzwiami. Axl ulotnił się chwilę
wcześniej, mamrocząc coś o ćpunach i jaskiniowcach. Sebastian cały wzburzony
usiadł na fotelu po drugiej stronie pokoju i wpatrywał się nieobecnym wzrokiem
w pustkę.
- Mogliście
darować kolesiowi - wymruczał, wybudzający się powoli Rachel. Chłopak
przeciągnął się na kanapie i mlasnął zadowolony. Musiał przyznać. Gunsi mieli
zajebiście wygodną kanapę.
- Chyba i tak się zbytnio nie przejął - dodała Debbie, nie patrząc
wcale na swoich towarzyszy. Za bardzo pochłonęły ją nowinki muzyczne w rubryce
związanej z jej kochanym punkiem. Sebastian jednak im nie odpowiedział. Nawet
ich nie słyszał. Myślał nad tym, kiedy zobaczy siostrę. Nie miał pojęcia czy za
nią jechać, czy czekać w domu? Właśnie. Heavenhouse było tak puste bez niej.
Wracał z prób, nasłuchując puszczonej z adaptera płyty Led Zeppelin, ale
odpowiadała mu tylko cisza. Nie miał komu się chwalić następnym koncertem ani
kogo słuchać. Wychowywali się razem, w wieku nastoletnim byli nierozłączni, a
później życia bez siebie nawzajem sobie nie wyobrażali. Nie poszedł nawet do
sklepu muzycznego. Nie miał po co. Mijał już trzeci tydzień, a prócz jakichś
niewyobrażalnych plotek na temat nowej laski Perry'ego nie miał wieści o
siostrze.Idioci, myślał,
wspominając odpowiedzi, gdy wypytywał o Dylan na mieście. Sam nie wiedział
dlaczego, ale przypomniała mu się akcja, gdy nie był jeszcze pełnoletni, a
dziewczyna wybierała się na koncert UFO. Jako młodszy brat uwielbiał każdy
zespół, którego słuchała Dylan. Znał na pamięć wszystkie piosenki i cholernie
zależało mu, żeby pojechać. Jednak nawet nie brał tego pod uwagę. Pewnego dnia
tak wkurwił siostrę, że krzyknęła 'Chciałam zabrać cię na koncert, ale zachowujesz
się jak bydlę, to tak cię będę traktować!'. Sebastian nigdy nie widział Dylan
tak zdenerwowanej. Jednak gdy dzień przed koncertem siedział w pokoju i ryczał,
czarna weszła, usiadła obok na łóżku, pogłaskała po plecach i mruknęła
'Wszystkiego najlepszego.', kładąc obok niego bilet.
Westchnął. I gdzie była ta sama Dylan? Mogła sobie jechać z
Perry'm, Lemmy'm czy nawet samym Dio. Wiedział, że zawsze wróci. Zrezygnowany i
zmęczony tym ciągłym zamartwianiem się, oparł głowę o zagłówek, obserwując jak
Rachel leniwie wstał i podszedł do małej Adler z piwem, pokazując coś palcem w
gazecie. Patrząc na tę dwójkę, przypomniało mu się, że przecież wcale już nie
lubił tej małej blondwłosej gówniary. A przynajmniej starał się to sobie
wmówić. Debbie była w porządku, ale to przez nią wyszło to całe późniejsze
gówno. Chciał być na nią zły, ale nie mógł. Wydawało mu się, że znielubienie
Adler będzie aktem solidaryzowania się z własną siostrą. Jednak i na tym
froncie nawalił. Przecież sam codziennie przyłaził do Popcorna, wymieniając się
pomysłami na to jak sprawić, żeby Dylan wróciła. Im dłużej nad tym myślał, tym
zdawał sobie coraz bardziej sprawę z idiotyzmu samego tego
przedsięwzięcia.
- Kurwa... Ale jestem żałosny - mruknął do siebie.
- Mówiłeś coś, stary?
Rachel patrzył na niego wyczekująco, ale Bach nie odpowiedział,
tylko wstał, zabrał kurtkę i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
- Powiedziałem coś nie tak? - spytał Bolan, zerkając ze
zdziwieniem na Debbie.
