Perry'emu zabrakło prądu:
Pojawiła się mała niespodzianka dla wiernych czytelniczek.
Wiem, że jeszcze nie było Men In Black.
9. Mr.
Tambourine Man
Siedziała
skulona z nogami podciągniętymi pod klatkę piersiową i patrzyła na krajobraz za
oknem. Nie czuła nic prócz dymu papierosowego włóczącego się smętnie po jej
układzie oddechowym. Sama nie wiedziała, kiedy ktoś ustawił Bringing It All Back Home Dylana. Jednak słyszała tylko jego
delikatny, młody głos w Mr.
Tambourine Man. Postać tamburynisty zawsze wprowadzała ją w
metafizyczną zadumę. Piosenka ta przenikała przez zasłonę, welon rozdzielający świat rzeczywisty od drugiego, wyższego świata. Zawsze docierała
z Dylanem do swojego "drugiego ja". Zupełnie jakby jej mózg
wykorzystywał większy procent swoich możliwości, byle tylko pojąć sztukę artysty. Był to dziwny, uzależniający
moment uniesienia. Teraz w chwili, gdy Bob zastanawiał się, czy nie stał się po
prostu tylko klownem, coś ją tknęło. Stłumiła w sobie to przykre uczucie i
wplotła dłoń we włosy, wciąż wpatrując się we wczesnoporanne Los Angeles.
Zaciągnęła się papierosem, nie zważając na siedzącego w kącie pokoju
chłopaka.
Ten tylko
siedział pod ścianą i patrzył w milczeniu na dziewczynę.
Wiedziała, że
tam jest, ale w pokoju rozbrzmiewała tylko gitara Dylana i jego głos. Zdawał
się mówić do niej, że wszystko będzie dobrze i niemal czuła jak stoi na środku
pokoju z gitarą i nieodłączną harmonijką. Dosłownie musiała się zmuszać, byle
tylko się nie odwrócić, by sprawdzić czy go tam nie ma. Tylko on ją prawdziwie
kochał i rozumiał.
It's not aimed
at anyone, it's just escapin' on the run
Chciała nie
pamiętać ostatnich dwudziestu czterech godzin. Kłótni ze Stevenem, naszprycowania się podrzędnym metadonem, burdy z Sebastianem. Próbowała uciec, ale nie była w stanie. Jedyne co jej się udało, to spotkanie swoich dawnych przyjaciół. Trójka z nich czekała przed domem na swojego gitarzystę, który rozmawiał z Dylan praktycznie całą noc. Odetchnęła głęboko, wsłuchując się w piosenkę. Zaczęła
zastanawiać się, dlaczego nie może po prostu utonąć w tej muzyce. Kochała ją. A
Dylan był taki delikatny, czuły, zawsze przy niej był. Był w stanie zrobić dla
niej wszystko, a jeśli można to nawet więcej. Pomagał jej, gdy tego naprawdę
potrzebowała. Bronił, gdy zdawało się, że świat jest przeciwko niej. Uspokajał
ją swoim głosem, usypiał, budził. To on był jej ojcem, mężem i kochankiem.
Chciała, by ten stan nigdy nie minął. Wspomnienia związane z nim były naprawdę
wyjątkowe. Łączyła ich jakaś dziwna więź, która nie była tylko więzią
sentymentalną. Naprawdę łączyło ich coś dużo większego, silniejszego,
mocniejszego. Był idealny i to właśnie z nim chciała spędzić resztę życia.
- Musimy iść.
Poruszyła się
nerwowo, słysząc niepożądany głos. Zapomniała, że był tu jeszcze on. Dosłownie
czuła jak wydziela pewnego rodzaju toksyny, które zabierały jej powietrze.
Jednak szybko się opanowała, przypominając sobie, że to on ją wspierał. Poświęcił jej swój czas, by ją wysłuchać i pomóc. Nie patrząc w jego kierunku, Bierk odpowiedziała
zachrypniętym głosem:
- To idź. Ja nie chcę.
Zaciągnęła się papierosem, a ukrytą w nim marihuanę zatrzymała się chwilę dłużej w jej płucach, czekając na upragniony efekt.
- Masz zamiar
cały czas tu siedzieć mimo tego, co ci powiedziałem? Chodź. Serio, już pora.
Chwila
ciszy.
Let me forget about today until tomorrow.
- Idźcie sami,
Dave.
- Dobra, jedziemy.
Jak chcesz zostań, tylko nie myśl, że coś dostaniesz.
Wiedziała, że podzielą się z nią częścią łupu. Nie odpowiedziała tylko paliła dalej. Paliła, gdy chłopaka już dawno nie było w
pokoju i tylko Dylan wciąż stał tuż za nią, grając Mr. Tambourine Man i patrząc jak siedzi w oknie.
***
Siedział już
od jakiejś godziny, wgapiając się w nietkniętą szklankę whiskey. Kostki lodu
zdążyły się już rozpuścić, a plecy dawały mu znać o niezdrowej pozycji, w
jakiej się ułożył - skrzyżował ramiona na ladzie i położył na nich podbródek.
Leżąc na barze, nie mógł przez to ruszać głową, więc zakres jego widzenia
ograniczał się tylko do napisu Jack Daniel's na szklance,
przez którą przechodziło światło ubarwione złotem alkoholu. Jego jedynym jak
dotąd towarzyszem. Debbie poświęciła się i zabrała praktycznie nieprzytomnego
Slasha i spółkę do domu. Gdy odjeżdżała, spojrzała na niego przeciągle i
opuściła legendarne Rainbow Bar and Grill.
- Co tu
siedzisz tak sam?!
Duff aż
podskoczył, gdy James klepnął go z całej siły w plecy.
- Cholera! -
krzyknął bardziej ze strachu niż ze złości czy bólu. - Nie rób mi tak więcej! O
mało nie oblałem sobie spodni!
- Oj,
przepraszam - mruknął z nieukrywaną prześmiewczością wokalista i
oparł się łokciami o blat, stając tyłem do baru. - To ta mała
blondyna to siostra Adle...
- Hetfield!
Daj mi spokój! - przerwał mu McKagan, ucinając dalszą rozmowę. Nawet nie zauważył, kiedy
zacisnął palce na szklance. Akurat dojrzał na strzałę. Podniósł whiskey w górę
i popił mocny łyk. Znajomy ostry smak rozszedł mu się po gardle, rozgrzewając
cały układ pokarmowy. Przełknął, lekko się krzywiąc jak zawsze po pierwszym
łyku. Jak to mówili, z każdym razem stawało się coraz lepsze.
