poniedziałek, 5 stycznia 2015

Punk's Not Dead: What a Waste

Perry zmienia czcionkę:
Jak szaleć, to szaleć. Jebiemy 14-stką.
Chociaż tam przy Bachu mi rozstrzeliło słowa, ale trudno.
Akcja: Szanujemy nasze patrzałki!
He coś za coś, c'nie biczony?

7. What a Waste

- Ej, siostra. Popatrz na to!

Dylan odwróciła się, żeby spojrzeć na brata. Właśnie wyszli z muzycznego, do którego trafiali co najmniej raz w tygodniu. Dziewczyna kupowała stare winyle z wyprzedaży, a Bach poszukiwał siebie lub chociażby najmniejszej wzmianki o Skid Row w lokalnych czasopismach. Potrafili spędzać w sklepie po kilka godzin, przetrząsając wszystkie półki i stoiska. Dylan często chowała za szafki najlepsze płyty, gdy nie było jej stać i wracała po nie później razem z pieniędzmi. Sebastian buszował wśród magazynów, badając wzrokiem każdą stronę i wyłapując interesującą go część artykułu. Dla rodzeństwa Bierk piątkowe wypady do sklepu były praktycznie tradycją. Świętością bez której nie byli w stanie normalnie funkcjonować, a przynajmniej uważali tydzień bez wypadu za stracony. Gdy jedno z nich nie mogło iść, odkładali wypad na kiedy indziej. Co najmniej dwie godziny mieli zarezerwowane wyłącznie dla siebie i nikt nie mógł im przeszkadzać. Ray, właściciel sklepu udostępniał czasem im swoją prywatną kolekcję płyt, a nawet dawał bilety, które dostawał w promocji na niektóre koncerty. Mieli jeszcze kilka przywilejów jako najlepsi klienci. 

Ten piątek nie różnił się niczym od poprzednich. Sebastian przyjechał po siostrę, gdy ta skończyła pracę i razem wybrali się do muzycznego. Dylan była niesamowicie zadowolona z zakupu - nabyła długo szukany Rising Rainbow. Mimo, że płyta była powszechnie znana, jej liczba w okolicznych sklepach była naprawdę znikoma. Jeśli nie równa zeru. Ray zdobył ją dzięki jakiemuś młodziaszkowi, który przyniósł płyty po swoim zmarłym ojcu. Jak na ponad dziesięcioletniego winyla, ten okaz trzymał się nadzwyczaj dobrze i widać było, że poprzedni właściciel szanował swoje nabytki. Dylan zapłaciła za niego tylko cztery dolary, co wprawiło ją w jeszcze lepszy humor. Jej bratu również się poszczęściło i oboje szli ramię w ramię chodnikiem ze swoimi zdobyczami. Dziewczyna niosła winyla pod pachą, a Sebastian ciągle przeglądał majowy numer Scremera jakby nie mógł uwierzyć w to, że artykuł istniał naprawdę. Dość często zaczepiali go ludzie na ulicy, czym podekscytował się jeszcze bardziej.

        Gdy Dylan przeniosła na niego spojrzenie, brat schował się za gazetą.

- Bu! - rzucił, zachwycając się zakupionym magazynem. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, widząc wygłupy blondyna. Nie ma co. Zbyt rozgarnięty to on nie był, ale kochała go ponad wszystko. Mimo, że była starsza tylko o dwa lata, Sebastian ciągle zostawał dla niej ukochanym młodszym braciszkiem. Mieli tylko siebie. Cóż, Sebastian ożenił się z Marią rok wcześniej, ale zdawał się już o tym nie pamiętać. Przez kilka jego wygłupów żona zabrała małego Parisa i wyjechała do swoich rodziców. Gdyby nie naciski Dylan, brat w ogóle nie utrzymywałby z nimi kontaktu. Ostatni raz widziała się z bratankiem dwa miesiące wcześniej. Dziwnie było jej patrzeć na tego malucha, gdy jego ojciec ciągle był dzieckiem i musiała się nim zajmować jak sześciolatkiem. Westchnęła, przypominając sobie, co ją jeszcze czeka tego dnia i straciła humor. - Co jest, kochanie? - Usłyszała troskliwy głos brata, a po chwili Sebastian objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. 

- Podwieziesz mnie do Hellhouse? - spytała, patrząc nieobecnym wzrokiem przed siebie.