Siedziała w samochodzie z dłońmi na kierownicy,
czekając, aż Slash obejdzie samochód i wsiądzie na siedzenie obok. Włosy
zarzuciła na twarz i tylko skrzypnięcie drzwi, a także lekkie przechylenie
samochodu, powiadomiło ją, że chłopak wsiadł już do auta. Przekręciła kluczyki,
wcisnęła sprzęgło i wyjechała w ciszy z parkingu. Tylko kompletnie pijany i
naćpany Izzy coś tam stękał, majacząc. Trzeba było go bezpiecznie dostarczyć w
odpowiednie miejsce. Droga do domu Izzy'ego i Axla była dosyć długa, za co
przeklinała swojego nieprzytomnego pasażera w myślach. W środku nocy zadzwonił
do niej Hudson z wielką prośbą. Upili się z Kirkiem i Stradlinem, Steven zabrał
im samochód, nie mieli jak dojechać do domu, a nikt inny nie odbierał telefonu.
- Erin. Proszę.
Zirytowana zgodziła się. Gdy dojechała, okazało się,
że Kirk zabawiał się z jakąś dziewczyną, a Izzy leżał na stoliku kompletnie
pijany i zapewne naćpany. Całe szczęście Slash jeszcze był w porządnym stanie i
pomógł dowlec czarnego do auta. Podobno Axl też przyszedł z nimi do baru, ale
nigdzie nie było go widać. Dwójka tych pijaków mieszkała zaraz za miastem w
malutkiej chatce drwala, którą zakupił Stradlin. Uważał, że to świetne miejsce
do tworzenia. Nie trwało długo zanim Rose obwieścił się nowym współlokatorem
chateczki. Aby do niej dotrzeć trzeba było skręcić w lewo w ciemny iglasty las
po wyjechaniu z miasta. Jechanie dziką ścieżką zwykle sprawiało Erin mnóstwo
frajdy, ale tym razem wydawała jej się potwornie dłużyć. Wgapiała się tylko w
drogę naprzeciwko, czując jak cały samochód podskakuje na dziurach. Pogoda też
nie sprzyjała - wisząca tuż nad ziemią mgła niczym z filmu o wilkołakach, wcale
nie poprawiała dziewczynie nastroju, choć uwielbiała tego typu klimaty. Ale nie
dziś. Nie teraz. Z zaciętą miną zacisnęła obie ręce na kierownicy, wpatrując
się w drogę przed sobą. Slash patrzył na nią nieco wystraszony. Jeszcze nigdy
nie widział Everly tak wkurzonej. Wolał się nie odzywać. Jednak dziewczyna nie
była zła z powodu telefonu Hudsona. Nic z tych rzeczy. Po prostu potwornie
tęskniła za Dylan. Mimo, że przyzwyczaiła się do niezwykłej spontaniczności
przyjaciółki, nie mogła przeżyć, że ta pojechała sobie jak niby nigdy nic do
Seattle z Aerosmith, zostawiając wiadomość na lodówce. 'Wrócę w poniedziałek.
Dylan kocha Erin' i to wszystko. Everly była na nią zła. Do tego obwiniała samą
siebie, że jej nie przypilnowała. Gdzie miała mózg, gdy pozwalała Bierk ćpać z
Perry'm?! Mimo, że zawsze oboje byli trzeźwi, gdy wracała z pracy, wiedziała,
co się działo podczas jej nieobecności. Całe szczęście nie sypiali ze
sobą. Chociaż z nimi nigdy nic nie wiadomo..., przemknęło jej przez
głowę, ale zaraz wyrzuciła te myśli. Dylan nie była z tych. Zresztą dość długo
rozmawiały na temat jej i Stevena. Nie. Erin była pewna, że Dylan była stała w
uczuciach. Ale nie tylko Bierk ją martwiła. Axl wcale nie pomagał. Oczywiście,
zajął się Dylan, gdy ta znalazła się w sklepie. Nawet na nią nawrzeszczał za
lekkomyślność, ale Erin nie podobała się jedna rzecz. Rose wpadł wtedy do
Dylan, nie do niej. Wiedziała, że nic między nimi nie było, ale Axl zaczął się
od niej oddalać. A to nie wróżyło niczego dobrego. Wcześniej też znikał na
tydzień albo dwa, ale zawsze dzwonił. W ostatnim czasie nawet gdy leżeli obok
siebie, rudy wydawał się być tysiące mil dalej. Był na nią kompletnie obojętny.
