Spierdalam stąd, dupeczki. Co najmniej na miesiąc. Nie żebym nie miała weny, czy coś, ale nie mam za chuja czasu, żeby bawić się w bloga. Nie teraz. Nie chcę Was zostawiać bez info, więc o to jest... Coś na kształt, ale mam nadzieję, że jak wrócę, chociaż jedna osoba napisze, że czeka. Bo jak nie to walę to wszystko. I może to nawet lepiej, jeśli nic nie będzie. Najchętniej rozjebałabym laptopa. Tak. jestem dziś wkurwiona. Żegnam.
środa, 21 stycznia 2015
sobota, 10 stycznia 2015
God Loves Hippies: Mr. Tambourine Man
Perry'emu zabrakło prądu:
Pojawiła się mała niespodzianka dla wiernych czytelniczek.
Wiem, że jeszcze nie było Men In Black.
9. Mr.
Tambourine Man
Siedziała
skulona z nogami podciągniętymi pod klatkę piersiową i patrzyła na krajobraz za
oknem. Nie czuła nic prócz dymu papierosowego włóczącego się smętnie po jej
układzie oddechowym. Sama nie wiedziała, kiedy ktoś ustawił Bringing It All Back Home Dylana. Jednak słyszała tylko jego
delikatny, młody głos w Mr.
Tambourine Man. Postać tamburynisty zawsze wprowadzała ją w
metafizyczną zadumę. Piosenka ta przenikała przez zasłonę, welon rozdzielający świat rzeczywisty od drugiego, wyższego świata. Zawsze docierała
z Dylanem do swojego "drugiego ja". Zupełnie jakby jej mózg
wykorzystywał większy procent swoich możliwości, byle tylko pojąć sztukę artysty. Był to dziwny, uzależniający
moment uniesienia. Teraz w chwili, gdy Bob zastanawiał się, czy nie stał się po
prostu tylko klownem, coś ją tknęło. Stłumiła w sobie to przykre uczucie i
wplotła dłoń we włosy, wciąż wpatrując się we wczesnoporanne Los Angeles.
Zaciągnęła się papierosem, nie zważając na siedzącego w kącie pokoju
chłopaka.
Ten tylko
siedział pod ścianą i patrzył w milczeniu na dziewczynę.
Wiedziała, że
tam jest, ale w pokoju rozbrzmiewała tylko gitara Dylana i jego głos. Zdawał
się mówić do niej, że wszystko będzie dobrze i niemal czuła jak stoi na środku
pokoju z gitarą i nieodłączną harmonijką. Dosłownie musiała się zmuszać, byle
tylko się nie odwrócić, by sprawdzić czy go tam nie ma. Tylko on ją prawdziwie
kochał i rozumiał.
It's not aimed
at anyone, it's just escapin' on the run
Chciała nie
pamiętać ostatnich dwudziestu czterech godzin. Kłótni ze Stevenem, naszprycowania się podrzędnym metadonem, burdy z Sebastianem. Próbowała uciec, ale nie była w stanie. Jedyne co jej się udało, to spotkanie swoich dawnych przyjaciół. Trójka z nich czekała przed domem na swojego gitarzystę, który rozmawiał z Dylan praktycznie całą noc. Odetchnęła głęboko, wsłuchując się w piosenkę. Zaczęła
zastanawiać się, dlaczego nie może po prostu utonąć w tej muzyce. Kochała ją. A
Dylan był taki delikatny, czuły, zawsze przy niej był. Był w stanie zrobić dla
niej wszystko, a jeśli można to nawet więcej. Pomagał jej, gdy tego naprawdę
potrzebowała. Bronił, gdy zdawało się, że świat jest przeciwko niej. Uspokajał
ją swoim głosem, usypiał, budził. To on był jej ojcem, mężem i kochankiem.
Chciała, by ten stan nigdy nie minął. Wspomnienia związane z nim były naprawdę
wyjątkowe. Łączyła ich jakaś dziwna więź, która nie była tylko więzią
sentymentalną. Naprawdę łączyło ich coś dużo większego, silniejszego,
mocniejszego. Był idealny i to właśnie z nim chciała spędzić resztę życia.
- Musimy iść.
Poruszyła się
nerwowo, słysząc niepożądany głos. Zapomniała, że był tu jeszcze on. Dosłownie
czuła jak wydziela pewnego rodzaju toksyny, które zabierały jej powietrze.
Jednak szybko się opanowała, przypominając sobie, że to on ją wspierał. Poświęcił jej swój czas, by ją wysłuchać i pomóc. Nie patrząc w jego kierunku, Bierk odpowiedziała
zachrypniętym głosem:
- To idź. Ja nie chcę.
Zaciągnęła się papierosem, a ukrytą w nim marihuanę zatrzymała się chwilę dłużej w jej płucach, czekając na upragniony efekt.
- Masz zamiar
cały czas tu siedzieć mimo tego, co ci powiedziałem? Chodź. Serio, już pora.
Chwila
ciszy.
Let me forget about today until tomorrow.
- Idźcie sami,
Dave.
- Dobra, jedziemy.
Jak chcesz zostań, tylko nie myśl, że coś dostaniesz.
Wiedziała, że podzielą się z nią częścią łupu. Nie odpowiedziała tylko paliła dalej. Paliła, gdy chłopaka już dawno nie było w
pokoju i tylko Dylan wciąż stał tuż za nią, grając Mr. Tambourine Man i patrząc jak siedzi w oknie.
***
Siedział już
od jakiejś godziny, wgapiając się w nietkniętą szklankę whiskey. Kostki lodu
zdążyły się już rozpuścić, a plecy dawały mu znać o niezdrowej pozycji, w
jakiej się ułożył - skrzyżował ramiona na ladzie i położył na nich podbródek.
Leżąc na barze, nie mógł przez to ruszać głową, więc zakres jego widzenia
ograniczał się tylko do napisu Jack Daniel's na szklance,
przez którą przechodziło światło ubarwione złotem alkoholu. Jego jedynym jak
dotąd towarzyszem. Debbie poświęciła się i zabrała praktycznie nieprzytomnego
Slasha i spółkę do domu. Gdy odjeżdżała, spojrzała na niego przeciągle i
opuściła legendarne Rainbow Bar and Grill.
- Co tu
siedzisz tak sam?!
Duff aż
podskoczył, gdy James klepnął go z całej siły w plecy.
- Cholera! -
krzyknął bardziej ze strachu niż ze złości czy bólu. - Nie rób mi tak więcej! O
mało nie oblałem sobie spodni!
- Oj,
przepraszam - mruknął z nieukrywaną prześmiewczością wokalista i
oparł się łokciami o blat, stając tyłem do baru. - To ta mała
blondyna to siostra Adle...
- Hetfield!
Daj mi spokój! - przerwał mu McKagan, ucinając dalszą rozmowę. Nawet nie zauważył, kiedy
zacisnął palce na szklance. Akurat dojrzał na strzałę. Podniósł whiskey w górę
i popił mocny łyk. Znajomy ostry smak rozszedł mu się po gardle, rozgrzewając
cały układ pokarmowy. Przełknął, lekko się krzywiąc jak zawsze po pierwszym
łyku. Jak to mówili, z każdym razem stawało się coraz lepsze.
- O, cholera!
Duff! - James znowu go szturchnął.
- Przestań już
o tym gadać! - warknął poirytowany blondyn. Zły humor i alkohol nie było
dla niego najlepszym połączeniem. Stawał się wtedy wrednym skurwielem.
Hetfield jednak spojrzał na niego jakby był małą, rozkapryszoną
nastolatką, marudzącą, że ma za mało mleka w płatkach.
- Nie mówię o
tym - odburknął i wskazał jakiś kierunek. - Tam pod ścianą. Czy to nie nasza
Jackie?