- Ej, coś się stało? - rzucił Bach, zatrzymując się i patrząc siostrze prosto w oczy. Zbyt dobrze ją znał, żeby nie zauważyć, że coś ją trapiło. Jedyną rzeczą, którą mogła się tak przejąć był Adler. Dylan już zdążyła mu opowiedzieć, co się stało, gdy on hasał po plaży w kąpielówkach praktycznie do nocy. Debbie była trochę poturbowana, ale najsmutniejszą rzeczą tamtego wieczora była reakcja Popcorna. Jego siostra polubiła tę małą blondynę i zależało jej na dobrych relacjach rodzeństwa Adler. Tylko nie ma drugiego takiego jak my, przeleciało chłopakowi przez myśl. Było mu żal Dylan, która przez swoją wrodzoną wrażliwość zdecydowanie za bardzo się przejmowała. Nie zdarzało się to często, a panna Bierk nie przejmowała się znowu byle gównem, ale Sebastian nie miał zamiaru patrzeć na zmartwioną siostrę. Nie było na świecie dziewczyny, którą szanowałby bardziej od niej. Życzył jej jak najlepiej, wiedział, że kochała tego adlerowego pudla, jednak Steven nie był idealnym kandydatem dla jego siostry. Przecież wiedział, że wszyscy w Hellhouse pieprzyli różne dziewczyny i nie oglądali się na swoje związki. W sumie to każdy tak robił włącznie z nim, ale gdy chodziło o Dylan, dostawał permanentnego szału. Czy jego siostra wiedziała o zdradach Adlera? Jakżeby inaczej. Ile to już razy przyłapywała Stevena na gorącym uczynku albo dowiadywała się od zapijaczonych kumpli? A najdziwniejsze dla niego było to, że Dylan zawsze mu wybaczała. Za każdym kolejnym razem. 

Tak. Teraz był pewny, że powodem tej zamyślonej miny czarnej był Adler. Spojrzał jej jeszcze raz w oczy, zmuszając Dylan, żeby zrobiła to samo i powiedział z uśmiechem:

- Hej, ale pamiętaj, że tylko ja cię prawdziwie kocham. Jesteś moją ulubioną dziewczyną. A teraz opowiem ci żart, chcesz?

Sebastian wziął siostrę pod ramię, prowadząc w stronę samochodu.

- Co mówi Obcy, gdy schodzi ze schodów?

Dylan spojrzała na niego pytająco, lekko się uśmiechając. Tak. Bach nie ukrywał, że był mistrzem w rozbawianiu swojej siostrzyczki. 

- Nostromo! - zawołał, po czym oboje zaczęli się niekontrolowanie śmiać.

***

Obudziła się na łóżku Izzy'ego ubrana w ciuchy, które dostała od niego dzień wcześniej. Przeciągnęła się i spojrzała na podłogę. Właśnie tam leżał brunet, jedną ręką trzymając gitarę, a drugą butelkę wódki. Debbie zaśmiała się i bardzo cicho wstała. Podreptała do łazienki na piętrze, stanęła jeszcze chwilę przy otwartym oknie, napajając się pięknym dniem. Jednak jej uwagę przykuły głośne krzyki dochodzące zza domu. Debbie nie chciała podsłuchiwać, ale rozpoznała głos brata i momentalnie ją zamurowało. Deb nie wtrącała się w obce sprawy. Do teraz...

- Czy ciebie do reszty pojebało?! To twoja siostra, a ty zamiast jej w tak trudnej sytuacji pomóc, to jeszcze ją uderzyć chciałeś!

- To nie tak! Ostrzegałem kurwa przed Axlem, a teraz ma za swoje! Nauczy się, że brata się słucha! Na chuj taka siostra?! Jeszcze ciebie przeciąga na swoją stronę! A brakuje mi do tego Axla i jego ucieczki, chuj wie gdzie!

- Co ty pieprzysz!? Jakaś głupia kariera i pieniądze są dla ciebie ważniejsze niż rodzina? Czy ty zdajesz sobie sprawę, co do cholery robisz?!

- Tak, kurwa zdaję! Te wszystkie akcje z jej udziałem są mi kulą u nogi! Na chuj mi one! Najlepiej jakby nie przyjeżdżała! Nie dziwię się Axlowi.

- Co?! Ty jebany skurwielu! Wypierdalaj sprzed moich oczu, ale już!

- To jest kurwa mój dom i co najwyżej ty wypierdalaj!

- Nie wiem czy będzie twój jak dobiorą ci się do tyłka chuje, od których pożyczasz kasę!

- Nie waż się tak mówić! Kurwa nawet się nie waż!

- Będę mówiła, co mi się podoba! W dodatku co może mi zrobić wiecznie naćpany perkusista?! Narkotyki cię zmieniają, Steven! Zamieniasz się we wrednego skurwiela bez uczuć! Bydlę, nie człowieka!

- Zawsze jestem skurwielem bez uczuć - odparł beznamiętnie Steven.

- Nie kurwa! Praktycznie nigdy... Nigdy, gdy jesteś trzeźwy! Wtedy czuję się kochana, bezpieczna. A kiedy się naszurasz, zaczynam się ciebie bać, rozumiesz?! Ile razy to było jak dostałam od ciebie za nic! Za nic! Ćpałeś i mnie biłeś! A ja ci to zawsze wybaczałam, zawsze! Zapominałam, bo cię kocham, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Jak się nie ogarniesz, przegrasz życie, które i tak, zaczynasz tracić. Straciłeś już zaufanie siostry, mnie... Jak tak dalej pójdzie stracisz i  chłopaków.

