Perry zmienia czcionkę:
Jak szaleć, to szaleć. Jebiemy 14-stką.
Chociaż tam przy Bachu mi rozstrzeliło słowa, ale trudno.
Akcja: Szanujemy nasze patrzałki!
He coś za coś, c'nie biczony?
7. What a Waste
- Ej,
siostra. Popatrz na to!
Dylan
odwróciła się, żeby spojrzeć na brata. Właśnie wyszli z muzycznego, do którego
trafiali co najmniej raz w tygodniu. Dziewczyna kupowała stare winyle z
wyprzedaży, a Bach poszukiwał siebie lub chociażby najmniejszej wzmianki o Skid
Row w lokalnych czasopismach. Potrafili spędzać w sklepie po kilka godzin,
przetrząsając wszystkie półki i stoiska. Dylan często chowała za szafki
najlepsze płyty, gdy nie było jej stać i wracała po nie później razem z
pieniędzmi. Sebastian buszował wśród magazynów, badając wzrokiem każdą stronę i
wyłapując interesującą go część artykułu. Dla rodzeństwa Bierk piątkowe wypady
do sklepu były praktycznie tradycją. Świętością bez której nie byli w stanie
normalnie funkcjonować, a przynajmniej uważali tydzień bez wypadu za stracony.
Gdy jedno z nich nie mogło iść, odkładali wypad na kiedy indziej. Co najmniej
dwie godziny mieli zarezerwowane wyłącznie dla siebie i nikt nie mógł im
przeszkadzać. Ray, właściciel sklepu udostępniał czasem im swoją prywatną
kolekcję płyt, a nawet dawał bilety, które dostawał w promocji na niektóre
koncerty. Mieli jeszcze kilka przywilejów jako najlepsi klienci.
Ten
piątek nie różnił się niczym od poprzednich. Sebastian przyjechał po siostrę,
gdy ta skończyła pracę i razem wybrali się do muzycznego. Dylan była
niesamowicie zadowolona z zakupu - nabyła długo szukany Rising Rainbow. Mimo, że płyta
była powszechnie znana, jej liczba w okolicznych sklepach była
naprawdę znikoma. Jeśli nie równa zeru. Ray zdobył ją dzięki jakiemuś
młodziaszkowi, który przyniósł płyty po swoim zmarłym ojcu. Jak na ponad
dziesięcioletniego winyla, ten okaz trzymał się nadzwyczaj dobrze i widać było,
że poprzedni właściciel szanował swoje nabytki. Dylan zapłaciła za niego tylko
cztery dolary, co wprawiło ją w
jeszcze lepszy humor. Jej bratu również się poszczęściło i oboje szli ramię w
ramię chodnikiem ze swoimi zdobyczami. Dziewczyna niosła winyla pod pachą, a
Sebastian ciągle przeglądał majowy numer Scremera jakby nie mógł uwierzyć w to,
że artykuł istniał naprawdę. Dość często zaczepiali go ludzie na ulicy, czym
podekscytował się jeszcze bardziej.
Gdy Dylan przeniosła na niego spojrzenie, brat schował się za gazetą.
- Bu! - rzucił,
zachwycając się zakupionym magazynem. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko,
widząc wygłupy blondyna. Nie ma co. Zbyt rozgarnięty to on nie był, ale kochała
go ponad wszystko. Mimo, że była starsza tylko o dwa lata, Sebastian ciągle
zostawał dla niej ukochanym młodszym braciszkiem. Mieli tylko siebie. Cóż,
Sebastian ożenił się z Marią rok wcześniej, ale zdawał się już o tym nie
pamiętać. Przez kilka jego wygłupów żona zabrała małego Parisa i wyjechała do
swoich rodziców. Gdyby nie naciski Dylan, brat w ogóle nie utrzymywałby z nimi
kontaktu. Ostatni raz widziała się z bratankiem dwa miesiące wcześniej. Dziwnie
było jej patrzeć na tego malucha, gdy jego ojciec ciągle był dzieckiem i
musiała się nim zajmować jak sześciolatkiem. Westchnęła, przypominając sobie,
co ją jeszcze czeka tego dnia i straciła humor. - Co jest, kochanie? -
Usłyszała troskliwy głos brata, a po chwili Sebastian objął ją ramieniem i
przyciągnął do siebie.
- Podwieziesz mnie do
Hellhouse? - spytała, patrząc nieobecnym wzrokiem przed siebie.