Znudzony
życiem blondyn popatrzył w stronę, o której mówił kumpel, ale nie zobaczył tam
nikogo znajomego. A w dodatku przezwisko 'Jackie' wykurwiście nic mu nie
mówiło. A przynajmniej nie w tym stanie. Odwrócił się z powrotem do
barmana i zamówił kolejną kolejkę.
- Nikogo nie
widziałem - odparł, szukając wzrokiem kolejnego dobrego alkoholu do
wypróbowania. Było tam tego tyle, że przez te wszystkie lata nikt z nich
jeszcze nie skosztował wszystkiego. Na razie prowadził, a jego nazwisko
widniało na tablicy po prawej stronie baru. Slash był trzeci, a Adler piąty.
Troje z nich przynajmniej w czymś zapisało się w historii Hollywood. Kurwa, niezły rekord. Największy
pijak. Spojrzał mimowolnie na
tablicę. Jakiś Spencer był zaraz za nim. James, Lars, a to czwarte nazwisko to
czyje? Zaraz, zaraz. Navarro. Zajebiście charakterystyczne nazwisko tylko skąd
je znał? Zamknął oczy, próbując sobie przypomnieć, gdy coś uderzyło go
gwałtownie z prawej, wytrącając z rzadkiego i poważnego potoku myśleniowego.
- Kurwa! - krzyknął
teraz już nieźle wkurzony. - Co do...? - urwał, widząc napastnika. Lars podparł
się o blat, ale ręka ześlizgnęła się po świeżo czyszczonym barze i chłopak
gruchnął z całej siły na ziemię. Duff zobaczył tylko jak jego mała głowa lata na
wszystkie strony, gdy jej właściciel próbował bezskutecznie wstać.
- Kagan...
Wybacz, to... Kurwa! No, właśnie, co nie? - dukał jak pomyleniec. Hetfield
pomógł mu się podnieść, a Lars od razu zamówił kolejkę. Barman, którego
nazywali po prostu 'Barman' spojrzał najpierw na Duffa, ale ten zaprzeczył
głową.
- Dość kolejek
jak na dziś, stary - mruknął blondyn do Ulricha, a ten kiwnął porozumiewawczo i
uśmiechnął się rozmarzony do jakichś swoich orgiastycznych myśli. Nawet nie
zwrócił uwagi na fakt, że nikt nie podał mu szklanki. Rozmawiał tylko o czymś z
Jamesem, gdy w pewnym momencie wrzasnął:
- CO?! Jest
tutaj?! Gdzie?!
Chwila ciszy i
znowu:
- Patrz jak
się gapi!
I oderwał się
od baru, by niczym człowiek-robal z Men In Black pokracznie
podążać w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Gdzie on
znowu polazł? - spytał już nieźle zirytowany McKagan. Miał dosyć i żałował, że
nie pojechał z Debbie do domu, gdy miał okazję. Tak. Bo nawet taki pijak jak on
miał zasadę - nie wsiadać po alkoholu. Mógł jedynie pomarzyć o ciepłym wygodnym
materacu, przez co najmniej kolejne trzy godziny. Do wytrzeźwienia. Chyba, że goście z Metalliki zbiorą się wcześniej.
- Poszedł do
Jackie - odpowiedział Hetfield, wgapiając się w nieudolne ruchy Larsa.
- Kurwa! -
Blondyn postawił mocno szklankę na blacie, aż stojący obok James drgnął. - Kto
to, do kurwy nędzy jest?!
- No, Jackie
nie pamiętasz, cwelu?! Siedzi tam! Ta różowa dziewczyna. Znajoma twojej laski. Sorka. Byłej.
Duff obrócił
się z grymasem na twarzy, by jeszcze raz spojrzeć we wcześniej wskazywanym
przez Jamesa kierunku. Kurwa.
Faktycznie tam była. Siedziała
pod oknem w samym rogu Rainbow, siorbiąc jakiegoś taniego drina. McKagan
przeniósł swój zapijaczony wzrok, szukając jakichś ludzi siedzących obok. Jednak dziewczyna
siedziała sama. Większość stałych bywalców Rainbow mierzyła dziwnie różową
uśmiechniętą dziewczynę, pijącą w najlepsze
swój fluorescencyjny koktajl z palemką. Jednak dopiero po chwili
Duff zauważył, że to właśnie jej stolik był celem Larsa.
- Po co on tam
lezie? - spytał, patrząc na Jamesa, ale ten tylko wzruszył ramionami obojętnie
i podziwiał jak Ulrich robi z siebie debila. Blondyn patrzył, nie odrywając od
małego perkusisty wzroku. Ten przechylił się w stronę Jackie i coś do niej
mówił. Po chwili usiadł obok niej z wielkim wyszczerzem, wskazując w stronę
baru, gdzie stał McKagan z Hetfieldem. Parlay spojrzała we wskazanym kierunku,
a za chwilę na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Niemal od razu zaczęła
mocno do nich kiwać i pokazywać, żeby przyszli.
- Lars
wiedział, gdzie iść - mruknął zadowolony Hetfield, szturchając Duffa.
Też bym tak zrobił,
gdybym zauważył ją wcześniej, pomyślał basista. Ale nawet
jeśli, chyba wyjątkowo nie chciało mu się ruszać tyłka. Już i tak miał tego
miejsca dosyć jak na jeden dzień. Dopił do końca whiskey i ruszył przez całe
Rainbow do jednego stolika w samym rogu. Gdy dotarł do celu, stanął obok
Jamesa, patrząc uważnie na dziewczynę. Siedziała w różowym futerku i wyglądała jak zwykle na zadowoloną z życia.
- Siemka -
rzucił na powitanie, walcząc równocześnie z grawitacją. Nie miał zamiaru wypierdolić się teraz na psyk jak ostatni fajfus. Co to, to nie. Ustanie o własnych pierdolonych siłach!
- Cześć! -
zapiszczała Jackie, skacząc na nogi i przytulając się do blondyna z całych sił. Kurwa!, wrzasnął w myślach Duff, tracąc równowagę. Całe szczęście, że Hetfield go podtrzymał. - Raju! Ale was dawno nie widziałam! Opowiadajcie! Ile to już się nie widzieliśmy?! Rok?! Chyba dłużej... Ale zajebiście! Muszę wiedzieć, co u was! Jakieś sukcesy?!
Dziewczyna
była tak podniecona spotkaniem, że chyba nie zdawała sobie sprawy, iż jej
rozmówcy byli kompletnie nie do użytku. Duffowi wydawało się, że jej głosik zaraz
wysadzi mu bębenki. Naprawdę cieszył się ze spotkania, ale nie był w
stanie z nią rozmawiać. Gdyby wypił mniej, siedziałby z nią do białego rana i
plotkował o dupie Maryni. Jednak nie był, a że nie chciał jej sprawiać
przykrości, wybąknął coś o imprezie w Hellhouse, starając się ratować swoją nędzną sytuację. Obiecał, że zrobią melanż w sobotę za dwa tygodnie. Jackie podskoczyła
przeszczęśliwa, jednak w tym samym momencie Lars nie wytrzymał i zwrócił pod
stolik.
- O, kurwaaa -
rzucił tylko zrezygnowany Duff, po czym wziął zgonującego perkusistę pod pachy,
zabierając go najdalej od dziewczyny.
- Pomogę ci,
stary - mruknął Hetfield. W Rainbow takie sytuacje były na porządku
dziennym, więc na szczęście nikt nie poświęcał im za dużo uwagi. - Spadajmy
stąd.
- Dzięki -
powiedział blondyn, gdy chłopak zdjął z niego ciążącego Ulricha. Gdy odwracali
się od Jackie, Duffowi przypomniało się, że nie powinni zostawiać dziewczyny
samej, ale gdy spojrzał w stronę jej stolika, nikogo już tam nie było. Różowa
ulotniła się, niknąc wśród tańczących. McKagan wzruszył ramionami zdziwiony i
podążył za Jamesem do wyjścia. Pchnął barkiem drzwi wyjściowe i od razu poczuł
chłodny, a jednocześnie przyjemny nocny wiatr, niosący zapach miejskiego życia.