- Co ty pieprzysz?!

- To, co słyszysz! Z nami koniec!

Po tych słowach Debbie usłyszała jak tylne drzwi otwierają się z rozmachem. Ujrzała skuloną Dylan, która po przejściu paru kroków, oparła się ramieniem o ścianę. Do uszu blondynki doszedł cichy płacz. Bierk nie zdając sobie sprawy z obecności Deb, stojącej na szczycie schodów zwiesiła głowę i ukryła twarz w dłoniach. Blondynka chciała przejść dalej, czując coraz wyraźniejszy głos, że nie powinno jej tam być! Jednak drewno pod jej stopą zaskrzypiało złośliwie. Kurwa!, przeklęła w myślach, czekając na reakcję. Dylan podniosła na nią wzrok, posyłając jej tylko smutne spojrzenie, po czym szybko wyszła z domu. Nawet nie odwróciła się, gdy Steven wciąż stojący na dworze, wołał za nią:

- Kochanie... Nie chciałem! Dylan!

Debbie patrzyła jak jej brat psuje sobie relacje z doskonałą dziewczyną. Nie chciała dla niego źle, ale nie miała pojęcia, co sądzić po tym wszystkim co usłyszała. Poniekąd to jej brat, ale słyszała co powiedział. Słyszałam kurwa wszystko i wjebał mi sztylet w serce. Fajnie, prawda? Kurwa w chuj. Wczoraj jeszcze ją przepraszał, a teraz uważał, że była tam zbędna... Czy dalej był to ten sam Steven, z którym się wychowywała? Nie wiedziała, co powinna o tym myśleć. Tłumaczyć go czy brać wszystko dosłownie? Miała za dużo w głowie, żeby spokojnie o tym pomyśleć. Musiała odetchnąć. Spojrzała uważnie na drzwi, za którymi zniknęła przed chwilą Dylan, zastanawiając się, gdzie mogłaby teraz pójść, żeby nie spotkać w domu Stevena. Jedynym miejscem jakie znała i przychodziło jej do głowy był bar, w którym spotkała chłopaków pierwszy raz. Zbiegła po schodach i wyszła z Hellhouse najszybciej jak potrafiła. Szła, zastanawiając się, gdzie znajdowało się to całe Roxy. Przecież znała tylko nazwę klubu. Nic więcej. Miała nadzieję, że nie spotka tam brata ani Axla. To byłoby najgorsze, co mogłoby jej się przytrafić. 

Włożyła dłonie do kieszeni spodni po byłej dziewczynie Izzy'ego i momentalnie poczuła coś w jednej  nich. Wyciągnęła z niej niewielką karteczkę i kilkanaście dolarów. Debbie przeliczyła pieniądze uważnie i wytrzeszczyła oczy. Bogata ta dziewczyna. Szybko odwinęła karteczkę i zaczęła czytać:

"Kochany Izzy,
przepraszam, że tak nagle Cię zostawiłam. Piszę ten list, aby Ci to wyjaśnić. Nie byłabym w stanie powiedzieć Ci tego wprost. Mój były chłopak... On wrócił. Zrozumiałam, że go kocham. Pocieszałam się Tobą, a ty wyraźnie mnie kochałeś. Musiałam odejść. Wynagrodzenie chyba już znalazłeś. 
Żegnaj, Suzie."

Debbie parsknęła śmiechem. Jaka normalna dziewczyna daje chłopakowi pieniądze za rzucenie? Ja pierdolę. Chyba, że to męska dziwka. Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem. Co jeszcze spotka ją w tym popierdolonym mieście? W każdym razie ani pieniądze ani liścik, jakikolwiek by nie był, nie należały do niej i wypadałoby je oddać. Zawróciła na pięcie i kręcąc głową z politowaniem, znów szła w stronę domu. Nadal rozglądała się uważnie, patrząc czy wokół przypadkiem nie zobaczy nikogo znajomego. Przewracała karteczkę w dłoniach, a po chwili ponownie znalazła się pod domem. Otworzyła powoli drzwi, rozejrzała się, ale nikogo nie zobaczyła. Wbiegła na górę i zapukała do drzwi pokoju Stradlina. Usłyszała tylko znudzone "Proszę" i szarpnęła za klamkę.

- A, to ty...

Debbie podążyła wzrokiem za cichym zrezygnowanym głosem bruneta. Zobaczyła go leżącego na podłodze w ciemnych okularach z instrumentem na piersi. Wyglądał jakby umarł. Tylko powolne ruchu dłoni świadczyły o tym, że jeszcze żył. Grał na gitarze. Usiadła obok niego i powoli zaczęła dośpiewywać tekst wymyślany przez siebie na bieżąco. Izzy uśmiechał się do niej nikło, ale nie zaprzestał grania. Debbie więc śpiewała dalej. Po chwili musiała wymyślić jakiś prosty, chwytliwy tekst na zakończenie. 'There ain't a woman that comes close to you. Come on baby, dry your eyes' Po tych słowach Izzy zakończył piosenkę jednym akordem i posłał dziewczynie zadowolony uśmiech.