- O, cholera!
Duff! - James znowu go szturchnął.
- Przestań już
o tym gadać! - warknął poirytowany blondyn. Zły humor i alkohol nie było
dla niego najlepszym połączeniem. Stawał się wtedy wrednym skurwielem.
Hetfield jednak spojrzał na niego jakby był małą, rozkapryszoną
nastolatką, marudzącą, że ma za mało mleka w płatkach.
- Nie mówię o
tym - odburknął i wskazał jakiś kierunek. - Tam pod ścianą. Czy to nie nasza
Jackie?
Znudzony
życiem blondyn popatrzył w stronę, o której mówił kumpel, ale nie zobaczył tam
nikogo znajomego. A w dodatku przezwisko 'Jackie' wykurwiście nic mu nie
mówiło. A przynajmniej nie w tym stanie. Odwrócił się z powrotem do
barmana i zamówił kolejną kolejkę.
- Nikogo nie
widziałem - odparł, szukając wzrokiem kolejnego dobrego alkoholu do
wypróbowania. Było tam tego tyle, że przez te wszystkie lata nikt z nich
jeszcze nie skosztował wszystkiego. Na razie prowadził, a jego nazwisko
widniało na tablicy po prawej stronie baru. Slash był trzeci, a Adler piąty.
Troje z nich przynajmniej w czymś zapisało się w historii Hollywood. Kurwa, niezły rekord. Największy
pijak. Spojrzał mimowolnie na
tablicę. Jakiś Spencer był zaraz za nim. James, Lars, a to czwarte nazwisko to
czyje? Zaraz, zaraz. Navarro. Zajebiście charakterystyczne nazwisko tylko skąd
je znał? Zamknął oczy, próbując sobie przypomnieć, gdy coś uderzyło go
gwałtownie z prawej, wytrącając z rzadkiego i poważnego potoku myśleniowego.
- Kurwa! - krzyknął
teraz już nieźle wkurzony. - Co do...? - urwał, widząc napastnika. Lars podparł
się o blat, ale ręka ześlizgnęła się po świeżo czyszczonym barze i chłopak
gruchnął z całej siły na ziemię. Duff zobaczył tylko jak jego mała głowa lata na
wszystkie strony, gdy jej właściciel próbował bezskutecznie wstać.
- Kagan...
Wybacz, to... Kurwa! No, właśnie, co nie? - dukał jak pomyleniec. Hetfield
pomógł mu się podnieść, a Lars od razu zamówił kolejkę. Barman, którego
nazywali po prostu 'Barman' spojrzał najpierw na Duffa, ale ten zaprzeczył
głową.
- Dość kolejek
jak na dziś, stary - mruknął blondyn do Ulricha, a ten kiwnął porozumiewawczo i
uśmiechnął się rozmarzony do jakichś swoich orgiastycznych myśli. Nawet nie
zwrócił uwagi na fakt, że nikt nie podał mu szklanki. Rozmawiał tylko o czymś z
Jamesem, gdy w pewnym momencie wrzasnął:
- CO?! Jest
tutaj?! Gdzie?!
Chwila ciszy i
znowu:
- Patrz jak
się gapi!
I oderwał się
od baru, by niczym człowiek-robal z Men In Black pokracznie
podążać w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Gdzie on
znowu polazł? - spytał już nieźle zirytowany McKagan. Miał dosyć i żałował, że
nie pojechał z Debbie do domu, gdy miał okazję. Tak. Bo nawet taki pijak jak on
miał zasadę - nie wsiadać po alkoholu. Mógł jedynie pomarzyć o ciepłym wygodnym
materacu, przez co najmniej kolejne trzy godziny. Do wytrzeźwienia. Chyba, że goście z Metalliki zbiorą się wcześniej.
- Poszedł do
Jackie - odpowiedział Hetfield, wgapiając się w nieudolne ruchy Larsa.
- Kurwa! -
Blondyn postawił mocno szklankę na blacie, aż stojący obok James drgnął. - Kto
to, do kurwy nędzy jest?!
- No, Jackie
nie pamiętasz, cwelu?! Siedzi tam! Ta różowa dziewczyna. Znajoma twojej laski. Sorka. Byłej.
Duff obrócił
się z grymasem na twarzy, by jeszcze raz spojrzeć we wcześniej wskazywanym
przez Jamesa kierunku. Kurwa.
Faktycznie tam była. Siedziała
pod oknem w samym rogu Rainbow, siorbiąc jakiegoś taniego drina. McKagan
przeniósł swój zapijaczony wzrok, szukając jakichś ludzi siedzących obok. Jednak dziewczyna
siedziała sama. Większość stałych bywalców Rainbow mierzyła dziwnie różową
uśmiechniętą dziewczynę, pijącą w najlepsze
swój fluorescencyjny koktajl z palemką. Jednak dopiero po chwili
Duff zauważył, że to właśnie jej stolik był celem Larsa.
- Po co on tam
lezie? - spytał, patrząc na Jamesa, ale ten tylko wzruszył ramionami obojętnie
i podziwiał jak Ulrich robi z siebie debila. Blondyn patrzył, nie odrywając od
małego perkusisty wzroku. Ten przechylił się w stronę Jackie i coś do niej
mówił. Po chwili usiadł obok niej z wielkim wyszczerzem, wskazując w stronę
baru, gdzie stał McKagan z Hetfieldem. Parlay spojrzała we wskazanym kierunku,
a za chwilę na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Niemal od razu zaczęła
mocno do nich kiwać i pokazywać, żeby przyszli.
- Lars
wiedział, gdzie iść - mruknął zadowolony Hetfield, szturchając Duffa.
Też bym tak zrobił,
gdybym zauważył ją wcześniej, pomyślał basista. Ale nawet
jeśli, chyba wyjątkowo nie chciało mu się ruszać tyłka. Już i tak miał tego
miejsca dosyć jak na jeden dzień. Dopił do końca whiskey i ruszył przez całe
Rainbow do jednego stolika w samym rogu. Gdy dotarł do celu, stanął obok
Jamesa, patrząc uważnie na dziewczynę. Siedziała w różowym futerku i wyglądała jak zwykle na zadowoloną z życia.
- Siemka -
rzucił na powitanie, walcząc równocześnie z grawitacją. Nie miał zamiaru wypierdolić się teraz na psyk jak ostatni fajfus. Co to, to nie. Ustanie o własnych pierdolonych siłach!