Nikt nie odzywał się, aż do domu Izzy'ego, choć dziwne
pytania wisiały w powietrzu. W końcu z mroku wyłoniła się malutka chatka. Nareszcie!,
krzyknęła w myślach dziewczyna, bojąc się powrotu. Chciała jak najszybciej
położyć się spać i nie myśleć o niczym prócz wygodnego łóżka. Dotknęła
odruchowo prawej kieszonki spodni i, czując pod palcami twarde wybrzuszenia
kluczy, odetchnęła z ulgą.
Przy wejściu do domu na ganku, stał jakiś chłopak.
- Czy to Duff? - Erin spytała bardziej sama siebie,
ale Slash podchwycił się jakiegokolwiek tematu do rozmowy:
- Już wydobrzał?
I znowu milczeli. Zatrzymała wóz zaraz przed wejściem
i wysiadła, zatrzaskując drzwi.
- Już myślałem, że nigdy nie wrócicie! - McKagan stał
oparty nonszalancko na jednym z dwóch podtrzymujących taras słupów z szerokim
uśmiechem na twarzy.
- A ja, że dawno już śpisz. - Uśmiechnęła się sennie
Everly i przybiła mu piątkę. - Dobrze się czujesz? I co ty tutaj robisz?
- Pewnie. A, czekam na Rose'a, ale chyba się nie
doczekam - odparł wesoło, tarmosząc jej lekko włosy. - Dobra. Czas wnieść tego
biednego pijaczynę.
McKagan był w wyjątkowo dobrym humorze. Uśmiechnął się
do Erin i zbiegł po lekko spróchniałych stopniach. Dziewczyna nie czekała na
nich, tylko weszła do domu i od razu skierowała w stronę salonu. Poprzedni
właściciel był dość staromodny, więc w domu nie było elektryczności prócz
ciepłej wody, kuchenki i światła. Podczas, gdy chłopacy trudzili się z
transportowaniem Izzy'ego, owinęła się starym indiańskim paltem, które
przewieszone było przez bujany fotel i kucnęła przy palenisku. Otwarty, stary kominek
był dosyć oklejony sadzą, ale nie na tyle, by nie można było w nim rozpalić.
Już dawno nauczyła się porządnie hajcować, gdy sześć lat temu niemal cały
południowy stan został bez prądu i ogrzewania na prawie trzy miesiące. W
dodatku odezwał się w niej uśpiony instynkt Indianina. Ułożyła drewno, po czym
dmuchnęła w stertę gazet, uprzednio je podpalając. Coś rozbłysło i już po
chwili czerwony język ognia śmigał po papierze.
- O, super, Erin! - Duff wtoczył się do salonu,
trzymając na spółkę ze Slashem nieprzytomnego Stradlina. - W końcu jakiś
porządny człowiek. Myślałem, że tu zamarznę! A tak w ogóle gdzie ten rudy zjeb?
Spojrzał na Slasha pytająco, ale ten mu nie
odpowiedział, więc zerknął na Everly, która tylko wzruszyła ramionami. Hudson
widząc jej reakcję, westchnął i mruknął:
- Gdzieś polazł.
I posadzili błogo nieświadomego Izzy'ego na bujanym
fotelu, który był w salonie jedynym meblem. Duff wyczuł, że coś jest nie tak,
bo spytał bez zbędnych ceregieli:
- Pokłóciliście się o coś czy co? - Każdy spojrzał po
sobie. - Bo Slash coś milczący jest, a normalnie gęba mu się nie zamyka, a
Erin... Cóż, widać to po twojej minie.
Nikt nawet nie drgnął.
- Rodzice się pokłócili, hę? - Odpowiedziała mu cisza.
- No, weźcie! Przecież widzę, że jest coś nie tak.
- Po prostu mam okres, zgoda? – Erin spojrzała na
niego wyzywająco.
- Jaaasne. Uważaj, bo ci uwierzę.
- Martwi się o Axla. – Oboje z Duffem spojrzeli
zaskoczeni na Slasha trzymającego w ręku butelkę brandy, którą wziął Bóg wie
skąd. - No, co? Przecież to proste. Jak Erin jest zła, wiadomo, że tylko z
jednego powodu.
- To nie tak – zaprotestowała dziewczyna, potrząsając
dość energicznie głową. Jednak było to tylko potwierdzenie słów kudłatego.
Chłopacy patrzyli na nią wymownie, a ona już nie mogła się bronić. Przy nich
nie umiała kłamać. – O jeny! – obruszyła się, ulegając pod naciskiem ich
spojrzeń. – Każdy się czasem może pomartwić!