- Jesteś świetna.

Popatrzył na nią, a chwilę potem ciągnął dymka. 

- Ej, Izzy. Tylko nie wiem czy zauważyłeś, ale to było Stonesów - rzuciła, patrząc na niego z lekkim uśmiechem kpiny, ale chłopak jakby w ogóle jej nie słyszał i wzruszył ramionami, mrucząc:

- Jak tam chcesz...

Debbie przewróciła oczami i chrząknęła:

- Fajnie tu masz w tej samotni, ale nie po to tu przyszłam.

I podała mu kartkę ze smutnym uśmiechem. Izzy popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami, otworzył i przeczytał. Debbie chciała wyjść, ale zatrzymał ją ruchem dłoni. Zauważyła, że po przeczytaniu Izzy stał się jeszcze bardziej przybity niż był, gdy tu wchodziła. Spojrzała na niego ze współczuciem. Ten tylko wzruszył ramionami i zajął się grą na gitarze. Wow! Aż tak dobrze to zniósł?, pomyślała Debbie, patrząc z uznaniem na chłopaka. Izzy rzucił liścikiem w kąt, a dziewczyna zauważyła, że leżało tam też puste opakowanie po jakichś tabletkach. Wstała z kolan i podniosła je.

- Izzy, co to? - spytała, przystawiając pudełko chłopakowi pod nos. - Brałeś to?

- Jakieś tabsy - odparł chłopak, patrząc przelotnie na plastik. - Brałem. 

Debbie przeczytała ulotkę i złapała czarnego za ramiona. Przyglądała mu się, podnosząc mu okulary, żeby spojrzeć w jego mocno rozszerzone źrenice.

- Izzy, co ty kurwa wziąłeś?! - spytała, czując, że głos zaczyna jej się podłamywać. Chrząknęła, żeby tylko nie dać się ponieść emocjom. Nigdy nie miała do czynienia z naćpanym człowiekiem. A przynajmniej nie bezpośrednio.

- Tabletki.

- Ale kurwa na co? - krzyknęła, widząc, że chłopak zaczynał jej odlatywać. 

- Na sen. Czytałaś, to po co się głupio pytasz?

- Ile ich tam pojebańcu było? 

- Z piętnaście... Może więcej.

Debbie spojrzała na niego z niedowierzaniem i uderzyła go gwałtownie w policzek. Izzy spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem. Wyglądał przerażająco. Jego źrenice automatycznie się zmniejszyły, a twarz zaczęła czerwienieć. Cholera jasna. Dziewczyna nie wiedziała, co zrobić, powiedzieć komuś, pobiec po pomoc czy wbijać mu długopis w szyję. Przytuliła go do siebie na tyle, na ile mogła. Nadal czuła jakby był zupełnie gdzie indziej myślami, a przy niej tylko fizycznie. Wstała i zaciągnęła go z niemałym trudem na łóżko, gdzie usiadła obok i zaczęła co chwila uderzać go w twarz. W myślach prosiła, by nie zasypiał. Ułożyła go delikatnie na poduszkach, otworzyła okno i szybko wybiegła z pokoju. Zapukała do pierwszych drzwi obok. 

- Wlaź. 

Gdy je otworzyła, ujrzała Duffa z basem w dłoni i winem na parapecie.

- Słuchaj, pomóż mi... - nie wiedziała jak zacząć. - Izzy... On połknął całe opakowanie tabletek nasennych.

- Tylko jedno? - spytał spokojnie blondyn, naciskając butem na kaczkę. 

- No... No tak.

Debbie zaczęło zastanawiać słowo 'tylko' w pytaniu chłopaka. Była pewna, że po takiej dawce niechybnie zeszłaby z tego świata.

- To go zostaw - doradził jej Duff, wzruszając ramionami. Ani razu na nią nie spojrzał, tylko gapił się w kaczkę. W końcu podniósł wzrok. - Jakby chciał się zabić, wziąłby co innego albo więcej tabletek... Serio - dodał, widząc przerażenie w oczach dziewczyny. Nie ruszyła się jednak z miejsca, oczekując bardziej satysfakcjonującej odpowiedzi. Duff westchnął. - Skoro chcesz być Matką Teresą, zrób mu zimny okład czy coś w tym stylu. 