Duff rozejrzał się dookoła. Tuż obok całowała się para oparta o okno Rainbow,
grupa ludzi śmiała się na parkingu, jakiś samochód przejechał obok, a James
ciągnął Larsa do Metalowozu, jak nazywali swoją brykę.
- No, stary -
sapnął wokalista, układając kumpla na tylnych siedzeniach. - Przesadziłeś.
- Kocham cię,
człowieku. - Lars poklepał go po policzku i z posłuszeństwem dziecka owinął się
indiańskim kocem, którym przykrył go Hetfield.
- Ja też cię
kocham, ćwoku.
***
- Dave? Nie
wiem, czy to taki super plan - mruknęła półprzytomnie Dylan, patrząc w dół
ulicy. Nikt nie nadchodził, więc ponownie oparła się o maszynę z Colą. Jej
towarzysz bujał się w długim czarnym płaszczu na dziecięcej karuzeli w
kształcie konia. Głowę pokrywały mu krótkie dredy, które jeszcze z przodu
obwiązał bandaną.
Dave podniósł
umalowane na czarno oczy, by spojrzeć na dziewczynę. Zmierzyli się w ciszy
spojrzeniami, jednak żadne z nich się nie odezwało ani chociażby poruszyło.
Oboje stali przed zwykłym sklepem całodobowym, czekając na odpowiedni moment.
Wiedzieli, że gdy ten nadejdzie, muszą być w pełni przygotowani. Drugiej szansy
nie będzie. Dylan stała w długim skórzanym, dużo za dużym płaszczu
Perry'ego, starając się nie zasnąć. Było jej niewyobrażalnie ciężko, bo oczy
same jej się zamykały. Przechyliła się lekko do przodu, czując nadchodzące
mdłości. Odgarnęła rozpuszczone włosy na wszelki wypadek i czekała. Wgapiała
się w asfaltowy chodnik i własne wysokie trampki, w których nikły
pasiaste czarno-czerwone rajstopy. Błagała w myślach, żeby to wszystko się skończyło
i by w końcu mogła dostać to, po co przyszli. Wiedziała, że jeszcze chwila i
nudności zmienią się w coś gorszego. Zawroty głowy znowu się nasiliły, więc
dziewczyna kucnęła, oddychając głęboko zimnym, nocnym powietrzem Los Angeles.
- Ej, Dylan.
Wszystko w porządku? - spytał Dave, patrząc uważnie na dziewczynę. Ta pokiwała
tylko niemrawo głową, a chłopak dorzucił w akcie pocieszenia:
- Niedługo
wrócą.
I dalej bujał
się na karuzeli, patrząc od czasu do czasu na wejście do sklepu. Dylan po
chwili wstała, starając się zachowywać równowagę. Oparła się o maszynę, dysząc
ciężko. Chciała wyjść poza siebie. Byle tylko nie czuć się tak
beznadziejnie.
- Długo
jeszcze? - syknęła, czując okropny ból w skroniach. Nadchodziło 'trzęsienie
ziemi'. Ile może być krzyku w milczeniu?, myślała, opierając
rozpalone czoło o zimną maszynę.
- Dasz radę.
Zaraz będzie po wszystkim - mruknął czarny, wyciągając z kieszeni kolorowego
lizaka. - Tylko mi się tu nie załamuj.
Dylan pokiwała
znowu głową, prostując się. Zdawało jej się, że zbudziło się w niej tyle emocji
nie znanych wcześniej, które trzeba było oswoić w różnych konfiguracjach i
które zderzały się ze sobą jak nieobliczalne cząstki atomu. Tysiące
nieprzewidzianych eksplozji o różnej sile. Jak miała przetrwać tę noc? Jednak
nie mogła umrzeć. Musiała tam być. Wytrzymać. Na siłę starała się utrzymać na
nogach. Ten stan wydawał jej się śmiercią za życia.
- Szybciej.
Dłużej nie wytrzymam - mruknęła, gwałtownie się chwiejąc. Dave momentalnie
wstał i ją podtrzymał.
- Wyluzuj,
mała - rzucił, stawiając ją z powrotem na nogi i rozglądając się naokoło. Kurwa, szybciej!, przeleciało
mu przez głowę. Przecież Avery wiedział, gdzie właściciel trzymał cały ten
szajs. Nie było to trudne. Wystarczyło, wejść, zabrać i wyjść. Sam powinien tam
być. Może zrobiliby to szybciej. Nie miał zamiaru patrzeć jak Dylan dostaje
drgawek albo czegoś gorszego. Zdawał sobie sprawę, że zapuścili się na
niebezpieczny teren. Jedyną drogą było całkowite porzucenie dotychczasowego
stylu życia. Wiedział o tym, ale schował to bardzo głęboko w swojej
świadomości. Dotarło to do niego zdecydowanie za późno. Istniały granice,
których nie wolno było przekraczać. Oni złamali wszystkie. Do tego w to bagno
wpełzła za nimi Dylan. Jednak nie dane mu było długo rozmyślać, bo od
strony sklepu doszedł go odgłos tłuczenia szyby, zaraz potem krzyki i trójka
chłopaków wyskoczyła na ulicę z głośnym śmiechem.
- Chodu! -
wrzasnął Perry, wybiegając ze sklepu. Zaraz za nim byli Eric i Stephen. Każdy z
nich trzymał małą torbę z ukrytymi w nich skarbami.
- Co tak
długo? - rzucił Dave, podczas gdy Perry pomagał mu podtrzymywać bliską zejścia
Dylan. Z dziewczyną między sobą nie mogli szybko uciekać, ale musieli dotrzeć
do samochodu przed przyjazdem glin.
- Zawsze
trzymali prochy w tym samym miejscu! - odkrzyknął mu uśmiechnięty Eric, nie
rozstając się z dużą torbą.
- Bardzo kurwa
śmieszne, Avery! - rzucił Dave, przyspieszając. Gdy tylko dobiegli do zaułka, w
którym stał samochód, obaj z Perrym wrzucili do środka Dylan, która powoli
przestawała kontaktować. Dziewczynie zdawało się, że cały świat był naćpany.
Głosy dochodziły jakby z oddali, a obraz migał za mgłą. Nawet dotyk był
stłumiony. Wiedziała, że to czas zatrzymał się w zniszczonym mózgu i tworzył
fałszywą wizję prawdy.
- Dylan! Dylan, żyjesz?! Mam coś dla ciebie - krzyknął Perry, machając torbą, gdy auto ruszyło szybciej niż się spodziewali.
- Już, już, mała. - Navarro odpakował strzykawkę, a potem wyciągnął z fiolki cały płyn. - Kurwa! Wyprostuj go, bo jej załaduje w serce! - wrzasnął na Perkinsa, który siedział za kółkiem i co chwila skręcał, byle tylko na wszelki wypadek zgubić ogon. Gdy samochód wyjechał na prostą, Dave precyzyjnie namierzył dziewczynie żyłę i zbliżył igłę do skóry Dylan. Jednak jeszcze przed podaniem zawahał się. Spojrzał na wykrzywioną bólem twarz dziewczyny. To się musiało skończyć. Wiedział, że to nadejdzie prędzej czy później.
- Szybciej, cwelu! - popędził do Perry.
I już bez zastanowienia władował jej całą zawartość strzykawki prosto do krwiobiegu, by chwilę potem zrobić dokładnie to samo.
- Dave? -
mruknęła niewyraźnie, starając się zdjąć płaszcz z ramienia.
***
Dziewczyna
ocknęła się na podłodze pośród grupy ludzi. Wiedziała, że musi wstać i pójść w
końcu do pracy. Ile dni była nieprzytomna? Miała nadzieję, że przespała tylko
jeden. Przecież Dave nie przywiózł żadnego mocnego towaru. Jednak nie była tego
stuprocentowo pewna. Wytarła nos i rozejrzała się po pokoju. Całe Jane's
Addiction było pogrążone jeszcze w objęciach brata zwanego odlotem.