- Ej, coś się stało? -
rzucił Bach, zatrzymując się i patrząc siostrze prosto w oczy. Zbyt dobrze ją
znał, żeby nie zauważyć, że coś ją trapiło. Jedyną rzeczą, którą mogła się tak
przejąć był Adler. Dylan już zdążyła mu opowiedzieć, co się stało, gdy on hasał
po plaży w kąpielówkach praktycznie do nocy. Debbie była trochę poturbowana,
ale najsmutniejszą rzeczą tamtego wieczora była reakcja Popcorna. Jego siostra
polubiła tę małą blondynę i zależało jej na dobrych relacjach rodzeństwa Adler. Tylko nie ma drugiego takiego jak my, przeleciało chłopakowi przez myśl. Było mu żal Dylan, która przez swoją
wrodzoną wrażliwość zdecydowanie za bardzo się przejmowała. Nie zdarzało się to
często, a panna Bierk nie przejmowała się znowu byle gównem, ale Sebastian nie
miał zamiaru patrzeć na zmartwioną siostrę. Nie było na świecie dziewczyny,
którą szanowałby bardziej od niej. Życzył jej jak najlepiej, wiedział, że
kochała tego adlerowego pudla, jednak Steven nie był idealnym kandydatem dla
jego siostry. Przecież wiedział, że wszyscy w Hellhouse pieprzyli różne
dziewczyny i nie oglądali się na swoje związki. W sumie to każdy tak robił
włącznie z nim, ale gdy chodziło o Dylan, dostawał permanentnego szału. Czy
jego siostra wiedziała o zdradach Adlera? Jakżeby inaczej. Ile to już razy
przyłapywała Stevena na gorącym uczynku albo dowiadywała się od zapijaczonych
kumpli? A najdziwniejsze dla niego było to, że Dylan zawsze mu wybaczała. Za
każdym kolejnym razem.
Tak. Teraz był pewny, że
powodem tej zamyślonej miny czarnej był Adler. Spojrzał jej jeszcze raz w oczy,
zmuszając Dylan, żeby zrobiła to samo i powiedział z uśmiechem:
- Hej, ale pamiętaj, że
tylko ja cię prawdziwie kocham. Jesteś moją ulubioną dziewczyną. A teraz opowiem
ci żart, chcesz?
Sebastian wziął siostrę
pod ramię, prowadząc w stronę samochodu.
- Co mówi Obcy, gdy
schodzi ze schodów?
Dylan spojrzała na niego
pytająco, lekko się uśmiechając. Tak. Bach nie ukrywał, że był mistrzem w
rozbawianiu swojej siostrzyczki.
- Nostromo! - zawołał,
po czym oboje zaczęli się niekontrolowanie śmiać.
***
Obudziła
się na łóżku Izzy'ego ubrana w ciuchy, które dostała od niego dzień wcześniej.
Przeciągnęła się i spojrzała na podłogę. Właśnie tam leżał brunet, jedną ręką
trzymając gitarę, a drugą butelkę wódki. Debbie zaśmiała się i bardzo cicho
wstała. Podreptała do łazienki na piętrze, stanęła jeszcze chwilę przy otwartym
oknie, napajając się pięknym dniem. Jednak jej uwagę przykuły głośne krzyki
dochodzące zza domu. Debbie nie chciała podsłuchiwać, ale rozpoznała głos brata
i momentalnie ją zamurowało. Deb nie wtrącała się w obce sprawy. Do teraz...
- Czy
ciebie do reszty pojebało?! To twoja siostra, a ty zamiast jej w tak trudnej
sytuacji pomóc, to jeszcze ją uderzyć chciałeś!
- To nie
tak! Ostrzegałem kurwa przed Axlem, a teraz ma za swoje! Nauczy się, że brata
się słucha! Na chuj taka siostra?! Jeszcze ciebie przeciąga na swoją stronę! A
brakuje mi do tego Axla i jego ucieczki, chuj wie gdzie!
- Co ty
pieprzysz!? Jakaś głupia kariera i pieniądze są dla ciebie ważniejsze niż
rodzina? Czy ty zdajesz sobie sprawę, co do cholery robisz?!
- Tak,
kurwa zdaję! Te wszystkie akcje z jej udziałem są mi kulą u nogi! Na chuj mi
one! Najlepiej jakby nie przyjeżdżała! Nie dziwię się Axlowi.
- Co?! Ty
jebany skurwielu! Wypierdalaj sprzed moich oczu, ale już!
- To jest
kurwa mój dom i co najwyżej ty wypierdalaj!
- Nie
wiem czy będzie twój jak dobiorą ci się do tyłka chuje, od których pożyczasz
kasę!
- Nie waż
się tak mówić! Kurwa nawet się nie waż!
- Będę
mówiła, co mi się podoba! W dodatku co może mi zrobić wiecznie naćpany
perkusista?! Narkotyki cię zmieniają, Steven! Zamieniasz się we wrednego
skurwiela bez uczuć! Bydlę, nie człowieka!
- Zawsze
jestem skurwielem bez uczuć - odparł beznamiętnie Steven.
- Nie
kurwa! Praktycznie nigdy... Nigdy, gdy jesteś trzeźwy! Wtedy czuję się kochana,
bezpieczna. A kiedy się naszurasz, zaczynam się ciebie bać, rozumiesz?! Ile
razy to było jak dostałam od ciebie za nic! Za nic! Ćpałeś i mnie biłeś! A ja
ci to zawsze wybaczałam, zawsze! Zapominałam, bo cię kocham, ale spójrzmy
prawdzie w oczy. Jak się nie ogarniesz, przegrasz życie, które i tak, zaczynasz
tracić. Straciłeś już zaufanie siostry, mnie... Jak tak dalej pójdzie stracisz
i chłopaków.