- Cześć! -
zapiszczała Jackie, skacząc na nogi i przytulając się do blondyna z całych sił. Kurwa!, wrzasnął w myślach Duff, tracąc równowagę. Całe szczęście, że Hetfield go podtrzymał. - Raju! Ale was dawno nie widziałam! Opowiadajcie! Ile to już się nie widzieliśmy?! Rok?! Chyba dłużej... Ale zajebiście! Muszę wiedzieć, co u was! Jakieś sukcesy?!
Dziewczyna
była tak podniecona spotkaniem, że chyba nie zdawała sobie sprawy, iż jej
rozmówcy byli kompletnie nie do użytku. Duffowi wydawało się, że jej głosik zaraz
wysadzi mu bębenki. Naprawdę cieszył się ze spotkania, ale nie był w
stanie z nią rozmawiać. Gdyby wypił mniej, siedziałby z nią do białego rana i
plotkował o dupie Maryni. Jednak nie był, a że nie chciał jej sprawiać
przykrości, wybąknął coś o imprezie w Hellhouse, starając się ratować swoją nędzną sytuację. Obiecał, że zrobią melanż w sobotę za dwa tygodnie. Jackie podskoczyła
przeszczęśliwa, jednak w tym samym momencie Lars nie wytrzymał i zwrócił pod
stolik.
- O, kurwaaa -
rzucił tylko zrezygnowany Duff, po czym wziął zgonującego perkusistę pod pachy,
zabierając go najdalej od dziewczyny.
- Pomogę ci,
stary - mruknął Hetfield. W Rainbow takie sytuacje były na porządku
dziennym, więc na szczęście nikt nie poświęcał im za dużo uwagi. - Spadajmy
stąd.
- Dzięki -
powiedział blondyn, gdy chłopak zdjął z niego ciążącego Ulricha. Gdy odwracali
się od Jackie, Duffowi przypomniało się, że nie powinni zostawiać dziewczyny
samej, ale gdy spojrzał w stronę jej stolika, nikogo już tam nie było. Różowa
ulotniła się, niknąc wśród tańczących. McKagan wzruszył ramionami zdziwiony i
podążył za Jamesem do wyjścia. Pchnął barkiem drzwi wyjściowe i od razu poczuł
chłodny, a jednocześnie przyjemny nocny wiatr, niosący zapach miejskiego życia.
Duff rozejrzał się dookoła. Tuż obok całowała się para oparta o okno Rainbow,
grupa ludzi śmiała się na parkingu, jakiś samochód przejechał obok, a James
ciągnął Larsa do Metalowozu, jak nazywali swoją brykę.
- No, stary -
sapnął wokalista, układając kumpla na tylnych siedzeniach. - Przesadziłeś.
- Kocham cię,
człowieku. - Lars poklepał go po policzku i z posłuszeństwem dziecka owinął się
indiańskim kocem, którym przykrył go Hetfield.
- Ja też cię
kocham, ćwoku.
***
- Dave? Nie
wiem, czy to taki super plan - mruknęła półprzytomnie Dylan, patrząc w dół
ulicy. Nikt nie nadchodził, więc ponownie oparła się o maszynę z Colą. Jej
towarzysz bujał się w długim czarnym płaszczu na dziecięcej karuzeli w
kształcie konia. Głowę pokrywały mu krótkie dredy, które jeszcze z przodu
obwiązał bandaną.
Dave podniósł
umalowane na czarno oczy, by spojrzeć na dziewczynę. Zmierzyli się w ciszy
spojrzeniami, jednak żadne z nich się nie odezwało ani chociażby poruszyło.
Oboje stali przed zwykłym sklepem całodobowym, czekając na odpowiedni moment.
Wiedzieli, że gdy ten nadejdzie, muszą być w pełni przygotowani. Drugiej szansy
nie będzie. Dylan stała w długim skórzanym, dużo za dużym płaszczu
Perry'ego, starając się nie zasnąć. Było jej niewyobrażalnie ciężko, bo oczy
same jej się zamykały. Przechyliła się lekko do przodu, czując nadchodzące
mdłości. Odgarnęła rozpuszczone włosy na wszelki wypadek i czekała. Wgapiała
się w asfaltowy chodnik i własne wysokie trampki, w których nikły
pasiaste czarno-czerwone rajstopy. Błagała w myślach, żeby to wszystko się skończyło
i by w końcu mogła dostać to, po co przyszli. Wiedziała, że jeszcze chwila i
nudności zmienią się w coś gorszego. Zawroty głowy znowu się nasiliły, więc
dziewczyna kucnęła, oddychając głęboko zimnym, nocnym powietrzem Los Angeles.
- Ej, Dylan.
Wszystko w porządku? - spytał Dave, patrząc uważnie na dziewczynę. Ta pokiwała
tylko niemrawo głową, a chłopak dorzucił w akcie pocieszenia:
- Niedługo
wrócą.
I dalej bujał
się na karuzeli, patrząc od czasu do czasu na wejście do sklepu. Dylan po
chwili wstała, starając się zachowywać równowagę. Oparła się o maszynę, dysząc
ciężko. Chciała wyjść poza siebie. Byle tylko nie czuć się tak
beznadziejnie.
- Długo
jeszcze? - syknęła, czując okropny ból w skroniach. Nadchodziło 'trzęsienie
ziemi'. Ile może być krzyku w milczeniu?, myślała, opierając
rozpalone czoło o zimną maszynę.
- Dasz radę.
Zaraz będzie po wszystkim - mruknął czarny, wyciągając z kieszeni kolorowego
lizaka. - Tylko mi się tu nie załamuj.
Dylan pokiwała
znowu głową, prostując się. Zdawało jej się, że zbudziło się w niej tyle emocji
nie znanych wcześniej, które trzeba było oswoić w różnych konfiguracjach i
które zderzały się ze sobą jak nieobliczalne cząstki atomu. Tysiące
nieprzewidzianych eksplozji o różnej sile. Jak miała przetrwać tę noc? Jednak
nie mogła umrzeć. Musiała tam być. Wytrzymać. Na siłę starała się utrzymać na
nogach. Ten stan wydawał jej się śmiercią za życia.
- Szybciej.
Dłużej nie wytrzymam - mruknęła, gwałtownie się chwiejąc. Dave momentalnie
wstał i ją podtrzymał.