Kopem, hajem, nagrzaniem, rajem, esktazą, odjazdem. Każdy nazywał to jak
chciał. Jej na dziś wystarczyło. Już wystarczająco długo sobie pobłażała.
Wyglądało na to, że zatraciła się na jakiś czas. Chwiejnie wstała, starając się
nikogo nie nadepnąć. Zebrała swoje rzeczy z podłogi i zanim wyszła, rzuciła
ostatnie spojrzenie na swoich przyjaciół. Dave, Perry, Eric, Stephen. Reszty
nie znała i nie miała zamiaru poznawać. Oni mogli się nie przejmować
kasą, ale ona nie miała wielu oszczędności, a praca była jej jedynym
źródłem utrzymania. Chłopacy nie dostawali towaru za darmo, a cały hajs z
koncertów wydawali na dziewczyny i alkohol. O ile jej jeszcze nie wyrzucili,
wróci po pracy z jakimś jedzeniem. Wszyscy byli za chudzi. Musieli trzymać
się razem.
Dylan wyszła z
domu, prosto na poranne orzeźwiająco-zimne powietrze. Narzuciła na ramiona
płaszcz Navarro i równocześnie odpaliła papierosa. Oczywiście nie był to zwykły
tytoń. Dodała tam tradycyjnie, co nieco. Opatuliła się szczelniej płaszczem,
czując na twarzy zimny powiew wiatru, przenikającego aż do kości. Szła ulicami,
mijając porządnych amerykańskich obywateli. Zastanawiała się, czy powinna im
zazdrościć. Może powinna zrobić dokładnie, to co oni. Wybrać życie, pracę,
rodzinę, zajebisty telewizor, pralkę, samochód, kompakt i otwieracz do
puszek. Wybrać zdrowie. Zdrowe żarcie, ubezpieczenie, kredyt o stałym oprocentowaniu. Dom,
przyjaciół. Wybrać przyszłość, życie. Po cholerę? Dom i Sebastiana... Czemu
nie potrafiła mu tego zapomnieć? Ile jeszcze miało się w niej tlić to
niepożądane uczucie zawiści? Stevenowi nawet największe zło jakie jej
wyrządził potrafiła przebaczyć. I wcale nie było to mniej znaczące niż sprawa z
Sebastianem. Ale Popcorn
przynajmniej miał wymówkę. Był naćpany..., przemknęło jej przez myśl, jednak
szybko pokręciła głową. Nie chciała i nie zamierzała do niego wracać. Nie raz
wracała zwyzywana, pobita czy upokorzona. I wybaczała. Tylko dlaczego nie
mogła zrobić tego samego dla swojego brata? Jej jedynej bliskiej osoby.
Wiatr zawiał,
a dziewczyna szła dalej. Nie była daleko od miejsca pracy. Może jeszcze jakieś
piętnaście minut i dowie się, ile czasu przeleżała na podłodze w domu Jane u
boku Dave'a. Bainter dawno temu utrzymywała chłopaków, jednak teraz była jedną
z licznych znajomych. Podobnie zresztą jak ona. I chociaż Dave zaprzeczał,
wiedziała, że tak było. Nie czuła się z tym źle. Przecież jej grono znajomych
powiększyło się i to znacznie od ostatniego spotkania. Mimo to wciąż pozostali
sobie bliscy. Westchnęła. Za dużo ostatnio myślała. Była wykończona. Nic
dziwnego skoro chłopacy brali morfinę, heroinę, cyklozynę, kodeinę,
signopam, nitrazepam, luminal, amobarbital, algafan, metadon,
nalbufinę, dolargan, fortral, buprenorfinę, chlorometiazol. Więcej takiego syfu
nie widziała. Nawet w Hellhouse. Była pewna, że Gunsi nie znali nawet połowy
tych prochów, które przewinęły jej się przez ręce po opuszczeniu domu.
W końcu doszła
do sklepu i otworzyła drzwi, w których momentalnie ruszył się mały dzwonek,
zapowiadający jej nadejście. Zza lady wyłonił się starszy mężczyzna w swetrze
we wzorki i okrągłymi okularami. Zmierzył Dylan,otwierając coraz szerzej oczy,
aż w końcu zawołał:
- Dziecko!
Gdzieś ty była?
- Ile czasu
mnie nie było? - rzuciła pytaniem, nie zdejmując płaszcza, tylko siadając na najbliższym krześle. Czuła się źle, ale nie na tyle żeby nie móc pracować. Tu i
tak nie było nic do roboty. Lubiła rozmawiać z klientami, wyszukiwać im
odpowiedni antyk albo inny bibelot. Czasem spędzała całe dnie na tworzeniu
swoich dzieł. Zerknęła w kąt, gdzie stał jeszcze nie skończony stoliczek, za
który zabrała się ostatnio. Musiała go wyszlifować, pomalować i ozdobić. Może
teraz to dokończy.
- Tydzień -
odpowiedział, wciąż zszokowany właściciel. - Wszyscy cię szukali. Był tu twój
brat, twoi znajomi i ta urocza koleżanka.
- Erin.
- Wyglądasz
strasznie... Wszystko w porządku? Przyniosę koc!
Jej szef był
najlepszym człowiekiem, jakiego znała. Starszy dziadek, mający tylko ten
sklepik. Dylan czuła się czasem jakby był częścią jej rodziny. Sam traktował ją
jak wnuczkę. Może dzięki temu zachowa też posadę. Nie było wielu pragnących
zmieść ją ze stanowiska. Życie zatoczyło koło - spotkała ćpunów z Jane's
Addiction, dała się ponieść ich ekstazowemu trybowi życia, ocuciła się i
wróciła do swojej normalności. I może po raz kolejny Dylan Bierk się poszczęści
i znów to Erin wyciągnie ją z dołka moralnego. Już kiedyś to zrobiła.
***
- Idziemy do
Roxy. Idziesz z nami?
Duff stał w
drzwiach i patrzył na perkusistę wyczekująco. W jego głosie dało się usłyszeć
współczucie, jednak blondyn jak leżał na podłodze tak został. Nie odpowiedział
ani się nie poruszył.
- To już
prawie tydzień - szepnął Duffowi Slash, zaglądając do pokoju, ale widząc jego
stan, szybko wrócił na korytarz. Tak.
Już tydzień, pomyślał basista, nie ruszając się z miejsca. Skupił się
jeszcze raz na perkusiście. Steven leżał na środku pokoju z rozrzuconymi nogami
i rękoma, wgapiając się tępo w sufit. Dookoła niego były porozrzucane ubrania
poszarpane na strzępy, części perkusji, zgniłe jedzenie i wiele innych
niezidentyfikowanych przedmiotów. Steven leżał i się rozkładał. Niezależnie od
pory dnia i nocy, gdy ktoś wchodził, by sprawdzić czy blondyn żyje, zastawał
dokładnie ten sam widok. Steven od tygodnia ani razu nie wychodził z pokoju.
Nikt nie wiedział czy jadł cokolwiek albo gdzie się załatwiał. Zupełnie jakby
wpadł w jakiś dziwny trans, z którego nikt nie mógł go obudzić. Nawet nie
słuchał muzyki.
- To jakby co
wracamy za dwie godziny - rzucił na odchodne Duff, ale znowu odpowiedziała mu
cisza, więc wycofał się na korytarz i zamknął drzwi. Westchnął. Przy wyjściu z
Hellhouse czekało na niego niezłe stadko znajomych gotowych na wspólny melanż,
jednak Duff nie był pewny czy ma do tego humor. Gdy wyszedł, wszyscy
oczekiwali, że coś powie.