- Co ty
pieprzysz?!
- To, co
słyszysz! Z nami koniec!
Po tych
słowach Debbie usłyszała jak tylne drzwi otwierają się z rozmachem. Ujrzała
skuloną Dylan, która po przejściu paru kroków, oparła się ramieniem o ścianę.
Do uszu blondynki doszedł cichy płacz. Bierk nie zdając sobie sprawy z
obecności Deb, stojącej na szczycie schodów zwiesiła głowę i ukryła twarz w
dłoniach. Blondynka chciała przejść dalej, czując coraz wyraźniejszy głos, że
nie powinno jej tam być! Jednak drewno pod jej stopą zaskrzypiało złośliwie.
Kurwa!, przeklęła w myślach, czekając na reakcję. Dylan podniosła na nią wzrok,
posyłając jej tylko smutne spojrzenie, po czym szybko wyszła z domu. Nawet nie
odwróciła się, gdy Steven wciąż stojący na dworze, wołał za nią:
-
Kochanie... Nie chciałem! Dylan!
Debbie
patrzyła jak jej brat psuje sobie relacje z doskonałą dziewczyną. Nie chciała
dla niego źle, ale nie miała pojęcia, co sądzić po tym wszystkim co usłyszała.
Poniekąd to jej brat, ale słyszała co powiedział. Słyszałam kurwa wszystko i wjebał mi
sztylet w serce. Fajnie, prawda? Kurwa w chuj. Wczoraj jeszcze ją przepraszał, a
teraz uważał, że była tam zbędna... Czy dalej był to ten sam Steven, z którym
się wychowywała? Nie wiedziała, co powinna o tym myśleć. Tłumaczyć go czy brać
wszystko dosłownie? Miała za dużo w głowie, żeby spokojnie o tym pomyśleć.
Musiała odetchnąć. Spojrzała uważnie na drzwi, za którymi zniknęła przed chwilą
Dylan, zastanawiając się, gdzie mogłaby teraz pójść, żeby nie spotkać w domu
Stevena. Jedynym miejscem jakie znała i przychodziło jej do głowy był bar, w
którym spotkała chłopaków pierwszy raz. Zbiegła po schodach i wyszła z
Hellhouse najszybciej jak potrafiła. Szła, zastanawiając się, gdzie znajdowało
się to całe Roxy. Przecież znała tylko nazwę klubu. Nic więcej. Miała nadzieję,
że nie spotka tam brata ani Axla. To byłoby najgorsze, co mogłoby jej się
przytrafić.
Włożyła
dłonie do kieszeni spodni po byłej dziewczynie Izzy'ego i momentalnie poczuła
coś w jednej nich. Wyciągnęła z niej niewielką karteczkę i kilkanaście
dolarów. Debbie przeliczyła pieniądze uważnie i wytrzeszczyła oczy. Bogata ta dziewczyna. Szybko odwinęła karteczkę i zaczęła
czytać:
"Kochany
Izzy,
przepraszam, że tak nagle Cię zostawiłam. Piszę ten list, aby Ci
to wyjaśnić. Nie byłabym w stanie powiedzieć Ci tego wprost. Mój były
chłopak... On wrócił. Zrozumiałam, że go kocham. Pocieszałam się Tobą, a ty
wyraźnie mnie kochałeś. Musiałam odejść. Wynagrodzenie chyba już
znalazłeś.
Żegnaj, Suzie."
Debbie
parsknęła śmiechem. Jaka normalna dziewczyna daje chłopakowi pieniądze za
rzucenie? Ja pierdolę. Chyba,
że to męska dziwka. Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem. Co
jeszcze spotka ją w tym popierdolonym mieście? W każdym razie ani pieniądze ani
liścik, jakikolwiek by nie był, nie należały do niej i wypadałoby je oddać.
Zawróciła na pięcie i kręcąc głową z politowaniem, znów szła w stronę domu.
Nadal rozglądała się uważnie, patrząc czy wokół przypadkiem nie zobaczy nikogo
znajomego. Przewracała karteczkę w dłoniach, a po chwili ponownie znalazła się
pod domem. Otworzyła powoli drzwi, rozejrzała się, ale nikogo nie zobaczyła.
Wbiegła na górę i zapukała do drzwi pokoju Stradlina. Usłyszała tylko znudzone
"Proszę" i szarpnęła za klamkę.
- A, to
ty...
Debbie
podążyła wzrokiem za cichym zrezygnowanym głosem bruneta. Zobaczyła go leżącego
na podłodze w ciemnych okularach z instrumentem na piersi. Wyglądał jakby
umarł. Tylko powolne ruchu dłoni świadczyły o tym, że jeszcze żył. Grał na
gitarze. Usiadła obok niego i powoli zaczęła dośpiewywać tekst wymyślany przez
siebie na bieżąco. Izzy uśmiechał się do niej nikło, ale nie zaprzestał grania.