- Wyluzuj,
mała - rzucił, stawiając ją z powrotem na nogi i rozglądając się naokoło. Kurwa, szybciej!, przeleciało
mu przez głowę. Przecież Avery wiedział, gdzie właściciel trzymał cały ten
szajs. Nie było to trudne. Wystarczyło, wejść, zabrać i wyjść. Sam powinien tam
być. Może zrobiliby to szybciej. Nie miał zamiaru patrzeć jak Dylan dostaje
drgawek albo czegoś gorszego. Zdawał sobie sprawę, że zapuścili się na
niebezpieczny teren. Jedyną drogą było całkowite porzucenie dotychczasowego
stylu życia. Wiedział o tym, ale schował to bardzo głęboko w swojej
świadomości. Dotarło to do niego zdecydowanie za późno. Istniały granice,
których nie wolno było przekraczać. Oni złamali wszystkie. Do tego w to bagno
wpełzła za nimi Dylan. Jednak nie dane mu było długo rozmyślać, bo od
strony sklepu doszedł go odgłos tłuczenia szyby, zaraz potem krzyki i trójka
chłopaków wyskoczyła na ulicę z głośnym śmiechem.
- Chodu! -
wrzasnął Perry, wybiegając ze sklepu. Zaraz za nim byli Eric i Stephen. Każdy z
nich trzymał małą torbę z ukrytymi w nich skarbami.
- Co tak
długo? - rzucił Dave, podczas gdy Perry pomagał mu podtrzymywać bliską zejścia
Dylan. Z dziewczyną między sobą nie mogli szybko uciekać, ale musieli dotrzeć
do samochodu przed przyjazdem glin.
- Zawsze
trzymali prochy w tym samym miejscu! - odkrzyknął mu uśmiechnięty Eric, nie
rozstając się z dużą torbą.
- Bardzo kurwa
śmieszne, Avery! - rzucił Dave, przyspieszając. Gdy tylko dobiegli do zaułka, w
którym stał samochód, obaj z Perrym wrzucili do środka Dylan, która powoli
przestawała kontaktować. Dziewczynie zdawało się, że cały świat był naćpany.
Głosy dochodziły jakby z oddali, a obraz migał za mgłą. Nawet dotyk był
stłumiony. Wiedziała, że to czas zatrzymał się w zniszczonym mózgu i tworzył
fałszywą wizję prawdy.
- Dylan! Dylan, żyjesz?! Mam coś dla ciebie - krzyknął Perry, machając torbą, gdy auto ruszyło szybciej niż się spodziewali.
- Już, już, mała. - Navarro odpakował strzykawkę, a potem wyciągnął z fiolki cały płyn. - Kurwa! Wyprostuj go, bo jej załaduje w serce! - wrzasnął na Perkinsa, który siedział za kółkiem i co chwila skręcał, byle tylko na wszelki wypadek zgubić ogon. Gdy samochód wyjechał na prostą, Dave precyzyjnie namierzył dziewczynie żyłę i zbliżył igłę do skóry Dylan. Jednak jeszcze przed podaniem zawahał się. Spojrzał na wykrzywioną bólem twarz dziewczyny. To się musiało skończyć. Wiedział, że to nadejdzie prędzej czy później.
- Szybciej, cwelu! - popędził do Perry.
I już bez zastanowienia władował jej całą zawartość strzykawki prosto do krwiobiegu, by chwilę potem zrobić dokładnie to samo.
- Dave? -
mruknęła niewyraźnie, starając się zdjąć płaszcz z ramienia.
***
Dziewczyna
ocknęła się na podłodze pośród grupy ludzi. Wiedziała, że musi wstać i pójść w
końcu do pracy. Ile dni była nieprzytomna? Miała nadzieję, że przespała tylko
jeden. Przecież Dave nie przywiózł żadnego mocnego towaru. Jednak nie była tego
stuprocentowo pewna. Wytarła nos i rozejrzała się po pokoju. Całe Jane's
Addiction było pogrążone jeszcze w objęciach brata zwanego odlotem.
Kopem, hajem, nagrzaniem, rajem, esktazą, odjazdem. Każdy nazywał to jak
chciał. Jej na dziś wystarczyło. Już wystarczająco długo sobie pobłażała.
Wyglądało na to, że zatraciła się na jakiś czas. Chwiejnie wstała, starając się
nikogo nie nadepnąć. Zebrała swoje rzeczy z podłogi i zanim wyszła, rzuciła
ostatnie spojrzenie na swoich przyjaciół. Dave, Perry, Eric, Stephen. Reszty
nie znała i nie miała zamiaru poznawać. Oni mogli się nie przejmować
kasą, ale ona nie miała wielu oszczędności, a praca była jej jedynym
źródłem utrzymania. Chłopacy nie dostawali towaru za darmo, a cały hajs z
koncertów wydawali na dziewczyny i alkohol. O ile jej jeszcze nie wyrzucili,
wróci po pracy z jakimś jedzeniem. Wszyscy byli za chudzi. Musieli trzymać
się razem.
Dylan wyszła z
domu, prosto na poranne orzeźwiająco-zimne powietrze. Narzuciła na ramiona
płaszcz Navarro i równocześnie odpaliła papierosa. Oczywiście nie był to zwykły
tytoń. Dodała tam tradycyjnie, co nieco. Opatuliła się szczelniej płaszczem,
czując na twarzy zimny powiew wiatru, przenikającego aż do kości. Szła ulicami,
mijając porządnych amerykańskich obywateli. Zastanawiała się, czy powinna im
zazdrościć. Może powinna zrobić dokładnie, to co oni. Wybrać życie, pracę,
rodzinę, zajebisty telewizor, pralkę, samochód, kompakt i otwieracz do
puszek. Wybrać zdrowie. Zdrowe żarcie, ubezpieczenie, kredyt o stałym oprocentowaniu. Dom,
przyjaciół. Wybrać przyszłość, życie. Po cholerę? Dom i Sebastiana... Czemu
nie potrafiła mu tego zapomnieć? Ile jeszcze miało się w niej tlić to
niepożądane uczucie zawiści? Stevenowi nawet największe zło jakie jej
wyrządził potrafiła przebaczyć. I wcale nie było to mniej znaczące niż sprawa z
Sebastianem. Ale Popcorn
przynajmniej miał wymówkę. Był naćpany..., przemknęło jej przez myśl, jednak
szybko pokręciła głową. Nie chciała i nie zamierzała do niego wracać. Nie raz
wracała zwyzywana, pobita czy upokorzona. I wybaczała. Tylko dlaczego nie
mogła zrobić tego samego dla swojego brata? Jej jedynej bliskiej osoby.