- Nic się nie
zmieniło - mruknął, a ludzie pokręcili głowami zawiedzeni i odwrócili się w
stronę ulicy. Duff ruszył z nimi, ale po chwili wycofał się na sam koniec
pochodu. A musiał się nieźle natrudzić, uciekając przed napalonymi
dziewczynami, których było tam chyba cztery razy więcej niż przedstawicieli
płci przeciwnej. Te widząc, że nic nie wskórają, odpuściły i zajęły się resztą
chłopaków. Blondyn mógł zająć się swoimi myślami. A miał nad czym się
zastanawiać. Dobra, McKagan.
Jeszcze raz: Dylan zostawiła twojego najlepszego kumpla, a Steven teraz za to
pokutuje, dopóki jakimś cudem ona do niego nie wróci. Na co się nie zapowiadało. Nikt też
nie miał pojęcia, gdzie była Bierk. Słuch po niej zaginął. Duff szukał jej
jeszcze tego samego dnia, w którym zakonczyła związek z Adlerem, chcąc
uświadomić jej stan psychiczny i fizyczny pudla. Który praktycznie od razu
wchłonął taką ilość narkotyków, że cudem było, że przeżył. Oczywiście nigdzie
jej nie było, więc zrezygnowany poszedł do burdelu. Gdy wrócił Steven wciąż był
w swoim psychotropowym świecie. A skoro perkusista zajebał na tydzień to
znaczy, że nici z prób. Jeśli
nie będzie prób nie będzie koncertów. Wspaniale, McKagan. Jesteś popierdolonym
geniuszem!
Blondyn kopnął
z całej siły butelkę leżącą na chodniku, trafiając tym samym idącego przed nim
Slasha. Uderzenie nie było poważne, bo wszystko zamortyzowały włosy Mulata.
- Co jest do
chuja?! - Odwrócił się do basisty, ciągnąc za sobą jakieś dwie lekko wstawione
dziunie. - O co ci chodzi, stary? - zapytał, widząc wkurwionego blondyna.
- Nic. Chodzi
o Stevena - odparł, wzruszając ramionami. - Po prostu nie wiem, co zrobić, żeby
go wyciągnąć z tej jego Dziury Śmierci. Może gdyby udało się namierzyć
Bierk...
- Nie ma co! -
urwał Slash. - Lubiłem ją, ale okazało się, że to zwykła zdzira. Niepotrzebnie
kurwiła się z Axlem, a teraz przez nią perkusista nam się zaszurał na
pierdolony tydzień.
- Nie kurwiła
się z Axlem, czarnuchu! - wybuchnął Duff i walnął Slasha z pięści prosto w
twarz. Mulat zachwiał się, ale nie przewrócił. Był zbyt zszokowany, żeby oddać
blondynowi. Albo zbyt naćpany,
pomyślał Duff, krzywiąc się przy obserwowaniu zataczającego się chłopaka. Gdyby
nie dwie dziewczyny po jego obu stronach, Slash pewnie leżałby na chodniku, nie
mogąc wstać.
- Wyluzuj,
debilu - mruknął czarny i nieco zgaszony, odwrócił się zbity z tropu.
- Nie wkurwiaj
się na niego.
Duff usłyszał
znajomy głos po prawej stronie, ale ciągle patrzył na oddalające się plecy
Slasha.
- Nie ma o
czym gadać! - uciął, zerkając na Debbie i podążając w ślad za resztą zespołu.
Blondynka nie przejęła się jego reakcją tylko dreptała za nim krok w krok,
podbiegając co chwila. Aż do baru nikt się z ich dwójki nie odzywał. Słyszeli
tylko od czasu do czasu rzucone głośniej przekleństwo kogoś z gromady przed
nimi. McKaganowi nie zależało specjalnie na szczęściu Adlera, tylko żeby
ogarnął dupę i znowu zaczął grać. Jednak wychodziło na to, że bez Dylan, nie
było Popcorna. Czy tylko on wiedział, że bez niej mają przesrane? Tylko jemu
zależało jeszcze na tym pierdolonym zespole?! Cały wściekły wbił ręce głębiej w
kieszenie spodni i przyspieszył kroku.
Po około
piętnastu minutach Guns N' Roses bez perkusisty zasiadali już w klubie przy
stoliku. Wszyscy prócz Duffa byli oblegani przed dziewczyny. Nawet Izzy
siedzący gdzieś w kącie załapał się na jakąś farbowaną rudą. McKagan usiadł
przy oddzielnym stoliku bliżej wyjścia i nie dał się namówić na dołączenie do
reszty. Debbie, siedząca koło Slasha, patrzyła współczującym wzrokiem na
blondyna. Chciała mu pomóc. Nie wiedziała jeszcze jak, ale liczyła na swoją
wyobraźnię. Ona też szukała razem z nim Dylan przez ostatni tydzień. Taaak... Ta dziewczyna to istny
wulkan jak się okazuje, pomyślała, poprawiając grzywkę. Odczekała dziesięć
minut zanim zabrała popielniczkę, jedną tanią wódkę ze wspólnego stołu i
podeszła do basisty. Z tym zamyślonym wzrokiem wbitym w budynek za oknem,
prezentował się żałośnie. Deb westchnęła, po czym rzuciła się na kanapę.
- Przyniosłam ci
coś. - Uśmiechnęła się szczerze i wygodnie usadowiła na swoim miejscu.
Zaczepiła przechodzącą kelnerkę, żeby ta doniosła dwie szklanki, a po chwili
już rozlewała alkohol. Bez słowa podsunęła takielunek Duffowi. Ten tylko
popatrzył na nią i znowu wrócił do oglądania krajobrazu za oknem. - Może byś
tak ze mną wypił? - zagadnęła go, starając się zwrócić na siebie uwagę
chłopaka. Podsunęła szklankę jeszcze bliżej tak, że ta dotykała jego
dłoni.
- O co ci
kurwa Adler chodzi?! - burknął, patrząc na nią gniewnie.
- No, w końcu!
Umiesz mówić! Brawo! - zadrwiła dziewczyna, zupełnie nie zwracając uwagi na
humor towarzysza. Złapała swoją czystą i podniosła ją na poziom oczu. - A teraz
wyśpiewasz mi wszystko, co chcę wiedzieć. A wiesz czemu? - kontynuowała, po opróżnieniu
szklanki. Widziała, że Duff chciał coś powiedzieć, ale nie dała mu dojść do
słowa. - Bo wiem więcej niż ci się wydaje, złociutki. Wylej swoje żale.
Udała, że nie
dostrzegła reakcji blondyna, który na jej słowa skrzywił się i patrzył się na
nią z miną pełną politowania. Wyglądał co najmniej komicznie, a Debbie nagle
uzmysłowiła sobie, że bardzo by chciała, żeby Dylan wróciła. Zdążyła już za nią
zatęsknić. Zresztą nie tylko ona. Erin przychodziła niemal codziennie do
Hellhouse, pytając czy nie widzieli Bierk.
- Kurwa -
mruknęła pod nosem, gdy wylała czystą na stolik. Myśl o swoim bracie, idiotko!,
darła się na siebie w myślach, ale coś kazało jej stłumić ten głos. Niech się jebie!, pomyślała i
napiła się wódki. Pomogło. - I zamknij w końcu tę japę, bo nie ręczę za siebie!
- krzyknęła głośniej niż zamierzała, piorunując Duffa wzrokiem.
- Już się tak
nie denerwuj - powiedział uspokajająco, powoli pozbywając się swojego
nostalgicznego zamyślenia. Deb osiągnęła swój cel, jednak nie w sposób który
miała w planach. Ale nieważne. Dobrze, że w końcu zaczynał gadać. - Wiem, że
się martwisz. Wszyscy nie wiedzą, co się dzieje ze Stevenem. Niektórzy są
bardziej zainteresowani, inni mniej. - Tu rzucił wymowne spojrzenie w stronę
dobrze bawiącej się w najlepsze reszty zespołu.
- Martwię? Ja
mam na niego chujowo wyjebane w tym momencie! - rzuciła ostro, ale szybko
złagodniała. - Przesadziłam... Ale nie o nim chcę teraz rozmawiać.