McKagan potrząsnął tylko głową, a Hudson stał bez
ruchu. Obaj popatrzyli po sobie, dając tym jakiś znak, a potem spojrzeli na
dziewczynę ze wzrokiem oznaczającym politowanie i żal. Coś ukrywali. Za dobrze
ich znała. Nie mogło to dotyczyć Izzy'ego, który był kompletnie wyautowany.
Cholera! Znała ten rodzaj spojrzenia – chodziło o nią… Ostatnio tak się
zachowywali, gdy Axl przeleciał jakąś typiarę. Wiedzieli coś, co ją ominęło.
Wstała i zmierzyła ich wzrokiem żądającym wyjaśnień. Blondyn doskonale ją
wyczuł.
- Erin. Nie… - zaczął, ale przerwała mu ostrym tonem:
- Powiedzcie mi!
- Nie chcesz i nie musisz wiedzieć po prostu. – Tym
razem do rozmowy włączył się Slash, idąc w jej stronę. Wiedziała, że to reakcja
zmierzająca ku pocieszeniu.Ale
kurwa czemu miałby to robić?!Czego
do cholery nie wiedziała? Wyciągnęła dłoń, każąc mu stanąć. Musiała wiedzieć.
Rozpaczliwie przenosiła spojrzenie z jednego na drugiego, szukając wyjaśnień.
- Nie wierzę… - Duff odwrócił się do Slasha i dalej
nie zwracał na Erin uwagi. – Jak ten skurwiel może jej to robić?
- W ogóle mógł nas oszczędzić. – Hudson walnął
facepalma i nagle krzyknął:
- Kurwa! Jebany skurwiel!
- Co się dzieje? - spytała, ale nie reagowali.
Rozmawiali między sobą, a McKagan musiał teraz uspokajać Slasha. Przeczesywał
nerwowo włosy palcami. Zawsze tak robił, gdy go ponosiło.
- To poszło za daleko. Ona musi wiedzieć. Znowu - dodał dobitnie.
- Ja… Nie mogę.
Patrzyła na nich z otwartymi ustami coraz bardziej
poirytowana faktem, że nie wiedziała, o czym mówią. A przez to była wyłączona z
rozmowy. Na dokładkę zaczęli szeptać, by już nic nie słyszała. Nic nie
zdziałała, prosząc i błagając o wyjaśnienia, więc w końcu dała sobie spokój. I
dopiero wtedy , gdy odpuściła, odwrócili się do niej. Jednak ich spojrzenia
były tak wymowne, że zaczęła wątpić czy chciała cokolwiek wiedzieć. Pierwszy
podszedł Slash.
- Erin – zaczął, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Może
lepiej usiądziesz?
Zaprzeczyła niemrawo. Jeśli było to trudne, tym
bardziej powinna przyjąć to na stojąco. Była w końcu Erin Everly, co cholery!
Czuła całą sobą, że chodziło o Axla. Miała nikłą nadzieję, że nie chodziło o
to, o czym myślała. Kudłaty westchnął i pozwolił Duffowi zająć swoje miejsce.
- Słuchaj... – Duff patrzył na nią uważnie, a Erin
tylko mogła wpatrywać się głęboko w jego wielkie oczy. Wydawało się jakby przez
całe jego ciało przebijała prawdziwa troska, powodowana szczerą intencją.
Blondynowi było żal tej uroczej dziewczyny. Erin wystarczyły spojrzenia Duffa,
żeby oczy zajęły jej się łzami.
- No cóżeś zrobił? – Slash przewrócił oczami, ale
McKagan nawet na niego nie spojrzał, tylko położył drugą rękę na ramię
dziewczyny.
- Wiemy, gdzie jest Axl. A przynajmniej z kim.
Otarł jej łzę kciukiem, po czym odchrząknął jakby cała
reszta była oczywista.
- No, więc? – spytała, starając się ukryć drżenie
głosu. W sumie całe jej ciało dygotało.
- Nie widzisz, że to ją zniszczy? – Slash był naprawdę
zły. Chodził po pokoju non stop wyzywając. – Powiedz jej w końcu!
- Axl jest teraz z Molly Harper. – Duff niemal wypluł
te słowa.
- C…co? – wydukała, za bardzo nie rozumiejąc słów.