Wiatr zawiał,
a dziewczyna szła dalej. Nie była daleko od miejsca pracy. Może jeszcze jakieś
piętnaście minut i dowie się, ile czasu przeleżała na podłodze w domu Jane u
boku Dave'a. Bainter dawno temu utrzymywała chłopaków, jednak teraz była jedną
z licznych znajomych. Podobnie zresztą jak ona. I chociaż Dave zaprzeczał,
wiedziała, że tak było. Nie czuła się z tym źle. Przecież jej grono znajomych
powiększyło się i to znacznie od ostatniego spotkania. Mimo to wciąż pozostali
sobie bliscy. Westchnęła. Za dużo ostatnio myślała. Była wykończona. Nic
dziwnego skoro chłopacy brali morfinę, heroinę, cyklozynę, kodeinę,
signopam, nitrazepam, luminal, amobarbital, algafan, metadon,
nalbufinę, dolargan, fortral, buprenorfinę, chlorometiazol. Więcej takiego syfu
nie widziała. Nawet w Hellhouse. Była pewna, że Gunsi nie znali nawet połowy
tych prochów, które przewinęły jej się przez ręce po opuszczeniu domu.
W końcu doszła
do sklepu i otworzyła drzwi, w których momentalnie ruszył się mały dzwonek,
zapowiadający jej nadejście. Zza lady wyłonił się starszy mężczyzna w swetrze
we wzorki i okrągłymi okularami. Zmierzył Dylan,otwierając coraz szerzej oczy,
aż w końcu zawołał:
- Dziecko!
Gdzieś ty była?
- Ile czasu
mnie nie było? - rzuciła pytaniem, nie zdejmując płaszcza, tylko siadając na najbliższym krześle. Czuła się źle, ale nie na tyle żeby nie móc pracować. Tu i
tak nie było nic do roboty. Lubiła rozmawiać z klientami, wyszukiwać im
odpowiedni antyk albo inny bibelot. Czasem spędzała całe dnie na tworzeniu
swoich dzieł. Zerknęła w kąt, gdzie stał jeszcze nie skończony stoliczek, za
który zabrała się ostatnio. Musiała go wyszlifować, pomalować i ozdobić. Może
teraz to dokończy.
- Tydzień -
odpowiedział, wciąż zszokowany właściciel. - Wszyscy cię szukali. Był tu twój
brat, twoi znajomi i ta urocza koleżanka.
- Erin.
- Wyglądasz
strasznie... Wszystko w porządku? Przyniosę koc!
Jej szef był
najlepszym człowiekiem, jakiego znała. Starszy dziadek, mający tylko ten
sklepik. Dylan czuła się czasem jakby był częścią jej rodziny. Sam traktował ją
jak wnuczkę. Może dzięki temu zachowa też posadę. Nie było wielu pragnących
zmieść ją ze stanowiska. Życie zatoczyło koło - spotkała ćpunów z Jane's
Addiction, dała się ponieść ich ekstazowemu trybowi życia, ocuciła się i
wróciła do swojej normalności. I może po raz kolejny Dylan Bierk się poszczęści
i znów to Erin wyciągnie ją z dołka moralnego. Już kiedyś to zrobiła.
***
- Idziemy do
Roxy. Idziesz z nami?
Duff stał w
drzwiach i patrzył na perkusistę wyczekująco. W jego głosie dało się usłyszeć
współczucie, jednak blondyn jak leżał na podłodze tak został. Nie odpowiedział
ani się nie poruszył.
- To już
prawie tydzień - szepnął Duffowi Slash, zaglądając do pokoju, ale widząc jego
stan, szybko wrócił na korytarz. Tak.
Już tydzień, pomyślał basista, nie ruszając się z miejsca. Skupił się
jeszcze raz na perkusiście. Steven leżał na środku pokoju z rozrzuconymi nogami
i rękoma, wgapiając się tępo w sufit. Dookoła niego były porozrzucane ubrania
poszarpane na strzępy, części perkusji, zgniłe jedzenie i wiele innych
niezidentyfikowanych przedmiotów. Steven leżał i się rozkładał. Niezależnie od
pory dnia i nocy, gdy ktoś wchodził, by sprawdzić czy blondyn żyje, zastawał
dokładnie ten sam widok. Steven od tygodnia ani razu nie wychodził z pokoju.
Nikt nie wiedział czy jadł cokolwiek albo gdzie się załatwiał. Zupełnie jakby
wpadł w jakiś dziwny trans, z którego nikt nie mógł go obudzić. Nawet nie
słuchał muzyki.
- To jakby co
wracamy za dwie godziny - rzucił na odchodne Duff, ale znowu odpowiedziała mu
cisza, więc wycofał się na korytarz i zamknął drzwi. Westchnął. Przy wyjściu z
Hellhouse czekało na niego niezłe stadko znajomych gotowych na wspólny melanż,
jednak Duff nie był pewny czy ma do tego humor. Gdy wyszedł, wszyscy
oczekiwali, że coś powie.
- Nic się nie
zmieniło - mruknął, a ludzie pokręcili głowami zawiedzeni i odwrócili się w
stronę ulicy. Duff ruszył z nimi, ale po chwili wycofał się na sam koniec
pochodu. A musiał się nieźle natrudzić, uciekając przed napalonymi
dziewczynami, których było tam chyba cztery razy więcej niż przedstawicieli
płci przeciwnej. Te widząc, że nic nie wskórają, odpuściły i zajęły się resztą
chłopaków. Blondyn mógł zająć się swoimi myślami. A miał nad czym się
zastanawiać. Dobra, McKagan.
Jeszcze raz: Dylan zostawiła twojego najlepszego kumpla, a Steven teraz za to
pokutuje, dopóki jakimś cudem ona do niego nie wróci. Na co się nie zapowiadało. Nikt też
nie miał pojęcia, gdzie była Bierk. Słuch po niej zaginął. Duff szukał jej
jeszcze tego samego dnia, w którym zakonczyła związek z Adlerem, chcąc
uświadomić jej stan psychiczny i fizyczny pudla. Który praktycznie od razu
wchłonął taką ilość narkotyków, że cudem było, że przeżył. Oczywiście nigdzie
jej nie było, więc zrezygnowany poszedł do burdelu. Gdy wrócił Steven wciąż był
w swoim psychotropowym świecie. A skoro perkusista zajebał na tydzień to
znaczy, że nici z prób. Jeśli
nie będzie prób nie będzie koncertów. Wspaniale, McKagan. Jesteś popierdolonym
geniuszem!