Zapadła chwila
ciszy. Debbie patrzyła oczekująco na siedzącego naprzeciwko niej przystojnego
blondyna. Czekała. Nigdzie się jej dziś nie spieszyło. Początkowo Duff
roześmiał się nerwowo, próbując pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia, które
wywoływało w nim spojrzenie dziewczyny.
- Serio? -
spytał, ale nie otrzymał odpowiedzi. - Kurwa, Adler... - mruknął i opróżnił
swoją szklankę. Szybko nalał raz i drugi, a potem jeszcze trzeci zanim odezwał
się do Deb. - Po prostu wydaje mi się, że się zaraz rozpadniemy i tylko ja to
dostrzegam. Tak właściwie to nie zostaje nam nic innego jak czekać. Może Steven
się ogarnie za jakiś czas. Byle nie za długo. No, ale koniec pieprzenia -
rzucił, łapiąc butelkę wódki. - Chluśnim, bo uśnim!
czwartek, 8 stycznia 2015
Sex, Drugs & Rock'N'Roll: You Shook Me All Night Long
Perry:
Ze względu na moje lenistwo w rozdziale wszystko zostaje jak było.
No, prócz muzyki i końcówki.
Kto zgadnie, co to za zespół?
Dla Faith. Jako zadośćuczynienie.
Nie urywa dupy długością i przebojowością,
ale serio nie mam ochoty pisać długich.
8. You Shook
Me All Night Long
- No i gdzie
on mógł pójść? - zastanawiała się na głos, patrząc się głupio w ścianę nad
głową Izzy'ego. - Może należy do mafii i mają teraz jakieś tajne zebranie?
Chłopak musiał
słuchać jej domysłów od ładnej godziny, a że był zbyt osłabiony, nie mógł
wykrzyknąć, że już go chuj obchodzi gdzie mógł pójść Duff i że raczej wiedział,
dokąd skierował swoje kroki piękniś. Jednak Debbie nie mogła wpaść na to od
dobrej godziny. No, kurwaaaa,
myślał czarny, przeklinając chwilę, w której wziął te pieprzone tabletki. Teraz
zamiast słuchać Adler, mógłby bawić się na dole. Gratuluję, zjebie. Westchnął zrezygnowany i gapił się
dalej w sufit, starając się nie słuchać paplania dziewczyny. Już próbował
powiedzieć jej żeby się zamknęła, ale gdy schylała się do niego, starając się
zrozumieć co tam bełkocze, zawsze kręciła głową i mówiła:
- Nic nie
rozumiem. Ale chyba wiem, dokąd jednak poszedł Duff!
Przewrócił
oczami. W ciągu następnej pół godziny odzyskał na tyle siły, by podnieść
spokojnie rękę. Super, stary.
Naprawdę odlot, pogratulował sobie w myślach. Debbie nawet tego nie
zauważyła. Jej usta ruszały się bez przerwy i Izzy'emu przyszedł do głowy zły
pomysł. Przez jakiś czas bił się z samym sobą czy to aby nie samobójstwo, ale
usprawiedliwił się tym, że przecież dziewczyna nie musiała tam z nim siedzieć.
Udał, że stara się coś powiedzieć i gdy dziewczyna schyliła się do niego,
szybko złapał ją jedną ręką w talii, a drugą za szyję i pociągnął do siebie.
Debbie pisnęła, gdy chłopak obrócił się i położył ją na swoim miejscu, podczas
gdy sam leżał na niej z szerokim uśmiechem.
- Izzy
Stradlinie - zaczęła karcąco blondynka. - To wcale nie jest zabawne.
- A kto
powiedział, że jest? Może w końcu przestaniesz tyle gadać - uśmiechnął się do
niej ponownie i zdjął okulary. - To tylko seks. Nic więcej. Zero związku, zero
zobowiązań - mówił, patrząc się lekko zdezorientowanej dziewczynie w oczy. -
Jesteś jeszcze dziewicą? - spytał przed rozpoczęciem ich własnej imprezy. Nie
miał zamiaru później stawać przed wkurwionym Adlerem, po tym jak pozbawiłby
jego siostrę dziewictwa.
- Wiesz, to
bardzo głupie pytanie - żachnęła się nagle Debbie, wyzbywając się wszelkiego
zaskoczenia zachowaniem Izzy'ego. Teraz wręcz patrzyła na niego wyzywająco. -
Tylko seks. Zrozumiałam, panie Stradlin.
Uniosła kącik
ust ku gorze, a Izzy odpowiedział jej szerokim uśmiechem zadowolenia. Rozsunął
jej ręce na boki i przycisnął od razu nadgarstki. Debbie szybko poczuła jego
usta na swoich. Jednak nie był to zwykły, taki sobie całus na grę wstępną. To
był pocałunek przez duże P. Taki co sprawia, że dziewczynom miękną kolana i
zapominają kim są. Izzy całował ją zachłannie i namiętnie, tak jakby usiłował
zmiażdżyć swoimi wargami jej. Zaraz po tym poczuła jego język we wnętrzu swoich
ust, zmuszając ją równocześnie do uprawiania dzikiego tańca w ich wnętrzu.
Potok śliny sprawił, że utonęła w tym pocałunku jeszcze głębiej. Tymczasem ręce
chłopaka znalazły się na jej drobnych piersiach i po chwili usłyszała jęk
niezadowolenia. Domyśliła się, że Izzy trafił na przeszkodę jaką był stanik.
Jednak szybko sobie z nim poradził. Wsadził dłonie pod koszulkę i pozbawił
dziewczyny stanika, nie odkrywając jej perełek całkowicie. Złapał je i zaczął
bawić się nimi, doprowadzając Debbie do szaleństwa samym swoim dotykiem. To
ściskał, to znów głaskał, a blondynka jęczała co chwilę głośno, zajmując się
tylko tym, co robił z nią chłopak. Izzy zjechał ustami z jej warg na szyję,
muskając ją delikatnie. Debbie otworzyła szerzej oczy i zmierzyłam czarnego
wzrokiem polującej lwicy. Szybko ściągnęła z niego czarną, przylegającą bluzę,
nie czekając na pozwolenie. Zaczęła masować dłońmi jego klatkę piersiową, gdy
Izzy znowu złapał jej ręce i położył wzdłuż ciała. Nie chciał, by mu na razie
przeszkadzała. Teraz już wędrował ustami po jej piersiach. Słyszał jak
przyspieszył jej oddech, a równocześnie serce zaczęło bić jej mocniej. Czuł to,
całując jej piersi. Całował je, czasem wbijając w nie zęby, przygryzając czy
ssąc sutki. Debbie prężyła się pod nim lekko, ale miał dziś zamiar doprowadzić
ją do samego końca, aż będzie krzyczała jego imię. Jeszcze będzie błagała go o
więcej. Gdy przeniósł się z wyżyn na jej płaski brzuch, Deb zaczęła wydawać z
siebie ciche pomruki. Izzy jeszcze takich nie słyszał, ale były one tak
podniecające, że muskał jej brzuch tylko po to, żeby ich nie przerywała. Jednak
w pewnym momencie usłyszał jak Debbie mruknęła z zaskoczenia, gdy zaczął się
zabierać za jej spodnie. Nie planował być delikatny. Miał zamiar się odegrać na
tej małej gadule za ostatnie półtorej godziny, które dłużyły mu się w
nieskończoność. Jeśli jeszcze raz usłyszałby imię Duffa, pewnie sturlałby się z
łóżka i wyskoczył przez okno. Szybko więc zsunął z blondynki spodnie. Zaraz po
nich i jej majtki walały się gdzieś po pokoju. Nachylił się, by przejechać
ustami po wewnętrznej stronie jej uda, a potem rzucił jej krótkie spojrzenie.
Debbie miała zamglony wzrok i rozchylone usta, które od czasu do czasu
otwierała szerzej, by złapać oddech.