Zdawałoby się, że usłyszała kiepski żart, który wszyscy biorą dziwnie do siebie
tylko nie ona. Nie zarejestrowała ani jednej sylaby, które padło z ust
blondyna.
- Kurwa, Erin! On ją rżnie, rozumiesz?! – krzyknął
Slash, rozbijając butelkę o ścianę. Zrobił to tak głośno, że Izzy, aż
podskoczył, mamrocząc coś przez sen i przewracając na drugi bok. – Posuwa ją od
miesiąca!
„Rżnie”, „bzykają”, „miesiąc”. Słowa padały szybko, a
mózg nie nadążał. Po prostu nie wiedziała do końca, co się stało. Stała wbita w
ziemię z nieruchomym wzrokiem, nie wyrażającym żadne konkretne uczucie. Duff i
Slash wydawali się w tym momencie zdrajcami, a ona sama padła ofiarą chorego
żartu. Powoli zaczynały do niej docierać słowa Duffa. Molly Harper. Różowowłosa
dwa lata młodsza suka, z której wiecznie kręcili bekę, mieszkająca na
dodatek w miejscowym burdelu. Przypominały jej się powiedzenia „Co zrobiłaby
Molly Harper?” i najczęstsza odpowiedź „Dała dupy.” Ciągłe komentowanie jej
krzywych mord czy stylu ubierania na pokemona. Jedynym co przychodziło jej do
głowy w tamtym momencie było zrezygnowane 'Znowu?'.
Myśli galopowały jej przez głowę jedna za drugą,
obrazy klatka po klatce migały niczym slajdy, a pocieszające słowa chłopaków
łączyły się w jeden niezrozumiały bełkot. Napięcie rosło, a bomba w jej mózgu
lada chwila zdawała się wybuchnąć. Tylko ciśnienie musiało dojść do górnej
granicy.
- Przestańcie! – krzyknęła bardziej do swoich myśli
niż chłopaków. Zacisnęła oczy, by powstrzymać wylew łez, a dłonie instynktownie
zbiła w pięści. – To nie jest zabawne!
- To prawda – miękko odpowiedział Duff.
- Kurwa! – wrzasnął Slash, podbiegając do niej i
łapiąc za ramiona. Gdy mówił, cały się trząsł, a drgania przechodziły też na
Erin. – Zrozum w końcu, że tak jest!
- Nie… Nie chcę was znać! – wrzasnęła na
całe gardło, odtrącając chłopaka gwałtownie. Jej reakcja zdziwiła ich równie
mocno jak ją samą. Ale nie zastanawiała się nad tym, tylko wybiegła z pokoju
najszybciej jak mogła. Wpadła na drzwi frontowe i, nie zatrzymując się, zbiegła
po schodach w stronę samochodu. Jednak nie pomyślała, że stopnie mogą być śliskie
i na ostatnim but przesunął się w bok, przez co poleciała twarzą w opadłe
liście. Wygramoliła się z nich szybko, niemal się czołgając. Orała palcami
ziemię, próbując wstać – zupełnie jakby gonił ją psychopatyczny morderca, a nie
przyjaciele. Gdy dobiegła do auta, szarpała się rozpaczliwie z klamką, a potem
kluczykami i skrzynią biegów. Cały czas płakała, a jej stan był koszmarny. Była
cała zasmarkana, miała wory pod oczami, a zachrypnięty głos stał się żałośnie
płaczliwy. Szybciej!, krzyczała w myślach, gdy wóz dyszał ciężko, nie chcąc
zapalić. Rzuciła szybkie spojrzenie z szalejącym sercem w górę. Widziała jak Slash wpół goły
zeskoczył na raz ze schodków i biegł w jej stronę, a Duff wypadł z domu zaraz
za nim. Adrenalina strzeliła Erin w żyły, ale było już za późno. Drzwi od strony
kierowcy otworzyły się szeroko, ciągnąc do środka zimny wiatr i wirujące
szaleńczo płatki. Krzyknęła, czując mocny uścisk na swoim nadgarstku, ciągnący ją w swoją stroną. Jednak wbiła wsteczny i nacisnęła gaz.
Debbie z lekkim
niedowierzaniem patrzyła na uwijających się Gunsów. Przekładali rzeczy, chowali
je do szafek, wywalali za okno. Powód był prosty - robili imprezę. A do
porządnego melanżu potrzebne było miejsce. Bo jakby wyglądało takie zajście,
gdzie kilkadziesiąt ludzi tłoczyłoby się na kilku metrach kwadratowych.