Blondyn kopnął
z całej siły butelkę leżącą na chodniku, trafiając tym samym idącego przed nim
Slasha. Uderzenie nie było poważne, bo wszystko zamortyzowały włosy Mulata.
- Co jest do
chuja?! - Odwrócił się do basisty, ciągnąc za sobą jakieś dwie lekko wstawione
dziunie. - O co ci chodzi, stary? - zapytał, widząc wkurwionego blondyna.
- Nic. Chodzi
o Stevena - odparł, wzruszając ramionami. - Po prostu nie wiem, co zrobić, żeby
go wyciągnąć z tej jego Dziury Śmierci. Może gdyby udało się namierzyć
Bierk...
- Nie ma co! -
urwał Slash. - Lubiłem ją, ale okazało się, że to zwykła zdzira. Niepotrzebnie
kurwiła się z Axlem, a teraz przez nią perkusista nam się zaszurał na
pierdolony tydzień.
- Nie kurwiła
się z Axlem, czarnuchu! - wybuchnął Duff i walnął Slasha z pięści prosto w
twarz. Mulat zachwiał się, ale nie przewrócił. Był zbyt zszokowany, żeby oddać
blondynowi. Albo zbyt naćpany,
pomyślał Duff, krzywiąc się przy obserwowaniu zataczającego się chłopaka. Gdyby
nie dwie dziewczyny po jego obu stronach, Slash pewnie leżałby na chodniku, nie
mogąc wstać.
- Wyluzuj,
debilu - mruknął czarny i nieco zgaszony, odwrócił się zbity z tropu.
- Nie wkurwiaj
się na niego.
Duff usłyszał
znajomy głos po prawej stronie, ale ciągle patrzył na oddalające się plecy
Slasha.
- Nie ma o
czym gadać! - uciął, zerkając na Debbie i podążając w ślad za resztą zespołu.
Blondynka nie przejęła się jego reakcją tylko dreptała za nim krok w krok,
podbiegając co chwila. Aż do baru nikt się z ich dwójki nie odzywał. Słyszeli
tylko od czasu do czasu rzucone głośniej przekleństwo kogoś z gromady przed
nimi. McKaganowi nie zależało specjalnie na szczęściu Adlera, tylko żeby
ogarnął dupę i znowu zaczął grać. Jednak wychodziło na to, że bez Dylan, nie
było Popcorna. Czy tylko on wiedział, że bez niej mają przesrane? Tylko jemu
zależało jeszcze na tym pierdolonym zespole?! Cały wściekły wbił ręce głębiej w
kieszenie spodni i przyspieszył kroku.
Po około
piętnastu minutach Guns N' Roses bez perkusisty zasiadali już w klubie przy
stoliku. Wszyscy prócz Duffa byli oblegani przed dziewczyny. Nawet Izzy
siedzący gdzieś w kącie załapał się na jakąś farbowaną rudą. McKagan usiadł
przy oddzielnym stoliku bliżej wyjścia i nie dał się namówić na dołączenie do
reszty. Debbie, siedząca koło Slasha, patrzyła współczującym wzrokiem na
blondyna. Chciała mu pomóc. Nie wiedziała jeszcze jak, ale liczyła na swoją
wyobraźnię. Ona też szukała razem z nim Dylan przez ostatni tydzień. Taaak... Ta dziewczyna to istny
wulkan jak się okazuje, pomyślała, poprawiając grzywkę. Odczekała dziesięć
minut zanim zabrała popielniczkę, jedną tanią wódkę ze wspólnego stołu i
podeszła do basisty. Z tym zamyślonym wzrokiem wbitym w budynek za oknem,
prezentował się żałośnie. Deb westchnęła, po czym rzuciła się na kanapę.
- Przyniosłam ci
coś. - Uśmiechnęła się szczerze i wygodnie usadowiła na swoim miejscu.
Zaczepiła przechodzącą kelnerkę, żeby ta doniosła dwie szklanki, a po chwili
już rozlewała alkohol. Bez słowa podsunęła takielunek Duffowi. Ten tylko
popatrzył na nią i znowu wrócił do oglądania krajobrazu za oknem. - Może byś
tak ze mną wypił? - zagadnęła go, starając się zwrócić na siebie uwagę
chłopaka. Podsunęła szklankę jeszcze bliżej tak, że ta dotykała jego
dłoni.
- O co ci
kurwa Adler chodzi?! - burknął, patrząc na nią gniewnie.
- No, w końcu!
Umiesz mówić! Brawo! - zadrwiła dziewczyna, zupełnie nie zwracając uwagi na
humor towarzysza. Złapała swoją czystą i podniosła ją na poziom oczu. - A teraz
wyśpiewasz mi wszystko, co chcę wiedzieć. A wiesz czemu? - kontynuowała, po opróżnieniu
szklanki. Widziała, że Duff chciał coś powiedzieć, ale nie dała mu dojść do
słowa. - Bo wiem więcej niż ci się wydaje, złociutki. Wylej swoje żale.
Udała, że nie
dostrzegła reakcji blondyna, który na jej słowa skrzywił się i patrzył się na
nią z miną pełną politowania. Wyglądał co najmniej komicznie, a Debbie nagle
uzmysłowiła sobie, że bardzo by chciała, żeby Dylan wróciła. Zdążyła już za nią
zatęsknić. Zresztą nie tylko ona. Erin przychodziła niemal codziennie do
Hellhouse, pytając czy nie widzieli Bierk.
- Kurwa -
mruknęła pod nosem, gdy wylała czystą na stolik. Myśl o swoim bracie, idiotko!,
darła się na siebie w myślach, ale coś kazało jej stłumić ten głos. Niech się jebie!, pomyślała i
napiła się wódki. Pomogło. - I zamknij w końcu tę japę, bo nie ręczę za siebie!
- krzyknęła głośniej niż zamierzała, piorunując Duffa wzrokiem.
- Już się tak
nie denerwuj - powiedział uspokajająco, powoli pozbywając się swojego
nostalgicznego zamyślenia. Deb osiągnęła swój cel, jednak nie w sposób który
miała w planach. Ale nieważne. Dobrze, że w końcu zaczynał gadać. - Wiem, że
się martwisz. Wszyscy nie wiedzą, co się dzieje ze Stevenem. Niektórzy są
bardziej zainteresowani, inni mniej. - Tu rzucił wymowne spojrzenie w stronę
dobrze bawiącej się w najlepsze reszty zespołu.