Słysząc to, Debbie rzuciła coś na pożegnanie i wyszła z pokoju żyrafy. Schodziła właśnie na dół, gdy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła za sobą kupę czarnych loków. Odgarnęła je dłonią, by widzieć twarz chłopaka i głęboko westchnęła. Slash szczerzył się szeroko, a jej specjalnie do śmiechu nie było. Wyrwała szybko ramię z jego uścisku i wyszła z mieszkania już drugi raz w ciągu ostatniej pół godziny. Ruszyła w stronę Sunset, nucąc pod nosem coś z działalności Sex Pistols. Miała dosyć tych cholernych ćpunów. Co to w ogóle za ludzie? 

Po chwili za plecami usłyszała znajomy głos. Domyśliła się, że brat Dylan szedł za nią krok w krok.

- Odczep się - mruknęła, nie mając ochoty na towarzystwo. 

- Co jest, maleńka? - zapytał chłopak, podbiegając do niej i zrównując z jej krokiem.

- Nic. Problemy z bratem... Kumplem i tabsami. Czyli ogólny syf, więc wracam do domu - odburknęła, nawet nie patrząc na Sebastiana. Ten lekko nie dowierzając w usłyszaną informację, spytał:

- Ale... Ale jak do domu? 

- No, wylatuję. Może nie do domu, ale... Myślałam nad tym. Pierwszym samolotem lecącym do Anglii. Pewnie do Londynu. Stany są zjebane tak samo jak mój dom ze starymi - mówiła, nie zatrzymując się. Dłonie wbiła w kieszenie spodni. 

- No i na chuj tak daleko - mruknął Sebastian. Objął ja ramieniem i prowadził nieznaną dziewczynie trasą. W sumie niczego tam nie znała. - Problemy z czasem miną, a w sumie, nigdy nie miną do końca. W LA nie ma życia bez problemów. Nie wyrwiesz się, taki ciąg życia, a ty jesteś herszt baba i musisz tu zostać. Wiesz, ile ja się tu naryczałem? Problemy z dilerami, z rozpieszczonymi rockmenami, z alfonsami. Kurwa, życie tu to całkowity hardcore, a ty, musisz być cholernie silna - mówił jej jak mentor uczniowi przez całą drogę, a Debbie słuchała. Zresztą nie miała nic innego do roboty. Deb tylko uśmiechała się od czasu do czasu, a po zakończeniu przemowy chłopak rzucił:

- To jak, kotek? Idziemy do baru?

- A chuj... Możemy iść.

I nadal z ręką przewieszoną przez jej ramiona, ruszył do pierwszego baru ze striptizem, jaki stał im na drodze. Jednak Debbie zatrzymała się przed wejściem, patrząc na neonowy znak po prawej stronie klubu, a Sebastian spojrzał na nią pytająco. 

             - Ej, ale poważnie tu? Będę musiała patrzeć na striptizerki?

- Przecież to klub ze striptizem, dziecinko. - Sebastian rzucił jej spojrzenie jakby rozmawiał z kompletnie pojebanym gościem. - Zawsze musi być ten pierwszy raz. Wytrzymasz. - Zaśmiał się, a Deb poczuła, że tak naprawdę nie ma innego wyjścia. Kiedy stanęli zaraz przed wejściem, Sebastian puścił strzałkę do ochroniarza i weszli. Dosiedli się do stolika, przy którym siedziała i tak już gromada jakiś chłopaków. Deb domyślała się, że to reszta Skid Row. Sebastian powiedział tylko, że przyszedł z siostrą, a tamci przywitali ją łykiem gorzały. Szybko zamówili kolejki jakiegoś wina, potem Daniel'sy i Beamy. Wszystko zeszło przy rozmowach o wszystkim i o niczym. Debbie nie znała ich imion, oni jej też nie, a i tak wszyscy bawili się idealnie. Po chwili jakieś dwie nagie laski podeszły do stolika i zajęły się zespołem, kiedy Sebastian obejmował ją ramieniem i torpedował ilością głupich żartów. Deb złapała tylko pełną butelkę jakiegoś wina, otworzyła ją i zaraz zaczęła pić.

Szybko zeszła mobilizacją blondyna polegającą na tym, że jeśli nie wypije na raz tej butelki, zamówi jej prywatną striptizerkę.

- I przywiążę do krzesła, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Debbie tylko przewróciła oczami, by po chwili odłożyć pustą butelkę na stół. Była kompletnie nawalona, nie myślała trzeźwo i na pewno też nie gadała mądrze. Zaczęła nawet śpiewać piosenkę, którą nie pamiętała skąd znała.

Komu dzwonią temu dzwonią
Mnie nie dzwoni żaden dzwon
Bo takiemu pijakowi
Jakie życie taki zgon

Księdza do mnie nie wołajcie
Niech nie robi zbędnych szop
Tylko ty mi przyjacielu
Spirytusem głowę skrop

W piwnicy mnie pochowajcie
W piwnicy mi kopcie grób
I głowę mi obracajcie
Tam gdzie jest od beczki szpunt

W jedną rękę kielich dajcie 
W drugą rękę wina dzban 
I nade mną zaśpiewajcie 
Umarł pijak ale pan

A po śmierci na mym grobie
Beczka wina będzie stać
I gdy przyjdziesz się pomodlić
Możesz kufel sobie wlać

- I wtedy właśnie zostałam prezydentem Marsa! - krzyknęła na zakończeniu.