Debbie więc śpiewała dalej. Po chwili musiała wymyślić jakiś prosty, chwytliwy
tekst na zakończenie. 'There ain't a woman that comes close to you. Come
on baby, dry your eyes' Po tych słowach Izzy zakończył piosenkę jednym
akordem i posłał dziewczynie zadowolony uśmiech.
- Jesteś
świetna.
Popatrzył
na nią, a chwilę potem ciągnął dymka.
- Ej,
Izzy. Tylko nie wiem czy zauważyłeś, ale to było Stonesów - rzuciła, patrząc na
niego z lekkim uśmiechem kpiny, ale chłopak jakby w ogóle jej nie słyszał i
wzruszył ramionami, mrucząc:
- Jak tam
chcesz...
Debbie
przewróciła oczami i chrząknęła:
- Fajnie
tu masz w tej samotni, ale nie po to tu przyszłam.
I podała
mu kartkę ze smutnym uśmiechem. Izzy popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami,
otworzył i przeczytał. Debbie chciała wyjść, ale zatrzymał ją ruchem dłoni.
Zauważyła, że po przeczytaniu Izzy stał się jeszcze bardziej przybity niż był,
gdy tu wchodziła. Spojrzała na niego ze współczuciem. Ten tylko wzruszył
ramionami i zajął się grą na gitarze. Wow!
Aż tak dobrze to zniósł?, pomyślała Debbie, patrząc z uznaniem na chłopaka.
Izzy rzucił liścikiem w kąt, a dziewczyna zauważyła, że leżało tam też puste
opakowanie po jakichś tabletkach. Wstała z kolan i podniosła je.
- Izzy,
co to? - spytała, przystawiając pudełko chłopakowi pod nos. - Brałeś to?
- Jakieś
tabsy - odparł chłopak, patrząc przelotnie na plastik. - Brałem.
Debbie
przeczytała ulotkę i złapała czarnego za ramiona. Przyglądała mu się, podnosząc
mu okulary, żeby spojrzeć w jego mocno rozszerzone źrenice.
- Izzy,
co ty kurwa wziąłeś?! - spytała, czując, że głos zaczyna jej się podłamywać.
Chrząknęła, żeby tylko nie dać się ponieść emocjom. Nigdy nie miała do
czynienia z naćpanym człowiekiem. A przynajmniej nie bezpośrednio.
-
Tabletki.
- Ale
kurwa na co? - krzyknęła, widząc, że chłopak zaczynał jej odlatywać.
- Na sen.
Czytałaś, to po co się głupio pytasz?
- Ile ich
tam pojebańcu było?
- Z
piętnaście... Może więcej.
Debbie
spojrzała na niego z niedowierzaniem i uderzyła go gwałtownie w policzek. Izzy
spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem. Wyglądał przerażająco. Jego źrenice
automatycznie się zmniejszyły, a twarz zaczęła czerwienieć. Cholera jasna. Dziewczyna nie wiedziała, co zrobić,
powiedzieć komuś, pobiec po pomoc czy wbijać mu długopis w szyję. Przytuliła go
do siebie na tyle, na ile mogła. Nadal czuła jakby był zupełnie gdzie indziej
myślami, a przy niej tylko fizycznie. Wstała i zaciągnęła go z niemałym trudem
na łóżko, gdzie usiadła obok i zaczęła co chwila uderzać go w twarz. W myślach
prosiła, by nie zasypiał. Ułożyła go delikatnie na poduszkach, otworzyła okno i
szybko wybiegła z pokoju. Zapukała do pierwszych drzwi obok.
-
Wlaź.
Gdy je
otworzyła, ujrzała Duffa z basem w dłoni i winem na parapecie.
-
Słuchaj, pomóż mi... - nie wiedziała jak zacząć. - Izzy... On połknął całe
opakowanie tabletek nasennych.
- Tylko
jedno? - spytał spokojnie blondyn, naciskając butem na kaczkę.
- No...
No tak.
Debbie
zaczęło zastanawiać słowo 'tylko' w pytaniu chłopaka. Była pewna, że po takiej
dawce niechybnie zeszłaby z tego świata.
- To go
zostaw - doradził jej Duff, wzruszając ramionami. Ani razu na nią nie spojrzał,
tylko gapił się w kaczkę. W końcu podniósł wzrok. - Jakby chciał się zabić,
wziąłby co innego albo więcej tabletek... Serio - dodał, widząc przerażenie w
oczach dziewczyny. Nie ruszyła się jednak z miejsca, oczekując bardziej
satysfakcjonującej odpowiedzi. Duff westchnął. - Skoro chcesz być Matką Teresą,
zrób mu zimny okład czy coś w tym stylu.