- Teraz
trzymaj się, dzieciaku - rzucił, a jego ręka zaraz znalazła się na kobiecości
blondynki. Z satysfakcją stwierdził, że była wilgotna i gorąca. Dziewczyna
jęknęła, gdy tylko ją dotknął. Izzy pieścił ją, wydobywając z dziewczyny coraz
głośniejsze jęki z czasem przeobrażające się w krzyki.
Debbie była
pewna, że za chwilę straci przytomność. Wiła się spazmatycznie i próbowała
łapać oddech, podczas gdy czarny ją rozpracowywał. Myślała, że oszaleje lub nie
wytrzyma do końca. Jednak nie chciała, by przestawał. Pod sobą czuła dudnienie
od puszczonej na cały regulator muzyki. Mogła tylko za nią dziękować. Gdyby
Steven ją usłyszał, zabiłby ją samym spojrzeniem. Nagle coś nią wstrząsnęło i
dziewczyna doskonale wiedziała, co to było. Już dwa lata nie czuła orgazmu.
I nie były to dojścia tego rodzaju. Zapomniała jak to jest stracić rozum,
płonąć wewnątrz a jednocześnie czuć się doskonale. Nie. To słowo nie pasowało
do tego stanu. Nie było w dodatku odpowiedniego określenia, tego co przeżywała.
Izzy z
zadowoleniem patrzył na rozanieloną minę dziewczyny, która jeszcze łapała
oddech po orgazmie i napawała się nim. Wiedział, że teraz nadchodzi jego kolej.
Jednak nie przewidział, że Debbie będzie miała na tyle siły, by zacząć dobierać
się do jego spodni. Szarpała je, usiłując je rozpiąć. Chłopak pomógł jej, po
czym znowu popchnął na poduszkę. Rozchylił jej nogi, a stopy położył na swoich
ramionach. Jednak zanim się porządnie rozłożył, spojrzał dziewczynie w oczy i
mruknął, pochylając się nad nią, by usłyszała go przez muzykę dobiegającą z
dołu:
- Mam
nadzieję, że za rok nie dostanę wezwania do sądu.
Debbie
spojrzała na niego z krzywym uśmiechem i przyciągnęła do siebie.
- Dylan!
Wstawaj! Co ty kurwa robisz?! Chcesz, żeby cię coś przejechało?!
Sebastian stał
naprzeciwko Heavenhouse i patrzył z niedowierzaniem na dziewczynę przed sobą.
Nie poznawał jej. Nie. To na pewno był tylko jakiś kiepski żart! Ona nie mogła
być jego siostrą! To po prostu było niemożliwe! Dylan po wytoczeniu się z
samochodu usiadła na ulicy i ciągnęła bez przerwy whiskey. I to nie pierwszą
butelkę. Bach nie przestawał do niej mówić. Jednak dziewczyna nie zamierzała go
słuchać.
- Kurwa! Wstawaj! - krzyknął rozpaczliwie, łapiąc czarną pod pachy i ciągnąc do góry. Widział światła nadjeżdżającego samochodu. Kurwa, żeby to tylko nie były suki, myślał, próbując postawić siostrę. Jednak ta ledwo trzymała się na nogach, a jedynym ruchem jaki wykonywała było podniesienie butelki do ust. - To cię zabije! - warknął, wyrywając jej whiskey z ręki i wyrzucając gdzieś daleko. Wszyscy „silni” bardzo szybko upadają, kiedy życie da im kopa. - Coś ty ze sobą zrobiła!? - krzyknął i szarpnął nią, by otrzeźwiała choć na chwilę, gdy oboje weszli już do mieszkania. A właściwie kiedy przywlekł Dylan z ulicy jak ostatniego menela. Nie chciał, by ktokolwiek widział ich kłótnię. Chciał zaoszczędzić ludziom widoku nieźle przegrzanej Dylan. I zaoszczędzić również i jej późniejszego wstydu. Mogła mieć wyjebane na opinię publiczną, jednak nie wyobrażał sobie, żeby jakieś pojeby pokazywały ją potem palcami. Na samą myśl rozjuszył się jeszcze bardziej.
- Nic! -
odkrzyknęła niemrawo, starając się wyszarpnąć rękę ze stalowego uścisku brata.
- Ty głupia
idiotko! Masz zamiar ćpać, bo jakiś jebany skurwiel, który traktuje swoją
siostrę jak szmatę cię zostawił?! - wrzeszczał na nią, mocniej zaciskając dłoń
na jej ramieniu. Wiedział, że sprawia jej ból, ale sądził, że może dzięki temu
chociaż w pewnym stopniu się otrząśnie. Ale dlaczego tak się tym przejmowała?!
I dlaczego do kurwy nędzy on tak się tym przejmował?! Przecież to nie była ich
sprawa tylko Adlera i tej jego małej siostry! Właśnie. Gdyby nie ona, Adler nie
zrobiłby awantury, a Dylan... Adler! Chciał zajebać tego skurwiela za to,
co zrobił Dylan! Kurwa! Dlaczego ona?!
- Moja sprawa!
- Wyrywała się coraz mocniej, próbując stanąć na nogach o własnych siłach, ale
wychodziło to jej z marnym skutkiem. Sebastian widział jak oczy zachodzą jej
łzami złości, ale nie poluzował uchwytu.
- Jesteś moją
kurwa siostrą! Martwię się!
Patrzył na
dziewczynę ze złością spowodowaną troską. Czemu sobie to robiła? Przecież
zawsze była taka poukładana, wiedziała, co trzeba zrobić, pomagała mu. Gdy
ściągała go nawalonego z afterparty, przyrzekała, że to ostatni raz. Ale potem
zawsze była, gdy jej potrzebował. Dogadywali się jak nikt inny. Ludzie
zazdrościli mu takiej siostry, A teraz? To chyba niemożliwe, że kochała tego
spedalonego gnoja tak bardzo, że sięgnęła po coś, czego nienawidziła przez całe
życie?
- Odpierdol
się ode mnie, ćwoku! Idź popieprzyć jakieś kurwy, a mnie zostaw w spokoju! -
wykrzyczała mu w twarz z oczami pełnymi nienawiści. Na te słowa chłopak cisnął
nią o ścianę, nie panując nad swoimi ruchami. Dylan nie krzyknęła jednak, tylko
upadła na ziemię, a nogi rozjechały jej się bezwładnie. Wydawało się, że
rozpłacze się na dobre, ale tylko podniosła głowę. - Wszyscy jesteście tacy
sami! Nienawidzę cię! - krzyknęła przez łzy i wybiegła z domu, trzaskając
drzwiami.
Sebastian stał
zbyt oszołomiony, by zrobić cokolwiek. Nie wiedział, co powinien. Miał za nią
pobiec i przytulić czy zostawić w spokoju? Do tego ją uderzył... Uderzył własną
siostrę. Swoją kochaną Dylan. Boże. Co się dzieje?!, spytał sam
siebie, ukrywając twarz w dłoniach. Nie pamiętał, kiedy ostatnio płakał.
Praktycznie zapomniał jak to się robi. Jednak była to jedyna forma jego
działania, której nie mógł powstrzymać i na którą się zdobył. Ciągle miał przed
oczami Dylan ciskającą w niego nienawiścią. Czy ona powiedziała to wszystko, bo
tak myślała, czy to emocje i alkohol? Bach, pedale! Przestań! Ale...
Nie wiem. A może to była prawda? Prawda, w którą tylko on nie mógł
uwierzyć. Czy był zwykłym skurwielem, pieprzącym wszystko co miało cycki i
potrafiło chodzić? I Adler. Kurwa! Pierdolony skurwysyn! Jezu,
pieprzony dom wariatów! Jak on mógł pozwolić na coś takiego?!
Dylan... O, Boże. Gdzie ona teraz poszła? Może do jednej ze swoich
przyjaciółek albo... A pieprzyć to!
Podszedł do
szafki i wyjął z niej butelkę wódki. Szybko ją otworzył i upił porządnego łyka.