- Co ty pierdolisz? - Sebastian spojrzał na nią krzywo. - Jeśli już to Wenus... - urwał i pomachał jej ręką przed twarzą, po czym westchnął. - Jesteś nawalona - stwierdził, waląc podręcznikowego facepalma.

- Wcale... YMC! Nie jestem - czknęła, zaprzeczając ruchem głowy.

- Jesteś jesteś, śliczna czy tego chcesz czy nie. Chodź, odwiozę cię do domu.

- Kiedy się dobrze bawię!

- Jak się będziesz stawiała, zajebię ci z buta.

Debbie z niepocieszoną miną pozwoliła się podnieść Sebastianowi i wrzucić do taksówki. Nie wiadomo jak i kiedy znaleźli się pod Hellhouse. Deb praktycznie od razu wytrzeźwiała, przypominając sobie schodzącego Izzy'ego, którego po prostu tam zostawiła. A co jak umarł?!, pomyślała, ale od razu ta myśl wyparowała jej z głowy, gdy poczuła, że Sebastian ciągnie ją w kierunku szopy, gdzie miała spędzić resztę nocy. Debbie popatrzyła na blondyna, a chłopak, czując na sobie jej wzrok, przekręcił w jej stronę głowę. Uśmiechnęła się promiennie i podniosła się na palcach, by pocałować jego policzek. Zadowolony przycisnął dziewczynę do siebie i złapał za tyłek, całując prosto w usta.

- Co to kurwa?!

Oboje usłyszeli doskonale im znany damski głos, a Deb momentalnie się otrząsnęła z pijackiego amoku i szybko odsunęła od chłopaka.

- Debbie?! Sebastian?! Czy wy sobie kurwa ze mnie żartujecie?! Co to kurwa jest?!

Wściekła Dylan posyłała im mordercze spojrzenia. Debbie zastanawiała się, co brunetka tam robiła skoro zerwała z jej bratem? Zupełnie nie wyglądała jak ona. Nie w sensie stroju, bo luźny dużo za duży sweter sięgał jej praktycznie do kolan. Do tego wielki psychodeliczny naszyjnik. Tak. Akcentu hipisowskiego nie mogło zabraknąć, bo jakżeby inaczej. Gdyby tylko nie ten stan... Nie wyglądała na trzeźwą. Tylko dziewczyna jeszcze nie wiedziała pod jakim względem. Może ćpała. Może piła. A może po prostu miała złamane serce? Nie potrafiła tego określić.

- To. Był. Pocaaałuuuunneeekk - mówił Sebastian, akcentując każde słowo, czym rozjuszył siostrę jeszcze bardziej. Nie widzisz palancie, że coś jest nie tak?!, Debbie chciała wykrzyczeć to Bachowi prosto w twarz, ale wypita ilość alkohol spowolniła jej refleks.

- Tyle kurwa to ja widziałam! Nawet wy musieliście mnie zdradzić?! A pierdolcie się obydwoje! - wrzasnęła, odwracając się na pięcie i kierując do samochodu, zaparkowanego po drugiej stronie ulicy. Sięgnęła do środka przez otwartą szybę i wyciągnęła podejrzanie wyglądającego skręta i drżącymi rękoma próbowała odpalić zapalniczkę. Debbie spojrzała na blondyna wyczekująco, a on wzruszył ramionami, pocałował ją w czubek głowy i zaraz pobiegł za dziewczyną. Wiedziała, że dobrze zrobił. Deb praktycznie już ogarniała, Dylan miała opiekę... O to właśnie chodziło. Szybko weszła do Hellhouse, byle tylko nie widzieć zmagań rodzeństwa i na wejściu praktycznie wpadła na Slasha.

- Wiesz - zaczął bardzo pijany, trzymając przy boku jakąś dziewczynę. - Kocham tę kobietę. Od zawsze. Nawet, gdy była małą dziesięcioletnią Debbie w poszarpanych spodniach po Stevenie i brudnej buzi. Zawsze troszczyłem się o nią dużo bardziej niż Steven. Tak naprawdę ją broniłem... A Popcorn... Zachowywał się jak chuj.

Debbie zorientowała się, że chłopak wcale nie mówi do niej tylko do laluni przy swoim boku. Opowiadał dalej, a blondynka stała dalej w drzwiach i słuchała z zainteresowaniem.