Słysząc
to, Debbie rzuciła coś na pożegnanie i wyszła z pokoju żyrafy. Schodziła
właśnie na dół, gdy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła
za sobą kupę czarnych loków. Odgarnęła je dłonią, by widzieć twarz chłopaka i
głęboko westchnęła. Slash szczerzył się szeroko, a jej specjalnie do śmiechu
nie było. Wyrwała szybko ramię z jego uścisku i wyszła z mieszkania już drugi
raz w ciągu ostatniej pół godziny. Ruszyła w stronę Sunset, nucąc pod nosem coś
z działalności Sex Pistols. Miała dosyć tych cholernych ćpunów. Co to w ogóle
za ludzie?
Po chwili
za plecami usłyszała znajomy głos. Domyśliła się, że brat Dylan szedł za nią
krok w krok.
- Odczep
się - mruknęła, nie mając ochoty na towarzystwo.
- Co
jest, maleńka? - zapytał chłopak, podbiegając do niej i zrównując z jej
krokiem.
- Nic.
Problemy z bratem... Kumplem i tabsami. Czyli ogólny syf, więc wracam do domu -
odburknęła, nawet nie patrząc na Sebastiana. Ten lekko nie dowierzając w
usłyszaną informację, spytał:
- Ale...
Ale jak do domu?
- No,
wylatuję. Może nie do domu, ale... Myślałam nad tym. Pierwszym samolotem
lecącym do Anglii. Pewnie do Londynu. Stany są zjebane tak samo jak mój dom ze
starymi - mówiła, nie zatrzymując się. Dłonie wbiła w kieszenie spodni.
- No i na
chuj tak daleko - mruknął Sebastian. Objął ja ramieniem i prowadził
nieznaną dziewczynie trasą. W sumie niczego tam nie znała. - Problemy z
czasem miną, a w sumie, nigdy nie miną do końca. W LA nie ma życia bez
problemów. Nie wyrwiesz się, taki ciąg życia, a ty jesteś herszt baba i musisz
tu zostać. Wiesz, ile ja się tu naryczałem? Problemy z dilerami, z
rozpieszczonymi rockmenami, z alfonsami. Kurwa, życie tu to całkowity hardcore,
a ty, musisz być cholernie silna - mówił jej jak mentor uczniowi przez całą
drogę, a Debbie słuchała. Zresztą nie miała nic innego do roboty. Deb tylko
uśmiechała się od czasu do czasu, a po zakończeniu przemowy chłopak rzucił:
- To jak,
kotek? Idziemy do baru?
- A
chuj... Możemy iść.
I nadal z
ręką przewieszoną przez jej ramiona, ruszył do pierwszego baru ze striptizem,
jaki stał im na drodze. Jednak Debbie zatrzymała się przed wejściem, patrząc na
neonowy znak po prawej stronie klubu, a Sebastian spojrzał na nią
pytająco.
-
Ej, ale poważnie tu? Będę musiała patrzeć na striptizerki?
- Przecież to klub ze striptizem, dziecinko. -
Sebastian rzucił jej spojrzenie jakby rozmawiał z kompletnie pojebanym gościem.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz. Wytrzymasz. - Zaśmiał się, a Deb poczuła,
że tak naprawdę nie ma innego wyjścia. Kiedy stanęli zaraz przed wejściem,
Sebastian puścił strzałkę do ochroniarza i weszli. Dosiedli się do stolika,
przy którym siedziała i tak już gromada jakiś chłopaków. Deb domyślała się, że
to reszta Skid Row. Sebastian powiedział tylko, że przyszedł z siostrą, a tamci
przywitali ją łykiem gorzały. Szybko zamówili kolejki jakiegoś wina, potem
Daniel'sy i Beamy. Wszystko zeszło przy rozmowach o wszystkim i o niczym.
Debbie nie znała ich imion, oni jej też nie, a i tak wszyscy bawili się
idealnie. Po chwili jakieś dwie nagie laski podeszły do stolika i zajęły się
zespołem, kiedy Sebastian obejmował ją ramieniem i torpedował ilością głupich
żartów. Deb złapała tylko pełną butelkę jakiegoś wina, otworzyła ją i zaraz
zaczęła pić.
Szybko zeszła mobilizacją blondyna polegającą na tym, że jeśli nie
wypije na raz tej butelki, zamówi jej prywatną striptizerkę.
- I
przywiążę do krzesła, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Debbie
tylko przewróciła oczami, by po chwili odłożyć pustą butelkę na stół. Była
kompletnie nawalona, nie myślała trzeźwo i na pewno też nie gadała mądrze.
Zaczęła nawet śpiewać piosenkę, którą nie pamiętała skąd znała.
Komu
dzwonią temu dzwonią
Mnie nie
dzwoni żaden dzwon
Bo
takiemu pijakowi
Jakie
życie taki zgon
Księdza
do mnie nie wołajcie
Niech nie
robi zbędnych szop
Tylko ty
mi przyjacielu
Spirytusem
głowę skrop
W piwnicy
mnie pochowajcie
W piwnicy
mi kopcie grób
I głowę
mi obracajcie
Tam gdzie
jest od beczki szpunt
W jedną
rękę kielich dajcie
W drugą
rękę wina dzban
I nade
mną zaśpiewajcie
Umarł
pijak ale pan
A po
śmierci na mym grobie
Beczka
wina będzie stać
I gdy
przyjdziesz się pomodlić
Możesz
kufel sobie wlać
- I wtedy
właśnie zostałam prezydentem Marsa! - krzyknęła na zakończeniu.