Najwyżej zrobiliby sobie sauna party. Nikt nie miał pojęcia, o której zaczyna
się chlanie, jednak goście zawsze schodzili się tłumnie po zachodzie słońca,
czyli bardzo niedługo.
- Kurwa,
chłopaki! Słyszałem, że ma być Einstein! - rzucił nagle podniecony Slash,
patrząc na wszystkich dookoła. Ci zamarli w bezruchu, prostując się gwałtownie
na dźwięk nazwiska niemieckiego fizyka. Debbie uniosła brwi, widząc ich nagłe
ożywienie. Wątpiła, żeby mówili o Albercie, jednak zaintrygowała ją reakcja
Gunsów.
- Einstein?
- rzucił wyraźnie zdziwiony Izzy. - Ocipiałeś? Do nas? Dzisiaj? Niemożliwe...
- Co ty
pierdolisz? - włączył się niemniej zainteresowany Duff. Blondyn tak się
napalił, że aż złapał się za ten swój tleniony łeb. - Ale zajebiście by było!
- Skąd wiesz?! -
spytał z szeroko otwartymi oczami Steven.
- Amber mi
powiedziała. Podobno pojawia się ostatnio na okolicznych imprezach. - Slash
uśmiechnął się tajemniczo, ruszając brwiami. Reszta chłopaków spojrzała na
niego z respektem, zupełnie jakby sam Keith Moon miał się pojawić na tym
nędznym kawałku ziemi. Podczas gdy oni rozmawiali podnieceni o jakimś
tajemniczym kolesiu, Deb zastanawiała się nad innym znaczeniem tego nazwiska.
Może to w ogóle nie był człowiek?A
niby co innego, idiotko, myślała, otwierając sobie piwo, których nie
brakowało na głównym stoliku, gdzie spoczywał bufet. Cóż. A właściwie tylko
jedna część. Mianowicie ta do picia. Ale czego się mogła spodziewać? Wciąż
zamyślona obserwowała jak chłopacy jarają się jakimś fizykiem widmo, potem jak
dom zapełnia się ludźmi, a potem wszyscy zaczynają skakać w rytm muzyki
puszczonej na cały regulator. Wydawało jej się, że wszystko dookoła niej płynie
w przyspieszonym tempie. Tylko ona wciąż stała w jednym miejscu, popijając
jednego browca. Nawet nie zauważyła, że jakiś typek się do niej przystawiał,
ale Steven zaraz się go pozbył i Debbie dalej obserwowała tłum szalejącej młodzieży.
Trochę starawa była ta młodzież, ale zawsze. Zeszło się tego bydła, a każdy
wyglądał w sumie tak samo. Szczególnie dziewczyny, ale chłopacy zresztą też. W
niektórych momentach nawet nie rozróżniała płci. Tych których znała, bez
problemu rozpoznawała, ale widziała ich bardzo rzadko. Ludzie wymieszali się, a
cały ten tłum wyglądał jak morze włosów, skór i alkoholu. Którym zresztą było.
Parę razy wydawało jej się, że słyszała wśród rozmów 'Einstein'. Coraz bardziej
ciekawiło ją, kto to był. Gdy spytała jednego chłopaka, ten roześmiał się z
politowaniem i odszedł ze swoją laską u boku.
Nie miała
pojęcia, ile już tak siedziała na stole, gdy dostrzegła na końcu pokoju
Izzy'ego. Miała dosyć bycia samemu, więc zaczęła przepychać się w stronę
rytmicznego.Ile ten pokój ma
metrów?! Sto?!, wkurzała się, gdy kluczyła chwilę między ludźmi. Jednak w
końcu zobaczyła czarny skórzany płaszcz chłopaka. który znikał właśnie w
tłumie. Debbie chciała złapać chociaż jego koniec, ale nie udało się jej. Na
szczęście Izzy szedł do drzwi, które powoli otworzył. Gdy tylko Adler do niego
dołączyła, zastała dziwną sytuację. Stradlin tkwił w wejściu z otwartymi
ustami, bandaną niedbale zawiązaną na czole i ciemnymi okularami na nosie,
wgapiając się w postać przed sobą. W pewnym momencie nawet papieros mu spadł,
ale chłopak zdawał się tego nie zauważać.