- Martwię? Ja
mam na niego chujowo wyjebane w tym momencie! - rzuciła ostro, ale szybko
złagodniała. - Przesadziłam... Ale nie o nim chcę teraz rozmawiać.
Zapadła chwila
ciszy. Debbie patrzyła oczekująco na siedzącego naprzeciwko niej przystojnego
blondyna. Czekała. Nigdzie się jej dziś nie spieszyło. Początkowo Duff
roześmiał się nerwowo, próbując pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia, które
wywoływało w nim spojrzenie dziewczyny.
- Serio? -
spytał, ale nie otrzymał odpowiedzi. - Kurwa, Adler... - mruknął i opróżnił
swoją szklankę. Szybko nalał raz i drugi, a potem jeszcze trzeci zanim odezwał
się do Deb. - Po prostu wydaje mi się, że się zaraz rozpadniemy i tylko ja to
dostrzegam. Tak właściwie to nie zostaje nam nic innego jak czekać. Może Steven
się ogarnie za jakiś czas. Byle nie za długo. No, ale koniec pieprzenia -
rzucił, łapiąc butelkę wódki. - Chluśnim, bo uśnim!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJest dużo Duffa więc mi sie podoba , bardzo XD
OdpowiedzUsuńTylko Steven nadaje taki smutny nastrój temu rozdziałowi...No , ale nieważne , jest świetnie !
Ofc czekam na nstępny
~Lili
Dzięki za wiadomość xD Mam nadzieję, że nie jest jakiś rozjebany ten rozdział bez ładu i składu.
UsuńNo to zaczynam. Rozdziaaaał <3
OdpowiedzUsuńhttp://data3.whicdn.com/images/152093565/large.gif
Ogółem masz trochę racji. Nie wszystko było super hiper extra zrozumiałe, ale co z tego? Namieszałaś mi teraz w głowie co do Dylan, ale to jest właśnie fajne, zaskakujące, a co do wątpliwości - przecież się potem wyjaśnią :) Noo. Także. Pierwsza scena absolutnie zajebista. Jeszcze nie ogarniam o co chodzi, nie ogarniam kim jest chłopak tuż obok niej... A opis uczuć Bierk? Cudowny! Najnajnajlepszy! Naprawdę, super oddałaś to jej niezdecydowanie, a raczej, hm... Moment refleksji? A zarazem hipisowską wolność umysłu. I-de-al-nie.
Dave? Kurwa... Chodzi o Snake'a, nie Snake'a... Z drugiej strony... Płaszcz Perry'ego... No pierdolę, o czo chodzi?
http://data3.whicdn.com/images/156199647/large.gif
Czyli że Dylan była tak załamana rozstaniem z Adlerątkiem, że spotkała się z dawnymi, toksycznymi znajomymi? Ale zaraz, zaraz, o co biega z tym umieraniem? Hej, no. Skoro sama poszła do chłopów z JA (ojojojo, parlay już ogarnęła kim są te walone skurwikłaki! ❤) to chyba z nadzieją, że jej jakoś... Pomogą? Pocieszą? Tymczasem mimo rozmowy z Davem mała czuje się jak śmierć. Ej no nie mogę, co z nią? Wszystko brzmi tak, jakby laska była na głodzie, ale nie może! Czy w jedym z pierwszych rozdziałów nie było napisane, że Dylan gardzi wszelkimi dragsami? No i tu Ci powiem parlay jest skonsternowana ;_; ja już nic nie wiem. Ale to dobrze właśnie! Podoba mi się ten ogólny zamęt i szybka, nie do końca zrozumiała akcja. Ha! Potem pada ważne zdanie. Coś w stylu, że Bierk siedziała z nimi w gównie, kiedyś. Ale hmm... Skąd takie samopoczucie u niej teraz? Dlaczego tak chujowo się poczuła? Ja już nie ogarniam, czy to deprecha, głód czy przyćpanie.
Gif z Davem rozwala system.
No i Seba. Laska, na miłość moją Morrisowską! Wybacz do cholery, temu Sebastianowi! Teraz, natychmiast! Typ cię kocha.
Jaaaackie!!! Mordo ty moja!!!
http://data3.whicdn.com/images/149094472/large.gif
Ale ja wiedziałam! Wiedziałam jak tylko wspomniałaś o niespodziance no! Jeeej <3 zajebiście! :3 śmiesznie tak, znaczy już się przyzwyczaiłam do tamtej Jackie, kumpeli Agaty, ale właśnie dobrze! To jest kurwa inny wymiar. Nie ma w nim miejsca dla tamtych pierdziadów xD bo... No bo ich nie ma.
No i Duff. Bożenko! XD jego reakcje i odruchy na bodźce zewnętrzne rozpitoliły system. Aha! Jest i James z przydupasem <3 cała perspektywa Duffa w tym rozdziale mnie rozczuliła. Taki zapijaczony biedak, jednocześnie zamarwiający się o jakieś pierdoły. Normalnie widzę jego zmarnowaną buźkę jak tak leży na barze z przyplaśniętym jednym policzkiem i cały zawalony swoimi kudłami. Shit happens.
"O mało nie oblałem sobie spodni!" - problemy prawdziwego rockersa vol 1 xD
Hahaha nie mogę z tego jak James z Larsem napierdalają biedaczynie o Jackie, a on nie ogarnia akcji. Coś jak sytuacja z Izzym z poprzedniego rozdziału i trajkoczącej mu jad głową Debbie.
Serio, myślałam że padnę jak sb wyobraziłam takiego McKagana z wielkim wtfem i "o czym wy, kurwa, pierdolicie?!"
" Też bym tak zrobił, gdybym zauważył ją wcześniej, pomyślał basista" - NIE NO GOŚCIU W OGÓLE NIE WIEDZIAŁEŚ XDDD
Haha no i ten motyw z Kaganem co wypróbował wszystkie alkohole xD haha to o czym rozmawiałyśmy ostatnio a propos GnR, Cześków i reszty tych nieudańców. Że te tępaki tylko takie osiągnięcia mają :c poor duff
Chaaarlotte <3 jak zawsze cudna, no kochom ją. I to futerko.
Akcję z ćpaniem już jakby skomentowałam. Jest superancka, klimatyczna, tajemnicza - jak wszystko co piszesz, no. Jedyne czego nie ogarniam to stan Dylan, ale to się okaże. Po prostu... Hm. Myślałam, że to będzie taka optymistyczna duszyczka wąchająca kwiatki w swoim słodkim domku, a tymczasem... No. Mamy taką chorą akcję. Zobaczymy.