- Co ty
pierdolisz? - Sebastian spojrzał na nią krzywo. - Jeśli już to Wenus... - urwał
i pomachał jej ręką przed twarzą, po czym westchnął. - Jesteś nawalona -
stwierdził, waląc podręcznikowego facepalma.
-
Wcale... YMC! Nie jestem - czknęła, zaprzeczając ruchem głowy.
- Jesteś
jesteś, śliczna czy tego chcesz czy nie. Chodź, odwiozę cię do domu.
- Kiedy
się dobrze bawię!
- Jak się
będziesz stawiała, zajebię ci z buta.
Debbie z
niepocieszoną miną pozwoliła się podnieść Sebastianowi i wrzucić do taksówki.
Nie wiadomo jak i kiedy znaleźli się pod Hellhouse. Deb praktycznie od razu
wytrzeźwiała, przypominając sobie schodzącego Izzy'ego, którego po prostu tam
zostawiła. A co jak umarł?!,
pomyślała, ale od razu ta myśl wyparowała jej z głowy, gdy poczuła, że
Sebastian ciągnie ją w kierunku szopy, gdzie miała spędzić resztę nocy. Debbie
popatrzyła na blondyna, a chłopak, czując na sobie jej wzrok, przekręcił w jej
stronę głowę. Uśmiechnęła się promiennie i podniosła się na palcach, by
pocałować jego policzek. Zadowolony przycisnął dziewczynę do siebie i złapał za
tyłek, całując prosto w usta.
- Co to
kurwa?!
Oboje
usłyszeli doskonale im znany damski głos, a Deb momentalnie się otrząsnęła z
pijackiego amoku i szybko odsunęła od chłopaka.
-
Debbie?! Sebastian?! Czy wy sobie kurwa ze mnie żartujecie?! Co to kurwa jest?!
Wściekła
Dylan posyłała im mordercze spojrzenia. Debbie zastanawiała się, co brunetka
tam robiła skoro zerwała z jej bratem? Zupełnie nie wyglądała jak ona. Nie w
sensie stroju, bo luźny dużo za duży sweter sięgał jej praktycznie do kolan. Do
tego wielki psychodeliczny naszyjnik. Tak. Akcentu hipisowskiego nie mogło
zabraknąć, bo jakżeby inaczej. Gdyby tylko nie ten stan... Nie wyglądała na
trzeźwą. Tylko dziewczyna jeszcze nie wiedziała pod jakim względem. Może ćpała.
Może piła. A może po prostu miała złamane serce? Nie potrafiła tego określić.
- To.
Był. Pocaaałuuuunneeekk - mówił Sebastian, akcentując każde słowo, czym
rozjuszył siostrę jeszcze bardziej. Nie
widzisz palancie, że coś jest nie tak?!, Debbie chciała wykrzyczeć to
Bachowi prosto w twarz, ale wypita ilość alkohol spowolniła jej refleks.
- Tyle
kurwa to ja widziałam! Nawet wy musieliście mnie zdradzić?! A pierdolcie się
obydwoje! - wrzasnęła, odwracając się na pięcie i kierując do samochodu,
zaparkowanego po drugiej stronie ulicy. Sięgnęła do środka przez otwartą szybę
i wyciągnęła podejrzanie wyglądającego skręta i drżącymi rękoma
próbowała odpalić zapalniczkę. Debbie spojrzała na blondyna
wyczekująco, a on wzruszył ramionami, pocałował ją w czubek głowy i zaraz
pobiegł za dziewczyną. Wiedziała, że dobrze zrobił. Deb praktycznie już
ogarniała, Dylan miała opiekę... O to właśnie chodziło. Szybko weszła do
Hellhouse, byle tylko nie widzieć zmagań rodzeństwa i na wejściu praktycznie
wpadła na Slasha.
- Wiesz -
zaczął bardzo pijany, trzymając przy boku jakąś dziewczynę. - Kocham tę kobietę.
Od zawsze. Nawet, gdy była małą dziesięcioletnią Debbie w poszarpanych
spodniach po Stevenie i brudnej buzi. Zawsze troszczyłem się o nią dużo
bardziej niż Steven. Tak naprawdę ją broniłem... A Popcorn... Zachowywał się
jak chuj.
Debbie
zorientowała się, że chłopak wcale nie mówi do niej tylko do laluni przy swoim
boku. Opowiadał dalej, a blondynka stała dalej w drzwiach i słuchała z
zainteresowaniem.
- Saaul! Usłyszałem słodki zapłakany głosik. Pomóż mi, pomóż! A to ta oto kobietka - tu wskazał
butelką whiskey na Debbie - Wpadła do mojego domu z zapłakaną twarzyczką.