***
Obudziła się rano przygnieciona ręką Stradlina. Debbie dotknęła głowy, czując, że wielodniowy ból głowy zniknął. Chciała wstać, ale bardzo jej się nie chciało. A w dodatku nie musiała iść do szkoły ani robić innej debilnej rzeczy, więc opadła na poduszkę z powrotem. Czuła się wyśmienicie, a uśmiech sam się pchał na usta. Dopiero po chwili przypomniała sobie, co działo się w nocy. No, to teraz Steven będzie miał pole do popisu, pomyślała, odrzucając lekko rękę chłopaka. Może lepiej by było gdyby wyszła, bo jeszcze ktoś wejdzie i ich przyłapie? W sumie i tak już jakoś nie ciągnęło jej, żeby zostać. Powoli wstała i szybko poczuła jak żołądek ściska ją z głodu. Cicho otworzyła drzwi i ruszyła do czegoś, co miało być kuchnią. Gdy weszła przez pozbawioną drzwi framugę, przy blacie zobaczyła niską farbowaną blondynkę o niezbyt idealnej figurze. O ile się nie myliła, była to ta sama dziewczyna, z którą widziała Slasha. Robiła... kanapki? Debbie od razu pomyślała o Dylan. Ciekawe czy Sebastian zdołał ją ogarnąć?, spytała sama siebie, przypominając sobie stan, w jakim była w nocy brunetka. Jednak przerwała jej dziewczyna Slasha. Odwróciła się, a Deb ujrzała duże ciemne oczy oraz wąskie malinowe usta, które wygięły się w uroczym uśmiechu.
- Cześć.
Ehm... Jestem Pola. Dziewczyna Slasha. Zgaduje, że to ciebie wczoraj wspominał.
- Nie mylisz
się. - Debbie miała mieszane uczucia co do nowego nabytku Mulata, ale ugryzła
się w język. Ta blondwłosa dziewoja wyglądała na typową sucz. Nie mogła
przestać myśleć o Dylan, z którą tak dobrze się dogadywała. Jednak Pola
patrzyła na nią wyczekująco, więc bąknęła:
- Czy to
zapach świeżej wędliny?
Usłyszała
cichy śmiech blondynki, od którego zaczynała boleć głowa.
- Tak... Byłam
na zakupach.
- To już wiem,
czemu Slash cię przy sobie trzyma - wyrwało się jej, ale Pola nie wyglądała na
inteligentną i tylko ponownie się zaśmiała i podała jej kanapkę. Tosty z Dylan... - Gdzie moje maniery? Tak w ogóle...
Deborah Adler.
Debbie wytarła
brudną od masła rękę w spodnie i podała ją Poli. Ta tylko spojrzała zdziwiona
zachowaniem Deb, ale z lekkim wahaniem w końcu podała jej dłoń.
- Słyszałam.
Kotek mówił, że nie jestem tu jedyną kobietą. Siostra jego kumpla, prawda?
- Niestety...
Nieważne. Jesteś stąd?
Rozmowa się
nie kleiła, a Deb pościła mimo uszu zwrot 'siostra jego kumpla'. Tak potwornie
tęskniła za Dylan i jej psychodelicznym hipisowskim pokojem, przesiąkniętym
zapachem skrętów. Do tego spokojnego Heavenhouse...
- Tak.
Znaczy... Nie do końca, ale mieszkam tu praktycznie od dziecka. Także uznajmy,
że tak. Pracuje jako striptizerka w Whisky a Go Go. Tam się poznaliśmy z misiem
tydzień temu.
Miś, kotek.
Może jeszcze promyczek. Debbie
skrzywiła się lekko, wytrącona ze wspomnień.
- Hm... Miło.
Gdy skończyła
jeść kanapkę, wytarła dłonią usta i mruknęła:
- Pyszna, ale
muszę iść.
Po czym bez słowa wybiegła na zewnątrz, zostawiając dziewczynę samej sobie. Musiała pomyśleć. Albo chociaż pobyć sama. Spacerowała
bez celu, przytupując czasem do piosenki, którą nuciła pod nosem. Zdawało się,
że był to któryś z utworów zasłyszanych u Dylan. Deb przystanęła. Idealna
brunetka dosłownie stanęła jej przed oczami. Jej uśmiech, gesty i seksowny
głos, któremu żaden mężczyzna przy zdrowych zmysłach nie mógł się oprzeć.
Powinna pójść do Heavenhouse i zabrać stamtąd swoja torbę. A może Dylan uzna to
za cios poniżej pasa? Albo już jej biedna Hari leży na śmietniku przed domem Bierków?
Pewnie Dylan nie będzie jej chciała widzieć po tej całej głupiej akcji z
Sebastianem... Westchnęła głęboko, gdy złapała się, że ciągle wraca myślami do
wersu piosenki, którą podśpiewywała.
Dziewczyna podniosła twarz do słońca i
zamknęła oczy. Dylan. Nawet nie poczuła, gdy w tej samej chwili ktoś ją trącił.
Czuła tylko lekki ciepły wietrzyk na policzkach, który zdawał się kryć
wszystkie odpowiedzi, których szukała.
***
Przepychała się między ludźmi, byle tylko
dotrzeć jak najbliżej sceny. Koncert się skończył, zespół zszedł już na backstage, a
bydło zaczęło powoli kierować się w stronę wyjścia. Jednak nie ona. Drobniutka
dziewczyna z niebywałą uporczywością kierowała się do przodu. Musiała. Nie
miała innego wyjścia. Przeciskała się naprzód mimo zawrotów głowy i halucynacji. Jednak nie tylko jej marne położenie kazało jej tam
przyjść. Tęskniła. Przed tym jak zaczęła się spotykać ze Stevenem, razem z tą
mocno pieprzniętą czwórką tworzyli na swój sposób oryginalną rodzinę. Chociaż
poznała ich zupełnie przypadkowo niecałe trzy lata wcześniej w jakimś barze,
zżyli się ze sobą na tyle mocno, że spędzali praktycznie każdą wolną chwilę
razem. Dylan towarzyszyła im przy tworzeniu pierwszych piosenek, razem opijali koncerty, razem głodowali i jarali więcej niż wódz Apaczów, Nawet mieszkali przez pewien czas w jej domu. Jednak potem Perry poznał jakąś dziewczynę, pozostała trójka bez ustanku
komponowała, a Erin pewnego dnia zabrała ją do pewnych znajomych z Hollywood. Gunsi mimo swojego uroku i szaleństwa nie dorównywali jednak jej starym przyjaciołom. Dla Bierk ta wyobcowana grupa chłopaków była bliższa niż ktokolwiek inny. Prócz
brata. Dylan stanął przed oczami Sebastian wrzeszczący na nią jak na ostatnią
szmatę. Kochała go, ale nie potrafiła mu wybaczyć tego, co zrobił. W tej chwili
go nienawidziła. I nie zamierzała wracać. A przynajmniej jeszcze nie teraz. O ile w ogóle wrócę, przemknęło jej przez myśl, gdy już dostała się pod
scenę. Chwiejnym krokiem przedostała się za nią, gdzie znalazła czwórkę znanych
muzyków, kręcących się przy sprzęcie. Czując ilość władowanego w siebie
alkoholu i ketaminy, dziewczyna przysiadła na jednym ze wzmacniaczy i czekała,
aż mdłości miną. Do tego to dziwne odczucie jakoby jej ciało już nie należało do niej. Była poza nim. Unosiła się na oceanie nieskończonej nicości. Wszystko zaczynało ją pochłaniać. Czuła, że faza nadchodzi, a ona nie potrafiła się jej przeciwstawić. Jeszcze chwilę. Daj mi jeszcze chwilę, błagała w myślach.
- Dylan?
Bierk podniosła głowę, by spojrzeć na tak
dobrze znaną sobie twarz gitarzysty.
- Siemasz, piękny. - Uśmiechnęła się, wiedząc, że dotarła do celu, po czym zapanowała nad nią ciemność.
Subskrybuj:
Posty (Atom)