- Saaul! Usłyszałem słodki zapłakany głosik. Pomóż mi, pomóż! A to ta oto kobietka - tu wskazał butelką whiskey na Debbie  - Wpadła do mojego domu z zapłakaną twarzyczką. Ja tylko złapałem jej rączkę i zapytałem Co się stało? A ona na to Steven. Popsuł jej latawiec. - Chłopak tak idealnie naśladował głos małej piszczącej dziewczynki, że Debbie nie mogła nie wybuchnąć śmiechem. Dziwna sytuacja z Dylan wyparowała jej z głowy. - Robiłam go cztery godziny. A on go podarł, zdeptał i powiedział, że mnie nie kocha, że jestem najgorszą siostrą. Wziąłem tego pędraka na ręce. i wyprowadziłem przed dom. Debbie. Zrobimy razem nowy, ładniejszy, dobrze? powiedziałem, a ona na to Kocham cię, pudelku.

- Poruszająca historia, kochanie - mruknęła beznamiętnie dziewczyna Slasha i pocałowała go. Debbie poczuła się niekomfortowo i weszła głębiej. Hellhouse, aż się ruszał od tłumu ludzi i muzyki dudniącej w środku. Przeciskała się przez oszalałych alkoholików i od czasu do czasu rozglądała się za kimś znajomym. Alkohol w jej żyłach wcale nie pomagał w poszukiwaniach, bo obijała się co chwilę o jakichś gości. Nagle ktoś złapał ją za ramię i dziewczyna skrzywiła się, bojąc się, kto to może być.

- Deb! Dobrze, że jesteś! Szybko! Izzy! - Duff jeszcze jako tako się trzymał i wyglądał na trzeźwego. Jednak od razu zmierzył dziewczynę spojrzeniem i machnął głową, podnosząc podbródek. - Spiłaś się - zauważył. Podejrzanie wyglądająca laska na niego poleciała, ale Duff odepchnął ją nawet na nią nie patrząc.

- Ta i jeszcze zabiłam stu beduinów. Gdzie Izzy? - zbyła go zła, że zauważył jej niedyspozycję.

***

Weszli do tego samego pokoju, w którym go zostawiła. Była jakaś dwunasta. Duff i Debbie sterczeli nad Izzy'm, który bezkreśnie gapił się na nich jak na dwoje debili.

- I na chuj tu stoicie.

- Ładne masz oczy, popatrzeć chcieliśmy - rzucił od niechcenia Duff, a dziewczyna tylko uśmiechnęła się blado. Blondyn odwrócił się i otworzył drzwi. - Idę... Do baru - zawahał się, jakby szukając dobrego usprawiedliwienia na ucieczkę z depresyjnej dziury Stradlina. - Nic mu nie będzie - rzucił do dziewczyny, po czym znowu spojrzał na Izzy'ego. - Deb z tobą zostanie i masz więcej chuju nie ćpać. Jutro próba.

- A nie idziesz na dół? - spytała go. Ten spojrzał na nią zmieszany.

- Mam parę spraw na mieście. A ty słyszałeś? - rzucił w stronę Izzy'ego.

- Taaaa.

Po tych słowach Duff opuścił pokój. Izzy wciąż leżał bez ruchu na łóżku, a Debbie opadła obok czarnego i westchnęła,wgapiając się w sufit.

5 komentarzy:

  1. Ha! Deb i Sebastian się Calowali! Mogę umrzeć spełniona XD
    Świetny rozdział, heh, mi się zawsze podoba.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spełniłam się, wiedząc, że umrzesz spełniona ;D piszę dalej i dziękuję. Wzajemnie