Ja tylko złapałem jej rączkę i zapytałem Co
się stało? A ona na to
Steven. Popsuł jej latawiec. - Chłopak tak idealnie naśladował głos małej
piszczącej dziewczynki, że Debbie nie mogła nie wybuchnąć śmiechem. Dziwna
sytuacja z Dylan wyparowała jej z głowy. - Robiłam
go cztery godziny. A on go podarł, zdeptał i powiedział, że mnie nie kocha, że
jestem najgorszą siostrą. Wziąłem
tego pędraka na ręce. i wyprowadziłem przed dom. Debbie. Zrobimy razem nowy,
ładniejszy, dobrze? powiedziałem,
a ona na to Kocham cię,
pudelku.
-
Poruszająca historia, kochanie - mruknęła beznamiętnie dziewczyna Slasha i
pocałowała go. Debbie poczuła się niekomfortowo i weszła głębiej. Hellhouse, aż
się ruszał od tłumu ludzi i muzyki dudniącej w środku. Przeciskała się przez
oszalałych alkoholików i od czasu do czasu rozglądała się za kimś znajomym.
Alkohol w jej żyłach wcale nie pomagał w poszukiwaniach, bo obijała się co
chwilę o jakichś gości. Nagle ktoś złapał ją za ramię i dziewczyna skrzywiła
się, bojąc się, kto to może być.
- Deb!
Dobrze, że jesteś! Szybko! Izzy! - Duff jeszcze jako tako się trzymał i
wyglądał na trzeźwego. Jednak od razu zmierzył dziewczynę spojrzeniem i machnął
głową, podnosząc podbródek. - Spiłaś się - zauważył. Podejrzanie wyglądająca
laska na niego poleciała, ale Duff odepchnął ją nawet na nią nie patrząc.
- Ta i
jeszcze zabiłam stu beduinów. Gdzie Izzy? - zbyła go zła, że zauważył jej
niedyspozycję.
***
Weszli do
tego samego pokoju, w którym go zostawiła. Była jakaś dwunasta. Duff i Debbie
sterczeli nad Izzy'm, który bezkreśnie gapił się na nich jak na dwoje debili.
- I na
chuj tu stoicie.
- Ładne
masz oczy, popatrzeć chcieliśmy - rzucił od niechcenia Duff, a dziewczyna tylko
uśmiechnęła się blado. Blondyn odwrócił się i otworzył drzwi. - Idę... Do baru
- zawahał się, jakby szukając dobrego usprawiedliwienia na ucieczkę z
depresyjnej dziury Stradlina. - Nic mu nie będzie - rzucił do dziewczyny, po czym
znowu spojrzał na Izzy'ego. - Deb z tobą zostanie i masz więcej chuju nie ćpać.
Jutro próba.
- A nie
idziesz na dół? - spytała go. Ten spojrzał na nią zmieszany.
- Mam
parę spraw na mieście. A ty słyszałeś? - rzucił w stronę Izzy'ego.
- Taaaa.
Po tych
słowach Duff opuścił pokój. Izzy wciąż leżał bez ruchu na łóżku, a Debbie opadła obok czarnego i westchnęła,wgapiając się w sufit.
Ha! Deb i Sebastian się Calowali! Mogę umrzeć spełniona XD
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, heh, mi się zawsze podoba.
Weny!
Spełniłam się, wiedząc, że umrzesz spełniona ;D piszę dalej i dziękuję. Wzajemnie
UsuńO mój Boże, według moich obliczeń (i strony głównej bloggera) następny rozdział będzie z pięknym utworem Poisonów. XD
OdpowiedzUsuń1. Ale zacznę inaczej, bo wiesz, ja tu miałam już Ci wcześniej coś napisać, ale okazało się, że muszę iść do biblioteki po lekturę. Na jutro, test będzie.
2. W ogóle to zaszalałaś, Perry, z tą czcionką. XD I rozdział, i czcionka. XD
Skoro mamy już te głupie początki, to pora na kolejną chwilę szczerości. I nie, wcale nie chciałam napisać 'koleinę" i 'pszczelarz', wcale. Koleina pszczelarza?! WTF?! Nie, nie będzie chwili szczerości. XD Będzie coś na temat rozdziału, tak, w końcu.