Duff coś ma do Adlerowej? Czemu się dziwnie czuje, jak na nią patrzy? Hm hm hm. O nim już się nagadałam - jest super, widać że gość się autentycznie przejmuje stanem kumpla, ale... Ale w sumie bardziej zespołem, czytaj - własnym tyłkiem. To tak typowo-męsko-rockersko egoistycznie, perfekcyjnie hehe. No db. Kończę pierdolić. Jest naprawdę fajnie, rozdział taki chaotyczny, przejściowy, ale właśnie mega tajemniczy - a w konsekwencji kurewsko nie mogę się doczekać kolejnego ❤
UsuńNo, pojechałam trochę z nieogarnięciem rozdziału, no ale cóż. Może to poprawię jak będę miała czas. Ten gif z Potworem Ciasteczkowym xD Cookie Monster był moim najukochańszym kumplem obok Kermita jak byłam mała. Wszędzie w pokoju Perry były Kermity i Cookie Mostery ;D Wyobraź to siobie. Heh do teraz mam tych dwóch idoli :D Jeszcze chciałam mieć Oskara Zrzędę, ale nigdzie nie było :c A w tle Woooould? Opis przeżyć wyszedł tak jakoś. Ale dzięki, że się podobał. W sumie jakbym miała go napisać raz jeszcze, pewnie bym tego tak samo nie napisała. No, dalej się wyjaśni u kogo Dylan siedzi. HAHAHA Gif z Deanem xD Nie, no kurwa. Tak się śmiałam, że Robson musiał ogarnąć, co się stało, ale nie skumał xD
UsuńBo nie ma to jak Jane’s Addiction, c’nie? ;D Navarro to jest dopiero przywalony typ, ale zajebisty gitarzysta nie ma co. Odjebało im trochę na starość. Trudno. Tak btw będzie reaktywacja Mad Season. Nie wiem jak Ci odpowiedzieć na resztę komentarza, prócz tego, że nawet z mojego największego gówna potrafisz wyciągnąć plusy xD
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNo! Nadrobiłam! Włączę sobie jeszcze raz 'Mr. Tambourine Man' i lecimy z komentarzem...
OdpowiedzUsuńWłaśnie, muszę Cię pochwalić za gust muzyczny, jest przezajebisty i dzięki Tobie poznaję czasem świetne kawałki. 'Dlaczego ja tego wcześniej nie słyszałam?!'. Och, ale do rzeczy!
Ten komentarz będzie w sumie taki... nijaki. Podsumuję nim wszystkie rozdziały, a przy następnym skupię się już dokładnie na treści owej notki. Może polecę bohaterami, yep.
Debbie - polubiłam ją już od pierwszego rozdziału. Fajna gówniara, gadatliwa, czasem irytująca, bo jak się na coś uprze to będzie truła dupę (hi5!), zwykle mająca jednak na wszystko wyjebane. Podejrzewam, że szybciutko bym się z nią zaprzyjaźniła :v
Steven - skurwiel w tym opowiadaniu. Ale wreszcie coś nowego. Nie można przecież wierzyć w to, że blondyn był wiecznie pozytywnym i kochanym pudelkiem. Lubił się naćpać, a co za tym idzie, musiały mu się zdarzać momenty, w których był chamem.
A ich relacja z Debbie... no cóż, prawdziwe rodzeństwo! Sama swojego nie mam, ale wystarczająco dużo nasłuchałam się użaleń moich koleżanek. Bójki, kłótnie - normalka.
Dylan - z początku, przesympatyczna hipiska, wiecznie uśmiechnięta, bezproblemowa, dziecko słońca! Ale z każdym rozdziałem jej charakter powoli się zmieniał. Aż nam w końcu dziewczyna wybuchnęła. I słusznie. Zdziwił mnie fakt, że mimo wszystkich stevenowych wybryków ona mu zawsze wybaczała. Ale teraz nasuwa się pytanko... Czy nie powinna wybaczyć mu jeszcze raz? Osobno się wyniszczają. Może ten ich związek był jednak słuszny. Kurwa, nie wiem.
Sebastian - tego faceta uwielbiam zarówno w Twoim opowiadaniu, jak i w rzeczywistości. Wiadomo, żaden tam z niego świętoszek, ale nie mam mu nic do zarzucenia. Nie uderzył swojej siostry z premedytacją. Targały nim emocje, ale był wściekły na Dylan, bo się o nią najzwyczajniej martwił. Mam nadzieję, że ich relacje się poprawią, bo było to naprawdę zajebiste rodzeństwo.
Axl - bum bum bang bang. No co ja mam o nim napisać. Dupek, skurwiel, cham, bla bla bla, każdy to wie. Ale za to jego wybuchowy charakterek nadaje temu opowiadaniu intrygujących, pełnych emocji akcji. I niech tak pozostanie!
Slash, Duff, Izzy - raczej neutralni. Raz mnie któryś zirytuje, raz rozbawi. No ale prawda jest taka, że nie da się ich nie lubić.
Erin - urocza dziewczynka. Tylko co ona robi z Axlem? Ach, no tak, miłość.
Co do postaci Dave'a i tych innych... kurcze, no nie umiem się wypowiedzieć. Ale się kiedyś wypowiem xD
I tego... to by było chyba na tyle. Mówiłam, że komentarz będzie nijaki ._.
A! Dodam, że opowiadanie strasznie mi się spodobało, wciągnęło mnie i stało się zdecydowanie jednym z moich ulubionych. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział (:
Buźka!
Wybacz, Rocket, że dopiero teraz odpisuję, ale naprawdę nie mam zbytnio czasu teraz na nic. Nawet bym Ci nie odp gdyby ktoś nie wyrwał mi zeszytu z rąk. A jedyne co robię w wolnym czasie teraz to śpię. Sesyjka… No, ale zaczynam. Na początku dziękuję Ci, że chciałaś to czytać i skomentowałaś. Nie wiem, jakim cudem Ci się chciało. Gust muzyczny jest zajebisty xD Hah dzięki. W tej sprawie Perry jest jebanym narcyzem. Heh Teraz ja się odpłacę i napiszę, tylko że dziękuję za komentarz, bo nie mam na co tu odpowiadać. Naprawdę muszę lecieć. Bądź cierpliwa!
Usuń