      Usuń
  2. O mój Boże, według moich obliczeń (i strony głównej bloggera) następny rozdział będzie z pięknym utworem Poisonów. XD
    1. Ale zacznę inaczej, bo wiesz, ja tu miałam już Ci wcześniej coś napisać, ale okazało się, że muszę iść do biblioteki po lekturę. Na jutro, test będzie.
    2. W ogóle to zaszalałaś, Perry, z tą czcionką. XD I rozdział, i czcionka. XD
    Skoro mamy już te głupie początki, to pora na kolejną chwilę szczerości. I nie, wcale nie chciałam napisać 'koleinę" i 'pszczelarz', wcale. Koleina pszczelarza?! WTF?! Nie, nie będzie chwili szczerości. XD Będzie coś na temat rozdziału, tak, w końcu.
    No to zaczynam - Czekaj, Dylan chowała płyty za szafki, tak? A jakby tak był, no nie wiem... Koleś straciłby równowagę i przewalił się na szafkę, a ona zgniotłaby płytę?! W ogóle to ostatnio mam same dziwne myśli i 'co by było gdyby'. No, ale ok. Bierkowie na zakupach to fajna sprawa. Można i poczytać coś o sobie (Sebastian, Ty masz samouwielbienie! A kto nie ma...), znaleźć coś zajebistego i w ogóle. Ale akcja rozkręciła się dopiero po wyjściu ze sklepu! Kiedy już Bach przestał przegrzebywać gazety w poszukiwaniu czegoś o sobie, wyleźli ze sklepu, a na ulicy mógł ich samochód potrącić! Nie, czekaj, to nie tak. Znów: Pijany kierowca zjeżdża na chodnik i pięknie wali w pana Bierka, uderzając nim o drzwi wejściowe od sklepu... Klamka wbija mu się w... Swoją drogą, to jak mnie dzisiaj siostra do drzwi przytrzasnęła, to mi też klamka się w plecy wbiła. Ale nie! Sebastianowi się nie wbiła! Nic się jeszcze nie stało, a ja mam już tyle tego w głowie... Ale nasza Dylan, która mieszka w Heavenhouse (bardzo ładna nazwa. No dobra, zakochałam się w niej. ♥ Chcę tam mieszkać, Perry) prosi swego braciszka o podwózkę do Hellhouse! W ogóle to zajebiście się złożyło, co nie? Z tymi nazwami, w sensie. Ale po co ona w tym Hellhouse? Przecież Gunsi to złodzieje i pijacy, bo każdy pijak to złodziej! Ale rozumiem, Steven. W końcu go kocha, ok, ok. Ale! Adler to cham i świnia, a na dodatek ma gdzieś naszą małą Debbie. A przecież ona to skarb! Prawdziwy! Ale teraz dopiero się zacznie, oj tak. Pamiętam, że było coś z Duff'e... Nieważne. XD Lepiej nie będę mówić. Dobrze, że Dylan mu powiedziała, a co! I nawet zerwała! Nie szkoda mi Stevena, wcale. Zasłużył sobie, teraz. Później to ja już wiem, że będę ryczeć. Bo to, bo tamto, bo mają do siebie wrócić, bo Dylan wredna i paskudna, bo Steven zachowuje się jak stary dziad, i takie tam.
    No, ale dalej mamy Izzy'ego i jego tabletki, które pożera w zaskakująco szybkim tempie. Ale co się dziwić, to w końcu ten wamp co porywa piękne dziewice. XD Nie ma co się dziwić. Ale pojawiła się była naszego Stradlina. Nie no, w sensie napisała liścik, pewnie już dawno temu, ale jest. Lecz nasz Jeffrey się tym nie przejął, bo niby czym? Nie ma czym, tak naprawdę. To tylko jedna kobita pozbawiona uczuć do niego. Och, a ile takich było! Nie żeby Stradlin był nie do kochania, ale teraz? Teraz to chłop młody jeszcze, a z tego co widzę, to jego do zbytnio nie obchodzi. Choć kto wie, co siedzi w tej główce... To w końcu Stradlin jest!
    I na sam koniec mamy akcje ponad akcje - Sebastian spotyka naszą małą Debbie. Zranioną, smutną, wkurzoną... Ale naszą. ,,Zobacz jaką ona ma dupę, całą kuchenkę gazową zajmuje..." W końcu nie wytrzymałam i musiałam pójść zobaczyć, co robią mama i tata. XD Ukryta prawda. Kłócą się, które wygląda gorzej, gruba żona, czy gruby mąż. Boże. XD Chciałam już się z nimi do rozmowy włączyć, ale wolałam przyjść tutaj. XD I Sebastian spotyka Deb, po czym zabiera ją do klubu ze striptizem, gdzie czekają już na nich koledzy z zespołu Bacha. Nasze boskie Skid Rowy. No, ale pomińmy już ich i przejdźmy do tego, co działo się później. Oj, działo się, działo... Całowali się, hihi, a ja to pamiętałam, hihi, i wiedziałam, że Dylan wpadnie, hihi. I się popsuło (hihi). Jak dla mnie to zbyt pochopnie zareagowała, no, bo żeby od razu rzucać się z ryjem? No nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No chyba sobie ze mnie żartują...

      A z tego, co wiem (a może to się zmienić) to ona im, a w szczególności Debbie za szybko nie wybaczy, jeśli w ogóle... Hyy, tam jest ten łepek z 'Kto poślubi mojego syna?', aa... Ale może wybaczy, ja nie wiem, co tam pozmieniasz, Perruniu (?!).
      Teraz już lecę, bo ten komentarz i tak jest bezsensu. Poza tym, mój Disco Ninja na mnie czeka. XD
      To do następnego, Perry!

      Usuń
    2. Niestety nie, Faith. Nw czy Poisoni wgl tu będą… Hm… Wgl co Ty masz z tymi dziwnymi wyobrażeniami śmierci Bacha? XD Whut?! Chyba wolę nie wiedzieć. Zresztą samouwielbienie dotyczy każdego, c’nie? :D Ej, i nie mówię tylko o sobie. Jasne? Chcesz mieszkać w Heavenhouse? No, problemo. Wgl czytam tę kometę i nie mam pojęcia, co tu odpisać. Prócz ‘Bożeno, Faith. Idź się leczyć’ nic nie przychodzi mi do głowy. Hm… Zrozumiałam coś opacznie, czy co? Twój disco ninja czeka a na mnie głowa klanu Perry’ch, więc aloha, sayonara i buenos aires jak to mówią Chińczycy!

      Usuń