No to zaczynam - Czekaj, Dylan chowała płyty za szafki, tak? A jakby tak był, no nie wiem... Koleś straciłby równowagę i przewalił się na szafkę, a ona zgniotłaby płytę?! W ogóle to ostatnio mam same dziwne myśli i 'co by było gdyby'. No, ale ok. Bierkowie na zakupach to fajna sprawa. Można i poczytać coś o sobie (Sebastian, Ty masz samouwielbienie! A kto nie ma...), znaleźć coś zajebistego i w ogóle. Ale akcja rozkręciła się dopiero po wyjściu ze sklepu! Kiedy już Bach przestał przegrzebywać gazety w poszukiwaniu czegoś o sobie, wyleźli ze sklepu, a na ulicy mógł ich samochód potrącić! Nie, czekaj, to nie tak. Znów: Pijany kierowca zjeżdża na chodnik i pięknie wali w pana Bierka, uderzając nim o drzwi wejściowe od sklepu... Klamka wbija mu się w... Swoją drogą, to jak mnie dzisiaj siostra do drzwi przytrzasnęła, to mi też klamka się w plecy wbiła. Ale nie! Sebastianowi się nie wbiła! Nic się jeszcze nie stało, a ja mam już tyle tego w głowie... Ale nasza Dylan, która mieszka w Heavenhouse (bardzo ładna nazwa. No dobra, zakochałam się w niej. ♥ Chcę tam mieszkać, Perry) prosi swego braciszka o podwózkę do Hellhouse! W ogóle to zajebiście się złożyło, co nie? Z tymi nazwami, w sensie. Ale po co ona w tym Hellhouse? Przecież Gunsi to złodzieje i pijacy, bo każdy pijak to złodziej! Ale rozumiem, Steven. W końcu go kocha, ok, ok. Ale! Adler to cham i świnia, a na dodatek ma gdzieś naszą małą Debbie. A przecież ona to skarb! Prawdziwy! Ale teraz dopiero się zacznie, oj tak. Pamiętam, że było coś z Duff'e... Nieważne. XD Lepiej nie będę mówić. Dobrze, że Dylan mu powiedziała, a co! I nawet zerwała! Nie szkoda mi Stevena, wcale. Zasłużył sobie, teraz. Później to ja już wiem, że będę ryczeć. Bo to, bo tamto, bo mają do siebie wrócić, bo Dylan wredna i paskudna, bo Steven zachowuje się jak stary dziad, i takie tam.
No, ale dalej mamy Izzy'ego i jego tabletki, które pożera w zaskakująco szybkim tempie. Ale co się dziwić, to w końcu ten wamp co porywa piękne dziewice. XD Nie ma co się dziwić. Ale pojawiła się była naszego Stradlina. Nie no, w sensie napisała liścik, pewnie już dawno temu, ale jest. Lecz nasz Jeffrey się tym nie przejął, bo niby czym? Nie ma czym, tak naprawdę. To tylko jedna kobita pozbawiona uczuć do niego. Och, a ile takich było! Nie żeby Stradlin był nie do kochania, ale teraz? Teraz to chłop młody jeszcze, a z tego co widzę, to jego do zbytnio nie obchodzi. Choć kto wie, co siedzi w tej główce... To w końcu Stradlin jest!
I na sam koniec mamy akcje ponad akcje - Sebastian spotyka naszą małą Debbie. Zranioną, smutną, wkurzoną... Ale naszą. ,,Zobacz jaką ona ma dupę, całą kuchenkę gazową zajmuje..." W końcu nie wytrzymałam i musiałam pójść zobaczyć, co robią mama i tata. XD Ukryta prawda. Kłócą się, które wygląda gorzej, gruba żona, czy gruby mąż. Boże. XD Chciałam już się z nimi do rozmowy włączyć, ale wolałam przyjść tutaj. XD I Sebastian spotyka Deb, po czym zabiera ją do klubu ze striptizem, gdzie czekają już na nich koledzy z zespołu Bacha. Nasze boskie Skid Rowy. No, ale pomińmy już ich i przejdźmy do tego, co działo się później. Oj, działo się, działo... Całowali się, hihi, a ja to pamiętałam, hihi, i wiedziałam, że Dylan wpadnie, hihi. I się popsuło (hihi). Jak dla mnie to zbyt pochopnie zareagowała, no, bo żeby od razu rzucać się z ryjem? No nie.
No chyba sobie ze mnie żartują...
UsuńA z tego, co wiem (a może to się zmienić) to ona im, a w szczególności Debbie za szybko nie wybaczy, jeśli w ogóle... Hyy, tam jest ten łepek z 'Kto poślubi mojego syna?', aa... Ale może wybaczy, ja nie wiem, co tam pozmieniasz, Perruniu (?!).
Teraz już lecę, bo ten komentarz i tak jest bezsensu. Poza tym, mój Disco Ninja na mnie czeka. XD
To do następnego, Perry!
Niestety nie, Faith. Nw czy Poisoni wgl tu będą… Hm… Wgl co Ty masz z tymi dziwnymi wyobrażeniami śmierci Bacha? XD Whut?! Chyba wolę nie wiedzieć. Zresztą samouwielbienie dotyczy każdego, c’nie? :D Ej, i nie mówię tylko o sobie. Jasne? Chcesz mieszkać w Heavenhouse? No, problemo. Wgl czytam tę kometę i nie mam pojęcia, co tu odpisać. Prócz ‘Bożeno, Faith. Idź się leczyć’ nic nie przychodzi mi do głowy. Hm… Zrozumiałam coś opacznie, czy co? Twój disco ninja czeka a na mnie głowa klanu Perry’ch, więc aloha, sayonara i buenos aires jak to mówią Chińczycy!
Usuń